A dokładniej: CB radia.
Czyli wynalazku starego jak świat i pewnie pamiętającego technicznie Marconiego
i Teslę. W Polsce nie tak dawno to była „nowość”. Już bez zgody Wysokich
Urzędów, bez dodatkowych zezwoleń, słaby odbiornik działający w ściśle
wyznaczonym paśmie i jeszcze słabszy nadajnik – zabezpieczały na drodze
najpierw przed „misiaczkami”, później umożliwiały miejscową informację. Miejscową
– ponieważ nawet najdłuższa antena, szczyt marzeń większości kierowców, nie
łączyła efektywnie dalej, jak na 5 – 8 kilometrów.
III RP teoretycznie
odwołuje się do tradycji swojej numerycznej poprzedniczki, to bzdura, ponieważ
PRL trwający w najlepsze nad Wisłą radiowo więcej ma wspólnego z okresem
okupacji, niż czasem piłsudczykowskim, czy sanacyjnym. „Za Niemca” posiadanie
jakiegokolwiek środka łączności, zwłaszcza radia, było jak najsurowiej zakazane.
W PRL-u podobnie. Owszem, można było zostać krótkofalowcem, ale pod ścisłą
kontrolą, po zarejestrowaniu i stosownych „kursach”. Ludowa demokracja ludową
demokracją – ale ktoś ten burdel musiał nadzorować, prawda? W czasach stanu
wojennego słynne stały się audycje nadawane przez nielegalne radia, z reguły
automatycznie, w przypadku łapanki wpadał sprzęt, nie ludzie. Wiele lat później
iluzoryczna wolność spowodowała, że CB jednak zaistniało i nad Wisłą. Oczywiście
na częstotliwościach innych, niż w Europie, w Polsce obowiązują tak zwane „zera”,
Europa posługuje się „piątkami” (to się da wyrazić tak: u nas 27,0, gdzie
indziej 27,5). Chińczycy natychmiast poczęli produkować aparaty typu „multistandard”.
Działają tak i siak. Albo jeszcze częściej – nie działają dobrze ani tu, ani
tam. Jest też i taka teoria, powoli się ku niej skłaniam, że w istocie to nie
wina producentów. Dostarczają do Polski dokładnie to, co u nich zamówiono. Byle
było nie tyle tanie (bo nie jest!), ale przynoszące importerowi i
dystrybutorowi godziwy zysk.
Nieformalne stowarzyszenie
posiadaczy CB radia pokusiło się o wypracowanie własnego języka. Założenie było
skądinąd słuszne: niech się taki jeden z drugim jąkała umysłowy nie męczy
skomplikowanym komunikatem, tylko nadaje krótko: za rogiem misiaczki z
suszarką. Znaczy się policyjna zasadzka z przenośnym radarem. Nie dziękuje za
przekaz Zosia, Stasio czy Krzysio, bo odpowiedź brzmi równie krótko: „mobilek podziękował!”.
Tak, tak, w sieci nie mamy imion czy filmowych nicków (słynna Gumowa Kaczka!),
wszyscy jesteśmy mobilkami. Szczerze mówiąc coś mnie w tym niepokoiło od początku,
zbyt starannie rzecz była reżyserowana – ale niech tam… Po latach anonimowość
okazała się jednak zgubą przedsięwzięcia. Na inspekcję drogową właściwie nie mówi
się już „krokodylki” (od zielonych strojów i malowania radiowozów), częściej pada
dosadne „zielone skurwysyny”. Na najpopularniejszym kanale 19, teoretycznie
kanale informacji drogowej, niepodzielnie rządzą kierowcy ciężarówek
poruszających się lokalnie i międzynarodowo. W eterze to potężne, mądre, przystojne, przestrzegające przepisów
i przebiegłe chłopy. „Misiaczki” unikają ich jak ognia, no po prostu boją się,
a przydrożne ssaki leśne całkiem za darmo obdarowują swymi wdziękami. Tylko nie
daj Boże stanąć za takim na parkingu i zobaczyć CO (właśnie tak: CO, a nie KTO!)
wysiada z kabiny zwykle umieszczonej minimum dwa metry nad ziemią…
No więc daje słowo, że
napadli nas kosmici! Kurduplowaci, albo spaśli do nieprzytomności, w
przepoconych latem podkoszulkach pamiętających czasy „bohaterskiego DDR-u”,
wyliniali i śmierdzący – a przede wszystkim bezgranicznie „mundrzy”! Im się
należy! Oni muszą! Reszta won do lasu! Bo niby jak można nie czuć szacunku wobec
gościa, który właśnie „wydmuchał tego magazyniera na bramce”, albo wstał z
bólem głowy po wczorajszej balandze i jednak przymusił się do odbycia kolejnego
kursu za dwa tysiaki? Spróbujcie pysknąć takiemu na antenie! Zniszczy was, spuści
taki łomot, że ruski miesiąc popamiętacie. I co z tego, że gdy wyjdzie ze swej śmierdzącej
wysokiej jamy to okaże się niedomytym kurduplem na krzywych nóżkach i z
zalotnym loczkiem na łysiejącym łbie?
