Rzecz oczywiście o Powstaniu Warszawskim, rocznicę wybuchu obchodzimy jutro. O siedemnastej w stolicy mają stanąć samochody, użycie klaksonów dozwolone.
W sieci przewala się potężna dyskusja o celowości, a nawet zbrodni wywołania Powstania. Najmłodsi publicyści, nieźle pyskaci, twierdzą, że nie staną na ulicy, bo czyn zbrojny Powstańców był bez sensu, data wybuchu źle dobrana, a skutki opłakane. Przypuszczam, że jeśli w ogóle wyjadą na ulice w czas powszechnego stawania aut to walną w cudzy bagażnik i dostaną zasłużone lanie – więc lepiej by jeździli po pustych uliczkach swego Piździgwoździkowa i Pikutkowa Górnego. Są mentalnymi gnojami. Tak, tak: prowincja to kategoria mentalna!
Pseudo-racjonaliści argumentują, że porywać się bez broni na wyspecjalizowane niemieckie jednostki frontowe i policyjne było bezsensem, ponieważ tym samym narażano na śmierć kwiat inteligencji polskiej. Zapominają, grzeczne komuchowate chłopczyki, że pod koniec lipca Niemcy postanowili całą ludność Warszawy zagonić do kopania umocnień przed posuwająca się uparcie na zachód armią sowiecką. I mogli kolejne partie przymusowych robotników spokojnie po każdym dniu pracy posyłać do piachu… Do czego zdolny jest naród Goethego i Schillera Polacy przekonali się już pierwszego dnia II wojny światowej. W sierpniu rzekomo pokojowo nastawionych gefrajtrów ze szwabskimi mordami (tak się ich dzisiaj usilnie przedstawia) wzmocnili ukraińscy zboczeńcy Kamińskiego i kryminalni zbrodniarze Dirlewangera.
No ale zanim to się stało była godzina W. Warszawiacy ją pamiętający zgodnie twierdzą, że niezbyt szczęśliwie dobrana. Kilka – kilkanaście dni wcześniej szanse wygrania batalii były większe, Niemcy zajęci byli właśnie wianiem na tyły po laniu przed Radzyminem. Niestety TO WIEMY DZISIAJ. Czy to wiedza tamtych lat? Nie mnie sądzić. Istnieje wszakże teoria, że Warszawa znalazła się w klasycznej sytuacji tragedii: cokolwiek by nie uczyniono groziła miastu zagłada. Bo dopuszczalne jest myślenie, że Stalin po pokonaniu umocnień zbudowanych przez przymusowych warszawskich robotników zemścił by się na mieście srodze. Już było wiadomo co stało się w Katyniu, jak wygląda syberyjski „ośrodek wypoczynkowy” i jak niewielki procent kuracjuszy w ogóle znosi trudy podróżowania w jego kierunku. Los postanowił, że polskiej inteligencji MA NIE BYĆ. To było wiadome od czasów Lwowa roku 1940. To było znane każdego następnego dnia, który przyszedł po tej dacie.
Zatem mędrkowie wymyślili, że przegranej nie ma co świętować. Do durnych łbów nie dociera, że 1 listopada nie idziemy na groby bliskich, by świętować ich śmierć, ale by oddać hołd minionemu życiu. Śmieci w ogóle się nie świętuje. Milczy się o tym, co było przed nią.
1 Sierpnia jest dla mnie datą niezgody na upokorzenie, zgnojenie i zapędzenie w jeszcze gorszą niewolę. Straty okazały się ogromne. Na Woli dokonano pierwszego warszawskiego tak masowego ludobójstwa. Potem w kolejnych dzielnicach. Mordowali bezbronnych wyżej wymienieni. Dzisiaj stroją się w piórka wypędzonych. Inteligencja Warszawy niemal wyginęła. Zamordowano też szewców, dzieci, sklepikarzy, kobiety, zakonników i dorożkarzy. Wszystkich, których udało się złapać – a przecież nikt nie uciekał, bo nie miał dokąd. A ta część ludności dumnego miasta, która cudem jakimś przetrwała – doznała rozkoszy kolejnych pacyfikacji. Tym razem dokonywanych przez NKWD i rzekomo polskich jej następców.
Jak czuje się młody człowiek, który WALCZYĆ MUSI, PONIEWAŻ JEST REGULARNYM ŻOŁNIERZEM – a wie, że ręczna broń wobec czołgu, czy nadlatującej z rykiem „krowy” jest po prostu trzcinką? Co dzieje się z cywilem w dowolnym wieku, który na podwórku dostaje kulę od niemieckiego plutonu likwidacyjnego – i jego serce bije już w jedną stronę, płuca pracują w przeciwnym kierunku, a gasnący umysł widzi, że to już koniec i że nie można zrobić NICZEGO, KOMPLETNIE NICZEGO?
No więc ta data jest dla ich pamięci. Nie dla politycznych kalkulacji, jałtańskiej zdrady czy strachu aliantów przed srogim Josifem Wissarionowiczem. Dla ludzi dumnych i zgubionych.
M.Z.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz