Z zasady nie oglądam telewizji. Powód jest prosty dla rówieśników tej samej płaszczyzny rozumowej (bo nie chcę używać tu kwantyfikatora „intelektualnej”) i zapewne kompletnie niezrozumiały dla reszty: przeżyłem oto świadomie okres PRL-u gapiąc się w szklane okienko z powodu braku wyboru. I mam dość! Dzisiaj przy pozornej wielości oferty telewizyjnej brak rzetelnej informacji i dobrej publicystyki widoczny jest stukrotnie jaśniej. W efekcie oglądanie czegokolwiek, co w eterze pracuje w zakresie języka polskiego mija się z celem. Nawet przy przyjęciu ryzyka, że nie będzie się poinformowanym w ogóle. Można wykrętnie to tłumaczyć, że brak informacji i tak jest lepszy od dezinformacji. Na szczęście istnieją inne media, które jeśli nie informują alternatywnie, to przynajmniej pozwalają na wybór opcji myślowej. Zatem: nie oglądający telewizji wcale nie jest skazany na niewiedzę. Przeciwnie nawet – może wiedzieć więcej, niż amatorzy tej gumy do żucia, która jest im serwowana od rana do nocy i znów, na okrągło. Internetowa wolność stała się tak skutecznym filtrem dla bzdury i indoktrynacji, że współcześni władcy mediów już czynią wszystko, by rzecz całą skanalizować i okiełznać. Na razie nie udało się. Ale nie wiadomo co czyha za rogiem, pierwsze próby właśnie są czynione.
„Z zasady nie pijam na trzeźwo. Lecz nawet zasady są zmienne. Nie kalam się myślą zbereźną, z reguły nie sypiam bezsennie…” Z tego co pamiętam – to słowa Michała Zabłockiego do piosenki Czesława Mozila „Efekt uboczny trzeźwości”. Ale nie, jednak nie włączę i dzisiaj tego mega-ogłupiacza dla mas, wszystko jedno ile cali przekątnej ekranu. Jeden z sąsiadów-rekordzistów doszedł już ponoć do poziomu pięćdziesiąt. A zawsze mu mówiłem, że paskudztwo rozlane na większej przestrzeni śmierdzi bardziej…
Na razie skąd by człek realiów nie obserwował jedno jest pewne: PO tonie. Po dwóch bez mała latach udawania fachowości i czynienia medialnej wrzawy układ zaczyna się chwiać – i mam nadzieję wkrótce ulegnie całkowitej degradacji. Kończy się szarogęszenie marszałków z Jamajki, wyżelowanych przewodniczących komisji do czynienia zamętu, histerycznych specjalistów od muchy plujki i wielu nieudacznych ministrów. Dotychczasowi dziennikarscy apologeci układu mają ciężkie dni i noce. Bo jak zgrabnie wytłumaczyć pamiętliwym woltę, jaką będą lada dzień musieli wykonać publicznie i bez asekuracji? „Tusku zawiodłeś…” „Premierze straconej nadziei…” Albo jakoś tak… Szczerze mówiąc los medialnej łajzy prostytuującej się dla kasy niespecjalnie mnie wzrusza. Zginąć nie zginą, to rodzaj karalucha odpornego nawet na atomowy wybuch – ale przyjemnie będzie obserwować mozół pomarszczonych czółek, co to po raz kolejny będą zapewniać, że owszem, pili, ale przecież nie połykali, a wszystko było na niby i w dobrej wierze.
Odejście Olechowskiego z PO nic nie znaczy? Oj, naiwni, naiwni… Wkrótce będziecie szczekać pod stołem.
Kto wzamian? I tu jest problem. Ruszył do ataku specjalista od lasów za unijne pieniądze, czyli kolega Piskorek. Nie spodziewam się powodzenia. Różowi też ponoć mają nadzieję, choć moim zdaniem to ciąża urojona. Musi powstać coś „nowego”. Pal sześć, że nazwiska te same, a spasione mordki jakby starsze, choć znajome. Ważne, że szyldzik inny. Centrala już dała znak, teraz etap realizacji. Czy będzie lepiej? Lepiej to już było. Dla niektórych ma być bardziej bogato. Obawiam się wszakże, że zupełnie nie dla wszystkich.
M.Z.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz