sobota, 17 stycznia 2009

Dlaczego ja, stary warszawiak nie obchodzę dzisiaj „święta wyzwolenia”

Z dwóch podstawowych powodów: ponieważ Warszawa ma również prawobrzeżną stronę, a ta została zajęta przez sowietów już we wrześniu 1944 roku. Po drugie dlatego, że 17 stycznia 1945 na stronie lewobrzeżnej nie dokonało się żadne wyzwolenie, ale objęcie morza gruzów przez tych, którzy czekali, aż Niemcy wycofają się na bezpieczną odległość. Rosjanie najbardziej zdziwieni byli tym, że nikt nie wita ich kwiatami. W wojennych pamiętnikach próżno by jednak szukać słów wyjaśnienia czemu tam W OGOLE NIKOGO NIE BYŁO.

Czy zatem we wrześniu szalałem z radości? Nie. To, co dokonało się naonczas na Pradze da się bowiem krótko opisać słowami „ z deszczu pod rynnę”. Zwycięzcy, a jak powiadają inni „nowi okupanci” zajęli się przede wszystkim miejscami własnego zakwaterowania. Zajęto budynki nadające się na biura, na pierwszy ogień poszly dzisiejsze gmachy PKP obok dworca Wileńskiego. A kadra oficerska, ta wyposażona w wojenne żony, rozlokowała się śmiało wszędzie tam, gdzie jej to pasowało. Na przykład w cudzych mieszkaniach, szczególnie w tej ich części, gdzie znajdowała się wanna. Kibelek był nieważny, istniały przecież nocniki. Wanna tak, wanna była ważna. Z wazy na zupę nie dało się jej zrobić.

I zaczęły się nowe obyczaje. Radosne? W pewnym sensie tak – o ile ktoś potrafi śmiać się z ruskich dam, które na pierwsze spektakle w teatrze Powszechnym na Zamojskiego przychodziły w nocnych koszulach mojej babci. Widać były wystarczająco ozdobne… Po niewielu latach, kiedy już sowieccy „specjaliści” wzywani byli po kolei do powrotu na ojczyzny łono ich miejsca zakwaterowania przejął socjalistyczny kwaterunek. I zainstalował tam swoich. Dziwnych ludzi. Mówili, że pracują ciężko w fabryce na 11-Listopada. Niedawno odkryto w tym miejscu NKWD-owską i UB-cką katownię, nikt nie jest w stanie policzyć ilu tam zginęło bez wieści ludzi.

No więc co tu proszę Państwa obchodzić?

M.Z.

Brak komentarzy: