piątek, 28 sierpnia 2015

RZYMIANIE PRZEWIDZIELI



Drzewiej, bardzo „drzewiej”, bo aż w starożytnym Rzymie powiadano wprost: cunctando rem restituere – co się wykłada, że sytuację należy ratować zwlekaniem. Oni zwlekają – my mamy płacić nieprawnie naliczone pieniądze za czynsze. Oni czekają na wykładnię Biura Polityki Lokalowej – my mamy bulić, bo od tego jesteśmy, by poddawać się cudzej woli i nie pyskować, choć prawo za nami. Tak, tak, proszę Szanownych Administratorów, Konstytucja wymusza na was równe traktowanie najemców, przegraliście w wypadku jednej lokatorki, my mamy identycznie brzmiące umowy, przegracie także wobec nas. Tylko po co to wszystko? Po co procesy, angażowanie całej machiny prawnej – kiedy wykładnia konstytucyjna jest jasna i nie pozostawia cienia wątpliwości?



W ramach „przyjaźni polsko-polskiej” otrzymaliśmy niedawno pisma z Kolberga: proszę być o tej i o tej godzinie w domu, będzie wizyta. Rano, w godzinach naszej pracy, bo administracja nie ma zwyczaju wizytować swoich chlebodawców po południu. Ich praca ważniejsza. Dalej uzasadnienie prawne. Złe – bo to nie to prawo, nie ten paragraf. Mniejsza… O dziewiątej rano skromne puk-puk do drzwi. Panie proszą o wypełnienie druku. Z datą urodzin mojej żony albo peselem. Po co? Bo tak ma być. Oświadczam, że wypełniam ten bzdet OSTATNI RAZ. A skoro już mnie panie odwiedziły proszę jak najuprzejmiej o odpowiedź na dwa pytania: kiedy dozorca z prawdziwego zdarzenia i kiedy dbałość o miejsca parkingowe przed domem. Odpowiedź: wynajęta będzie firma sprzątająca. Proszę Pani, od wielu tygodni bałagan przekracza naszą cierpliwość, brud dokoła, a Pani pyta mnie o datę urodzenia żony. Dla odwrócenia uwagi? „No bo wie Pan, dotychczasowa szefowa firmy sprzątającej przechodzi na emeryturę…” A co to obchodzi nas, lokatorów?



Parking… Nic się nie da zrobić. Druga z pań cierpi na to samo. Gdy wraca do domu swym luksusowym jak mniemam bolidem to jeździ wokół kamienicy i jeździ, a miejsca jak nie było tak nie ma. OK., ale to nas nie dotyczy, możecie nam pomóc, czy mamy zając się przebijaniem dętek intruzom? Nie, tu się nic nie da zrobić…



I dalej już tylko w tym stylu. Tak, pogadaliśmy sobie… Jak o zupie, panie o… Wyraziły zdumienie, że niektórzy nie otwierają im drzwi. Jak tak można – nie dostosować się do wezwania… Czują się pewnie: jest przepis, są zwierzchnicy, którzy go wydali. Wspominałem o tym zjawisku w jednym z poprzednich felietonów – wystarczy stworzyć wewnętrzny przepis-bzdet, mianować  go prawem i teoretycznie wszystko gra. Teoretycznie – bo albo dozorca zacznie sprzątać, albo sięgniemy po inne środki. Powiem wprost: brutalne. Pani administratorka powiada, że na wewnętrznym podwórku straszny bałagan, lokatorzy wyrzucają pety z papierosów i inne śmieci. Słowem bydło! Pani Administratorko! To Pani nie zwalnia z obowiązku uporządkowania tego bałaganu! Za to do cholery Pani płacimy!



Za nieprawnie pobierane czynsze jesteście mi Państwo winni ponad 4 tysiące złotych. Kiedy zwrot? Odsetki rosną, złość lokatorów też, teraz tylko drobiazg i wybuchnie pożar. Już prawie wybuchł. Ratujecie własne tyłki zwlekaniem? To i my pozwlekamy z paroma rzeczami. Macie prawników? My też, podejrzewam, że lepszych.



Tylko po co ta wojna?



M.Z.

sobota, 15 sierpnia 2015

PISMO


W piątek, 14 sierpnia 2015 r. otrzymałem z Irysowej (ZGN Mokotów) pismo, którego fotokopię zamieszczam obok. Ponieważ nie działam już jako się rzekło w żadnej zbiorowości odpowiem jako osoba prywatna. W tym miejscu.


 1. Wyrok Sądu Okręgowego w sprawie jednej z naszych sąsiadek nosi datę 29 kwietnia 2015 r. Co najmniej dziwi więc fakt, że nie potrafiąc - nie chcąc - nie mając do tego uprawnień (niepotrzebne skreślić) ZGN Irysowa wziął się za wyjaśnianie wątpliwości dopiero 29 lipca tegoż  roku. PO TRZECH MIESIĄCACH! Przekładając z języka uwielbianego przez prawników na polski - dodatkowo TRZY miesiące trwało pobieranie czynszów nieprawnych, bo zanegowanych - bez prawa apelacji! - przez Sąd Okręgowy. Niestety Szanowni - tego nie da się wytłumaczyć ani terminami administracyjnymi, ani okresem urlopowym.


 2. "...Jak Państwo wiecie na terenie Warszawy w takim systemie oddawano w najem lokale w kilkunastu wybudowanych w tym celu budynkach w różnych dzielnicach i potrzebne jest ustalenie jednolitych zasad obowiązujących na terenie całego miasta..." Nie, Szanowny, a nieznany mi z imienia i nazwiska Autorze pisma (widać dostałem kopię niezbyt doskonałą, dane personalne ucięte) wyroki się wykonuje, a nie szuka pretekstu do ich NIE WYKONANIA. Później można drogą służbową działać jak Państwa procedura wewnętrzna to przewiduje.


 3. My, podpisani pod pismem do Państwa z dnia  21 lipca 2015 lokatorzy domu przy ulicy Abramowskiego 9 doskonale zdajemy sobie sprawę z faktu, iż nasz dom to różne mieszkania zasiedlone w różnych trybie. Na przykład dwa o powierzchni ok. 50 m kw. czy dwa inne, większe, ale nie przekraczające rozmiaru 80 m kw. Powoływanie się na te oczywistości jest próbą para-kazuistycznego zagmatwania sprawy i wrzucenia do jednego worka rzeczy nie mających ze sobą nic wspólnego. Pozostali lokatorzy mają identycznie brzmiące umowy najmu - i uprzejmie proszę o nie podejmowanie kolejnej nieudanej próby podzielenia nas na wygodniejsze dla obróbki przez Państwa grupy i podgrupki. Proszę dokładnie przyjrzeć  się podpisom i związanymi z nimi lokalami - w tym zbiorze sytuacja jest jasna i jednorodna.


 4. "...W związku z tym w zakresie generalnym jakakolwiek merytoryczna odpowiedź będzie możliwa po uzyskaniu wytycznych z Biura Polityki Lokalowej m.st.Warszawy..." Co zatem zamierzają Państwo czynić do tego czasu? Czyżby kontynuować bezprawne pobieranie czynszów w wysokości, której ustalenie zanegował Sąd? Jest to przecież ewidentne przestępstwo - ze wszystkim płynącymi stąd konsekwencjami.


 5. "...Natomiast w sprawach indywidualnych powoływany wyrok Sądu Okręgowego nie może być podstawą zmian w odniesieniu do innych najemców..."  Ależ może, ależ może! Tu powołam się na Konstytucję RP, Rozdział II "WOLNOŚCI, PRAWA I OBOWIĄZKI CZŁOWIEKA I OBYWATELA", w szczególności zaś  na Art. 32. brzmiący:

  1. Wszyscy są wobec prawa równi. Wszyscy mają prawo do równego traktowania przez władze publiczne.
  2. Nikt nie może być dyskryminowany w życiu politycznym, społecznym lub gospodarczym z jakiejkolwiek przyczyny.  

 A następnie na Art. 77 brzmiący:  Każdy ma prawo do wynagrodzenia szkody, jaka została mu wyrządzona przez niezgodne z prawem działanie organu władzy publicznej. 


W związku z tym stawiam przed Państwem pytanie: czy aby na pewno chcecie doprowadzić do sytuacji, w której wykonanie wyroku będzie dotyczyło lokatorki oznaczonej jak Powód w wyroku Sądu Okręgowego – jednocześnie nie zamierzając niczego zmieniać w stosunku do pozostałych lokatorów? A przypominam: mam na myśli grupę podpisanych pod pismem do Państwa, ich umowy najmu są identyczne, jak w wypadku lokatorki, która proces wygrała i którzy - to dodam dla ułatwienia – nie zalegają z opłatami i nie mogę być w żaden inny sposób dyskryminowani. Przymuszenie nas do przeprowadzenia kolejnego procesu sądowego na podstawie Art. 77 Konstytucji związane jest przecież z prawem do wynagrodzenia szkody - zatem mamy prawo domagać się nie tylko zwrotu nieprawnie pobieranych od nas pieniędzy, ale też wypłacenia nam stosownych odszkodowań.


M.Z.


wtorek, 11 sierpnia 2015

STOPNIOWANIE PODŁOŚCI - za profesorem Ryszardem Legutko



Póki w mieście rządziły inne frakcje polityczne – dobrze nie było, ale też szczególne tragedie nie miały miejsca. Pewnego jednak dnia zjechał do Ratusza desant PO – no i „się zaczęło”. Desant stamtąd jak pisze profesor Ryszard Legutko (http://zpolski.nowyekran.pl/post/76974,swietny-tekst) ma tę cechę, jaką miała PZPR, czyli wciąga ludzi w system, który tych ludzi powoli prostytuuje, tzn. zmusza ich krok po kroku do zachowań coraz gorszych. Miasto rozrastało się urzędniczo w zawrotnym tempie. Brakowało więc pieniędzy na utrzymanie tej rosnącej klasy próżniaczej. Gdzie zdobyć brakujące miliony? Jeżeli byłym ubekom i sb-kom nie można cofnąć praw nabytych, te jak wiadomo dotyczą sowitych emeryturek po kilka ładnych tysięcy od sztuki – to można się zamachnąć na inne grupy ludzkie lub jak kto woli obywatelskie. Na przykład na  „komunalnych”. A jeszcze lepiej na komunalnych komercyjnych. Nie dość, że od lat płacą potężną kasę dając się tym samym dobrowolnie doić - to jeszcze niektórzy zamieszkują okolice atrakcyjne. I na pewno coś tam kombinują, przecież nie ma tak, by Polak nie kombinował, albo nie „pokładał nadziei w…”. 

Resortowi emeryci nigdzie i nigdy nie mieli w swoich umowach o pracę wpisu, że „zawsze będą mieć dobrze”. No ale mają dobrze, takie ongiś były inne ogólne przepisy. Co innego „komunalny komercyjny”. Owszem, nabył swoje prawa w określonych „okolicznościach przyrody”, wcale zresztą nie za darmo, bo oddawano miastu lokale i po pół miliona. Płacił grzecznie kupę lat zawyżone parokrotnie czynsze, mimo że sufit spadał mu na łeb, a podłoga przypominała tor jazdy terenowej – niemniej jednak dzisiaj można mu powiedzieć, że jako prosty dureń źle Miasto zrozumiał, zatem pozostaje mu tylko ponosić konsekwencje własnej głupoty i niedokształcenia.



Wyobraźmy sobie, że pewnego dnia na przełomie roku 2000 i 2001 urzędnik Biura Polityki Lokalowej mówi lokatorowi chętnemu do stanięcia w przetargu na lokal większy, piekielnie drogi (bo spłacasz  nasz kredyt), ale teoretycznie możliwy po 10 latach do wykupienia z rabatem 90 procent (a tylko takie prawo wówczas obowiązywało!): „wchodzisz bracie do wora, co się luksusowo namieszkasz to twoje, ale pamiętaj, byś nie snuł tu jakichś szczególnych planów i nadziei, że twór zwany Miastem to uczciwy gracz i na pewno słowa dotrzyma. Prawo może ulec zmianie, może zadziałać wstecz, obietnicy żadnej na piśmie ci nie damy, a ewentualne twoje zeznania, że sygnujesz pułapkę, bo uwierzyłeś w ciągłość praw mamy w nosie, wydamy inne przepisy i jesteś załatwiony na amen… Taka jest nasza polityka i ona jest ważniejsza od ciebie, twoich sąsiadów i w ogóle całej tej naiwnej menażerii. Jesteś dla nas jak mucha, poleciałeś w kierunku słodkiego i nawet nie wiesz, że jesteś już przyklejony do lepu.” No więc wyobraźmy sobie taką przemowę i postawmy publicznie pytanie:



ILU LOKATORÓW PODPISAŁO BY TAK SFORMUŁOWANY CYROGRAF Z DIABŁEM?               



Jestem pewien, że większość chętnych do mieszkania na Abramowskiego 9 by zaprotestowała, bo nie tylko uznałaby taką retorykę za niedopuszczalną, lecz przede wszystkim nie zgodziłaby się na podobny poziom wrednego cynizmu i oszukaństwa w mariażu z upokarzającą bezczelnością. Oczywiście żadnego równie szczerego przemówienia nie było. Wszystko ubrano w inne słowa, zupełnie nie dbając, że oto gdzieś tam jakieś prawo, gdzieś tam jakaś porządność albo inne absurdalnie głupie zasady XXI wieku. Tymczasem jak łatwo zauważyć stało się dokładnie to, co opisano w hipotetycznej urzędniczej deklaracji. Nie od razu, po pewnym czasie, zresztą dodatkowo zmąconym bezpośrednim doświadczeniem innego oszustwa. Tak, oszustwa budowlanego – bo jak inaczej nazwać bubel, od którego wręczono nam klucze mówiąc „Oto raj, wchodźcie i czujcie się jak u siebie!”. Zajęliśmy się dość udatnie łataniem dziury w całym – nie zwracając uwagi na fakt, ŻE NIE MA DZIURY W CAŁYM - BO NIE MA CAŁEGO! Oburzenia lokatorów cyklicznie rosło i malało, administratorzy tu coś tam naprawili, ówdzie przerobili albo zaklajstrowali, ba, nawet czasowo obniżyli czynsze by zmniejszyć wrzask. To lewą ręką. Bo prawa cały czas kombinowała i podpisywała kolejne powielaczowe prawa, które krok po kroku odbierały naiwniakom to, co im obiecano, a co okazało się złudą i szalbierstwem. Że co, że to niezgodne z Konstytucją? Oj tam, oj tam, kto dzisiaj czyta takie księgi, kto się na tym zna, kto nas zaskarży, jak my większość w Sejmie, rządzie, w sądach, gdzie tylko chcemy… Przysłano nam, lokatorom,  pisma, owoc nieśmiałych naszych protestów i wizyt u tych, którzy teoretycznie powinni wykazywać się rozumem i obywatelską troską. Wszędzie znajdowaliśmy uzasadnienie tego, co nie da się uzasadnić. Wszędzie traktowano nas jak bałwanów, przygłupów i nieodpowiedzialnych geszefciarzy. Skądinąd zrozumiała metoda: każdy „urzędolnik” o własne ułomności natychmiast oskarża partnera rozmowy. Tak mają. Takimi metodami posługują się od lat.



Profesor Legutko twierdzi, że mieliśmy tu do czynienia z czymś niezwykle istotnym dla dzisiejszej Polski. Polacy kibicujący Tuskowi, w naszym wypadku urzędnicy z nadania i importu jego partii,  powoli wprzęgani byli w podły scenariusz, który – gdyby go znali na początku – być może odrzucili by z odrazą i nie opowiadali Bogu ducha winnym obywatelom rzeczy, które wkrótce miały być zaprzeczone. Dzisiaj część z nich nie tylko oszukanych nie broni, lecz z furią atakuje tych, którzy oszustwo ujawniają i piętnują. Domagając się realizacji praw nabytych, a nie wyimaginowanych – bo jak wiadomo dokumenty nie płoną i chętni wszystko mogą osobiście sprawdzić, zweryfikować.



Miasto w obecnym kształcie pożera własne dzieci. Jak wszystkie rewolucje. Czy skończy jak i one częściowo na szafocie, częściowo w totalnym zapomnieniu? Nie wiem, aż tak krwawych nadziei nie żywię. Tama już wstępnie pękła. W ubiegłorocznym wyroku NSA – i tym mniejszym, dotyczącym jednej z naszych lokatorek, ale w uzasadnieniu odnoszącym się do nas wszystkich. Znów wysyłamy pisma, prosimy o reakcję, dialog, albo choćby jaką konsultację, gdzie strony przedstawią stan ducha – NIC. Echo odpowiada nam gestem Kozakiewicza. Doświadczeni powiadają, że niekiedy echo tak ma, bo to zapowiedź płaczu i zgrzytania zębów wyrzuconych z pracy urzędników. Wyjadą na zmywak do Irlandii czy Anglii? Nie Mili – tam też się nie nadajecie…



A co tak naprawdę stało by się, gdyby pewnego dnia na zasadzie realizacji praw nabytych nasze mieszkania sprzedano nam po cenie odpowiadającej prawu obowiązującemu w dniu podpisania umowy? Wszelkie dotychczasowe tłumaczenia niechęci do takiej operacji opierają się na jakimś absurdalnym założeniu, że cudownym sposobem dom odetniemy od fundamentów i wywieziemy w nieznane. Ale nawet gdyby tak było – to czyż Szanownym dawnym właścicielom nie został by plac w atrakcyjnym punkcie miasta i dzielnicy? Znając ich usposobienie do robienia już nie interesów, ale pospolitych geszeftów sprzedali by go na pniu i założyli ze dwie nowe dynastie. Tymczasem to jest oczywisty absurd: bo dom będzie stał gdzie stoi, nadal podatki trafiać będą do miasta czy dzielnicy. Trzeba będzie do kamienicy dostarczyć gaz, elektryczność, wodę i wywieźć śmieci – tyle że nowy zarządca zapewne prowadzić będzie działalność gospodarczą z prawdziwego zdarzenia, czyli nie rozpustną i nie rabunkową. Bo gdyby robił inaczej - po tygodniu go zmienimy w trybie czarodziejskim. Był, pstryk palcami, nie ma. O, skorzystają na tym wykupie cwaniacy! Nie, proszę Państwa – nie skorzystają. Prawo do którego bezustannie się odwołuję, to z lat 2000-2001, wyraźnie mówi, że mieszkając w miejskim nie można mieć na boku innych lokali komunalnych czy własnościowych. A gdyby kto ten przepis naruszył – przeprowadza się do własnościowego i pozostawia bez odszkodowania miejskie.



Więc o co tu chodzi i skąd ten upór miasta i dzielnicy, by nie sprzedawać, nie realizować nabytych przez ludzi praw i danych im obietnic? Skąd maniakalne twierdzenia, że realizacja obiecanego „musi się miastu opłacać”? W jaki niby sposób wykonywanie prawomocnych wyroków czy to NSA czy Sądu Okręgowego ma być związane z jakąś nie wiadomo skąd wziętą „opłacalnością”?



M.Z.


wtorek, 4 sierpnia 2015

PYTANIA I ODPOWIEDZI

Po ostatnim wpisie... Pytania napływały nie w postaci skasowanych komentarzy, ale ustnie albo na prywatnego maila. Odpowiadam i odpowiadam, ale czuję się coraz bardziej wkurzony. Więc dzisiaj po raz ostatni, na piśmie - uprzejmie informuję:

1. Nie, nie jestem szefem lub przewodniczącym niczego. Mówię, ponieważ nie czuję stresu przed zbiorowością - i przedstawiam z upoważnienia to, co myślą inni i co sam sądzę. Staram się to robić jak najdokładniej, poprawną polszczyzną - niestety nie jestem aktorem czy jakimś wizjonerem, nie umiem porywać tłumów, nie znam odpowiedzi na wszystkie zadawane mi pytania. Materia prawnych definicji i dla mnie jest nudna jak flaki z olejem - choć przedstawić ją należy dosłownie, a nie w "żołnierskich słowach".

2. Nie, nie będę najmował żadnych prawników dla sąsiadów, każdy może uczynić to na własny rachunek, kiedy chce i za ile chce.

3. Proces, o którym mówiliśmy i który w przedmiocie jego uzasadnienia przedstawiałem Państwu - wytoczyłem administracji nie ja, ale nasza sąsiadka. Wygrała własnym staraniem i za własne pieniądze, nie istnieje żaden powód, bym przedstawiał to jako zbiorowy sukces. Bo to JEST JEJ SUKCES - z konsekwencjami dla nas. Tak, uważam, że cała treść uzasadnienia wyroku ma bezpośrednie przełożenie również na losy tych, którzy na sali sądowej nie byli. Nie wiem dlaczego tej pani nie było na zebraniu.

4. Nie wypożyczam żadnych pism ani ich kopii, a od ostatniego zebrania niczego nikomu nie objaśniam.

5. Nie biegam po sąsiadach w  żadnej sprawie, mój czas jest równie cenny, co Państwa czas.

6. Od początku nie wierzyłem w skuteczność zbiorowych spotkań, mówiłem o tym jasno - jednak zdecydowano inaczej. Ostatnie zebranie potwierdziło moje opinie. Stąd oświadczam jak najuroczyściej, że w następnych UCZESTNICZYĆ JUŻ NIE BĘDĘ. Zrobię co moim zdaniem powinienem zrobić, ale nie zamierzam informować o tym zbiorowości. Jeżeli pewnego dnia uznam, że chcę o czymś napisać - to napiszę. Jeżeli nie - to nie.

7. Podtrzymuję swoją opinię wyrażoną publicznie w ostatnią niedzielę: na wojnę idzie się nie z różą w zębach i kieszeniami wątpliwości, ale tęgim kijem, poważnymi argumentami, zdecydowaniem i wolą wygrania potyczki. Zdanie jednej z sąsiadek, która suponuje, iż różnica dwóch złotych z metra kwadratowego to drobiazg nie wart wspomnienia MAM W NOSIE. Nieprawdą jest, że nasze decyzje podpisane dwa tygodnie wcześniej przez 26 osób to jakiś wrogi nam argument dla administratorów, proszę uważnie przeczytać wyrok i jego uzasadnienie. Oczywiście przyznaję, że ma oważ dama prawo do wyrażania każdej opinii na każdy temat. Z zastrzeżeniem, iż przyjmuję to do wiadomości, ale bez wstępnego szacunku. Nie komentuję - ale nadal się nie zgadzam.

M.Z.

poniedziałek, 3 sierpnia 2015

DZIEŃ PO...



Powiem o tym spotkaniu tyle, by nie naruszyć dobrych obyczajów – ale i nie zorientować strony przeciwnej zbyt dokładnie w materii poruszanych tam spraw. No więc: odbyło się. Przyszli także ci, których poprzednio nie było (chwała im za to), choć nie pojawili się ci, którzy być powinni. Ustalono wolę najęcia adwokata – w celu wygrania wszystkiego przed sądem.

Prywatnie: padło kilka opinii, z którymi tak bardzo się nie zgadzam, iż miałem ochotę wczoraj wyć, dzisiaj mi nieco przeszło. Ktoś mądry, a biegły w piórze, już nie pamiętam czy Tyrmand, czy Kisiel, powiadał przed laty, że istotą każdego zbiorowego zebrania czy konferencji jest jałowość ustaleń, bo każdy ma ochotę wybrzdąkać swoje nie zważając na cudze. Nie inaczej - w niektórych momentach! - było wczoraj, choć zdarzyło się tylko jednej osobie. Przy czym za najbardziej kuriozalny argument uważam ten, iż fakt uiszczania przeze mnie przez minione trzy lata nieuczciwie zawyżonego czynszu można uznać za zgodę na to zbójectwo. Wyraził już na ten temat swoje zdanie Sąd Okręgowy w uzasadnieniu wyroku jasno nazywając sytuację niedopuszczalną i bezprawną. Sam widzę to jeszcze ostrzej: ktoś oto spróbował wmówić mi, że jako oszukiwany sam winien jestem trwania tego oszustwa. Ciekawa koncepcja, jakby żywcem skopiowana z czasów anciene regime'u, kiedy to partyjni urzędnicy małego rozumu, ale wysokiego szczebla twierdzili, iż mam los dokładnie taki, na jaki zasłużyłem nie przyłączając się do ich pięknego chóru.
 

Wypowiadali się też ludzie doświadczeni i w sporach administracyjnych bywali. Tu chyba należy powiedzieć tyle, że ich głosy wskazywały, iż termin 30-dniowy, administracyjny termin odpowiedzi na nasze wysłane dwa tygodnie wcześniej pismo – najpewniej dotrzymany nie  będzie. Ssać lokatorów choćby i miesiąc dłużej bez jakichkolwiek podstaw – to pokusa, przed którą się nie cofną. Co tam jakieś terminy, co tam jakieś zasady… Przykład idzie „z góry”, jak wieść niesie rząd wziął kolejną miliardową pożyczkę, w końcu od jesieni to już nie oni będą długi musieli spłacać…

Tak czy siak naszych przeciwników czeka spora porcja zdziwień.

M.Z.