Śmierć radia
obywatelskiego to właśnie oni, ci cholerni „królowie szos”. Jeszcze nie tak
dawno można była na kanale 19 zapytać o krótszą drogę na Olecko, łatwiejszy
dojazd z Łochowa do Mińska. O serwis ogumienia za Łomżą. O ceny paliwa na
najbliższych stacjach. Dzisiaj odradzam takie pytania. Dowiecie się, że
przecież można było kupić atlas – albo w ogóle nie wyjeżdżać na drogę. "Kto nie ma miedzi na dupie siedzi..." Wywrotka
z piachem, TIR z naczepą, którego w święto w ogóle nie powinno być na drodze w
życiu nie zjadą na obserwowanym ostatnio przeze mnie terenie wschodniej i północnej
Polski na bok, nie pozwolą się wyprzedzić za żadne skarby. A jeśli to
uczynicie, bo w końcu podróż 70 na godzinę za takim śmierdzielem to żadna
przyjemność i ekonomia podróży – to wasza infamia zostanie ogłoszona
natychmiast w tak barwnych słowach, że nawet ćwierci nie da się w tym miejscu
powtórzyć.
Gnoje zabijają coś, co mogło
się rozwijać i rzeczywiście służyć ludziom. W pewnym sensie wywołują efekt
lawinowy: klnąc w arcyprymitywny sposób generują podobne odpowiedzi. Zaraza
powoli, ale widocznie z wielkich ciężarówek przenosi się w dół, ku mniejszemu
tonażowi – współczesny dostawczak nawet przeładowany z łatwością przekracza na
szosie setkę i jest powożony przez bardzo podobnego kierowcę. ZAWSZE,
powtarzam: ZAWSZE wyjedzie z lasu na drogę tuż przed waszym nosem i z całą
pewnością lada moment wykona manewr,
którego uczeni nie są w stanie przewidzieć – a wy musicie, bo śmierć wam
niemiła.
Co robić? Najpierw chciałem
napisać: olewać smrodów i nie wdawać się z nimi w jakiekolwiek spory. Pokonają
doświadczeniem i słownictwem każdego. Dzisiaj bardziej przychylam się do
teorii, że należy w eterze ujawniać sprawdzone numery takich wesołków. Nie
znoszą tego, ich siłą jest anonimowość i oparta na niej agresja. Większość tego
wymownego bydła powozi pojazdami z jakimś wyraźnym identyfikatorem:
przewoźnika, reklamowanego biura rozrachunkowego, dystrybutora części maszyn i
hurtowni. Wreszcie mają numery rejestracyjne. Wrzucajcie to na mikrofon! „Scania
z Wrocławia z reklamą piwa poznańskiego zajeżdża drogę i powoduje poważne
zagrożenia przy wyprzedzaniu!”. „Transit WWW 0000 z Siedlec to kierowca bawiący
się bezpieczeństwem innych!”. „Na tym i na tym kilometrze drogi numer taki i taki
do Lublina wywrotka powożona przez genetycznego chama, nie zaczepiać, nie
odpowiadać!”
Mszczę się za tak zwaną
drewnianą antenę, słabe radio i uogólniam doświadczenia z trasy maksimum 50 kilometrów? Nic
bardziej mylnego. To impresje z ostatnich dwóch miesięcy, radia Alan 109,
Lafayette Atena i Dragon Delta Force, anteny Little Will, Lemm AT 3001 i President
Oregon. Radia zawsze podłączone nie przez zapalniczkę, ale plusem bezpośrednim.
Prócz magnesówki Little Will dwie pozostałe to anteny montażowe. Trasa 2500 km po województwach
podlaskim, warmińsko-mazurskim i lubelskim. Uwagi? Użytecznie najskuteczniejszy
Alan 109 odkupiony za 120 zł, bardzo dobre filtry antyzakłóceniowe. Lafayette
za 250 i Dragon za 1500 to szczyty techniki radionadawczej – ale co mi po
komunikacie z auta odległego o 22
km?
M.Z.
2 komentarze:
Ależ ja mam mniej kłopotów... Nie używam tego sprzętu, bo jazda w nieustającym szumie, zza którego od czasu do czasu wylaniają się okrutne joby przestała mnie interesować po miesiącu. Jak Ty to znosiłeś, ze na wakacjach czy nawet podczas podrózy o innym charakterze dręczyłeś się tym świństwem? Ale generalnie potwierdzam: polscy kierowcy ciężarówek to specjalna produkcja. Chamy jakich mało. Nie tylko w tych jobach - ale właściwie w kazdym opisie, kazdej opowieści. Pzdr.
A z czymżeś Ty jeździł, że nie było opcji takiego ustawienia aparatury, by nie transmitowała szumów? U mnie nawet w najprostszym Alanie 109 pokrętło SQ (squelch) działało na tyle sprawnie, że żadnych szumów nie było. To po prostu kwestia ustawienia odbiornika. Dragon to rzecz jasna najwyższa półka, spory aparat, ale tu czułość przebija pozostałe, a sygnał po odpowiednim ustawieniu SQ czyściuteńki jak niemowlę. Wada: pod żadnym pozorem nie można zostawić w aucie, do kosztów odkupienia dojdzie koszt wybitej szyby. Lafayette było na tyle małe, że mieściło się pod popielniczką, w schowku zamykanym klapką. A na Alana, który z tego schowka nieco wystawał nikt nie zwracał uwagi.
Zgadzam się, wręcz potwierdzam passus o tym, że to musi być jakaś specjalna linia produkcyjna chamów. A przecież generalnie nie należę do grupy cherubinków słownych, naprawdę trudno mnie zadziwić. Oni to potrafili, jak jeden "mąż", tu używam cudzysłowu, bo to jakieś fałszywe chłopy. I uwaga dodatkowa: im dalej na zachód Polski tym nieco lepiej. Nie, nie DOBRZE - po prostu nieco lepiej. Wschodnie regiony to czarna rozpacz. Na drodze Warszawa Lublin roboty drogowe oznaczają, że za chwilę usłyszysz w eterze taki jazgot kierowców piaskarek i betoniarek, ze Ci uszy odpadną.
Także pzdr.
Prześlij komentarz