Ostatnimi czasy spieram się, niestety bez większego powodzenia, z
wszelkiej maści dealerami i pośrednikami. By nazwać to precyzyjnie: gość
sprzedający Skody i polemizujący ze mną na tych łamach w materii rzekomo
kiepskich moich porównań Skód z innymi autami nie jest wytwórcą, czy
właścicielem marki lub konkretnego egzemplarza - ale pośrednikiem. Jego zarobek
zależy od sprzedanej masy. I tu zachowuje się zgodnie z marksistowską doktryną,
iż byt kształtuje świadomość – chwali co ma mu przynieść zysk i gani wszelkie
odstępstwa od tej zasady.
Logika? Logika tego działania jest taka, by jak najwięcej sprzedać i
zarobić. Byt kształtuje świadomość... OK., rozumiem, te typy tak mają, zostawmy, Marks umarł, ale jak się
okazuje nie wszędzie. Jeszcze gorzej rzecz wygląda z rynkiem lokalowym,
obserwuję go mniej więcej od dwóch lat bardzo intensywnie i śmiem twierdzić, że
dzisiaj potrafię już wywieść i nazwać pewne prawidłowości, jakie tam istnieją.
Otóż przeszkodą w animowaniu ruchów sprzedaży i zamian jest folwarczna
mentalność uczestników tej gry i oszukańcza działalność pośredników. Tylko tyle
– i aż tyle.
Zostańmy przy mieszkaniach. Kiedyś dobro wyjątkowo trudno
osiągalne z powodu braku „masy towarowej” na rynku. Dzisiaj z powodu kosztów,
które z rzekomo współczesnych Europejczyków czynią niewolników na jakieś 30 do
40 lat. Tak, tak, tyle trwa spłata zaciągniętego kredytu! Przy czym ważne jest
tu jeszcze spostrzeżenie, iż do chwili, w której kredytobiorca nie spłaci
ostatniej raty mieszkanie należy bardziej do banku, niż do niego samego.
By nie komplikować niepotrzebnie wywodu: mieszkania są
generalnie duże, średnie i małe. Własnościowe i nie-własnościowe. Oj, wiem, że
to mało odkrywcze – ale tak jest i już. Przy czym specyfika polskiego rynku
jest taka, że w małych i średnich mieszka najczęściej wiele osób, w dużych
jedna-dwie. Ograniczenia prawne skonstruowane są w ten sposób, iż bardzo trudno
jest wykonać ruch niwelujący tę dziwaczną sytuację – oto bowiem prócz przeszkód
formalnych do gry włącza się element wspomnianej wyżej „folwarczności”.
Własnościowa kawalerka dla rodziny z dwójką dzieciaków jest w świadomości
właściciela dużo więcej warta, niż komunalne trzypokojowe o powierzchni ponad 80 metrów. „Moje jest
bardziej mojsze, niż twoje miejskie…” Spokojnie rozmawiając z wyznawcą tej
religii dowiadujemy się, że własność jest jakoby gwarancją spokojnego snu, bo
„z mojego nikt mnie nie wyrzuci”. Jest to oczywista bzdura, wielu się już o tym
przekonało na własnej skórze. Czy nie płacisz w miejskim, czy nie płacisz we
własnościowym – miejsce pod mostem czeka jednako. I mieszanka tych dziwacznych
„zasad” plus uwarunkowań prawnych czyni co czyni: nagania klientów zagranicznym
bankom. Niewoląc ich „pacjentów” nie tylko pod względem
mieszkaniowo-kredytowym. Konieczność spłacania wysokich rat blokuje możliwość
zmiany miejsca pracy, zawodu, a nawet miejsca zamieszkania. Niewolnik nie jest
ani mobilny życiowo, ani zawodowo. Ma jeden obowiązek: siedzieć na miejscu, płakać
i płacić. Jak chłop pańszczyźniany – którym jest w istocie na pełen gwizdek…
Skąd opinia o złej roli pośredników lokalowych? Ano stąd, że
są to ludzie i instytucje świadomie i celowo zakłócające naturalne ceny
mieszkań i warunki ich wymiany. Źli ludzie? Nie w tym rzecz – chodzi bowiem o
pieniądze. Im wyższa cena transakcyjna czy usługowa tym większa prowizja
pośrednika. Zdawało się przed kilkoma laty, że ten mur runął, zaistniała bowiem
niewielka grupa pośredników biorących kasę nie od tych, którzy ją wydają, ale
od tych, którzy podczas transakcji ją dostają. Reszta powoli stara się jednak
zminimalizować tę grupę. Posłużę się przykładem: o ile w takim na przykład Ełku
płaci sprzedający, to w odległym o niespełna 30 kilometrów parokrotnie
mniejszym Olecku płacą obie strony transakcji. Różnica między tymi miastami
jest mniej więcej taka, jak między Warszawą i Radomiem. O co więc tu chodzi?
Ano o to, że chciwość nie zna granic, a im mniejszy ośrodek, gorzej nasycony
dostępem do Internetu czy papierowej
prasy z sensownym poziomem opłat za ogłoszenia – tym większa skłonność
właścicieli do powierzania swoich losów lokalowych rzekomo wyspecjalizowanym „fachowcom”.
I teraz wróćmy do pierwszego zdania tego akapitu: pośrednik zawyża cenę, bo
zainteresowany jest jak największą procentowo prowizją. Lokal w efekcie staje
się albo niesprzedawalny, albo też sprzedawany jest tak, by korzyść odniósł nie
właściciel, ale osoba sprytniejsza czy bardziej bezwzględna.
Nie sądzę by w najbliższym czasie w opisywanej sprawie mogło
się cokolwiek zmienić. Do ludzi nadal nie dociera, że choćby wspomniane wyżej
Ełk i Olecko w zakresie infrastruktury miejskiej różnią się zasadniczo. Nie
wspominam o obecności w Ełku wyższej uczelni i zdecydowanie większych
możliwościach zdobycia pracy. Niestety i tu i tam króluje wspominane już
podejście: moja własnościowa kawalerka to jest coś, mieszkanie miejskie to jest
złuda. Mieszkańcy obu ośrodków ciągną ku wielkomiejskości, minimalnym wymogiem
jest tu Olsztyn, lepiej Gdańsk – ale ideałem i tak pozostaje Warszawa. Królowie
i królewny mniejszych ośrodków nie chcą zauważyć, że na drodze przeprowadzki
muszą pokonać etap niewdzięczny: ustalić w jaki sposób zostać w wielkim mieście
dumnym słoikiem.
M.Z.
5 komentarzy:
Widzę, że miał Pan już do czynienia z mieszkańcami któregoś z wymienionych miast. I co, naprawde jest tak kiepsko w kontakcie?
Tak, prowadziłem podobną sprawę jednemu z przyjaciół, inna dzielnica, ale lokal zasiedlony na takich samych zasadach jak nasz na Abramowskiego. W Warszawie zatem lokal ponad 90 m kw. - do zamiany zgłosił się gość z Ełku z własnościowym 44 metry, podobno gdzieś w centrum tego miasteczka. Najpierw własne mieszkanie wycenił przed remontem generalnym (niestety jak się okazało koniecznym) na 250 tysięcy. To oczywiście cena abstrakcyjnie wysoka, w ełckim realu cena tego mieszkania w tym stanie nie powinna przekraczać 150-160 tysięcy, analiza podobnych lokali pokazuje prawdę. Następnie uznał, że za owe pieniądze należy mu się w Warszawie co najmniej taki sam lokal, oczywiście własnościowy, o miejskich w ogóle nie chciał rozmawiać. Tłumaczenie, że 44 metry w centrum stolicy to minimum 400 tysięcy napotykało na mur jakiegoś bełkotu, jakichś pokracznych argumentów. Odpuściliśmy, z idiotami nie da się normalnie rozmawiać, tym bardziej, że maruda nie rozumiał najprostszych pojęć - prócz tego właśnie, o czym w felietonie piszę. "Własność to jest własność, różne miasta nie mają tu znaczenia". Powodzenia, przyszły "słoiczku"...
Zobacz ile "słoików" mieszka w naszym domu. Aroganccy, niekontaktowi, małomówni - no bo skoro Pana Boga za nogi chwycił czy chwyciła dobijając się wreszcie do "stolycy"...
No i miał Pan rację! Ta agencja z Olecka (WGN) jest już i w Ełku. Oczywiście wprowadza swoje porządki. To znaczy - usiłuje wprowadzić. Na razie nie przesadza tylko z cenami. Mieszkanie na Grodzieńskiej, ponad 60 m, tańsze o 20 tysięcy od mieszkania w Olecku kilkanaście metrów mniejszego.
Szanowne/Szanowni! Od mojego miejsca zaczynając: potwierdzam, tak jest. Nie pojmuję dlaczego klasyczny "słoik" własnymi łapkami buduje wokół siebie mur. Uważa, że arogancja to najlepszy sposób, by na stałe wniknąć do tego miasta? Cholera z nimi...
Co się tyczy działań WGN z opisywanych miast: na pewno rynek wyprostuje kilka rzeczy, które ich charakteryzują. Czy do końca - nie wiem. Z sekcja ełcką nie miałem do tej pory do czynienia, tu się zatem wypowiadać nie mogę. O poglądach niektórych mieszkańców Ełku marzących o Warszawie już napisałem co miałem do napisania, nie ma co do tego wracać, idiotów nie sieją, sami się rodzą. Pozostaje tylko pytanie czy opisywany gość sam tak zgłupiał, czy też ktoś go poinstruował, że w stolicy mieszkają szczególnie durnowaci i nieodporni na tę ełcką "męskość" i frontalny atak? Nic to, myślę, że od innych już dostał w tyłek.
Prześlij komentarz