wtorek, 23 września 2014

PO POWROCIE



Rzeczy małe i duże… Siatkówka i polityka, widok z okna, zdawkowe i poważniejsze z sąsiadami rozmowy. Przeplata się to wszystko jak nie przymierzając sałatka jarzynowa w procesie produkcji – i nigdy nie wiadomo czy w finale wyjdzie z tego coś smacznego. Zaczęło się od wznowienia przedruków niejakiej Małgorzaty Todd.



Jak moim Czytelnikom wiadomo pani ta swojego czasu przedrukowywana była i u mnie. Nie z powodu jakiejś nadzwyczajnej oryginalności zdania przez autorkę wyrażanego – raczej jako przerywnik. No i z tego powodu, że dostawałem jej felietonów mnóstwo, choć bez najmniejszego komentarza czy prośby o powielenie. Pewnego dnia po wielu bezskutecznych próbach nawiązania kontaktu i omówienia kwestii wątpliwych dałem sobie spokój, zresztą niektóre nowe treści wychodzące spod tego pióra przestały mi odpowiadać. Pani okazała się po prostu wysokiej klasy manipulatorką. Straciłem ją z oczu. A jednak wysyłka tych produktów, losowa, bo taką chyba przyjęła zasadę, trwa w najlepsze. I produkty zaczęły docierać tam, gdzie znaleźli się chętni do ich omawiania, ganienia czy reklamowania. Efekty mogą Państwo zobaczyć na portalu Polacy.eu.org Nie żebym go tu chciał promować. Na stronie tej jednak wyszło dowodnie coś, co ja widziałem wcześniej: że mianowicie pani Todd uprawia rodzaj propagandy szytej coraz grubszymi nićmi. I po okresie uwiarygodniania się leci już teraz otwartym tekstem, dodając do produkowanej przez siebie sałatki jarzynowej bzdury tak oczywiste, że aż oczy bolą. Tłumaczka z angielskiego, autorka książek, felietonistka, można by podejrzewać, że nieźle zorientowana w prawdach tego świata… A tu masz babo placek: trzy kropki, dupa i kamieni kupa. Wyrażając się dyplomatycznie, czyli ministerialnie…



Jak wygląda w realu dekoder Polsatu? Oj, nie mówcie, że nie wiecie! Dla ułatwienia dodam, że swojego czasu zgolił wąsy. Dzisiaj potężna dyskusja, czy Solorz, właściciel Polsatu ( w świadomości ludzi, bo nominalnie to już podobno nie) miał czy nie miał prawo kodować. Ja uważam, że nie miał, siatkarze korzystali z budynków i stadionów publicznych, postawionych między innymi za moje pieniądze – więc wara od przywłaszczania sobie praw do przestrzeni, która jest wspólna, a nie prywatna. W finale „dekoder” zadziałał i to jest pewnie powód, dla którego dalej paru idiotów będzie uważało (a nawet pisało w oficjalnych pismach), że pieniądz wydany przez obywatela traci z nim jakikolwiek związek w chwili przesłania go do urzędu czy innego związku przestępczego dla niepoznaki znajdującego się w spisie organów administracji państwowej. Jak Solorz postanowi, że musi jeszcze zarobić – to zarobi i nie ma zmiłuj… Chyba, że ktoś go do porządku przywoła, to nie zdarza się za często.



W jakimś komentarzu do ostatniego tekstu skrótowo opisywałem wrażenia wyniesione z oglądu osiedli mieszkaniowych w północno-wschodniej Polsce. W zestawieniu z wrażeniami z naszego domu porażająca różnica, oczywiście na korzyść odległych od stolicy miast! Tam smrody nie pisują na ścianach klatek schodowych. Zewnętrzne parkingi mają tyle miejsc ile trzeba. Psy nie posrywają przy wejściu do windy, może inna rasa i to chyba właścicieli, nie zwierząt. Tam inspektorzy od murów nie zajmują się trawą – ale murami właśnie. A gdyby zdarzyła się jakaś jednak wpadka – to jej ślady zostaną natychmiast zamaskowane czy usunięte. W końcu ktoś za to właśnie bierze co miesiąc pieniądze.



Pod naszym domem oczywiście w dzień zaparkować się nie da, urzędnicy sąsiednich biur i szkół uważają te miejsca za swoje. W nocy jest nieco lepiej, ale nie na  tyle, by można było się cieszyć, ot, zwalniają trawnik, wielka łaska, prawda? Żadne pertraktacje z administratorami nie przyniosły efektu, żadnej tablicy informacyjnej (taką każdy może sobie postawić gdzie chce),  że to miejsca TEGO, a nie TAMTEGO domu jak nie było od trzynastu lat – tak nie ma nadal. W rozmowach z intruzami brak nam po prostu argumentów. Co mamy zrobić dalej? Przekłuwać gościom opony? Powiem szczerze, że chętnych do podobnych działań znam już kilku i tak się to pewnie skończy. Będziemy mieli wzorem sąsiadów swoje małe wojny domowe. Obawiam się daty ich rozpoczęcia – bo jak wiadomo sieje się wiatr, a zbiera już tylko burzę.



M.Z.

Brak komentarzy: