Kilka a może kilkanaście dni wcześniej opublikowałem na Facebooku deklarację, że nie chcę rozmawiać z ludźmi, którzy telefonują do mnie z własnego auta. Wiem, posiadacie zestawy głośnomówiące, wytworne krążowniki szos i koniecznie chcecie zaakcentować własną wielkość, znaczenie i zamożność. Czy przyjmiecie spokojnie informację, że takie wasze chęci czy pragnienia mam w dupie? Ale ważniejsze jest to, co na FB wpisałem z powodu przymusowej „mowy pseudo-dyplomatów” – gadając z własnego auta nie możecie poświęcić rozmówcy pełnej swojej uwagi, a zatem z założenia traktujecie go gorzej, niż on was. Nie wspominam o drobiazgu, że niekoniecznie mam ochotę rozmawiać w towarzystwie osób, które z wami jadą, niekoniecznie słyszeć spowodowaną kolizję z innym autem czy wreszcie przyjmować info, jaki to piękny wiatrak stoi „po lewej stronie”.
I w ten sposób nie mam już znajomych. Niepowetowana
strata? Ależ skąd. Tak po prostu pewnego dnia musiało się stać, stało i nie ma co rozpaczać nad
rozlanym mlekiem. To byli i nadal są ludzie, którzy nigdy w niczym mi nie pomogli choć mieli możliwości.
Wydłubywali za to od takich głupców jak ja wszystkie możliwe frukty: orientację
medyczną, świadczenia doradcze, wskazywanie właściwych usług życiowych i tak
dalej. Zatem strata. WKALKULOWANA! Niczego nie żałuję.
M.Z.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz