poniedziałek, 2 kwietnia 2012

Niestety muszę ugryźć


To prawda: piszę coraz rzadziej. Że co? Że to żadna strata? Dla niektórych zapewne tak. Ale sam nad tym mocno ubolewam: ostatnio nie potrafię zebrać myśli tak, by rzeczy i sprawy, które stają się dookoła usystematyzować. Zgodnie z przekleństwem mojego dziadka dożyliśmy ciekawych czasów. I nie bardzo wiadomo za co zabrać się najpierw, o czym najważniejszym opowiedzieć.

Zawaliła się polityka, finanse państwa i prywatnych osób, wali się dosłownie mój dom, rzekomo luksusowy i komercyjny. Nie ma już słupów milowych - wartości, powywracano je wszystkie do góry nogami. Dawni znajomi i tak zwani przyjaciele, myślę o tych z wieloletnią historią, okazali się kupą… nie, nie powiem szczerze, ostatnio unikam takich epitetów. Każde ciągnie w swoją stronę, im głupiej - tym więcej słuchaczy i czytelników. I właściwie nie byłoby się czemu dziwić, tak było chyba zawsze i co epoka to podobne narzekania. Ciekawe jest tylko to: kiedy koniec zjazdu i jak wygląda meta. Czyżby dobry Stwórca chciał w ten sposób pokazać każdemu, że piekło jednak istnieje i wcale nie jest puste?

W młodości fascynowałem się książkami podróżniczymi. Co jest po drugiej stronie rzeki? To był problem i to była ciekawość… W jakim mówią tam języku i czym się zajmują? Co robią wieczorami i kogo nienawidzą. Zdany na autorów dopuszczanych do głosu za socjalizmu okazałem się pierwszym zdezorientowanym. Bo oto wiele lat później przyszedł czas, w którym sam wybrałem się gdzieś tam, powiadano „za zachodnią granicę” – i wspomnienia lekturowe gwałtownie przestały pasować do rzeczywistości. Duńczycy nie lubią przygranicznie Niemców… Nie, tego w szkołach nie uczono, o tym się w żadnych książkach nie czytało. A „nielubienie” oglądane z bliska okazało się całkiem płomienne… Prawdziwi Holendrzy wcale nie zajmowali się wyłącznie produkcją żółtych serów i uprawianiem tulipanów. Francuzi nie byli rozpoetyzowani i piękni, raczej już kurduplowaci i niedomyci, zaś swój skądinąd piękny kraj podzielili na dwie części: Paryż i Prowincję. Paryżem należało się zachwycać. Prowincją pogardzać.

I oto wiele lat po powrocie czytam w sieci rzeczy, od których włos dęba staje i wypadają zęby przednie. Niestety ma to związek z przywoływaną już tutaj moją koleżanką szkolną, Hanią Bakułą. Jak i ja ma swojego bloga. Jak i ja pisuje w nim o rzeczach, które ją interesują. Niestety w przeciwieństwie do mnie do dzisiaj nie ogarnęła się z cienia sowieckiej nocy i pisze bzdury, od których flaki człowiekowi dobrowolnie wyłażą na wierzch.

Jeden z ostatnich Haniowych wpisów o Francji i Francuzach, oryginał tutaj: http://hanna-bakula.bloog.pl/id,330959508,title,Po-francusku,index.html Już sam początek może wzruszyć i onieśmielić. Pisze tam Nadobna, że jej „…fascynacja Francją wynika z jej (Francji – przyp. aut) inności od wszystkich krajów na świecie…” Bystro i głęboko, prawda? No toż nawet geniusz nie wpadł by na pomysł, by ująć to tak trafnie i syntetycznie! Opis jest tym barwniejszy, że tę „inną” Francję zamieszkują ludzie drobnej kości, o podłużnych, szczupłych twarzach, takichże sylwetkach, gęstych włosach. Oczywiście pełni szyku, a jakże, nie ma zmiłuj się. Całą Francję zamieszkują? Ależ nie, autorka ma na myśli wyłącznie Paryż. Reszty albo nie zna, albo głęboko nią pogardza. Więc reszta po prostu nie istnieje.

Wolno widzieć komu co chce? Wolno. Gdybyż na tym tylko poprzestano – byłoby wszystko nie do obalenia. Niestety w tym opisie, moim zdaniem fałszywym, pisząca sama dostrzegła jakiś fałsz lub co najmniej przesadę. Posługuje się tedy opozycją: słowiańską rzecz jasna, tą „pasioną ciężką kuchnią pod szarym kłapciastym niebem”, obrośniętą tłuszczem wyhodowanym za piecem (gdzież ona do cholery widzi te piece?), z obfitymi zadami i biustami. My, Słowianie, źle się odżywiamy, poruszamy się ciężko, lekkość kojarzymy z pedalstwem, nie czytamy, nie piszemy, nie uśmiechamy się. I co najgorsze: nie żremy na śniadanie croissantów, ale bułki z szynką.

Przyjrzyjmy się teraz paryżanom. Bez wątpienia należą do kategorii ludzi rozsądnych. Tak bardzo rozsądnych, że wywołali pod koniec drugiej wojny światowej swoje powstanie dopiero po upewnieniu się, że pancerne dywizje Leclerca zajęły już przedmieścia. Przedtem bywało różnie. Jak opowiadał mi to osobiście Kazimierz Leski, w czasie okupacji kilkanaście razy z ramienia dowództwa AK odwiedzający Paryż w przebraniu niemieckiego generała – kontakt z miejscowymi konspiratorami groził śmiercią lub kalectwem. Po prostu dlatego, że zbierali się zawsze w tej samej kawiarni, o tej samej porze i Gestapo nie miało najmniejszego problemu ze zlokalizowaniem całej ekipy. Widać z jakiegoś bliżej nieznanych powodów nie wyłapano wszystkich, paryskie powstanie wybuchło i skończyło się z góry zadekretowanym sukcesem. Niestety niektórzy pełnej wolności nie doczekali: elita paryska była tak uwikłana w osobiste kontakty niemiecko-francuskie, że połowie pań musiano ogolić głowy (ale oszczędzono Coco Chanel!), zaś panów powsadzać do więzień.
Niektórzy jak Louis Renault miłosiernie dokonali żywota zanim ich szyja spotkała się z gilotyną. I gdyby potężnych rozmiarów pogardzany przez wielu żabojadów generał de Gaulle nie stanął przytomnie na czele grupki Wolnych Francuzów, oczywiście uciekinierów na Wyspy Brytyjskie – Francja stała by się jedną z wielu przegranych tamtej epoki. Do dzisiaj Francuzi nie cierpią z tej przyczyny Amerykanów. Powiada się, że przyczyna jest banalnie prosta – oto pewna dama, la douce France, chciała być wzorem cnót i wdzięku, tymczasem jakiś amerykański kowboj dwa razy w jednym tylko wieku dwudziestym widział ją bez makijażu i majtek. No zbrodnia niesłychana, po prostu horror! Pewnie dlatego z zemsty to jeden z niewielu krajów, w których nieznane jest pojęcie „komputer”. Potomkowie Gallów mówią na to urządzenie „ordinateur”.

Francuskie lata powojenne to długa i skomplikowana historia, nie czas ją tutaj przywoływać. Skończyło się mocarstwo kolonialne, kraj bez wątpienia odżył, niestety cały czas cierpiąc na chorobę, z której chyba początkowo w ogóle nie zdawał sobie sprawy: rozkwit lewactwa wszelkiej maści. To w Paryżu lęgły się najbardziej idiotyczne stowarzyszenia lewicowe, paryscy filozofowie bez specjalnego skrępowania sławili doktryny sowieckie i teorie „normalności” zboczeń, tolerowano zwolenników OAS i Chomeiniego, usiłowano stworzyć nowy wzorzec literatury (nie udało się) i na siłę pozostać stolicą kulturalną świata. Nie wyszło. I Sartre i Francoise Sagan okazali się zjawiskami chwilowymi, przeminęli, tu i ówdzie po prostu ich wyśmiano. Dalej działa tylko Daniel Cohn-Bendit, przez wielu swoich kolegów z europejskich instytucji zwany „uroczym, rozchełstanym śmierdzielem”. Gwiazda tak zwanego intelektu smutno wzdycha do przeszłych przygód z kilkuletnimi dziewczynkami… Nie ma już Algierii i innych pańskich zachowań w Afryce Północnej, jest za to mnóstwo kłopotów z importowanymi do centrali Arabami. Niekiedy tym szczupłym, o drobnej kości paryżanom Arabowie palą po kilkaset samochodów dziennie, paryżanie kładą uszy po sobie, dalej płacą nierobom zasiłki w wysokości dwóch-trzech polskich przeciętnych emerytur, władze zaś biorą się za Cyganów. Bo w końcu coś robić trzeba…

Czy warto i należy porównywać lekkość paryżan z ponurością i kiepskim wyglądem Polaków? Widać warto, przepaść aż prosi się o ujawnienie. Jesteśmy paskudni i smutni, nie lubimy zboczków, człapiemy po ulicach po pracy (o ile ją w ogóle mamy), nie potrafimy planować wakacji trzy lata naprzód, po prostu odstajemy od tej kulturalnej i wesołej Europki coraz dalej i dalej. Nadobna Hania daje tu jasną odpowiedź: jako Polacy źle się odżywiamy i to jest prawdziwa przyczyna naszego kiepskiego wyglądu i permanentnego stresu. Leżało na wierzchu, a my nie widzieliśmy… Zatem wniosek nasuwa się jeden: trzeba coś uczynić, by ci piekielni Słowianie nie szli więcej w szkodę. Może zawstydzić? Może zlikwidować? Może oddać w ajencję? Nie doczytałem się wskazówek wprost podanych. Mniejsza…

Wniosek natomiast po tej „wstrząsającej” lekturze jest jeden: jeżeli kobito tak właśnie postrzegasz resztę świata i dziejących się na nim rzeczy i zdarzeń to co to wszystko, co o innych rzeczach pisujesz w kilku (jak sama się zachwalasz) nakładach jednego tytułu jest warte?

M.Z.

2 komentarze:

Anonimowy pisze...

Liczysz wrogów? Bo że masz jednego więcej - to pewne. Ta baba Ci nie daruje. Celebryci nie przebaczają. Chyba że przekupieni, wtedy liżą dupy każdemu, który płaci. A tak przy okazji: świętą masz rację z tymi Francuzami! Więc żryj chłopie z rana te bagietki, może ci się polepszy albo zmieni. I zrób koniecznie taką operację twarzy, jak bohaterka felietonu, jak się coś nie uda to przynajmniej obsobaczysz chirurga i może nawet wyciągniesz od niego jakąś kasę... Pzdr.

M.Z. pisze...

Ależ ja lubię na śniadanie właśnie bułkę z szynką! I nie tylko nic na to nie poradzę - ale nawet próby radzenia nie podejmę. Z tą operacją twarzy to kiedyś była niezła heca, w życiu nie przyszło by mi do głowy, że baba może być taką ekshibicjonistką... No ale skoro stało się - to i niechaj będzie. Kilka lat po tamtej "aferze" okazało się, że są inne postaci, które z własnych niedoskonałości uczyniły transparent, pod którym dzielnie maszerują przez świat. Mam na myśli tę nieszczęśnicę Czubaszek i jej wyznania o dwukrotnej aborcji. To wszystko jest trochę w stylu pudelkowych deklaracji "mam silikonowe cyce, kto nie wierzy może pomacać". No i oczywiście zaraz przypomina się nieśmiertelny "Kabaret" - "wita państwa nasza damska orkiestra, wszystkie dziewice, kto nie wierzy może sprawdzić..."

Dobra, darujmy, nie silikonowe cyce czy zoperowane oblicze wkurzyły mnie w inkryminowanym tekście, przecież ich tam nie ma - tylko ta beznadziejna mania przedszkolnego porównywania. I diagnozy dotyczące tego, co się u nas i we Francji dzieje. A wrogów ci u mnie dostatek, więc jeszcze jednego w razie potrzeby przyjmę gościnnie...