piątek, 15 maja 2009

Takie różne...

W sieciowej wersji magazynu publicystów, czyli Salon-ie24 trwa w najlepsze rozróba związana z groźbami syna ministra sprawiedliwości, niejakiego Czumy. Czuma junior otóż nakazał jednej z korespondentek salonowych, by zmieniła zdanie na temat jego ojca – bo jak nie to… I tu popłynęły groźby, mniejsze i większe, każda wzbudziła srogie oburzenie. W rozmowach bardziej kuluarowych, jakie miałem okazję przeprowadzać z tej przyczyny niektórzy moi interlokutorzy wyrażali oburzenie, bo „nigdy czegoś takiego do tej pory nie było”. Ależ było! Jest to nawet pewna tradycja, dumnie zapoczątkowana przez osobnika, który powszechnie znany był pod ksywą „Czerwony Książę”. Książątko nasze kochane powołując się na wpływy tatusia Jaroszewicza osiągał „niebywałe” sukcesy w sportach motorowych, o ile rzecz jasna nie rozbił przed kolejnym startem specjalnie dlań sprowadzonego bolidu o nazwie Lancia Stratos. Wtedy srogi tata ponoć wysyłał go do szkół na cykl pogadanek o bezpieczeństwie ruchu drogowego. Gdy kara już się dokonała sprowadzano następnego Stratosa z Włoch – i zabawa trwała dalej. A propos szkół i pogadanek z dziećmi: unikał ich jak ognia inny czerwony satrapa, Józio Cyrankiewicz. Z prostej przyczyny: jak opowiadają naoczni ponoć świadkowie zapytał kiedyś pewnego rezolutnego Jasia „co wy dzieciaki robita, że się tak dobrze uczyta?” Padła stanowcza odpowiedź: „Jemy irysy, lebiego łysy!” I szkolne wizytacje dobiegły dni swoich…

Klasycy dawno już stwierdzili, że każda władza korumpuje osoby tę władzę sprawujące. A władza absolutna korumpuje absolutnie. Więc mamy przykład jak znalazł, że klasykom jednak należy wierzyć, nie są wcale kościanymi dziadkami i swoje wiedzą.

Pytają mnie sąsiedzi czemu w ostatnim czasie te czy inne służby rozmawiają z nimi jak nie przymierzając kapral w wojsku z rekrutami – czyli wydając polecenia niewygodne, ale proste i powszechnie zrozumiałe. „To i to macie zrobić (czyli udostępnić!)” „Tego i tego dnia macie być i wpuścić!” Cóż mogę Państwu odpowiedzieć? To chyba tylko, że korzenie tych rozkazodawców tkwią w tak zwanym kwaterunku – a kwaterunek to pojęcie dobre na czas wojny i hartowania się stali, czyli wstępnej fazy socjalistycznej rozróby. Jeszcze kilkanaście lat temu nasz dom zwany byłby nie „komunalnym”, ale właśnie kwaterunkowym. Wprost podlegał by pod „wojskową” komendę, która ongiś mogła wejść do mieszkania i stwierdzić „Za luźno! Dokwaterujemy wam naszą ciocię!”. Zmieniła się nazwa, niektóre ciocie wymarły – ale nic poza tym. Lokator jest zwierzęciem, które w pojęciu jego władców może co najwyżej pisnąć od czasu do czasu cieniutko – dalej ma wykonywać polecenia i już! Że niby mamy maj i majówki, więc wyjazdy na działki czy nad rzekę? Milczeć! Gril pod pachę, wyjść na parking, rozpalić i czekać aż wezwą! Niepokorni zostaną zapisani i czekają ich srogie konsekwencje! No!
A może nie? Może rozmowa okaże się normalna? Oby...

M.Z.

Brak komentarzy: