Rozmowa zaczęła się od narzekania na stan wejść do klatek schodowych. W
każdej inaczej – ale w każdej brudno, z malunkami i inskrypcjami na ścianach. Każdy
mentalny fiut, który idzie tu w gości czy po zeszyt do kolegi uważa, że
powinien zostawić na ścianie swój ślad. Więc ryje po ścianach… Dobra, to już
wiemy, to zresztą jest kolejny kamyczek do ogródka tego gościa, który na piśmie
poinformował mnie, że nasze administracje działają wręcz wspaniale. Kilka lat
gnoju przy windzie to detal – ale nic się nie stało, Polacy, nic się nie stało, byle
byście płacili... Zostawmy. Bo potem dialogowanie przekształciło się w coś
bardziej ogólnego i ważnego.
Wolno czy nie wolno na takie i podobne wyczyny dozwalać? Otóż moim
zdaniem nie wolno. Pierwszy malunek jest jak kamyczek, którego ruch wyzwala
prawdziwą lawinę. Podeprę się nauką: amerykańscy psychologowie ustawili na jednej z ulic
podłej dzielnicy miasta dwa auta. Pierwsze jak spod igły, drugie z częściowo
rozbitą przednią szybą. Po kilku dniach ten ze zbitą szybą rozkradziono do
imentu, została goła blacha. Drugiego nikt nie tknął. Nie będę przedstawiał
szczegółów naukowych ustaleń, ważne, iż na podstawie ich analizy sformułowano syndrom
rozbitej szyby. Był rok 1982,
a całość zdefiniowali George Kelling i Katharine Cole.
I ta koncepcja znaną jest od tej pory w kryminologii i socjologii miasta –
jednej z podstawowych socjologicznych dyscyplin, która zajmuje się urbanizacją,
problematyką lokalnych społeczności oraz zagadnieniami społecznej przestrzeni.
Dlatego tak ostro protestowałem wobec modelu obwieszania wszystkiego, co dało
się obkleić „zakazami palenia w windzie”.
Teorię
wielokrotnie kwestionowano, jednak w kilka lat później seria eksperymentów
potwierdziła jej realność. Udowodniono, że w sytuacji, kiedy na ścianach
budynków znajdowały się graffiti zwiększała się tendencja do zachowań łamiących
normy społeczne (kradzieże, napaście, zaśmiecanie itp.). Dzisiaj za normę
przyjęło się uważać, że likwidowanie wszelkich oznak wandalizmu jest jedyną
droga postępowania – te pomijane są po prostu zaraźliwe. Zbita szyba prowokuje do
zbicia kolejnej. Głupi napis wyryty na murze czy ścianie prosi się o
powielenie. A potem idzie już z górki…
Na zewnętrznej ścianie wjazdu do podziemnego garażu pojawił się u nas pierwszy aerozolowy malunek. Co będzie dalej?
M.Z.
6 komentarzy:
Na waszej klatce schodowej, parter przy windzie, pomiędzy napisami znajduje się jedno tylko nazwisko. I co się z tym dzieje?
Z "tym" się mianowicie nic nie dzieje. Ktoś coś kiedyś mówił, że wszystko ma być odmalowane. Ale nie jest odmalowane. Kiedy "władze" dzielnicy na skutek mojej skargi porozumiały się z administratorami i wystawiły im jak najlepszą opinię - uznano widać, że nie ma już po co się wysilać. No to się nikt nie wysila... Co Ci mam jeszcze powiedzieć?
Pogrubić to nazwisko i opublikowac fotkę!
A właśnie że nie! Nie - ponieważ to jest dokładnie takie działanie, o którym piszę. Zacznie się nieustający festiwal dopisywania kolejnych imion i nazwisk, ozdobnego ich dekorowania i tak dalej. Ludzka natura jest najwyraźniej ułomna - jednostki przyzwyczajają się do tego, że inseraty o niepaleniu wiszą w kilku niepotrzebnych miejscach. Chcesz mieć jeszcze jakieś płaskorzeźby i graffiti? Jestem przeciwny eskalowaniu głupoty. Mogę?
A Pan aby nie przesadza z tą jednoznacznie negatywną oceną stanu domu? Przecież to miejsce zamieszkania innych ludzi, z różnymi nawykami itd. Może tu pies jest pogrzebany?
Wróciłem właśnie z dość krótkiego urlopu, północno-wschodnia Polska. Oglądałem osiedla mieszkaniowe w Ełku, Olecku, Gołdapi, Suwałkach. Te nowo wybudowane - i te starsze, jeszcze wielkopłytowe. Sądzi Pani/Pan, że tam mieszkają inaczej skonstruowani ludzie? Oczywiście NIE. A jednak wszystko jest czyste, zadbane, każdy dom ma swojego gospodarza. By nie mnożyć opisów: ci, którzy rzekomo dbają o nasze domy powinni zostać tam karnie skierowani na co najmniej roczny staż. Zobaczyli by jak się dba o klatki schodowe, jak wyglądają wewnętrzne garaże - jeśli już w nowszych domach są. Nie istnieje pojęcie "komercji" czyli elementu, którym szantażuje się nas z góry usprawiedliwiając bałagan i astronomicznie zawyżone ceny. Tymczasem niektóre elementy i u nas i u nich mają te same ceny: myślę o kosztach energii elektrycznej, gazu, wywozu śmieci itd. Tam można zmieścić się w pewnych limitach finansowych - tutaj nie można? A jeśli tak: to do jasnej cholery dlaczego? Wszędzie mamy te same stopy podatkowe. Ale "naszym" należą się wyższe uposażenia za gorszą pracę? Z jakiej do diabła racji?
Prześlij komentarz