sobota, 13 lipca 2013

To coś, co nas podnieca...



…to się nazywa kasa. Tak to kiedyś śpiewano? No więc w prasie nie tylko o kasę chodzi! Bo ona na drugim miejscu. Zaraz po zgłupieniu…

Ostatnimi czasy rzadko czytuję Coryllusa z Salonu24, denerwuje mnie facet tymi swoimi pseudo-inteligenckimi analizami ciągów historycznych. Okazuje się jednak, że czasem i u tego autora da się podejrzeć myśl, wobec której ktoś już nieco w leciech bywały nie może przejść obojętnie. Chodzi mi o głupstwa, które autor notki z Salonu dostrzegł w tygodniku „W sieci”. O te małe idiotyzmy związane z ekologią, Indianami (Tak! Właśnie z nimi!), czy po prostu odwracaniem ludzkiej uwagi od rzeczy ważnych. Pojawiają się we wszelkiej maści publikatorach coraz częściej, jak nie przymierzając za schyłkowego Gierka – i Coryllus wcale nie jest pierwszym, który to zauważa i komentuje. Przy czym tym się różnimy z wymienionym, że ja akurat miałem nieprzyjemność być działającym żurnalistą dokładnie w czasie, kiedy ta epidemia się ujawniła. I nie będę taił, że w mojej macierzystej naonczas redakcji „Świata Młodych” usiłowano przymusić mnie do zajęcia się polskim Indianinem o ksywie Sat Okh, czyli Stanisławem Supłatowiczem z Radomia, który istotnie przez całą dekadę odstawiał w telewizji wodza Indian Shawnee. I był oczywiście nadzwyczaj ekologiczny – choć z drugiej strony nie należało wówczas nadużywać tego określenia, było nieco wstydliwe, kłóciło się ze wspaniale dymiącymi kominami Huty Katowice. Jakoś się od Indiańców wykręciłem. I już nie pamiętam który z fotoreporterów zajął się gościem. Temat pozornie łatwy, model zakładał na łeb pióropusz, stawał przed kopią wigwamu albo tipi, nadymał się jak przy zatwardzeniu – i fotki gotowe. Trzeba było jeszcze dopisać niewielki, acz wzruszający kawałek tekstowy, niezbyt to autorowi fotek szło, więc zdaje się pomagał mu w tym dział kulturalny, albo listów, byli akurat na miejscu, dostawali zlecenie i szlus. Potem druk, chwila czekania – i w redakcji pojawiało się mnóstwo korespondencji, które w prosty, dziecięcy sposób wyśmiewały całość. Cóż, dzieci nie skażonych polit-poprawnością nie należy oszukiwać, a smród inscenizacji bił na milę od tych „indiańskich” enuncjacji. Redakcja dała sobie spokój, akurat przyszło nowe wskazanie myślowe dla starszych czytelników, już o tym pisałem: „mieć czy być?”. Na szczęście w żarliwości wyprzedziło nas „Na Przemiał” jak tytułowano „Na Przełaj” - i nowo powstały tygodnik „Razem” („lepiej dziś się otruć gazem, niż pracować jutro w Razem…”). Wtedy wróciliśmy do normalności.

Dzisiaj zaraza znów na miejscu. Sztuczne duperele, dymane postaci, wymyślane problemy, jakieś koszmarki myślowe... To znaczy: wraca odwracanie uwagi, te wszystkie wszechobecne opisy cierpień twórczych mistrzów kuchni czy cierpień smakoszy cygar. Magda Gessler ulepsza podrzędną knajpę w Pikutkowie Górnym (a chroń nas Siło Najwyższa przed tym pasztetem!)… Była żona Lisa opowiada „całą prawdę” (a co ta szkarada wie o prawdzie?)… Portali i pisemek plotkarskich namnożyło się co niemiara, większość programów radiowych i telewizyjnych sięga tam bez skrępowania. Oglądając to wszystko można odnieść wrażenie, że naprawdę żyjemy na zielonej wyspie głupich ludzi, tylko Rollsa brakuje niektórym, reszta jest w jak najlepszym porządku. A wszystko co rude i zza bufetu jest piękne i sprawiedliwe.

Przekaziory to w rzeczy samej potężna broń. Tym potężniejsza, że wychowywanie lemingów trwa od ponad dwudziestu lat i efekty można zobaczyć wokół gołym okiem. Leming się nie broni – nie potrafi. Załatwiono mu swoistą lobotomię, więc nie widzi powodu by się czemukolwiek sprzeciwiać. Leming powiada, że "takie jest życie, kropka". Wsiada do pociągu i coś kolorowego musi mieć przy sobie. W ten sposób ktoś te śmieci kupuje, ogląda, komentuje. Nie wiem czy podziwia, czasem przecież rodzi się pogarda – ale kasa za druk, emisję czy propagację już wpłynęła. Powoli, powoli co poniektórzy zaczynają tęsknić za "lekkością niemieckiego dowcipu", z czasów, kiedy ten chłam dopiero pojawił się na naszym rynku. "Droga redakcjo: jak nie zajść w ciążę? Mniej się p..."Stało się to, co za Gomułki, przynajmniej sądząc z jego przemówień: jeszcze niedawno staliśmy nad progiem przepaści! Ale dzięki wytężonej pracy partii sytuacja się zmieniła, zrobiliśmy znaczący krok naprzódGratulować, tylko gratulować! W końcu jak inny klasyk tamtej epoki twierdził nie można całe życie produkować półprzewodników. Pora już na całe przewodniki!

M.Z.

Brak komentarzy: