Ponieważ o Ukrainie i medialnych manipulacjach wokół
rzeczy tam się dziejących napisano już tyle słów, że nie ma sensu do tego
wracać – ja wracam do mojej kropli wody. Naszego małego domowego podwórka. Powodem tego stała się kolejna wizyta, jaką ceremonialnie złożyli nam
przedstawiciele Obu Zjednoczonych Administracji. Z jednym z nich, dzisiaj odpowiadających za
podziemne garaże, miałem okazję chwilę porozmawiać – i przyznaję, że była to
spokojna rozmowa. Niestety jak to w życiu bywa urzędnik ten okazał się urzędnikiem
bezradnym: nie on ustala wysokość czynszów garażowych, nie on wpływa na Radę
Dzielnicy ustanawiającą stawki zaporowe, które w konsekwencji rodzą potężne
straty dla wszystkich. On ma tylko wpadać tu i fotografować. A nawet lepiej: on
będzie notował, fotografiami zajmie się inny, zaufany pracownik.
Rada Dzielnicy może się mylić?
Jakże to tak, podważam mądrości ustalane przez demokratycznie wybrane władze lokalne? Ano podważam. I niżej
udokumentuję dlaczego.
Jako mieszkaniec domu od
lat trzynastu poczyniłem pewne obserwacje garażowe. Dzisiaj będzie więc o nich.
Otóż przerąbane w wysokości opłaty i wyjątkowo upierdliwa procedura zawierania
umów spowodowały, że moim zdaniem przez miniony czas wolnych w naszym domu było
średnio 30 stanowisk garażowych. Nie ma i nie było chętnych na obowiązujące
ceny – jak
nie było chętnych na
podpisywanie, także przez lokatorów, obligatoryjnych aktów notarialnych i
wpłacaniu wysokich kaucji. Nie wiem czy dzisiaj coś się zmieniło, raczej wątpię
– ale tu na wszelki wypadek dopisuję, że to wesołe bagienko nie jest warte aż
tak dokładnego sprawdzania. Ludzie zagłosowali nogami. Po prostu nie przyszli i
jak ten niedobry Portugalczyk Osculati ze starej piosenki B. Krafftówny – NIE UIŚCILI. Jak dla mnie to wystarczy.
Co by się działo gdyby
trzynaście lat temu ktoś popukał się w mózgownicę i zaproponował LOKATOROM DOMU
wynajęcie tych przestrzeni za powiedzmy sto złotych miesięcznie? Bez notariusza
i takich tam ceregieli… Przeprowadźmy proste liczenie: 100 (złotych) x 12
(miesięcy w roku) x 13 (lat) x 30 (stanowisk). Wychodzi 468.000. CZTERYSTA
SZEŚĆDZIESIAT OSIEM TYSIĘCY ZŁOTYCH! Tyle pieniędzy NIE DOTARŁO do
administracji. A pewnie i więcej: przez lata 2001 – 2005 dół garażowy był
niemal w stu procentach pusty.
Oj tam, oj tam, nic się nie
stało, niespełna pół miliona, nie ma o co kopii
kruszyć, zwłaszcza że majestat „władzy” został zachowany… Jeśli tak myślicie,
o mędrcy – to gratuluję, już wiadomo kogo nie wybrać w nadchodzących wyborach. Majestatu
zaś nie macie od dawna. Lubię czyste sytuacje, zwłaszcza takie, jak specyficznie
opisane przez W. Cejrowskiego jego wskazówką: WSZYSCY WON!
Co widzą Państwo na
fotkach? Pustkę? Oj nie – to nie pustka, to arogancja „władców”. Uważni
dopatrzą się pewnie niedoskonałości występujących na niektórych stanowiskach
garażowych. Słusznie: tu na auto może spaść deszcz wapna z rozmywanego stropu,
ówdzie płynne gówno z nieszczelnej rury
kanalizacyjnej. Podłoga garaży wiecznie
wilgotna, latem też, po ścianach coś spływa, nie ma żadnych koszy na śmieci,
zero gaśnic. Nie spełniło się marzenie poprzednio zajmującej się tym problemem
damy: żaden przedsiębiorca nie wynajął bajora na magazyn. Kogo
i po co straszyła Pani tą banialuką?
Na koniec śmiesznostka.
Tak naprawdę rozrzutnego Dyzia - gdyby zechciał wynająć miejsce do parkowania -
czeka niespodzianka. Zapłaci nie tylko za ileś tam metrów kwadratowych pod
samochodem. Zapłaci również za „drogę dojazdową”. Nobel, proszę Państwa – tylko
Nobel im pozostał. Inne nagrody dawno już
sobie przydzielili.
PS. Jeden z wizytujących urzędników oświadczył, że zna numer rejestracyjny mojego auta. Zapytałem przeto czy widzi je w garażu - bo jeśli nie to po co gada. Nie widział. Nie da się zobaczyć czegoś, czego nie ma. Po czym dodał: przecież ja tylko tak żartowałem... Ośmielony tą siurpryzą pozwolę sobie dodać na koniec: Pańskie autko "inspekcyjnie" blokujące wjazd do garażu na poziomie zero nie tylko widziałem, ale też naprawdę sfotografowałem. Zazdroszczę: ładna maszyna.
