czwartek, 29 stycznia 2009

Konsystencje

Albo po ludzku: skupienia, gęstości. Mogą dotyczyć dżemu wiśniowego, miodu czy zupy. Ale mogę też dotyczyć poczucie własnej integralności u tego lub owego osobnika. Ostatnio mam pewne kłopoty z tym właśnie problemem. Jak polemizować z kimś, kto WIE – i to WIE tak mocno, że żaden argument doń nie dociera, a wszystkie odbierane są nie jako głosy dyskusyjne, ale jako atak personalny?

Ukazał się ostatnio tomik wierszy Wisławy Szymborskiej. Tak, noblistki i byłej stalinistki, wszystko się zgadza. Moim zdaniem, nie będę go tu przesadnie forsował, jest to tomik co najwyżej marnowaty i w zestawieniu z innymi poetami noblista nie wspięła się na Mount Everest, raczej doszła do połowy wspinaczkowej trasy na Rysy. No cóż, wolno jej, osobiście nie spodziewałem się niczego lepszego, zatem i rozczarowanie żadne. W tym wieku dojście do połowy trasy na Rysy to i tak wyczyn nie lada…

W sieci zażarta polemika. Herbert kontra Szymborska. Tak, ten niedoceniany, ale piekielnie spójny poeta, którego właściwie zaszczuto na śmierć, nie drukując, poniżając i po wielokroć zdradzając. Skąd ktoś wyciągnął tak donośny (jak Herbert) dzwon zygmuntowski – dalibóg nie wiem. Ale uczyniwszy to broni swej opinii jak nie przymierzając birbant ostatniego pół litra na przyjęciu. On wie, on ma prawo, on pędzi innych gdzie wiatr poniesie, on sobie nie da niczego powiedzieć – bo jest przecież tak „głęboko konsystentnie integralny” jak nie przymierzając skała albo diament jaki. Cholera! Takiemu dyskutantowi ma się ochotę dać w pysk czymś ciężkim. Naruszyć tę jego piekielną konsystencję i zrobić z niej dżem agrestowy. Słabo konsystentny…

Ale nie – wszak to rozmowa literacka, tu takie argumenty ponoć nie uchodzą… Na pewno?

Tak, już się gdzieś z tym spotkałem, z ludźmi z tym samym poczuciem tak wielkiej własnej godności, że jej imienia nie godzi się wymieniać, przecież nie wzywa się bogów swych nadaremno. „Bogów swych”? No tak, niemal tak wysoko się umieścili, takimi bożkami mianowali. Dociekliwi znajdą rzecz całą w ubiegłorocznych zapiskach – a jeśli nie znajdą to też żadna strata. Nasycenie tkanki własnej dumy okazało się tak wielkie, że przekształciło osobnika w kamień. Tkwi gdzieś pomiędzy piętrami – albo i na piętrze – nikt sobie tym gitary nie zawraca. Kto dzisiaj słucha śpiewu kamieni? Kogo obchodzą ich bóle i choroby? Na przykład takie, że na kamienie milowe czy przydrożne wybrano kogo innego, miękkiego i łatwo sterowalnego…

M.Z.

sobota, 24 stycznia 2009

Naukowe dowody

W różnych polemikach, wszystko jedno czego dotyczą, spotykam ludzi coraz sprawniej posługujących się aparatem myślowym. Ich argumenty bywają poważne, bardzo poważne, a nawet tak bardzo poważne… że aż śmieszne. Cóż, umysł ludzki nie jest tworem doskonałym, a ćwiczony po łebkach okazuje się szczególnie niedoskonały. Pozwolę sobie przejść do przykładów.

Pewien klient przekonuje mnie, że polityka miasta polegająca na podnoszeniu czynszów regulowanych jest słuszna, ponieważ w efekcie przynosi korzyści mieszkańcom. Pomijam na dzień dobry fakt, że ktoś kiedyś regulację wprowadził i pewnie nie uczynił tego wyłącznie z nudów, ale na przykład przekonania, ze wyżej być nie może, bo ludzie nie zdzierżą. Skupiam się na dalszej argumentacji interlokutora. A ten rozpędza się coraz bardziej i bardziej – w końcu dochodząc do wniosku, że najlepiej pieniądze publiczne zgromadzić w jednym miejscu, a by się szczęśliwie mnożyły podnieść podatki jeszcze wyżej, rzecz jasna dla ogólnego dobra. Nieśmiało zauważam, że przeprowadzane kiedyś przez szaleńców próby podgrzewania wody tak bardzo, by osiągnęła temperaturę 140 stopni w warunkach swobodnych nie udały się, ponieważ zapomniano o pewnym prawie fizyki, powiada ono, że przy setce woda wrze, zmienia się jej stan skupienia, ergo 140 stopni nigdy nie osiągnie. Z obywatelami miasta rzecz ma się podobnie, co zauważyli już nawet niekompletni umysłowo komuniści, formułując prawo „mądrej śruby”. Powiadało ono, że śrubę obywatelom można dokręcać ze ściśle dozowaną siłą i nigdy do końca, bo można napotkać opór manifestujący się na przykład rzucaniem kamieniami w drogocenne socjalistyczne czołgi.

A propos polityki finansowej państwa w dobie kryzysu: wspominałem kiedyś o Wielkiej Brytanii i ulgach w podatkach osobistych pod koniec roku. Spieszę donieść, że obniżono również ten cholerny VAT. Z poziomu 17,5 % do 15 %. W Polsce jest on siedem punktów wyżej. Anglicy i tak jednak odnotowują spadek sprzedaży produktów niektórych branż. W motoryzacji, słusznie uważanej przez wiele państw za przemysłową lokomotywę miejscowej gospodarki ów spadek sięgną nawet kilkudziesięciu procent. U nas takich statystyk nie podaje się do publicznej wiadomości. Można się więc tylko domyślać, że jak u developerów mieszkaniowych jest źle, a może nawet jeszcze gorzej…

To co podrożeje? Gorzała, papierosy, czy akcyza na paliwa? Lud będzie klaskał – czy jak to pod koniec zimy bywa: trzeszczał?

M.Z.

sobota, 17 stycznia 2009

Dlaczego ja, stary warszawiak nie obchodzę dzisiaj „święta wyzwolenia”

Z dwóch podstawowych powodów: ponieważ Warszawa ma również prawobrzeżną stronę, a ta została zajęta przez sowietów już we wrześniu 1944 roku. Po drugie dlatego, że 17 stycznia 1945 na stronie lewobrzeżnej nie dokonało się żadne wyzwolenie, ale objęcie morza gruzów przez tych, którzy czekali, aż Niemcy wycofają się na bezpieczną odległość. Rosjanie najbardziej zdziwieni byli tym, że nikt nie wita ich kwiatami. W wojennych pamiętnikach próżno by jednak szukać słów wyjaśnienia czemu tam W OGOLE NIKOGO NIE BYŁO.

Czy zatem we wrześniu szalałem z radości? Nie. To, co dokonało się naonczas na Pradze da się bowiem krótko opisać słowami „ z deszczu pod rynnę”. Zwycięzcy, a jak powiadają inni „nowi okupanci” zajęli się przede wszystkim miejscami własnego zakwaterowania. Zajęto budynki nadające się na biura, na pierwszy ogień poszly dzisiejsze gmachy PKP obok dworca Wileńskiego. A kadra oficerska, ta wyposażona w wojenne żony, rozlokowała się śmiało wszędzie tam, gdzie jej to pasowało. Na przykład w cudzych mieszkaniach, szczególnie w tej ich części, gdzie znajdowała się wanna. Kibelek był nieważny, istniały przecież nocniki. Wanna tak, wanna była ważna. Z wazy na zupę nie dało się jej zrobić.

I zaczęły się nowe obyczaje. Radosne? W pewnym sensie tak – o ile ktoś potrafi śmiać się z ruskich dam, które na pierwsze spektakle w teatrze Powszechnym na Zamojskiego przychodziły w nocnych koszulach mojej babci. Widać były wystarczająco ozdobne… Po niewielu latach, kiedy już sowieccy „specjaliści” wzywani byli po kolei do powrotu na ojczyzny łono ich miejsca zakwaterowania przejął socjalistyczny kwaterunek. I zainstalował tam swoich. Dziwnych ludzi. Mówili, że pracują ciężko w fabryce na 11-Listopada. Niedawno odkryto w tym miejscu NKWD-owską i UB-cką katownię, nikt nie jest w stanie policzyć ilu tam zginęło bez wieści ludzi.

No więc co tu proszę Państwa obchodzić?

M.Z.

sobota, 10 stycznia 2009

Wyznanie

Tak, to prawda, rzadko ostatnio zajmowałem się sprawami domu. Nie wojowałem z administracją, nie gromiłem sprzątających, na temat nie odśnieżanej ulicy też nie pisałem - nie ma już po co pisać, mają nas w nosie jak mieli wszystkie minione lata. Srające pieski? Co czyniły czynią dalej. Żadnemu właścicielowi powieka nawet nie drgnie na widok lubieżnie naprężającego się ulubieńca. Niektórzy pieski wysyłają rano na trawnik pod opieką dzieci: defekacja czterołapego pupila pod czujnym okiem dziesięciolatka (a nawet młodszych właścicielskich delegatów…) przebiega ponoć mniej konfliktowo... I gdyby nie rozczulająco naiwne pisemko (a może raczej wzór pisemka), które ukazało się na stronie konkurencji, a później apel któregoś z sąsiadów do sygnowania tej bzdurki – nie odzywał bym się wcale. A tak mam do powiedzenia co następuje: nie zajmuję się już pierdołami, faks zaś za taką właśnie pierdołę uważam. Dokument nawołujący do sprzątania po psach podpisany przez kogoś, kto w życiu się sprzątnięciem psiego gówna po swoim zwierzęciu nie zhańbił jest… żałosny, śmieszny? Cała reszta równie bez sensu. Skoro jednak ktoś chce coś napisać na swojej stronie – to oczywiście może. Propozycję podpisania się pod tym „wspólnym manifestem” zdecydowanie natomiast odrzucam. Pewnie to niektórych zdziwi – ale uważam się za poważnego faceta, a poważni takiego „czegoś” w życiu nie podpiszą.
Pamiętacie tekścik „Śpiewać każdy może, trochę lepiej lub trochę gorzej…”? Jerzy Stuhr, Opole sprzed wielu lat. Ależ to wiecznie żywe!
M.Z.

czwartek, 1 stycznia 2009

I po świętach… A Nowy Rok jest już…

Jak było? Cicho i spokojnie, czy raczej kłótliwie i burzliwie? Tak naprawdę nikt nie musi odpowiadać, co widziałem to wiem. Kto miał wyjechać – ale nie wyjechał. Do kogo pełen skład rodzinny, ale może nie taki do końca pełen. Kto się powinien odezwać – ale się nie odezwał. No cóż, ciekawią mnie ludzie, ich losy i dzieje. Także legendy, które wokół siebie rozsiewają. Nie mogę zatem zastosować się do starego wezwania jednego z Czytelników, bym pisał wyłącznie o sobie. To dopiero była by nuda!

Dzisiaj nie dość pełna rozmowa o tym, że miasto na codzień nastawione na odwiedziny rodaków we współczesnych świątyniach raptem zamarło w oczekiwaniu na cud: nie ma życia w centrach handlowych! Mój Boże, ale zgroza! Co też ludzie będą robić pozbawieni elementu kuszenia? Teraz wyobraźcie sobie Państwo, że wyłączono telewizję i nie działają telefony. Horror. A czy uwierzycie, iż żyje pod tym naszym wspólnym niebem jeszcze paru rodaków, którzy takie czasy pamiętają i podobnych zagrożeń się nie boją? No tak, stan wojenny dla większości to jak bitwa pod Grunwaldem, od tamtej pory w dorosły świat skutecznie weszło pokolenie przecież narodzone w czasach bez TVP, TVN-u, Polsatu, telefonów, także komórkowych, Internetu i innych pokus, bez których dzisiaj podobno nie da się już żyć…

Tyle napisałem zaraz po świętach, potem przyszła potężna grypa, Nowy Rok - i właśnie obserwuję, jak to, co wyżej stoi sprawdza się w praktyce. Warszawa wymarła, można ją przed południem przejechać wzdłuż i wszerz niemal w samotności. Przy okazji: czy zauważyli Państwo jak z roku na rok o północy przy zmianie daty wychodzi przed dom coraz mniej ludzi? Gdzie te czasy, w których chałupa tętniła życiem, można było imprezę rozpocząć na czwartym piętrze, przejść przez zewnętrzny placyk i skończyć gdzieś na pierwszym, albo piątym? Pytałem dzisiaj zaprzyjaźnionych czemu tak się dzieje. Zdurnieli, spoważnieli, pozamykali się jak ślimaki w skorupach? Jedna z wersji ciekawa: to przez dzieci. Otóż ponoć kiedyś przed wspólnym domem o północy spotykali się dorośli. Dzisiaj ojcowie z dziećmi, większość (dzieci rzecz jasna) przed dziesiątym rokiem życia. „Toż to gnojstwo powinno spać o tej porze, a nie uczestniczyć w zajęciach dorosłych…” Jakaś część prawdy w tym jest. Granica uczestniczenia młodych we wszystkim niebezpiecznie przesuwa się w dół. Gdyby nie ta grypa też niekoniecznie chciało by mi się pić szampana w takim towarzystwie – jak drzewiej bywało. No ale – czas pozornej wolności, nikt niczego nie narusza, więc niby wszystko w porządku… Żaden samochód rakietą podobno tym razem nie trafiony. Duma Prezesów, Wybranych, Ważnych, a nawet Nadętych nie wzruszona. Szczęśliwego Nowego Roku!

M.Z.