Zupełnie inne od domowych-blokowych doświadczenia: podróż na
południe Polski. Trzy osoby ze średnim bagażem, sprawny samochód, nawigacja, CB radio, atlasy samochodowe i termosy z kawą. Te ostatnie okazują się praktycznie
zbędne: dzisiaj nie ma już miejsc, w których można się zatrzymać na poboczu,
czy zjechać na leśny parking i tę kawę siorbnąć. Są za to ogromne zajazdy, na parkingach
których niepodzielnie królują duże ciężarówki. A propos – to królowie gadulstwa
radiowego i panowie, których – przynajmniej sądząc z wypowiedzi – należy unikać
jak ognia. Z ogromnego TIR-a wysiada mocno łysiejący i spasły kurdupel
w przepoconej podkoszulce. Kiedy ruszy w eter wyemituje opowieść jak to wczoraj
on z Mariolą… Prawdziwy Gigi Amoroso, dowiecie się o szczegółach, które mistrzom
gimnastyki artystycznej zdają się niepojęte i niewykonalne. Na drugim biegunie
opisy ich szefów. No po prostu poezja!
Polska drogowa najpewniej jest państwem, w którym za
informację, gdzie jesteśmy i dokąd jedziemy nikt nie odpowiada. Zwiedzając tę
skądinąd przepiękną krainę przed wieloma laty wjeżdżałem zaraz za Warszawą na
drogę katowicką, zwaną gierkówką i pomykałem żwawo na południe. Niestety to się
skończyło, nikt już nie kocha Katowic i wszystkie znaki informują nas, że
właśnie jedziemy na Wrocław. Kompas wbudowany w niemal każdy ludzki mózg
buntuje się przeciw tej dezorientacji – ale co tam, zadekretowano i dalej jazda…
Z kolei na drodze „krakowskiej” z tablic można się dowiedzieć, że jedziemy na
Radom i Kielce, o Krakowie ani słowa. No, po jakimś czasie, drobnym,
wypłowiałym drukiem, coś tam z dawnych lat zostało na poboczu… W Kielcach zaczynają
się prawdziwe jasełka: wiem co będzie za pięć kilometrów, ale nie mam pojęcia
czy to kierunek krakowski, czy wrocławski. Małe ośrodki toczą tu ze sobą
śmiertelną wojnę – nie wymienieni na drogowskazach nie istnieją. Więc „wymieniają”
się wszyscy, od znanego w świecie Pińczowa, Buska Zdroju, przez Kazimierzę
Wielką i Proszowice. Tu zasadzka: zjazdu na autostradę A-4, którą można ominąć
kompletnie zwariowany komunikacyjnie Kraków już nie ma. Gdyby jednak jakimś
podstępem udało wam się dosięgnąć autostradowej nitki to okaże się, że
największą po grodzie Kraka miejscowością jest Wieliczka. Informacji o kompletnie
nieznanych Wadowicach brak. Dalej to już prawdziwa loteria. Kto tu nie był ten
nie dojedzie, zero szansy. Nam się udało. Pasażerowie pytają jakim cudem.
Odpowiadam: widać to psi instynkt z lat minionych. Nic lepszego nie jestem w
stanie wymyślić…
Na pasach pieszy ma pierwszeństwo… Prawda jak to pięknie
brzmi? Pieszy zatem, taki sobie grubasek może z trzynaście lat, dobiega do
pasów i nie zastanawiając się ani chwili, nie rozglądając na boki wpada na nie
świńskim truchtem. Jest to tak zwana „racja trupa”. Wyjeżdżający zza zakrętu
TIR hamuje tak ostro, że naczepa zarzuca jakieś trzy metry. Na szczęście nikt z
tyłu za blisko nie jechał, udało się… Z wąziutkiej uliczki ostro startuje
policyjna Alfa Romeo, Białorusin nie ma szans, a policyjna statystyka ostro zaraz
pójdzie w gorę. CB-radio ożywa ostrzeżeniami. Dziwne nieco one, bo posługują
się szyfrem, którego większość nie-ciężarówkowych bywalców eteru nie zna. Co to
znaczy „miśki oznakowane na 452”?
Widziałem to wiem. Reszta nie ma pojęcia.
Tak, jesteśmy mocarstwem radarowym. Stoi tego świństwa przy
drogach tyle, że gdyby wszystko sprzedali na złom to pewnie małe miasteczko
przeżyło by za darmo ze dwa lata. To, co rzekomo miało porządkować ruch i
stabilizować prędkości podróżujących okazało się jednym wielkim nieszczęściem. Za
radarem każdy pedał gazu idzie w podłogę. Nadrabiają stracony czas. Gdy
spóźniam się ze zwiększeniem prędkości trąbią na mnie i przy wyprzedzaniu pokazują
chore palce. Pół Polski ma chore palce, ciekawa przypadłość… Długo to nie trwa –
za chwilę kolejne rondo. Wielkość znaczka pocztowego, ciężarówki nie mają
żadnej szansy na zmieszczenie się. Połowa tych większych idzie tak bardziej „na
wprost”. Dzięki czemu już po niedzieli brukarze będą mieli robotę, sprytnie to
wszystko pomyślane. Ciekawie robi się w okolicach Warszawy, podczas powrotu.
