poniedziałek, 1 czerwca 2015

BO NA RYNKU TO SIĘ DZIEJE...





Ostatnimi czasy spieram się, niestety bez większego powodzenia, z wszelkiej maści dealerami i pośrednikami. By nazwać to precyzyjnie: gość sprzedający Skody i polemizujący ze mną na tych łamach w materii rzekomo kiepskich moich porównań Skód z innymi autami nie jest wytwórcą, czy właścicielem marki lub konkretnego egzemplarza - ale pośrednikiem. Jego zarobek zależy od sprzedanej masy. I tu zachowuje się zgodnie z marksistowską doktryną, iż byt kształtuje świadomość – chwali co ma mu przynieść zysk i gani wszelkie odstępstwa od tej zasady.

Logika? Logika tego działania jest taka, by jak najwięcej sprzedać i zarobić. Byt kształtuje świadomość... OK., rozumiem, te typy tak mają, zostawmy, Marks umarł, ale jak się okazuje nie wszędzie. Jeszcze gorzej rzecz wygląda z rynkiem lokalowym, obserwuję go mniej więcej od dwóch lat bardzo intensywnie i śmiem twierdzić, że dzisiaj potrafię już wywieść i nazwać pewne prawidłowości, jakie tam istnieją. Otóż przeszkodą w animowaniu ruchów sprzedaży i zamian jest folwarczna mentalność uczestników tej gry i oszukańcza działalność pośredników. Tylko tyle – i aż tyle.



Zostańmy przy mieszkaniach. Kiedyś dobro wyjątkowo trudno osiągalne z powodu braku „masy towarowej” na rynku. Dzisiaj z powodu kosztów, które z rzekomo współczesnych Europejczyków czynią niewolników na jakieś 30 do 40 lat. Tak, tak, tyle trwa spłata zaciągniętego kredytu! Przy czym ważne jest tu jeszcze spostrzeżenie, iż do chwili, w której kredytobiorca nie spłaci ostatniej raty mieszkanie należy bardziej do banku, niż do niego samego.



By nie komplikować niepotrzebnie wywodu: mieszkania są generalnie duże, średnie i małe. Własnościowe i nie-własnościowe. Oj, wiem, że to mało odkrywcze – ale tak jest i już. Przy czym specyfika polskiego rynku jest taka, że w małych i średnich mieszka najczęściej wiele osób, w dużych jedna-dwie. Ograniczenia prawne skonstruowane są w ten sposób, iż bardzo trudno jest wykonać ruch niwelujący tę dziwaczną sytuację – oto bowiem prócz przeszkód formalnych do gry włącza się element wspomnianej wyżej „folwarczności”. Własnościowa kawalerka dla rodziny z dwójką dzieciaków jest w świadomości właściciela dużo więcej warta, niż komunalne trzypokojowe o powierzchni ponad 80 metrów. „Moje jest bardziej mojsze, niż twoje miejskie…” Spokojnie rozmawiając z wyznawcą tej religii dowiadujemy się, że własność jest jakoby gwarancją spokojnego snu, bo „z mojego nikt mnie nie wyrzuci”. Jest to oczywista bzdura, wielu się już o tym przekonało na własnej skórze. Czy nie płacisz w miejskim, czy nie płacisz we własnościowym – miejsce pod mostem czeka jednako. I mieszanka tych dziwacznych „zasad” plus uwarunkowań prawnych czyni co czyni: nagania klientów zagranicznym bankom. Niewoląc ich „pacjentów” nie tylko pod względem mieszkaniowo-kredytowym. Konieczność spłacania wysokich rat blokuje możliwość zmiany miejsca pracy, zawodu, a nawet miejsca zamieszkania. Niewolnik nie jest ani mobilny życiowo, ani zawodowo. Ma jeden obowiązek: siedzieć na miejscu, płakać i płacić. Jak chłop pańszczyźniany – którym jest w istocie na pełen gwizdek…



Skąd opinia o złej roli pośredników lokalowych? Ano stąd, że są to ludzie i instytucje świadomie i celowo zakłócające naturalne ceny mieszkań i warunki ich wymiany. Źli ludzie? Nie w tym rzecz – chodzi bowiem o pieniądze. Im wyższa cena transakcyjna czy usługowa tym większa prowizja pośrednika. Zdawało się przed kilkoma laty, że ten mur runął, zaistniała bowiem niewielka grupa pośredników biorących kasę nie od tych, którzy ją wydają, ale od tych, którzy podczas transakcji ją dostają. Reszta powoli stara się jednak zminimalizować tę grupę. Posłużę się przykładem: o ile w takim na przykład Ełku płaci sprzedający, to w odległym o niespełna 30 kilometrów parokrotnie mniejszym Olecku płacą obie strony transakcji. Różnica między tymi miastami jest mniej więcej taka, jak między Warszawą i Radomiem. O co więc tu chodzi? Ano o to, że chciwość nie zna granic, a im mniejszy ośrodek, gorzej nasycony dostępem  do Internetu czy papierowej prasy z sensownym poziomem opłat za ogłoszenia – tym większa skłonność właścicieli do powierzania swoich losów lokalowych rzekomo wyspecjalizowanym „fachowcom”. I teraz wróćmy do pierwszego zdania tego akapitu: pośrednik zawyża cenę, bo zainteresowany jest jak największą procentowo prowizją. Lokal w efekcie staje się albo niesprzedawalny, albo też sprzedawany jest tak, by korzyść odniósł nie właściciel, ale osoba sprytniejsza czy bardziej bezwzględna.



Nie sądzę by w najbliższym czasie w opisywanej sprawie mogło się cokolwiek zmienić. Do ludzi nadal nie dociera, że choćby wspomniane wyżej Ełk i Olecko w zakresie infrastruktury miejskiej różnią się zasadniczo. Nie wspominam o obecności w Ełku wyższej uczelni i zdecydowanie większych możliwościach zdobycia pracy. Niestety i tu i tam króluje wspominane już podejście: moja własnościowa kawalerka to jest coś, mieszkanie miejskie to jest złuda. Mieszkańcy obu ośrodków ciągną ku wielkomiejskości, minimalnym wymogiem jest tu Olsztyn, lepiej Gdańsk – ale ideałem i tak pozostaje Warszawa. Królowie i królewny mniejszych ośrodków nie chcą zauważyć, że na drodze przeprowadzki muszą pokonać etap niewdzięczny: ustalić w jaki sposób zostać w wielkim mieście dumnym słoikiem.



M.Z.

5 komentarzy:

Anonimowy pisze...

Widzę, że miał Pan już do czynienia z mieszkańcami któregoś z wymienionych miast. I co, naprawde jest tak kiepsko w kontakcie?

M.Z. pisze...

Tak, prowadziłem podobną sprawę jednemu z przyjaciół, inna dzielnica, ale lokal zasiedlony na takich samych zasadach jak nasz na Abramowskiego. W Warszawie zatem lokal ponad 90 m kw. - do zamiany zgłosił się gość z Ełku z własnościowym 44 metry, podobno gdzieś w centrum tego miasteczka. Najpierw własne mieszkanie wycenił przed remontem generalnym (niestety jak się okazało koniecznym) na 250 tysięcy. To oczywiście cena abstrakcyjnie wysoka, w ełckim realu cena tego mieszkania w tym stanie nie powinna przekraczać 150-160 tysięcy, analiza podobnych lokali pokazuje prawdę. Następnie uznał, że za owe pieniądze należy mu się w Warszawie co najmniej taki sam lokal, oczywiście własnościowy, o miejskich w ogóle nie chciał rozmawiać. Tłumaczenie, że 44 metry w centrum stolicy to minimum 400 tysięcy napotykało na mur jakiegoś bełkotu, jakichś pokracznych argumentów. Odpuściliśmy, z idiotami nie da się normalnie rozmawiać, tym bardziej, że maruda nie rozumiał najprostszych pojęć - prócz tego właśnie, o czym w felietonie piszę. "Własność to jest własność, różne miasta nie mają tu znaczenia". Powodzenia, przyszły "słoiczku"...

Anonimowy pisze...

Zobacz ile "słoików" mieszka w naszym domu. Aroganccy, niekontaktowi, małomówni - no bo skoro Pana Boga za nogi chwycił czy chwyciła dobijając się wreszcie do "stolycy"...

Anonimowy pisze...

No i miał Pan rację! Ta agencja z Olecka (WGN) jest już i w Ełku. Oczywiście wprowadza swoje porządki. To znaczy - usiłuje wprowadzić. Na razie nie przesadza tylko z cenami. Mieszkanie na Grodzieńskiej, ponad 60 m, tańsze o 20 tysięcy od mieszkania w Olecku kilkanaście metrów mniejszego.

M.Z. pisze...

Szanowne/Szanowni! Od mojego miejsca zaczynając: potwierdzam, tak jest. Nie pojmuję dlaczego klasyczny "słoik" własnymi łapkami buduje wokół siebie mur. Uważa, że arogancja to najlepszy sposób, by na stałe wniknąć do tego miasta? Cholera z nimi...
Co się tyczy działań WGN z opisywanych miast: na pewno rynek wyprostuje kilka rzeczy, które ich charakteryzują. Czy do końca - nie wiem. Z sekcja ełcką nie miałem do tej pory do czynienia, tu się zatem wypowiadać nie mogę. O poglądach niektórych mieszkańców Ełku marzących o Warszawie już napisałem co miałem do napisania, nie ma co do tego wracać, idiotów nie sieją, sami się rodzą. Pozostaje tylko pytanie czy opisywany gość sam tak zgłupiał, czy też ktoś go poinstruował, że w stolicy mieszkają szczególnie durnowaci i nieodporni na tę ełcką "męskość" i frontalny atak? Nic to, myślę, że od innych już dostał w tyłek.