M.Z.
====================================================
Anonimowy pisze...
Nie mieszkam w
Pańskim domu, wiec pewnie nie orientuję się w szczegółach: o co tu w ogóle
chodzi z tymi wizytacjami garaży?
Odpowiem i szczerze i
dyplomatyczne, póki mogę, bo potem dyplomatycznie już nie będzie: chodzi o
poszukiwanie nielegałów. Gdyby taki wjechał i korzystał z obfitości wolnego
miejsca - zostanie sfotografowany i pokarany. Jak? Nie mam pojęcia co szykują
takim ludziom. Może pisemne pogrożenie palcem? Może naganę z wpisaniem do akt?
A może jaką inną siurpryzę. Na razie nic takiego nie miało miejsca. Z czego
wnioski proszę już wyciągać samemu... Pytano mnie też osobiście co jest powodem
tej nagłej aktywności kontrolnej. Mogę się tylko domyślać: oczywiście donos. Są
już tacy, którzy twierdzą, że znają autora. Mają rację czy jej nie mają - a co
mnie to wszystko oficjalnie obchodzi? Parkuję na zewnątrz, choć coraz mocniej
przychylam się do zdania, że pewnego dnia trzeba będzie dół garaży zająć w
ramach obywatelskiego nieposłuszeństwa. No chyba że ktoś połapie się wcześniej
i zapewni lokatorom godziwe warunki parkowania przez cały dzień wzdłuż naszej uliczki.
Mało to prawdopodobne, urzędnik, który przez lat trzynaście olewa strzyżone owce (bo żadna go jeszcze nie
ugryzła) ma już wyrobione stałe nawyki i tu raczej troski o moje dobro nie
przewiduję. W tych naszych ukochanych urzędach pragmatyka działania jest tak
skonstruowana, by nikt za nic nie
odpowiadał, nikt broń Boże nie poczuł się winny - chyba że jest nowy i można mu
bezkarnie dać po grzbiecie. Dlaczego to właśnie nam doradza się występowanie z
jakimiś pismami do Rady Dzielnicy – skoro winien to w trosce o stały przychód
uczynić kierownik jednostki administracyjnej? Tej, która dzisiaj nie zarabia,
bo przesoliła z cenami za usługi? Zamiast łazić i pstrykać fotki ktoś powinien
po południu wybrać się do lokatorów i powiedzieć wprost „Słuchajcie, macie
rację z tymi cenami, od jutra
przyjmujemy zapisy na konkretne stanowiska po stówie od głowy pełnoprawnego
najemcy mieszkania, który chce zjeżdżać swym autem do podziemnego bałaganu”. Ale
nie – lepiej pokombinować jak by tu kogoś naiwnego walnąć karą, podnieść
czynsze wszystkim, przesunąć dom palcem po mapie do strefy dodatkowo płatnego
klimatu śródziemnomorskiego. Rada Dzielnicy, wyjątkowo marne ciało zbiorowe,
jest tu doskonałym alibi - ustala rzeczy, o których nie ma pojęcia, których nie
zna, nie czuje, które czarowane są magicznym pojęciem wprowadzonym do
pragmatyki samorządowego działania, to świństwo nazywa się „godziwym zyskiem”.
To znaczy niby jakim? Nie, na to pytanie od tuzów dzielnicowych nikt odpowiedzi
nie otrzyma. „Kręćcie śrubą ile wlezie, póki coś nie pękło działacie prawidłowo”. Oczywiście wyznawców podobnej
religii należy przegnać na cztery wiatry, zburzyć ten ich cholerny święty
spokój i naprawdę powiedzieć za Cejrowskim „Wszyscy won!” Za sprawą działań
tych ludzi umarła handlowa Puławska, tu więc nie chodzi wyłącznie o nasz dom.Umierają dawne bazarki, punkty handlowe z zawyżonymi czynszami, poszczególne sklepy. Mokotów jest po prostu mordowany - powoli, ale systematycznie. W imię czego?
Dodałem do tekstu
dodatkowe fotki. Pokazują co u nas się dzieje także na
zewnątrz domu, jak
wyglądają elementy architektoniczne. Wewnątrz, od strony podziemia i zapewne
fundamentów też lepiej nie jest. Trudno sfotografować nie zamykające się od
trzynastu lat drzwi w mojej klatce schodowej, tu mimo istnienia domofonu każdy
lump może łazić jak po swoim, ale specjalistów technicznych to nie interesuje,
nie obchodzi, mają to w dupie (pardon, tego nie da się łagodniej określić!),
nawet już nie odpowiadają na interwencje ochroniarzy z tą usterką związane. I
to wszystko nadal określane jest mianem „domu komercyjnego o podwyższonym standardzie
i czynszu”… Czy w tej sytuacji lokatorzy mają prawo bronić się? I czy muszą koniecznie
kochać tę całą urzędniczą menażerię?
M.Z.