niedziela, 6 października 2024

STRATY WKALKULOWANE

 



Kilka a może kilkanaście dni wcześniej opublikowałem na Facebooku deklarację, że nie chcę rozmawiać z ludźmi, którzy telefonują do mnie z własnego auta. Wiem, posiadacie zestawy głośnomówiące, wytworne krążowniki szos i koniecznie chcecie zaakcentować własną wielkość, znaczenie i zamożność. Czy przyjmiecie spokojnie informację, że takie wasze chęci czy pragnienia mam w dupie? Ale ważniejsze jest to, co na FB wpisałem z powodu przymusowej „mowy pseudo-dyplomatów” – gadając z własnego auta nie możecie poświęcić rozmówcy pełnej swojej uwagi, a zatem z założenia traktujecie go gorzej, niż on was. Nie wspominam o drobiazgu, że niekoniecznie mam ochotę rozmawiać w towarzystwie osób, które z wami jadą, niekoniecznie słyszeć spowodowaną kolizję z innym autem czy wreszcie przyjmować info, jaki to piękny wiatrak stoi „po lewej stronie”.

I w ten sposób nie mam już znajomych. Niepowetowana strata? Ależ skąd. Tak po prostu pewnego dnia musiało się  stać, stało i nie ma co rozpaczać nad rozlanym mlekiem. To byli i nadal są ludzie, którzy nigdy w niczym  mi nie pomogli choć mieli możliwości. Wydłubywali za to od takich głupców jak ja wszystkie możliwe frukty: orientację medyczną, świadczenia doradcze, wskazywanie właściwych usług życiowych i tak dalej. Zatem strata. WKALKULOWANA! Niczego nie żałuję.

M.Z.

niedziela, 15 września 2024

Krótko o nierównościach

 


Mam kilku znajomych, ot, powiedzmy tyle, że znam tych ludzi. A ponieważ gaduła ze mnie niewąski rozmawiamy o różnych politycznych meandrach współczesności. Interlokutorzy uwielbiają Tuska i Bodnara. Jakby nowi „Chrystusi” pojawili się na ziemi. Nie ma rzeczy, których ta banda dyletantów politycznych by nie uczyniła, a która nie podobała by się rozmówcom. Więc by ułatwić sobie rozmowy ze mną, niedowiarkiem w rude i pro-ukraińskie zamiłowania obu panów, mianowano mnie… PiS-owcem! Już się głąbom nie tłumaczę, argumenty nie trafiają. I oto odnalazłem stary (choć  nie tak bardzo stary) tekst, który panom dedykuję’

 =========================

Zaczęło się od działań „publicystycznych” amerykańskiej ambasador Mosbacher. Wspólnie z innymi ambasadorami wystosowała do władz polskich list w sprawie LGBT. Czyli mówiąc po naszemu odmieńców. Podobno zdaniem tej mocno przejrzałej damesy polityki międzynarodowej o odmieńców należy zadbać jeszcze bardziej. Krótko mówiąc rząd polski został albo przywołany do porządku, albo pouczony. Jak za króla Stasia… Poważnie – rządziła wtedy pewna Niemka z Petersburga imieniem Katarzyna. A transmitował jej wolę do priwiślańskiego kraju jej ambasador. Jak to się skończyło? Latami zaborów oczywiście. Słowem mamy powtórkę z historii. Ktoś bardziej zdecydowany stwierdził, że należało by tego damskiego, pseudo-dyplomatycznego cudaka wezwać do odpowiedniego ministerstwa i wręczyć jej pismo zatytułowane „persona non grata”. Po ludzku „spadaj ciotka, już cię tu nie chcemy”. Moderator znalazł się natychmiast. Stwierdził, że nie po to podpisywaliśmy z Amerykanami traktat o działaniach w Polsce amerykańskich, prawnie bezkarnych wojskowych grup, by teraz wyrzucać z kraju najważniejszego amerykańskiego urzędnika. Bzdura! Prywatnie uważam, że moment jest wyjątkowo sprzyjający. Trumpa czekają wybory, głosy Polonii to bardzo ważny element tej zamorskiej gry – i moim zdaniem nie ma co obawiać się dąsów elekta z partii republikańskiej. Pozostaje detal: a kto miałby to wszystko zrobić? Dbający o rosnący nos Pinokia premier? Naczelnik państwa kochający koty i norki  bardziej niż ludzi?

 Nierówności w prawie oczywiście w Polsce występują. Mężczyźni z przyczyn powszechnie znanych nie otrzymują zasiłków porodowych. Cholerna biologia… Powołując w projekcie anty-rolniczym funkcje komisarzy pro-zwierzęcych wyposażonych w uprawnienia większe od policji też w kierunku nierówności żeglujemy. I jakoś nikt tych szczegółów nie chce zauważać. Nie istnieją spisy odmieńców. Ofiary słynnej przed laty komunistycznej „zabawy” o kryptonimie Hiacynt powoli wymierają. Zatem teraz każda nowa akcja polegająca na policzeniu, a więc i spisaniu tak odmieńców, jak wymienionych komisarzy utrwala tylko nierówność i w gruncie rzeczy piętnuje spisanych. Tak, tak Szanowni: jeśli pro-zwierzęcy komisarz odbierze rolnikowi krowę z powodu źle wyczyszczonej sierści to najpierw będzie musiał się pokazać, przedstawić i dać zapamiętać ofierze gwałtu na właścicielu. Nie jestem pewien czy od tej chwili nie będzie się musiał obawiać o swój własny dobrostan. A gdyby na przykład odmieńcowi płci podobno męskiej ktoś przyznał zasiłek porodowy – to jakaś instytucja zgodnie z odpowiednim spisem będzie musiała mu pieniądze przesłać na imienne konto. Fajna zabawa, prawda? Czy oni wszyscy wiedzą co robią?

 I wreszcie reforma rządowa… Z wielkiej chmury mały deszcz. Ale to, że się dogadają – już napisałem wcześniej. Jakby w cieniu tej politycznej zabawy umyka uwadze fakt, że władza   porozumiała się ze związkami zawodowymi górników. Na razie marszu na Warszawę nie będzie. Będzie za to stopniowa likwidacja kopalni, a więc w sumie niezależności energetycznej Polski. Bzdurzenie o tym, że elektrownie węglowe zastąpi wiatr i słońce mało kto omawia. A prawda jest taka, że niestabilność tych źródeł prądu już dzisiaj wymaga podłączenia ich do ogólnej sieci energetycznej produkującej prąd z węgla. Nie da się inaczej, kropka. Cóż więc stanie się, gdy kopalni już nie będzie? Nie przypłynie skroplony gaz z Ameryki, bo nie uregulowaliśmy uroszczeń opisanych w słynnym akcie 447? Co takie logiczne rozumowanie powoduje? Konstatację, że zbyt długo postrzegaliśmy profil rządzącej partii w wymiarze projekcji marzeń. Tymczasem fakty przeczą marzeniom tak jasno, że już jaśniej nie można.

 M.Z.

sobota, 14 września 2024

Test Roschaha

 



Pamiętacie stary dowcip o wizycie erotomana u psychologa? Zaczyna się od podstawowego testu. Terapeuta: co pan widzi na tej plamie? Dupę. A na tej drugiej? Dupę. A tu? Trzy dupy. Panie doktorze: czy pan nie powinien się najpierw wyleczyć przed pokazywaniem mi tych dupencji?

 Jak każdy felietonista i ja zajmuję się podgryzaniem. Rzeczy, spraw, także ludzi. Komentarze, które zamieszczam w całości i zawsze bez jakichkolwiek zmian nie są jedyną płaszczyzną kontaktu mnie, autora, ze światem. Czytają bliscy, niektórzy sąsiedzi, przypadkowo i przy innych okazjach spotkani rozmówcy. W poprzednim felietonie poza pisemnymi reakcjami na treść spotkałem się z kilkoma wyrazami poparcia przedstawionych opinii. I kilkoma przestrogami: ale będziesz miał kłopoty z hejterami! Nie mam. Albo właściwie: mam, bo pierwszy pisemny komentator zachowuje się jak opisany pacjent psychologa. Więc w sumie hejter. Czy ze mną nie ma co rozmawiać o samochodach, konstrukcji telewizyjnego przekazu albo szczątkach geostrategii? Najwyraźniej NIE.

 Deklaracja: nie zgadzam się! Sobczak, obecny burmistrz Olecka, to dla mnie mały, pokręcony neptek-symulant, za czyny którego płaci miasto, a nie powinno. Najpierw symulował posiadanie programu wyborczego. Niczego nie potraktował poważnie – a więc symulant to i tak łagodne określenie. Inni opisują takie działania jako czyste oszustwo. Potem kupił za ciężkie pieniądze sfałszowaną symulację programu szkolnego dla miasta. Mistrzostwo lokalnego świata… Chyba w imię starej socjalistycznej zasady „Symulanci wszystkich miast mazurskich – popierajcie się!”… Ile przegrał procesów i jakie to pociągnęło dla miasta finansowe konsekwencje? Każdy może policzyć sobie sam. Jak się czuła dwójka sekretarzy siadając co rano na jednym krześle? Ile stresów przeszła madame skarbnik? Co czują pozostali wyrzuceni i z czego przyjdzie im żyć? Za tym człowiekiem zostają tylko trupy. Ten człowiek siłowo wprowadza do obiegu mikro-polityki nową jakość głupstwa, kłamstwa, pyskatego usprawiedliwienia, hucpy działania. I nie dzieje się NIC. Co z tego, że wojewoda zanegował plan rozwoju żwirowni? Czy przesadzę, jeśli powiem, że z kasy miasta pójdą zapewne kolejne duże pieniądze na prawnicze chachmęty z odwołaniami, kasacjami i protestami? Ilu olecczan nie wiąże miesięcznych budżetów dokładnie w chwili, w której kolejny zespół kauzyperdów wystawia Ratuszowi faktury za reprezentowanie, doradztwo, obronę, formułowanie pism procesowych?

 Zatem: nie macie tego dość? Sądzicie, że wystarczy napisać jakiś komentarz gdzieś tam, ktoś nadstawi procesowo dupę (od niej przecież zacząłem) pisząc kolejny tekst – a wy możecie już  odetchnąć albo pojechać na wakacje?

 Weźcie się więc do roboty. Otwierajcie swoje strony, ćwiczcie języki i ostrzcie pazury. Kiedyś oferowałem wam pomoc. Olaliście. Powiedzmy, że rozumiem, znacznie bezpieczniej i przyjemniej jest uprawiać własny narcystyczny zachwyt przed lustrem i podpuszczać Zarębskiego. Tyle że on ma już dość. Sam chce wybierać tematykę felietonów, chwilę ataku i momenty ciszy.

 M.Z.

Nie ufajcie wiadomościom nie zdmentowanym!

 



Autorem tej sentencji i zarazem żelaznej zasady stosowanej w polityce (przez niektórych) był Aleksander hrabia Gorczakow (1798–1883). W czasach, kiedy dyplomacja rosyjska, dodajmy CARSKA, była jeśli nie najdoskonalszą w świecie to na pewno jedną z najskuteczniejszych.. Wszechświat polityczny zmienił się od tamtych czasów po wielokroć, dzisiaj byle prachwost mieni się być politycznym geniuszem – ale zasada księcia Gorczakowa przetrwała wszystkie burze.

 Co podejrzliwsi zaliczają ją rzecz jasna do kategorii spiskowych – ale tak jest właściwie z każdym zachowaniem, które nie poddaje się wszechobowiązującej politycznej poprawności i naiwności. Rzeczą polityków jest tak mówić by nic nie powiedzieć, obiecywać by nigdy nie trafić pod sąd za niedotrzymanie publicznej obietnicy – więc kiedy wyjdą na jaw niektóre ich ciemne sprawki, histerycznie później zaprzeczane stosujcie zasadę księcia Gorczakowa. Gwarantuję, że stracicie mniej, niż spijając słowa z ust współczesnych politycznych kłamców. Wszak oni są w stanie permanentnej wojny z otoczeniem. A na świecie jakoś tak już jest, że pierwszą ofiarą każdej wojenki jest Prawda.

„Wszyscy mnie kochają, poczytajcie tylko komentarze, mam wokół siebie tylko dobrych ludzi i fachowców, działam tak, że sieję wdzięczność…” To też dementi, choć w nieco bardziej zawoalowanej formie. Tłumacząc bełkot na język zrozumiały czytamy: „nienawiść wokół mnie rośnie z każdym dniem, coraz mniej mogę ufać otoczeniu, wdzięczności zaczyna brakować, jest nadto coraz droższa, a ja mam coraz mniej do rozdania”. Czy ktoś wie jak umarł Stalin? Udar mózgu. Ale ponieważ przedtem zwolnił nawet ochroniarza, który jako jedyny uprawniony mógł wejść do komnat władcy i przerwać jego rzekomy sen – zmarł z powodu nie udzielenia mu pomocy medycznej. To oczywiście przykład ekstremalny, zbrodniarze  należą właśnie do grupy ekstremalnych, ale dowodnie pokazuje do czego prowadzi dewiacja władzy absolutnej w otoczeniu pozornie kontrolowanym. Skąd więc u współczesnych taka predylekcja do stwarzania wokół siebie świata fikcji? Skąd u nich przekonanie, że sto fałszywych, bo pisanych na zamówienie komentarzy jest w stanie cokolwiek zmienić czy odczarować?

