wtorek, 11 sierpnia 2009

REMONT - część I

Praktycy powiadają, że rzeczy i sprawy, z którymi obywatel nie może sobie poradzić, albo radzi z wielkim trudem, należy jak najspieszniej ujawniać – bo bzdura oświetlona wstydzi się i łatwiej się z nią uporać. Jak wiadomo od wielu tygodni w naszym domu trwa remont. Już praktyka pierwszych lokali dowiodła, że firma, która wygrała przetarg i która remontowo u nas działa przeciąga terminy. To znaczy nie bardzo chce mówić z najemcami lokali o dniu ukończenia prac, ich zakresie i przebiegu. A działania już rozpoczęte trwają w nieskończoność – jakby lokatorzy nigdy nigdzie nie pracowali, a podstawowym ich obywatelskim obowiązkiem było spędzanie urlopu w oparach farb, lakierów i lepików. Powiedzmy prawdę: większość lokatorów postanowiła zmienić swe chałupki w prawdziwe pałace. Rozszerzają zakres prac koniecznych do wykonania, bawią się w specjalne, prywatne zlecenia itd. Wolno im? Wolno. Niestety owa wolność rodzi określone konsekwencje.

Pewnego dnia spotkawszy przed domem właścicieli firmy remontowej zawarłem z nimi ustną umowę: przed wkroczeniem spodziewam się wizyty wykonawców i inspektora budowlanego z administracji, ustalimy wspólnie wyżej wymienione parametry, to jest czas, kolejność i zakres prac. Przy założeniu, że pod żadnym pozorem nie dopuszczę do sytuacji, w której ani nie będę mógł korzystać z kuchni czy toalety, ani umyć się w łazience.

11 sierpnia tego roku ok. 13.00 telefon: w najbliższy poniedziałek wkraczamy! Hola, hola, mili Państwo – a gdzie realizacja tego postanowienia wyżej opisanego, gdzie uzgodnienia? „A to proszę się porozumieć z administracją, inspektorowi najbardziej odpowiada godzina dziewiąta w tym tygodniu…” Cóż – mnie mniej, jeszcze pracuję. Mogę zwolnić się tak mniej więcej o trzynastej. „No ale my wygraliśmy przetarg, mamy termin i chcemy zacząć u pana prace w poniedziałek…”

No więc mili krótko i na temat: NIE! Przyjmę połączoną ekipę administracyjno-remontową w tym tygodniu. Lub ekipę władną porozumieć się ze mną w sprawie czasu i zakresu remontowych czynności. PO TRZYNASTEJ. Bez tego żaden remont u mnie się nie odbędzie. Jeśli natomiast porozumiemy się w zakresie zasad: od poniedziałku mam z żoną DZIESIĘĆ DNI kalendarzowych na znoszenie opresji remontowej. Jedenastego dnia zamykam drzwi na klucz i… koniec bajki. Gdyby zaś ktokolwiek twierdził, że „utrudniam”, „torpeduję” lub coś równie bzdurnego – oświadczam, że to NIEPRAWDA. Domagam się po prostu traktowania mnie jak białego człowieka. Też mam swe niezbywalne prawa. I daję słowo, że potrafię ich bronić. Żaden z moich domowników nie rzuci zawodu wykonywanego, żaden nie przejdzie na utrzymanie kogoś tam, nie wyprowadzi się na czas remontu.
M.Z.

Brak komentarzy: