Gołe baby, pretensje do urzędników, cytowanie „oszołomów” a la Michalkiewicz… No tak: wszystko to czynię, nawet z pewnym
ukontentowaniem. Po czym okazuje się, że liczba wejść na stronę gwałtownie
rośnie, w końcu jest coś dla „koneserów” i coś dla inteligentów. O to chodzi,
proszę Państwa! Wszystko polega na tym, by do swoich racji przekonać jak
największą grupę osób, którzy albo mieli odmienne od mojego zdanie – albo nie
mieli żadnej opinii. Pierwsze miesiące tego roku poświęcone były w zasadzie
sprawom mieszkaniowym. Ale po ostatniej odpowiedzi od vice-burmistrza Mokotowa
Zdzisława Marka Szczekoty, przypominam, że dotyczyła naszych doręczonych, słusznych
pretensji wobec miasta związanych z niedotrzymanymi obietnicami – postanowiłem
zasięgnąć języka u innych. Okazało się, że na tym tle moje zdanie jest
niezwykle łagodne. Dziwne, prawda? Co jest do licha? Czyżbym spadł z pozycji
Naczelnego Malkontenta?
Zacznę jednak od czegoś innego, dość przyznaję odległego.
Był sobie przed laty przebój „Szklana pogoda”. To z czasów, kiedy telewizji nie
wierzyło się z zasady, choć oglądało ją mnóstwo osób. W znacznej części tylko
po to, by wiedzieć z czym się nie zgadzać i czego nie lubić. Potem, zwłaszcza
po roku 1989, wybitnym manipulatorom udało się to zjawisko zmniejszyć,
przemodelować, a w końcu odwrócić niemal o 180 stopni. Część publiki zaczęła
telewizją żyć, nawet jeśli nadal dialogów w polskich serialach tradycyjnie nie było słychać ni w ząb. Wzeszła moda na tzw.
gwiazdy i celebrytów, podobno mieliśmy się pasjonować tańcami w kisielu i
cholera wie czym jeszcze. Zaraza dotarła i do podobno niezależnego Internetu,
przeczytajcie proszę dowolne wydanie Wirtualnej Polski by wiedzieć o czym mówię.
Tak czy siak jeżeli niejaki Wojewódzki wyrąbywał standardy chamstwa wieczorem –
to tylko po to, by na początku tego wieczoru mogły w dziennikach telewizyjnych
(czyli niby audycjach poważnych) królować inne, proporcjonalnie mniejsze chamy.
Dodam w tym miejscu: kłamliwe chamy, jako że w audycjach z definicji
informacyjnych króluje propaganda, nie prawda. Podobnie wszystko wygląda w
rzekomej „polityce” – chamstwo Niesiołowskiego, Palikota czy ostatnio
Sikorskiego jest usprawiedliwieniem dla nieporadnych rządów dozorcy
żyrandola czy niejakiej Evity Szpadel (Na Metr Wgłąb). Koło się zamyka: skoro
Zyzio kręci to i mnie wolno. Wkrótce nikt już nie będzie pamiętał co było
najpierw, jajo czy kura. To i tak bez znaczenia – dzisiaj telewizję włącza się
tylko po to, by przymusowo obejrzeć półgodzinny zestaw reklam, z rzadka
przerywanych filmem, który obleciał już wszystkie podobno konkurencyjne stacje.
Reszcie wiary dawać nie należy. Znów „coś knują”…
Kiedy po fikcyjnym przełomie roku 1989 twórcy ówczesnego
ustroju państwa utrzymywali, że „od dzisiaj to jest już państwo prawa” zapewne
nikt nie przewidywał jak potężny kij dają do ręki urzędnikom pośledniejszej
rangi. Dzisiaj wystarczy najpierw wymyślić jakiś absurdalny przepis, kompletnie
niezgodny z prawami wyższego rzędu (np. Konstytucją!) – by móc następnie każde
świństwo uzasadnić tym właśnie podwórkowym bzdetem. Samorządność już nie jest
samorządnością – zgodnie z zasadą, że „demokracja demokracją – ale ktoś tym
burdelem musi rządzić”. I nie ma już samorządnych dzielnic Warszawy. Jest
mityczne Miasto: moloch pożerający wszystko i wszystkich, którzy staną mu na
drodze. Ludziom można obiecywać złote góry – ale jak to w polskim
„parlamentaryzmie” bywa poseł nie jest związany instrukcjami swych wyborców. Wybrali
go i dość tych żartów! Poszła won hołoto! Urzędnik też już niczego nie musi. W
końcu to nie on 14 lat temu składał nam, lokatorom, jakieś obietnice. I dzisiaj
nie chce mieć świadomości, że obowiązuje go ciągłość władzy. Wydano
powielaczowy przepis, że nie musi. Więc jak to w „państwie prawa” – można
kłamać, mataczyć i twierdzić, że wyborca i lokator w jednym to przecież
niedouczony idiota, kompletnie nie pojmujący istoty władztwa i „interesu
publicznego”. W końcu rabusiowi rabunek „musi się opłacać”…
„Szklana pogoda” pierze nam umysły, degeneruje i
przyzwyczaja do tego, do czego rozsądny człek nigdy przedtem przyzwyczaić by się
nie chciał. To jest metoda postępowania wobec żaby, wrzucona do wrzątku
natychmiast zeń wyskoczy, podgrzewana powoli niechybnie ugotuje się na miękko. Urzędnicy
pieprzą trzy po trzy, zgrabnie to niby ubrane, ale jaka by ta szatka nie była –
sensu w treści nie ma za grosz. Liczy się ilość i ustawiczne nękanie – obywatel
ma w efekcie zrezygnować, pęknąć, dać sobie siana. Po to obsadza się ludzi na
urzędach, by postępowali jak w powiedzeniu, że „cierpliwym i ustawicznym
działaniem nawet konklawe można przekonać do ludożerstwa”. Co z tym czynić?
Nic. Po prostu nie ustępować. Prawda ma to do siebie, że niestety wymaga obrony
i walki o nią. Owszem, każdego dnia przekonują nas, że zamachiwanie się
siekierą na słońce nie ma sensu, że mocniejszego się nie pokona. A jednak… Może
być jak na tytułowej ilustracji? Proszę Pani: że co, że znów ta goła pupa?
Owszem. Ale jak to Pani ustaliła już przedtem - mnie trzeba leczyć.
M.Z.
3 komentarze:
Żoliborz: czytam Pana od pewnego czasu, rzeczywiście miejscami jest ostro. Proszę mi powiedzieć czy w rozmowach z administracjami padają groźby, że jak nie my będziemy tu mieszkać, to sprowadzą uchodźców?
Najpierw technika, pyta o to kilka osób: blog jest w zakresie komentarzy moderowany. Czyli coś, co wchodzi jako komentarz o trzeciej w nocy musi czekać na zatwierdzenie do chwili, w której obudzę się i odpalę komputer. Głupot ewidentnych nie publikuję. Za to nigdy nie zmieniam w zamieszczanych komentarzach ani słowa, nawet nie wstawiam przecinków.
Miejscami jest ostro? To poczytaj Komentatorze/Komentatorko innych, tam walą z naprawdę grubej rury. A propos uchodźców: owszem, pojawiło się takie sformułowanie w jednej z rozmów, jakie w tym roku odbyliśmy. W tym felietonie chcę zwrócić uwagę na co innego - na to mianowicie, że z niewiadomych powodów przedstawiciele władz administracyjnych uważają ludzi, którzy do nich przychodzą za zwykłych, niedouczonych idiotów. Żyje sobie taki ktoś jak pączek w maśle za moje pieniądze i uważa, że on jest mądry i zawsze ma rację. Ja jestem durniem. Ciekawe, prawda? Władza jest panem obywatela za obywatelskie pieniądze... Wykładnia postępowania jest taka, że nawet wyroków NSA nie wykonuje się - ale "rozważa". Proszę też zwrócić uwagę na to, że wszystko to dzieje się w czasie, w którym policaj z drogówki mianowany został sędzią: może zabierać prawo jazdy na miejscu. Łapacz, sędzia i kat w jednej osobie. Ciekawe czasy...
Jako dodatek do poprzedniego komentarza: główną zasadą przeciwnika jest narzucenie nam jego punktu widzenia. Mamy przyjąć jego język, jego sposób obrazowania świata, pojmowania prawa pisanego i naturalnego. On jest jedyną wykładnią pojęcia uczciwości, on ma rację, on się nie myli. Więc trzeba robić odwrotnie. Tysiące razy różnym ludziom, także sąsiadom, tłumaczyłem, że posiadanie kwalifikacji urzędniczych, umiejętność posługiwania się takim językiem – to zerowe predyspozycje do walki z innymi urzędasami. Nie jesteśmy mocni w ich bełkocie, nie powinniśmy nawet być. Nie możemy poddać się ich narracji (jakże to dzisiaj modne, prawda?), bo jedynym rozwiązaniem tego schematu jest pewność, że wkrótce nas nie będzie. Tak po prostu, po cichu i „normalnie” – nie będzie i już! Owszem, korzystamy z niektórych rozwiązań sankcjonowanych przez ekipy teoretycznie stojące na straży prawa. Prawdę mówiąc nie mamy innego wyjścia. Ale to tyle - i aż tyle!
Prześlij komentarz