wtorek, 11 sierpnia 2015

STOPNIOWANIE PODŁOŚCI - za profesorem Ryszardem Legutko



Póki w mieście rządziły inne frakcje polityczne – dobrze nie było, ale też szczególne tragedie nie miały miejsca. Pewnego jednak dnia zjechał do Ratusza desant PO – no i „się zaczęło”. Desant stamtąd jak pisze profesor Ryszard Legutko (http://zpolski.nowyekran.pl/post/76974,swietny-tekst) ma tę cechę, jaką miała PZPR, czyli wciąga ludzi w system, który tych ludzi powoli prostytuuje, tzn. zmusza ich krok po kroku do zachowań coraz gorszych. Miasto rozrastało się urzędniczo w zawrotnym tempie. Brakowało więc pieniędzy na utrzymanie tej rosnącej klasy próżniaczej. Gdzie zdobyć brakujące miliony? Jeżeli byłym ubekom i sb-kom nie można cofnąć praw nabytych, te jak wiadomo dotyczą sowitych emeryturek po kilka ładnych tysięcy od sztuki – to można się zamachnąć na inne grupy ludzkie lub jak kto woli obywatelskie. Na przykład na  „komunalnych”. A jeszcze lepiej na komunalnych komercyjnych. Nie dość, że od lat płacą potężną kasę dając się tym samym dobrowolnie doić - to jeszcze niektórzy zamieszkują okolice atrakcyjne. I na pewno coś tam kombinują, przecież nie ma tak, by Polak nie kombinował, albo nie „pokładał nadziei w…”. 

Resortowi emeryci nigdzie i nigdy nie mieli w swoich umowach o pracę wpisu, że „zawsze będą mieć dobrze”. No ale mają dobrze, takie ongiś były inne ogólne przepisy. Co innego „komunalny komercyjny”. Owszem, nabył swoje prawa w określonych „okolicznościach przyrody”, wcale zresztą nie za darmo, bo oddawano miastu lokale i po pół miliona. Płacił grzecznie kupę lat zawyżone parokrotnie czynsze, mimo że sufit spadał mu na łeb, a podłoga przypominała tor jazdy terenowej – niemniej jednak dzisiaj można mu powiedzieć, że jako prosty dureń źle Miasto zrozumiał, zatem pozostaje mu tylko ponosić konsekwencje własnej głupoty i niedokształcenia.



Wyobraźmy sobie, że pewnego dnia na przełomie roku 2000 i 2001 urzędnik Biura Polityki Lokalowej mówi lokatorowi chętnemu do stanięcia w przetargu na lokal większy, piekielnie drogi (bo spłacasz  nasz kredyt), ale teoretycznie możliwy po 10 latach do wykupienia z rabatem 90 procent (a tylko takie prawo wówczas obowiązywało!): „wchodzisz bracie do wora, co się luksusowo namieszkasz to twoje, ale pamiętaj, byś nie snuł tu jakichś szczególnych planów i nadziei, że twór zwany Miastem to uczciwy gracz i na pewno słowa dotrzyma. Prawo może ulec zmianie, może zadziałać wstecz, obietnicy żadnej na piśmie ci nie damy, a ewentualne twoje zeznania, że sygnujesz pułapkę, bo uwierzyłeś w ciągłość praw mamy w nosie, wydamy inne przepisy i jesteś załatwiony na amen… Taka jest nasza polityka i ona jest ważniejsza od ciebie, twoich sąsiadów i w ogóle całej tej naiwnej menażerii. Jesteś dla nas jak mucha, poleciałeś w kierunku słodkiego i nawet nie wiesz, że jesteś już przyklejony do lepu.” No więc wyobraźmy sobie taką przemowę i postawmy publicznie pytanie:



ILU LOKATORÓW PODPISAŁO BY TAK SFORMUŁOWANY CYROGRAF Z DIABŁEM?               



Jestem pewien, że większość chętnych do mieszkania na Abramowskiego 9 by zaprotestowała, bo nie tylko uznałaby taką retorykę za niedopuszczalną, lecz przede wszystkim nie zgodziłaby się na podobny poziom wrednego cynizmu i oszukaństwa w mariażu z upokarzającą bezczelnością. Oczywiście żadnego równie szczerego przemówienia nie było. Wszystko ubrano w inne słowa, zupełnie nie dbając, że oto gdzieś tam jakieś prawo, gdzieś tam jakaś porządność albo inne absurdalnie głupie zasady XXI wieku. Tymczasem jak łatwo zauważyć stało się dokładnie to, co opisano w hipotetycznej urzędniczej deklaracji. Nie od razu, po pewnym czasie, zresztą dodatkowo zmąconym bezpośrednim doświadczeniem innego oszustwa. Tak, oszustwa budowlanego – bo jak inaczej nazwać bubel, od którego wręczono nam klucze mówiąc „Oto raj, wchodźcie i czujcie się jak u siebie!”. Zajęliśmy się dość udatnie łataniem dziury w całym – nie zwracając uwagi na fakt, ŻE NIE MA DZIURY W CAŁYM - BO NIE MA CAŁEGO! Oburzenia lokatorów cyklicznie rosło i malało, administratorzy tu coś tam naprawili, ówdzie przerobili albo zaklajstrowali, ba, nawet czasowo obniżyli czynsze by zmniejszyć wrzask. To lewą ręką. Bo prawa cały czas kombinowała i podpisywała kolejne powielaczowe prawa, które krok po kroku odbierały naiwniakom to, co im obiecano, a co okazało się złudą i szalbierstwem. Że co, że to niezgodne z Konstytucją? Oj tam, oj tam, kto dzisiaj czyta takie księgi, kto się na tym zna, kto nas zaskarży, jak my większość w Sejmie, rządzie, w sądach, gdzie tylko chcemy… Przysłano nam, lokatorom,  pisma, owoc nieśmiałych naszych protestów i wizyt u tych, którzy teoretycznie powinni wykazywać się rozumem i obywatelską troską. Wszędzie znajdowaliśmy uzasadnienie tego, co nie da się uzasadnić. Wszędzie traktowano nas jak bałwanów, przygłupów i nieodpowiedzialnych geszefciarzy. Skądinąd zrozumiała metoda: każdy „urzędolnik” o własne ułomności natychmiast oskarża partnera rozmowy. Tak mają. Takimi metodami posługują się od lat.



Profesor Legutko twierdzi, że mieliśmy tu do czynienia z czymś niezwykle istotnym dla dzisiejszej Polski. Polacy kibicujący Tuskowi, w naszym wypadku urzędnicy z nadania i importu jego partii,  powoli wprzęgani byli w podły scenariusz, który – gdyby go znali na początku – być może odrzucili by z odrazą i nie opowiadali Bogu ducha winnym obywatelom rzeczy, które wkrótce miały być zaprzeczone. Dzisiaj część z nich nie tylko oszukanych nie broni, lecz z furią atakuje tych, którzy oszustwo ujawniają i piętnują. Domagając się realizacji praw nabytych, a nie wyimaginowanych – bo jak wiadomo dokumenty nie płoną i chętni wszystko mogą osobiście sprawdzić, zweryfikować.



Miasto w obecnym kształcie pożera własne dzieci. Jak wszystkie rewolucje. Czy skończy jak i one częściowo na szafocie, częściowo w totalnym zapomnieniu? Nie wiem, aż tak krwawych nadziei nie żywię. Tama już wstępnie pękła. W ubiegłorocznym wyroku NSA – i tym mniejszym, dotyczącym jednej z naszych lokatorek, ale w uzasadnieniu odnoszącym się do nas wszystkich. Znów wysyłamy pisma, prosimy o reakcję, dialog, albo choćby jaką konsultację, gdzie strony przedstawią stan ducha – NIC. Echo odpowiada nam gestem Kozakiewicza. Doświadczeni powiadają, że niekiedy echo tak ma, bo to zapowiedź płaczu i zgrzytania zębów wyrzuconych z pracy urzędników. Wyjadą na zmywak do Irlandii czy Anglii? Nie Mili – tam też się nie nadajecie…



A co tak naprawdę stało by się, gdyby pewnego dnia na zasadzie realizacji praw nabytych nasze mieszkania sprzedano nam po cenie odpowiadającej prawu obowiązującemu w dniu podpisania umowy? Wszelkie dotychczasowe tłumaczenia niechęci do takiej operacji opierają się na jakimś absurdalnym założeniu, że cudownym sposobem dom odetniemy od fundamentów i wywieziemy w nieznane. Ale nawet gdyby tak było – to czyż Szanownym dawnym właścicielom nie został by plac w atrakcyjnym punkcie miasta i dzielnicy? Znając ich usposobienie do robienia już nie interesów, ale pospolitych geszeftów sprzedali by go na pniu i założyli ze dwie nowe dynastie. Tymczasem to jest oczywisty absurd: bo dom będzie stał gdzie stoi, nadal podatki trafiać będą do miasta czy dzielnicy. Trzeba będzie do kamienicy dostarczyć gaz, elektryczność, wodę i wywieźć śmieci – tyle że nowy zarządca zapewne prowadzić będzie działalność gospodarczą z prawdziwego zdarzenia, czyli nie rozpustną i nie rabunkową. Bo gdyby robił inaczej - po tygodniu go zmienimy w trybie czarodziejskim. Był, pstryk palcami, nie ma. O, skorzystają na tym wykupie cwaniacy! Nie, proszę Państwa – nie skorzystają. Prawo do którego bezustannie się odwołuję, to z lat 2000-2001, wyraźnie mówi, że mieszkając w miejskim nie można mieć na boku innych lokali komunalnych czy własnościowych. A gdyby kto ten przepis naruszył – przeprowadza się do własnościowego i pozostawia bez odszkodowania miejskie.



Więc o co tu chodzi i skąd ten upór miasta i dzielnicy, by nie sprzedawać, nie realizować nabytych przez ludzi praw i danych im obietnic? Skąd maniakalne twierdzenia, że realizacja obiecanego „musi się miastu opłacać”? W jaki niby sposób wykonywanie prawomocnych wyroków czy to NSA czy Sądu Okręgowego ma być związane z jakąś nie wiadomo skąd wziętą „opłacalnością”?



M.Z.


2 komentarze:

Anonimowy pisze...

A jednak administratorzy dzisiaj w naszym domu byli. Rozmawiali z Tobą?

M.Z. pisze...

A skąd! Najwyraźniej nie jesteśmy godni żadnej rozmowy.