Otóż rondo ma swoje prawa, czyli pierwszeństwo ma ten, który już na nie wjechał.
Skutek taki, że w piątkową noc pod Mińskiem Mazowieckim stoi się piętnaście
minut, „słoiki” jadące „do łoćców” na południe kraju idą zderzak w zderzak i nie
puszczają nikogo. Gdyby ktoś nie wierzył ile tego bractwa „buduje w tygodniu
stolicę” – niechaj sprawdzi sam. A doprawdy trudno uwierzyć, że ich służbowe
podróże zaczynają się po 21 w piątek…
Z Mińska Mazowieckiego wracam na Mokotów około 23. Jest
prawie pusto i zupełnie „bezpiecznie”: z radiowych informacji wynika, że na tej
„dróżce” grasują trzy cywilne radiowozy i nikt nie przekracza prędkości 50 km na godzinę. Można dziesięć więcej, ale wiara w
rzetelność pomiaru i sprawiedliwy wyrok to jedno – a praktyka drugie. Swoją
drogą ciekawostka: „myśliwi” to same Ople Vectra. Stąd zapewne jeden z bardziej niecierpliwych
kierowców wrzeszcząc, że „nie będzie Niemiec pluł nam w twarz” i „w dupie mam
Claudię Schiffer” rusza ostro do przodu. Dla niezorientowanych: Claudia
Schiffer reklamuje w telewizji właśnie Ople. Po kilkuset metrach z lasu w
okolicach Starej Miłosnej szarżuje nań owa „niemiecka jakość”. Mamy cię bratku!
Kilometr dalej na poboczu czterech facetów ostro leje się po mordach. Ale kogo
to obchodzi: leją się to znaczy przepili już wszystko, nie ma sensu wręczać im
mandatów i nawoływać do spokoju. Mając trzy promile we krwi nie wolno jechać –
ale ci akurat szli na piechotę, a to dozwolone…
No więc świat to naprawdę "my" i "oni". Pod każdym względem. "My" jesteśmy źli, jeździmy za szybko, źle głosujemy i w ogóle zatruwamy środowisko. "Oni" mają piękne skórzane mundurki, strzegą prawa i lubią polować. Od sierżanta po prezydenta. C'est la vie...
M.Z.
4 komentarze:
Mam podobne spostrzeżenia. I jako nieco starszy kierowca powiem tyle, że nawet za komuny nie było tak policyjnego państwa. Dzisiaj to się po prostu w policyjnej pale nie mieści. Przy okazji - jakoś nie możesz od pewnego czasu skupić się na tej "poetyce drogi", choć o CB radiach już kiedyś pisałeś...
Poetyka drogi? Ironiczny Komentatorze: a gdzie takie zwierzę występuje? U nas w Polsce na pewno nie. To jest raczej pseudo-poetyka polowania: gdzieś cię dorwą, choć do końca nie wiadomo gdzie i kiedy. Poważnie - przez większość niemal 1000 kilometrowej trasy czułem się jak zwierzątko leśne. Najpierw niedoinformowane, potem zdezorientowane, na koniec wpakowane w jakiś koszmarny korek pod Radomiem, gdzie to prokurator nie mógł dojechać na czas do wypadku, więc wszystko zatrzymali i szlus. Wiesz, ja też już jeździłem po Polsce za komuny, powiem tak, że policyjne państwo to było u nas zawsze, dzisiaj jest to już tak jaskrawe, jak nigdy nie sądziliśmy, że może być. Pzdr.
Oznakowanie... Toż to w Polsce tragedia! KTO ZA TO DO CHOLERY ODPOWIADA? No i sama konstrukcja zjazdów, wjazdów i rozjazdów. Pomyliłeś się - jesteś kończony, chciałeś do Rzeszowa, jedziesz do Gdańska, nie ma zmiłuj, następna "zawrotka" za 50 kilometrów, oczywiście nieoznakowana...
Ło matko! Właśnie jestem po trasie Katowice - Warszawa. Pomyliłem się tylko raz, jest taki zjazd przed kontynuowaniem podróży prosto, na Łódź - w prawo. Kiepsko opisany, jeżeli po prawym pasie jedzie sznur TIR-ów to nie ma szansy na zjechanie na odpowiedni pas. No i wylądowałem w miejscowości Rzgów. Zero jakiejkolwiek informacji jak błąd naprawić, wszystko ogrodzone i zamknięte. Łódź musi mieć jakieś bliżej nieznane militarne znaczenie dla Europy, dawne "gierkówka" i dzisiejsza równoległa krajowa do A 2 są tak skonstruowane w sensie informacji i rozwiązania węzłów drogowych, że nie ma innej możliwości, jak podróż do Łodzi właśnie. Ta cholerna moja nawigacja z mapą starej daty (dlaczego w ogóle takie sprzedają?) wyprowadziła mnie w jakieś pole, pomogło coś na kształt instynktu. Tak, to prawda, ktoś za to wszystko wziął pieniądze, ktoś zatwierdził, niech ich szlag trafi bolesny. Bo co ja mogę więcej powiedzieć? Ale wiesz co: albo nie widziałem, albo na trasie radarów jakby mniej. Łowią w podczerwieni czy jak?
Prześlij komentarz