czwartek, 4 lipca 2013

Bunt, panie, bunt!




Właściwie zaczęło się od kilku maili od moich dobrych znajomych, czasem kumpli i przyjaciół. Zainteresuj się tym portalem… Obejrzyj to miejsce… Może zaciekawi cię ta platforma… Wszystko w imię „Miałbyś co robić”. Wchodzę, oglądam, czytam – no tu i ówdzie ciekawie, gdzie indziej nie. Są materiały egzotyczne, jak ten o meandrach rozwoju polskiej myśli państwowej na przełomie XIX i XX wieku. Nie mam zdania. Co gorsza wcale tego nie jestem ciekaw. Dużo o Kościele, jakby nikt nigdy nie widział i nie wiedział, że odium decyzji i wypowiedzi kilku bałwanów na najwyższych stanowiskach kościelnych to fakt. I nie da się tego zamilczeć – jak nie wolno zapominać o użytych przez purpuratów wytrychach typu „mądrość etapu”. Przypominam wtedy sobie teksty partyjnych durniów, które dostawałem do edycji, ponieważ ktoś uznał, że taki bezpartyjny i nieufny jak ja, zmieszany z czerwonym błotem to będzie „nowa jakość”. Nigdy nie była, bo też moich poprawek nikt nie przyjmował. Więc proponowane miejsca, Drodzy Przyjaciele, zwijam w rulonik i lokuję w koszu na śmieci.

Ale jest też inny aspekt działania opisanych miejsc. Finansowy. Otóż każdy, dosłownie każdy ich właściciel domaga się, aby pakować mu do skrzynek pocztowych teksty, które następnie jacyś nieznani redaktorzy obrobią i wpuszczą do sieci za darmo. Tak: nic nie płacąc autorowi! Ta akurat choroba stała się w Polsce AD 2013 czymś tak normalnym, że właściwie nie wiadomo z czego żyją autorzy tekstów – bo z pisania na pewno nie. Dzisiaj byłbym mocno zdziwiony gdyby zatelefonował do mnie ktoś z informacją, że ma wolne 200 złotych, a chciałby mieć dobry felieton. Albo 400 zł za reportaż na wskazany temat. Plus rzecz jasna forsa na podróż do wskazanego miejsca i paru-godzinny co najmniej tam pobyt. Myślę więc, że przewrócił bym się ze szczęścia na wznak i obiecał rozmówcy Bóg wie co, na pewno za dużo. Na szczęście nic takiego nie miało miejsca co najmniej od paru lat, widać los dba o moje obolałe od rzucania się na dywan plecy…

Więc niby jak się to wszystko toczy? Nie wiem. Młodzi ogoleni z zapału nabywają doświadczenia, następnie zakładają własne portale, ogłaszają nabór „praktykantów”, rżną ich na duże pieniądze nie wypłacając żadnych wierszówek, inkasują pieniądze za jakieś bzdurne reklamy innych portali – i znikają. Niektórzy wsiadając do wypasionych, terenowych samochodów, inni tylko do metra. I jedni i drudzy zagadnięci w jakimś ciemnym zaułku przez zbója będą przysięgali, że nie mają nic, same tylko panie długi i raty. W tym sensie wrócił stalinowski socjalizm, który opisywał bodaj Sartre po powrocie z warszawskiego pobytu na początku lat 50-tych: nikt nie ma dostępu do żurnali mód, ale nie widziałem lepiej ubranych pięknych kobiet, życie towarzyskie kwitnie choć jest zakazane, a warszawscy cudotwórcy każdego dnia wydają dwa razy więcej, niż zarabiają przez miesiąc…

Dojrzałem tedy do deklaracji, którą szczątkowo można wyczytać w innych moich felietonach: nigdy i dla nikogo nie pracuję za darmo! Za darmo działam TYLKO TUTAJ. Nie oddaję tekstów do redakcji ludziom, którzy nie mają doświadczenia i wyczucia stylu, nie pracuję dla przedsiębiorców co to sa posiadaczami wyłącznie „długów i rat”. W niczym bowiem nie przypominam elegancika z rysunku przy tytule.Proszę wpisać do kajecików i podkreślić wężykiem!

M.Z.

2 komentarze:

Anonimowy pisze...

No dobra: a obietnice poczynione niektórym?

M.Z. pisze...

Te obietnice to inny świat, nie ma nic wspólnego ani z tą stroną, ani z innymi. Jeżeli z kimś zawarłem umowę, coś mu obiecałem - to dotrzymam słowa. Ale obietnic wobec właścicieli portali nie czyniłem żadnych - więc domagając się darmochy niechaj się od...pitolą.