Właściwie zaczęło się od
kilku maili od moich dobrych znajomych, czasem kumpli i przyjaciół. Zainteresuj
się tym portalem… Obejrzyj to miejsce… Może zaciekawi cię ta platforma… Wszystko
w imię „Miałbyś co robić”. Wchodzę, oglądam, czytam – no tu i ówdzie ciekawie,
gdzie indziej nie. Są materiały egzotyczne, jak ten o meandrach rozwoju polskiej
myśli państwowej na przełomie XIX i XX wieku. Nie mam zdania. Co gorsza wcale
tego nie jestem ciekaw. Dużo o Kościele, jakby nikt nigdy nie widział i nie
wiedział, że odium decyzji i wypowiedzi kilku bałwanów na najwyższych stanowiskach
kościelnych to fakt. I nie da się tego zamilczeć – jak nie wolno zapominać o użytych
przez purpuratów wytrychach typu „mądrość etapu”. Przypominam wtedy sobie teksty
partyjnych durniów, które dostawałem do edycji, ponieważ ktoś uznał, że taki
bezpartyjny i nieufny jak ja, zmieszany z czerwonym błotem to będzie „nowa
jakość”. Nigdy nie była, bo też moich poprawek nikt nie przyjmował. Więc
proponowane miejsca, Drodzy Przyjaciele, zwijam w rulonik i lokuję w koszu na śmieci.
Ale jest też inny aspekt
działania opisanych miejsc. Finansowy. Otóż każdy, dosłownie każdy ich właściciel domaga
się, aby pakować mu do skrzynek pocztowych teksty, które następnie jacyś
nieznani redaktorzy obrobią i wpuszczą do sieci za darmo. Tak: nic nie płacąc
autorowi! Ta akurat choroba stała się w Polsce AD 2013 czymś tak normalnym, że właściwie
nie wiadomo z czego żyją autorzy tekstów – bo z pisania na pewno nie. Dzisiaj
byłbym mocno zdziwiony gdyby zatelefonował do mnie ktoś z informacją, że
ma wolne 200 złotych, a chciałby mieć dobry felieton. Albo 400 zł za reportaż na
wskazany temat. Plus rzecz jasna forsa na podróż do wskazanego miejsca i
paru-godzinny co najmniej tam pobyt. Myślę więc, że przewrócił bym się ze
szczęścia na wznak i obiecał rozmówcy Bóg wie co, na pewno za dużo. Na
szczęście nic takiego nie miało miejsca co najmniej od paru lat, widać los dba
o moje obolałe od rzucania się na dywan plecy…
Więc niby jak się to
wszystko toczy? Nie wiem. Młodzi ogoleni z zapału nabywają doświadczenia, następnie
zakładają własne portale, ogłaszają nabór „praktykantów”, rżną ich na duże
pieniądze nie wypłacając żadnych wierszówek, inkasują pieniądze za jakieś
bzdurne reklamy innych portali – i znikają. Niektórzy wsiadając do wypasionych,
terenowych samochodów, inni tylko do metra. I jedni i drudzy zagadnięci w
jakimś ciemnym zaułku przez zbója będą przysięgali, że nie mają nic, same tylko
panie długi i raty. W tym sensie wrócił stalinowski socjalizm, który opisywał
bodaj Sartre po powrocie z warszawskiego pobytu na początku lat 50-tych: nikt nie ma dostępu do żurnali
mód, ale nie widziałem lepiej ubranych pięknych kobiet, życie towarzyskie
kwitnie choć jest zakazane, a warszawscy cudotwórcy każdego dnia wydają dwa
razy więcej, niż zarabiają przez miesiąc…
Dojrzałem tedy do
deklaracji, którą szczątkowo można wyczytać w innych moich felietonach: nigdy i
dla nikogo nie pracuję za darmo! Za darmo działam TYLKO TUTAJ. Nie oddaję tekstów do redakcji ludziom, którzy
nie mają doświadczenia i wyczucia stylu, nie pracuję dla przedsiębiorców co to sa posiadaczami wyłącznie „długów i rat”. W niczym bowiem nie przypominam elegancika z rysunku przy tytule.Proszę wpisać do kajecików i podkreślić
wężykiem!
M.Z.
2 komentarze:
No dobra: a obietnice poczynione niektórym?
Te obietnice to inny świat, nie ma nic wspólnego ani z tą stroną, ani z innymi. Jeżeli z kimś zawarłem umowę, coś mu obiecałem - to dotrzymam słowa. Ale obietnic wobec właścicieli portali nie czyniłem żadnych - więc domagając się darmochy niechaj się od...pitolą.
Prześlij komentarz