 Połom milczy jak zaklęty, przynajmniej w warstwie oficjalnej. Znaczy się: knują ile wlezie. Coś wymyślają, ale guzik mnie to interesuje, stara kwarantanna ucięła nawet ełcką aktywność lewaków. Nawet wola opowiadania głupstw o ogrodzie dzikich owadów jakby zmalała, trzy dupiate gracje, kiedyś o nich wspominałem, też publicznie naradzać się nie mogą. Co by tu wspominać? Może te liczne spędy przedwyborcze w Giżach? Że co, że sołtys-doradca źle wybrał porę politycznego happeningu przedwyborczego sprzed sześciu lat, bo właśnie wtedy zagania się do obór krowy? Cóż, widać taki z niego fachowiec i politolog. Bawcie się dzieci dalej, bawcie… Ale bez zaciągania się!

M.Z.

 

Dlaczego znowu o tym?

 

 

Jak do tej pory największą poczytnością w Gońcu Oleckim cieszył się felieton o chamach. Oczywiście mam świadomość, że skrótowa z konieczności forma nie przedstawia dokładnie wszystkiego, co z chamami się dzieje i kim chamy są.

W komentarzach ustnych, tak, tak, spotykałem się i z takimi, sporo uwagi poświęcono miejscu, do którego osobnicy z bloku 29 w Połomie chcieli wyprowadzić zbiorowość. Otóż jest ona opisywana jako ruska struktura poprzebierana w litewskie szatki. Nie chce mi się dzisiaj przeprowadzać dokładnego śledztwa, dla amatora posługującego się własnymi środkami i nie zarabiającego na publikacjach było by to rzeczą zupełnie niepraktyczną. Ponieważ jednak info potwierdzane było przez wiele osób, niektóre z nich wprost zajmują się działalnością w tej samej, ale polskiej branży – zakładam, iż jest to prawda.

Jak bardzo jest więc szkodliwy aspekt działań chamów, którzy na pograniczu polsko rosyjskim usiłują substancję materialną należącą do obywateli polskich wyprowadzić pod obcy zarząd? Myślę, że tego zbyt obszernie tłumaczyć nie trzeba. Rozumiem, że chamom obiecano jakieś frukty wynikające z zakończenia całego procesu. Może nawet podpowiedziano jak rzecz całą przeprowadzić, kogo i jak przekonać, a kogo pobić. I pospolita ta menażeria prostaków i zwykłych  durniów zapragnęła jednego dnia zostać zarządcami, a dokładniej zaufanymi prawdziwych zarządców. Już nie będzie liczył się alkoholizm, sądowe wyroki i ogólna menelia, można uzyskać społeczny awans i zarobić sporo kasy. Tak miało być? A czemu nie? Cham nie ma świadomości, że wykonawcy bolszewickich planów eliminowani są przez samych bolszewików zawsze w pierwszej kolejności. To dla niego wymysł tych cholernych entelegentów. A co się zarobi to się zarobi, pieniądze nie śmierdzą i jak niektórzy powiadają nie mają narodowości.

Odleciałem od tego daleko i właściwie nie mam powodu zajmować się ludzkimi dewiantami z jakiejś zapapędziałej dziury w mapie. Dla usprawiedliwienia powiem tyle, że miałem okazję poznać w tych okolicach także ludzi normalnych, chciałoby się powiedzieć porządnych. Szkoda ich. Nie zawsze wiedzą co czeka zbiorowość pod zarządem takich komisarzy, jak ich chamowaci sąsiedzi bez krzty rozumu i przyzwoitości. A w krainie dziewic obowiązkowo z kilkorgiem drobiazgu, zawsze wiernych mężom lubiącym wpaść po pracy do agencji towarzyskiej na pogawędkę o Platonie – wszystko jest możliwe. Stąd i moja ciekawość na odległość…

M.Z.