Póki w mieście rządziły inne frakcje
polityczne – dobrze nie było, ale też szczególne tragedie nie miały miejsca.
Pewnego jednak dnia zjechał do Ratusza desant PO – no i „się zaczęło”. Desant
stamtąd jak pisze profesor Ryszard Legutko (http://zpolski.nowyekran.pl/post/76974,swietny-tekst) ma tę cechę, jaką miała PZPR, czyli
wciąga ludzi w system, który tych ludzi powoli prostytuuje, tzn. zmusza
ich krok po kroku do zachowań coraz gorszych. Miasto rozrastało się urzędniczo
w zawrotnym tempie. Brakowało więc pieniędzy na utrzymanie tej rosnącej klasy
próżniaczej. Gdzie zdobyć brakujące miliony? Jeżeli byłym ubekom i sb-kom nie
można cofnąć praw nabytych, te jak wiadomo dotyczą sowitych emeryturek po kilka
ładnych tysięcy od sztuki – to można się zamachnąć na inne grupy ludzkie lub
jak kto woli obywatelskie. Na przykład na
„komunalnych”. A jeszcze lepiej na komunalnych komercyjnych. Nie dość,
że od lat płacą potężną kasę dając się tym samym dobrowolnie doić - to jeszcze niektórzy zamieszkują okolice
atrakcyjne. I na pewno coś tam kombinują, przecież nie ma tak, by Polak nie
kombinował, albo nie „pokładał nadziei w…”.
Resortowi emeryci nigdzie i nigdy
nie mieli w swoich umowach o pracę wpisu, że „zawsze będą mieć dobrze”. No ale
mają dobrze, takie ongiś były inne ogólne przepisy. Co innego „komunalny
komercyjny”. Owszem, nabył swoje prawa w określonych „okolicznościach przyrody”,
wcale zresztą nie za darmo, bo oddawano miastu lokale i po pół miliona. Płacił
grzecznie kupę lat zawyżone parokrotnie czynsze, mimo że sufit spadał mu na
łeb, a podłoga przypominała tor jazdy terenowej – niemniej jednak dzisiaj można
mu powiedzieć, że jako prosty dureń źle Miasto zrozumiał, zatem pozostaje mu
tylko ponosić konsekwencje własnej głupoty i niedokształcenia.
Wyobraźmy
sobie, że pewnego dnia na przełomie roku 2000 i 2001 urzędnik Biura Polityki
Lokalowej mówi lokatorowi chętnemu do stanięcia w przetargu na lokal większy,
piekielnie drogi (bo spłacasz nasz
kredyt), ale teoretycznie możliwy po 10 latach do wykupienia z rabatem 90
procent (a tylko takie prawo wówczas obowiązywało!): „wchodzisz bracie do wora,
co się luksusowo namieszkasz to twoje, ale pamiętaj, byś nie snuł tu jakichś
szczególnych planów i nadziei, że twór zwany Miastem to uczciwy gracz i na
pewno słowa dotrzyma. Prawo może ulec zmianie, może zadziałać wstecz, obietnicy
żadnej na piśmie ci nie damy, a ewentualne twoje zeznania, że sygnujesz
pułapkę, bo uwierzyłeś w ciągłość praw mamy w nosie, wydamy inne przepisy i
jesteś załatwiony na amen… Taka jest nasza polityka i ona jest ważniejsza od
ciebie, twoich sąsiadów i w ogóle całej tej naiwnej menażerii. Jesteś dla nas
jak mucha, poleciałeś w kierunku słodkiego i nawet nie wiesz, że jesteś już
przyklejony do lepu.” No więc wyobraźmy sobie taką przemowę i postawmy
publicznie pytanie:
ILU LOKATORÓW PODPISAŁO BY TAK SFORMUŁOWANY CYROGRAF Z
DIABŁEM?
Jestem pewien, że większość chętnych
do mieszkania na Abramowskiego 9 by zaprotestowała, bo nie
tylko uznałaby taką retorykę za niedopuszczalną, lecz przede wszystkim nie
zgodziłaby się na podobny poziom wrednego cynizmu i oszukaństwa w mariażu
z upokarzającą bezczelnością. Oczywiście żadnego równie szczerego
przemówienia nie było. Wszystko ubrano w inne słowa, zupełnie nie dbając, że
oto gdzieś tam jakieś prawo, gdzieś tam jakaś porządność albo inne absurdalnie
głupie zasady XXI wieku. Tymczasem jak łatwo zauważyć stało się dokładnie to,
co opisano w hipotetycznej urzędniczej deklaracji. Nie od razu, po pewnym
czasie, zresztą dodatkowo zmąconym bezpośrednim doświadczeniem innego oszustwa.
Tak, oszustwa budowlanego – bo jak inaczej nazwać bubel, od którego wręczono
nam klucze mówiąc „Oto raj, wchodźcie i czujcie się jak u siebie!”. Zajęliśmy
się dość udatnie łataniem dziury w całym – nie zwracając uwagi na fakt, ŻE NIE MA DZIURY W CAŁYM - BO NIE MA
CAŁEGO! Oburzenia lokatorów cyklicznie rosło i malało, administratorzy tu coś
tam naprawili, ówdzie przerobili albo zaklajstrowali, ba, nawet czasowo
obniżyli czynsze by zmniejszyć wrzask. To lewą ręką. Bo prawa cały czas
kombinowała i podpisywała kolejne powielaczowe prawa, które krok po kroku
odbierały naiwniakom to, co im obiecano, a co okazało się złudą i
szalbierstwem. Że co, że to niezgodne z Konstytucją? Oj tam, oj tam, kto
dzisiaj czyta takie księgi, kto się na tym zna, kto nas zaskarży, jak my
większość w Sejmie, rządzie, w sądach, gdzie tylko chcemy… Przysłano nam,
lokatorom, pisma, owoc nieśmiałych naszych
protestów i wizyt u tych, którzy teoretycznie powinni wykazywać się rozumem i
obywatelską troską. Wszędzie znajdowaliśmy uzasadnienie tego, co nie da się
uzasadnić. Wszędzie traktowano nas jak bałwanów, przygłupów i nieodpowiedzialnych
geszefciarzy. Skądinąd zrozumiała metoda: każdy „urzędolnik” o własne ułomności
natychmiast oskarża partnera rozmowy. Tak mają. Takimi metodami posługują
się od lat.
Profesor Legutko twierdzi, że mieliśmy
tu
do czynienia z czymś niezwykle istotnym dla dzisiejszej Polski. Polacy
kibicujący Tuskowi, w naszym wypadku urzędnicy z nadania i importu jego partii,
powoli wprzęgani byli w podły
scenariusz, który – gdyby go znali na początku – być może odrzucili by
z odrazą i nie opowiadali Bogu ducha winnym obywatelom rzeczy, które
wkrótce miały być zaprzeczone. Dzisiaj część z nich nie tylko oszukanych nie broni,
lecz z furią atakuje tych, którzy oszustwo ujawniają i piętnują. Domagając się realizacji praw nabytych, a
nie wyimaginowanych – bo jak wiadomo dokumenty nie płoną i chętni wszystko
mogą osobiście sprawdzić, zweryfikować.
Miasto w
obecnym kształcie pożera własne dzieci. Jak wszystkie rewolucje. Czy skończy
jak i one częściowo na szafocie, częściowo w totalnym zapomnieniu? Nie wiem, aż
tak krwawych nadziei nie żywię. Tama już wstępnie pękła. W ubiegłorocznym
wyroku NSA – i tym mniejszym, dotyczącym jednej z naszych lokatorek, ale w
uzasadnieniu odnoszącym się do nas wszystkich. Znów wysyłamy pisma, prosimy o
reakcję, dialog, albo choćby jaką konsultację, gdzie strony przedstawią stan
ducha – NIC. Echo odpowiada nam gestem Kozakiewicza. Doświadczeni powiadają, że
niekiedy echo tak ma, bo to zapowiedź płaczu i zgrzytania zębów wyrzuconych z
pracy urzędników. Wyjadą na zmywak do Irlandii czy Anglii? Nie Mili – tam też
się nie nadajecie…
A co tak
naprawdę stało by się, gdyby pewnego dnia na zasadzie realizacji praw nabytych
nasze mieszkania sprzedano nam po cenie odpowiadającej prawu obowiązującemu w
dniu podpisania umowy? Wszelkie dotychczasowe tłumaczenia niechęci do takiej
operacji opierają się na jakimś absurdalnym założeniu, że cudownym sposobem dom
odetniemy od fundamentów i wywieziemy w nieznane. Ale nawet gdyby tak było – to
czyż Szanownym dawnym właścicielom nie został by plac w atrakcyjnym punkcie
miasta i dzielnicy? Znając ich usposobienie do robienia już nie interesów, ale
pospolitych geszeftów sprzedali by go na pniu i założyli ze dwie nowe dynastie.
Tymczasem to jest oczywisty absurd: bo dom będzie stał gdzie stoi, nadal
podatki trafiać będą do miasta czy dzielnicy. Trzeba będzie do kamienicy
dostarczyć gaz, elektryczność, wodę i wywieźć śmieci – tyle że nowy zarządca
zapewne prowadzić będzie działalność gospodarczą z prawdziwego zdarzenia, czyli
nie rozpustną i nie rabunkową. Bo gdyby robił inaczej - po tygodniu go zmienimy
w trybie czarodziejskim. Był, pstryk palcami, nie ma. O, skorzystają na tym wykupie
cwaniacy! Nie, proszę Państwa – nie skorzystają. Prawo do którego bezustannie
się odwołuję, to z lat 2000-2001, wyraźnie mówi, że mieszkając w miejskim nie
można mieć na boku innych lokali komunalnych czy własnościowych. A gdyby kto
ten przepis naruszył – przeprowadza się do własnościowego i pozostawia bez
odszkodowania miejskie.
Więc o co tu
chodzi i skąd ten upór miasta i dzielnicy, by nie sprzedawać, nie realizować
nabytych przez ludzi praw i danych im obietnic? Skąd maniakalne twierdzenia, że
realizacja obiecanego „musi się miastu opłacać”? W jaki niby sposób wykonywanie
prawomocnych wyroków czy to NSA czy Sądu Okręgowego ma być związane z jakąś nie
wiadomo skąd wziętą „opłacalnością”?
M.Z.
2 komentarze:
A jednak administratorzy dzisiaj w naszym domu byli. Rozmawiali z Tobą?
A skąd! Najwyraźniej nie jesteśmy godni żadnej rozmowy.
Prześlij komentarz