czwartek, 19 marca 2015

SKODY I SAMOCHODY



Model Rapid może się podobać, ma bowiem w sobie to coś, co zdaje się zrywać z pojęciem „pepiczkowatości” Fabii i Oktawii. Nad głową mam sporo miejsca, choć kapelutka lata całe kojarzonego z fanami tej marki tu się raczej założyć nie da. I co, będzie nietypowy „skodziarz”? Wątpię – z kilku powodów, o których niżej. Tak czy siak zapisałem się na jazdę testową Skodą Rapid.



Oczywiście egzemplarz podstawiany klientom do jazd próbnych różni się od standardowego bogatym wyposażeniem, mało kto chce pamiętać, że za każdy jego element w salonie przyjdzie niemało dopłacić. Ponieważ zażyczyłem sobie jazdę autem z silnikiem benzynowym – dostałem kombi z motorem o pojemności 1200 ccm. Tak, tak, owoc tzw. downsizingu, choć przyznaję, że jak na swoje 105 KM jedzie przyzwoicie. Jest to zasługa turbosprężarki o zmiennej geometrii łopatek. Dawna turbo-dziura praktycznie nie istnieje, kręcąc motor ponad 3 tysiące obrotów na minutę stajemy się  jednym z najbardziej aktywnych uczestników miejskiego ruchu. Jazda co najmniej przyjemna, a wyposażenie kokpitu robi na kierowcy jak najlepsze wrażenie. Zwłaszcza gdy nie jest zbyt obszerny w pasie i dobrze wpasuje się w kubełkowe fotele… Szczerze powiem, że nie mam pojęcia jak na dłuższą metę mieści się z tyłu ktoś w okolicach 180 centymetrów wzrostu, na parkingu standard, co o tyle dla niżej podpisanego bez znaczenia, że i tak zamierza jeździć w maksimum dwie osoby ze zwykłym bagażem. Siedzący obok szef sprzedaży salonu Skody spokojnie przygląda się moim wyczynom na trasie, staram się jechać zdecydowanie, ale bez szaleństw, pasażer w przeciwieństwie do wielu „młodych wilków” z innych salonów samochodowych wie o motoryzacji naprawdę dużo. I właściwie nie ma pytania, na które nie umiałby czy nie chciałby odpowiedzieć. Ile to wszystko wytrzyma? Wie pan, producent zakłada mniej więcej 250 tysięcy kilometrów… Brzmi fajnie, prawda? Tylko dlaczego coś mi podpowiada, że producent to może sobie zakładać co chce, ale z turbinkami już były pierwsze kłopoty? I o ich żywotności przez najbliższe 15 lat, niestety tyle w Polsce prywatny właściciel czeka na przekroczenie przebiegu 250 tysięcy, raczej można zapomnieć… We flotach zapewne jeszcze gorzej, tu kierowcami będzie i dziesięć osób, o zgoła różnych temperamentach i nawykach. A służbowe jak wiadomo radzą sobie w każdym terenie…



Rapid zewnętrznie robi dobre wrażenie, częściowo to zasługa dużych 16 calowych felg i niskoprofilowych opon. Rzut boczny przypomina bardziej klasycznego liftbacka, niż kombi – ale to dobrze, w najbliższym czasie zamierzam ładować przez piąte drzwi większy bagaż tylko raz, po złożeniu asymetrycznie dzielonych oparć kanapy wszystko wejdzie bez kłopotu. W codziennym użytkowaniu przeszkadzać będzie pamięć: jeździłem już hatchbackami starszej generacji z większą przestrzenią ładunkową. No ale cóż, za nowoczesność płaci się utratą złudzeń.



Etap kawy po jeździe próbnej: rozmawiamy o tym co spowodowało powstanie takiego modelu i dlaczego ma on kosztować tyle, ile kosztuje. Pełna zgoda – jesteśmy w czasach, w których producent nie zajmuje się już zaspokajaniem potrzeb klienta. Producent je po prostu tworzy od podstaw. Rapid jest gdzieś pomiędzy sensem i bezsensem takiego podejścia – jedni nie mają nic przeciw, inni wszystko. Koncern Volkswagena, Skoda jest jego czeską częścią, miał w minionych czasach kilka istotnych potknięć w produkcji silników. Niektóre trzeba omijać szerokim łukiem z powodu ewidentnych wad konstrukcyjnych, inne potrafiły rozciągnąć coś, co w autach konkurencyjnych producentów się nie zdarzało – mianowicie łańcuszek rozrządu. Jeżeli ma to coś wspólnego z „poważnym podejściem do samochodów” (jak twierdzi w reklamie Opla Claudia Schiffer) to ja już dziękuję…



I etap handlowy: ile będę musiał zapłacić za model Rapida tak wyposażony? Mój rozmówca chwilę zastanawia się: no cóż, niestety sporo ponad 50 tysięcy. Zdecydowanie siadam z entuzjazmem. Po zakończeniu rozmowy schodzę na dół, Renault Megane kombi 1600 16V, 107 KM. I niestety otwieram najpierw tylne wrota: tu bagażnik okazuje się mniej więcej dwa razy większy, niż w Skodzie. Ruch miejski? Proszę bardzo – jest lepiej w przyspieszaniu i lepiej względem charakterystyki pracy silnika. Zawieszenie w 13 letnim aucie – to samo co w nowej Skodzie. Użyteczność leciwej Reni po prostu zabija konkurencję z Mladej Boleslavi. Za cenę DZIESIĘCIOKROTNIE mniejszą… Nie ma co prawda ciekłokrystalicznego wyświetlacza funkcji, kierownica nie ukształtowana równie modnie – ale na co mi te gadżety w codziennej eksploatacji? A radio za stówę i głośniki za drugie tyle grają jak marzenie. Denon? Harmann Kardon? A gdzie tam! Koreańska japońszczyzna JVC i chińskie podróby. W sam raz na Warszawę…



W sieci można znaleźć mnóstwo portali zajmujących się motoryzacją. Opisują, przedstawiają, selekcjonują i zachwalają. I zawsze jak twierdzą całkowicie bezstronnie. W pracy dziennikarzy tych publikatorów już sto lat temu dostrzegłem wadę wrodzoną: kompletną nieumiejętność wejścia w skórę klasycznego lub jak kto woli standardowego użytkownika. Można nauczyć się rozróżniania silników FSI i TDI, można wiedzieć mnóstwo na temat żywotności diesla i benzyniaka, kosztów eksploatacji, można wreszcie mieć doskonałą orientację która firma za darmo wypożyczy swój produkt do tygodniowego testu – ale większość z tych komentatorów nie potrafi wyjść na zewnątrz, do człowieka, który myśli także ekonomicznie, niekoniecznie modnie. Bo owszem, współczesny prezes Konsorcjum „Krzak” porwie się na Skodę Superb, nie wypada mu jeździć czymś gorszym, a nijaki prestiż marki da się usprawiedliwić wytrychem „łamania stereotypów”. Tylko ilu tych prezesów Polsce? Stu? Dwustu?



Co można mieć za 50 tysięcy złotych w kategorii samochodu osobowo użytkowego, a nadto niezawodnego i w miarę normalnego cenowo w naprawach? Po epoce zachwytu dieslem, co wyraźnie windowało cenę – każdy wóz. Poważnie: dowolnej marki i nienajgorszego rocznika! Z dieslami najnowszej generacji ostatnio też jakby lepiej, kupcy unikają drogich dwumasowych kół zamachowych, filtrów cząstek stałych i całej tej błyszczącej, ale piekielnie awaryjnej elektroniki wtrysku i zarządzania wszystkim – po hamulec ręczny. Niemcy nadal gdzieś tam budzą zachwyt, tyle że dzisiaj na dictum „bez gwiazdy nie ma jazdy” większość ludzi znacząco puka się w głowę i pyta „Pan taksówkarz?”. Ci zresztą też przesiedli się już na wyroby japońskie i francuskie, oczywiście królują takie marki jak Toyota czy Peugeot i siostrzany Citroen. Moja Meganka choć w warsztacie zmienia wyłącznie opony letnie na zimowe nadal budzi odruch wzgardy, kiedyś poszła w świat plotka o zawodności bodaj cewek zapłonowych – i urosła do wielkości stugębnego potwora. Nic się dzisiaj nie da z tym zrobić…



Z jednego tylko portalu ogłoszeniowego wybrałem kilka aut, które kosztując wywoławczo pomiędzy 50 i 52 tysiące złotych są moim zdanie zdecydowanie lepszą ofertą, niż nowa Skoda Rapid. Oto one:




1.    Toyota Corolla Seria E16, rok produkcji 2012, silnik benzyna 1,6, 132 KM, niecałe 30 tys. km przebiegu, cena wywoławcza 50.000 zł. Owszem, sedan – za to z pojemnością bagażnika większą, niż w Skodzie. Pierwszy właściciel, kupiony i serwisowany w Polsce, można sprawdzić „życiorys” auta. Co by o Toyocie nie powiedzieć – pochodzi jak to się mówi z dobrej rodziny, co zresztą potwierdza niemiecka organizacja TUV. W kategorii pojazdów 5 i 10-letnicj Toyoty plasują się nieodmiennie „na pudle”, maksimum trzecie miejsce, częściej pierwsze. Wrażenia z jazdy? Krótko: Skoda będzie musiała się jeszcze długo uczyć i nie da się tego wrażenia zatrzeć płatnymi dodatkowo gadżetami wnętrza.

 


2.    Toyota Avensis III, rok produkcji 2010, silnik diesel 2,0, 126 KM, przebieg 108.000 km, karoseria kombi, cena wywoławcza 50.900 zł. Opinie o tym modelu? Dokładnie jak wyżej. Przy czym moim akurat zdaniem samochód jest naprawdę ładny.



 
3.  Peugeot 508, rok produkcji 2011, silnik diesel 2,0, 140 KM, przebieg niecałe 100 tysięcy km, karoseria limuzyna, cena wywoławcza 51.500 zł. Cóż dodać? Może tylko to, że linia tego auta zdecydowanie ładna, a opinie o modelu z roku na rok coraz lepsze. Szczególny aplauz budzi aksamitnie pracujący silnik diesla - mocny, ale i oszczędny.


 


4.    Renault Megane III, rok produkcji 2013, silnik benzynowy 1,6, 110 KM, karoseria typu liftback, przebieg 48 tysięcy km, cena wywoławcza 50.900 zł. Że co proszę? Że nie kupuje się samochodów na „F”? To co w takim razie tak mocno ciągnie publikę do Fordów i.. Folcwagenów?

 


  5.    Skoda Octavia II, rok produkcji 2011, silnik diesel 2,0 140 KM, karoseria kombi, przebieg 78 tysięcy km, cena wywoławcza 50.299 zł. Oferta oczywiście dla smakoszy knedliczków i dobrego piwa, jest ich w tym kraju naprawdę sporo. Octavia weszła swojego czasu przebojem na polski rynek - i do dzisiaj cieszy się naprawdę niezłym wzięciem.



I co? I spory kłopot z wyborem. Tak, używane to ryzyko, to potencjalnie kręcone liczniki, ukryte wady i niejasne powody sprzedaży. Ale czy w istocie zakup salonowej „nówki w ogóle nie śmiganej”, ale co najmniej o klasę niższej to taki psychiczny komfort? Czy „nowość” koniecznie ma mieć wartość 10 tysięcy i więcej – oczywiście dołożonych do czegoś, co już jeździło po tym padole łez? Każdy rozstrzygnie sam i z własnym portfelem w dłoni. Czy będzie pamiętał, że ważna gwarancja techniczna to obowiązek serwisowania auta we wskazanych warsztatach, które oczywiście do tanich nie należą? Czy wybierze radio za cenę 10-krotnie wyższą od rynkowej po to tylko, by słuchać go tylko raz w roku podczas podróży na wakacje? Czy pomyśli o tym, że awaria współczesnych centrów sterowania opartych na wyświetlaczu ciekłokrystalicznym może spowodować unieruchomienie całego pojazdu?

Przedstawione wyżej oferty aut używanych kryją w sobie rzecz jasna określone ryzyko. Jak je zminimalizować? Tu jestem zwolennikiem dwutorowego działania. Podstawowy etap to wizyta w serwisie fabrycznym. Co oczywiście kosztuje – ale tym razem warto zapłacić choćby po to, by za tydzień nie ocknąć się z palcem w nocniku. Drugi etap to zaprzyjaźniony i bywały w świecie motoryzacyjnych nabytków obserwator. Może oglądać auto – choć nie musi. Jego podstawowe zadanie to łowienie wszelkich możliwych zgrzytów w opowieści właściciela. Jeśli coś jest nie tak – na pewno się pojawią. Szanowni! Poruszając się w motoryzacyjnym światku sporo lat wiem, że można spreparować i podrobić niemal WSZYSTKO. Nie poznałem natomiast takiego zawodowca, który pamiętał by wszystkie kłamstwa, którymi na dzień dobry stara się omamić klienta...


M.Z.


 



17 komentarzy:

Anonimowy pisze...

No to kupił byś tego Rapida - czy nie?

M.Z. pisze...

Zdecydowanie NIE! I powody wyłuszczyłem najdokładniej, zwłaszcza w części drugiej tekstu. Co więcej powiem, że droga, która najwyraźniej podąża Skoda - droga wprowadzania innowacji modelowych i równoczesnego podnoszenia cen - kompletnie mi się nie podoba. Na opinię pracuje się latami - i wcześniejsze zakochanie w sobie nie prowadzi do skrócenia tego procesu. A tylko w jego finale cena może być solidna... Po wtóre i to jeszcze chcę powiedzieć, że pomysł zmniejszania pojemności skokowej silników i dodawania sprężarek to droga donikąd, mnie nie przekonuje. I kropka.

Anonimowy pisze...

Autorze, nie odkrywasz Ameryki, dzisiaj każdy przedmiot, auta też, ma swój okres życia - i koniec, tego nie da się przeskoczyć. To ma zdaje się jakiś związek z żarówkami, wiesz coś o tym?

M.Z. pisze...

Śmieszny komentarz. Przede wszystkim dlatego, że gdybyś był bardziej uważny to wiedział byś, że takie testy są wobec mnie nieskuteczne. O spiskach żarówkowych pisałem trzy lata temu, trzeba tylko poszukać, oczywiście nie chciało ci się, więc podam dokładniejszy adres: http//mcastillon.blogspot.com/search?q=spisek+%C5%BCar%C3%B3wkowy

I co? I nadal uważasz, że powinienem zapłacić za wypasionego Rapida 60 tysięcy (bo tyle minimum wyjdzie z gadżetami), po czym po kilku latach mieć złom nie nadający się do generalnego remontu? Obejrzałeś spadek cen takich modeli, jak chociażby Felicia czy Fabia? Zestaw to teraz z kwota kredytu w momencie zapłacenia ostatniej raty po dajmy na to 8 latach. Co wychodzi? Że zapłaciłeś bankierom ponad 75 tysięcy, a pod domem masz coś wartego najwyżej 3-4 tysiące? I jak się czujesz? Nachapałeś się prestiżu ile wlazło i wspaniale znosisz pospolitość, która jak wiadomo w kącie skrzeczy...

Anonimowy pisze...

Wie Pan, reklamę to oni jednak mają potężną, dzisiaj nie wiem po raz który mam w skrzynce mailowej co najmniej trzy zaproszenia na jazdy próbne i kilka wcieleń kuszenia finansowego. Ale przy okazji słowo o dawnych modelach: miałem kiedyś model S 105, jechał, owszem, ale to było takie badziewie, z jakim się nigdzie indziej nie spotkałem. Potem model 120 - jeszcze gorzej, palił akumulatory, a to był towar zdecydowanie deficytowy. Do czego dzisiaj porównać Skody? Chyba do koreańskiej firmy Kia, albo wczesnego Hyundaia. Czy tym ludziom się we łbach poprzewracało, sądzą, że nie mamy pamięci?

M.Z. pisze...

No cóż, zapewne tak właśnie sądzą... Przy okazji - i ja miałem model 105, potwierdzam opinię o nim, bubel okrutny. Nigdy w życiu nie tknąłem wyrobu Kia, miałem natomiast Hyundaia Pony, ale jeszcze tylnonapędowego. Blacha nie była porządna, ale jakoś się trzymała, tu zadziałał poprzedni właściciel, który wysmarował wszystko bodaj farbą okrętową antykorozyjną. Mechanika natomiast nie budziła już takich emocji, tam wszystko działało jak należy i motorek 1200 ccm napędzał całość dość chętnie, zresztą popijając niewiele. Jak jest dzisiaj nie wiem, to także firma, która podobnie do Skody tworzy coraz ładniejsze karoserie, przy okazji udając, że skorupy sprzed lat to nie oni, to ktoś inny. Ceny oczywiście typu górna półka... Trudno, klientela na te błyskotki kurczy się z roku na rok, w Polsce sytuację ratują im jeszcze floty, ale tu podejrzewam, że większe znaczenia mają zwykłe łapówki, niż cokolwiek innego.

Anonimowy pisze...

No właśnie - sam pan mówisz, że sprzedaż dealerom ratują jeszcze floty... To zdaje się początek wątku o zamożności Polaków, co nie?

M.Z. pisze...

Tak, to jest ten właśnie wątek. Ale najpierw powiem tak, że producenci aut sami wpadają we własne sidła. Proszę zobaczyć: intensywna reklama telewizyjna (i wszelka inna) to pieniądze. W efekcie podnoszą przecież cenę produktu finalnego, wcale nie taniego już w punkcie startu. To jest jakiś rodzaj aberracji myślowej: sprzedam więcej drogiego towaru jeśli będę go reklamował, to zaś musi się odbić na cenie. I się kręci... To znaczy - kręci się w wyobraźni sprzedawców, na rynku niekoniecznie. Podobnie postępuje wymieniony już tutaj Hyundai, zupełnie inaczej Dacia. No tak, powie ktoś, ale co to za marka ta Dacia...Odpowiadam: popularna, budżetowa czyli tania jak kto woli. Ale czym do diabła mamy jeździć? Tak wzrasta nam poziom zamożności, że już tylko Audi i Mercedes? Przecież to są banialuki! Gdyby ktoś zadał sobie trud zanalizowania jakie auta i za jakie pieniądze budzą w sieci największe zainteresowanie - to okaże się, że wszystko, ale najwyżej do poziomu 10-12 tysięcy złotych. Jak to się ma do nowej Skody Rapid? W ŻADEN SPOSÓB, PRAWDA? I teraz już tylko skojarzenia - za socjalizmu "oni" podobno udawali, że nam płacą, my że pracujemy. Dzisiaj producenci udają, że robią rzeczy genialne i za przyzwoita cenę - a my się tym zachwycamy i zaciągamy kolejne pożyczki

Anonimowy pisze...

Brawo! Testować nowe auto i odnosić się do 15-letniej Meganki, że ma 4 koła i bagażnik i kierownice też.

M.Z. pisze...

Puszczam cię - bo puszczam wszystkie komentarze. Ten wszakże uważając za wyjątkowo głupi. Bo niby jak podchodzić do oglądu nowego auta? Na klęczkach? Wpełznąć do wnętrza i wyć z zachwytu? Tak cię irytuje porównywanie? To powiem ci kowboju: tak, dobrze utrzymana i wyposażona 13-letnia Megane jest jednak lepsza od nowej Rapid. Mam prawo mieć takie zdanie? Mam prawo napisać, że za te koszmarnie wysokie pieniądze za wypasiony egzemplarz Rapida można kupić coś znacznie doskonalszego, choć nieco starszego? Pozwolisz mi uważać za bezsensowną politykę downsizingu, zresztą stosowaną także przez inne firmy, choćby ostatnio Peugeota? Dopuścisz uwagę, iż auto klasy średniej w kraju jak Polska, z określonym dochodem miesięcznym czy nawet rocznym średniaka, nie powinno liczyć na zachwyt za wóz za 60 tysięcy tylko dlatego, że jego sprzedawcy po stosownym szkoleniu są nim służbowo wniebowzięci?

Anonimowy pisze...

Wie Pan - a ja dzięki Pańskiej uwadze zdecydowałem się na taki pojazd używany, jako Pan opisuje. Ale nie dlatego, że go Pan widział, testował i polecał - raczej dlatego, że zadziałało ekonomiczne myslenie. Dzisiaj w żaden sposób nie załuję tego kroku, Toyota to naprawde dobra marka i zdecydowanie bardziej ekonomiczna w eksploatacji, niz opisywana Skoda. Tak więc prosze sie nie przekmować tymi głupimi uwagami poprzedniego komentatora, jak to się mówi każda liszka swój ogonek chwali, zwłaszcza gdy ma z tego niemała prowizję.

M.Z. pisze...

Dzięki za dobre słowo, oczywiście głupawymi uwagami niektórych nie przejmuję się wcale, albo jeszcze mniej. Publikuję z już podanego powodu (wszystko leci...), ale i z tej przyczyny, iż ta sztuczna nawała propagandowa śmieszy mnie od lat, a mocno wkurza od kilku miesięcy. Bo niby z czego bierze się ludzkie doświadczenie? Z deklaracji dealerów? Po stokroć NIE! Potencjalny nabywca ma tyle pieniędzy ile ma - a prócz tego jeśli myśli to również porównuje. Komfort, wygląd, koszty, czas możliwej eksploatacji. Finalna decyzja o zakupie lub odstąpieniu od niego podejmowana jest z tysiąca innych jeszcze powodów, trudno je wszystkie opisać i poselekcjonować. Oczywiście są i tacy, dla których wszystko musi być prosto od krowy, nowe i nietknięte ręką innego użytkownika. W porządku, niechaj się bawią, nigdy nie przedstawiam swojego modelu myślenia jako jedynie obowiązującego. Proponuję tę ścieżkę umysłową, kto chce skorzystać ten skorzysta, pozostali pójdą do salonu po nowe - i niechaj tak będzie, niechaj zakup, kredyt, raty przyniosą im jak najwięcej radości, wiem, że wkrótce będą jej bardzo potrzebowali. Czy napisałem paszkwil na Skodę? W żadnym wypadku! Napisałem, że ma swoje zalety - ale jeszcze więcej wad, z których cena to podstawowa "usterka".

Anonimowy pisze...

Szanowny pogromco kowbojów pragnę zaznaczyć, że ta wysłużona i leciwa już Meganka to klasa C, a Rapid to segment B więc nie najmniejszego sensu porównywać wielkości bagażnka, przestrzeni pasażerskiej czy użyteczności. Nie ta klasa samochodu przyjacielu. Zapomniałeś również poruszyć w tym wszystkim niezwykle ważnej kwestii jaką jest BEZPIECZEŃSTWO. Już widzę jak ta twoja bogato wyposażona Renia posiada ESP, ABS oraz boczne poduszki powietrzne.

M.Z. pisze...

"Pogromca kowbojów..." Ło matko, poczułem się westernowo, wręcz drżą mi ostrogi... Do rzeczy: najpierw krótka uwaga natury ekonomicznej. Używane samochody to mają do siebie, że nie dość iż mniej kosztują, to w razie znudzenia wielokrotnie prościej jest odzyskać włożone w nie pieniądze. Technika: kiedy jeszcze ujeżdżałem Megankę oczywiście miała te elementy bezpieczeństwa, co o TRZYNAŚCIE lat młodsza Skoda. Ostatnie "wyplucie" wersji Megane I dysponowało ABS-em i oczywiście kompletem poduszek. Nie było ESP - który to wynalazek osobiście uważam za triumf techniki nad zdrowym rozsądkiem, ale niech tam, jeśli jest to malinowo, tu Skoda wygrywa. Bardzo wydajna klima, bo wóz kombi, niestety ręczna. Bez zmniejszania pojemności i dodawania turbinki z silnika o pojemności 1600 ccm wyciśnięto 107 KM. Jeździło poprawnie - dokładnie tak, jak Rapid z turbinką. Przy przebiegu zbliżającym się do 200 tysięcy kompresja jak w nowym aucie, zero dodatkowej konsumpcji oleju, oczywiście cewki zapłonowe wymienione, rozrząd systematycznie i 10 tysięcy wcześnie, niż żabojady się chwalą. Podatność na zagazowanie wysoka, osobiście nie lubię gazu w aucie, ale sąsiad taksówkarz napędzając wóz (Megane 1600 ccm z roku 2002) tym paliwem właśnie przekroczył przebieg 380 tysięcy. I jeździ dalej. Nie toczy się, nie rzęzi, skutecznie jeździ! O mojej wiem tyle, że sprzedałem, odzyskując w pełni włożony kapitał. Pracuje "na poczcie", wozi listy, widzę ją codziennie. Zimą też będzie wozić, nabywca otrzymał DWA komplety opon o wysokości bieżnika 6,5 mm i wieku nie starszym, niż 4 lata. O jakim poziomie finansowym mówimy? Dobrze, powiem: o cenie transakcyjnej 5.550 złotych.
Socjotechnika tego komentarza polega jednak na tym, iż ja wymieniam również inne marki i modele, szanowny komentator udaje, że tego nie widzi. Więc co: zaczniemy wychodząc od ceny porównywać Lexusa i Skodę? Peugeota i Skodę? Co to w ogóle za maniera kurczowego trzymania się pojęcia segmentu, przecież wymyślonego nie przez użytkowników, ale podobnych komentatorowi teoretyków? Dlaczego to niby ma być właściwsze od podzielenia rynku na segmenty finansowe? Albo wiekowe? To skądinąd sympatyczny Rapid przegrywając w kategorii użyteczności bagażowej ma być od jutra reklamowany jako "vozidlo" dla erotomana i dwóch szybkich panienek - bo więcej bluzeczek, szpilek, wacików i kosmetyków na taki rejs do bagażnika nie wejdzie? Celowo zresztą nie eksponowałem elementu bagażników, moim zdaniem bezustanne jeżdżenie z trojgiem nieletniego drobiazgu, teściową i rowerkami dla dzieci jest po prostu zboczeniem. Niestety na tej nucie wmówiono wielu kierowcom konieczność posiadania vana, uwierzyli i tydzień później klęli w żywy kamień marząc o dwuosobowym kabriolecie - czyli popadając w drugą skrajność.
Odnośnie zaś segmentów pojmowanych jako wielkość karoserii i wnętrza: odpowiednikiem Rapida jest Corolla z modelami E-11, E-12. Nie, nie będę porównywał, wstyd Skody musiał by być zbyt wielki. Ale jako człek przewidujący już widzę, jak oponent szykuje cios łaski: bo Toyota ma tradycję... A Skoda wspominając Laurina-Klementa to nie ma? Bo to dwa różne kraje... A Mercedes, imię panny Jelinek, córki najlepszego dealera (choć nie używało się wówczas tej nazwy) aut marki Daimler-Benz to przypadkiem nie związek z czeską Pragą? Proszę Szanownego: Skoda idzie dzisiaj po części złą drogą, jej związki z koncernem VW przypominają układ sado-maso i tupanie nogą na tych niedobrych Polaków "bądźcie do cholery zamożni!" nic w efekcie nie da. Rapid, którym ja akurat jeździłem kosztował nowy w salonie 62 tysiące złotych. Twierdzę, że nie przeżyje w dobrej kondycji i bez koszmarnych wydatków 10 lat. I właściwie tym akcentem można by polemikę zakończyć - jednak pozostaję z ukłonami.

Anonimowy pisze...

Szanowny Panie Marku. Serdecznie dziękuję za ukłony w poprzednim komentarzu i nawiązanie do mojej osoby w temacie "BO NA RYNKU TO SIĘ DZIEJE...". Niestety po raz kolejny się Pan pomylił, gdyż nie jestem SPRZEDAWCĄ ani POŚREDNIKIEM. Nie wiem skąd ten wniosek? Z powodu, że mam takie, a nie inne zdanie? Nazywanie mnie sprzedawcą czy pośrednikiem jest wnioskiem wyssanym z palca. To tak jak ja bym uważał, że był Pan kiedyś kobietą, bo ma Pan niebieskie tło bloga, bo wypowiada się w taki, a nie inny sposób.

A teraz tak na poważnie. Proszę spojrzeć w lustro i śmiało powiedzieć sobie, że na świecie są też inne osoby, które być może mają więcej pieniążków od Pana, czy ode mnie, które mają różne potrzeby i gusta, które kierują się innymi kryteriami w wyborze samochodu i nie tylko. Sam nie posiadam ani Skody ani żadnego z wymienionych aut. Równie jak Pan bym nie kupił tej Skody ani nawet nudnego, rodzinnego Avensisa. Nie znaczy jednak to o tym, że mam w koło wykrzykiwać, iż te samochody to dno, że są za drogie i w ogóle. Są na tym świecie ludzie, którym auta te się podobają i nic mi do tego. Są też tacy, których na takie nowe auta stać, którzy mają już dwa, czy nawet trzy luksusowe auta i potrzebują kolejnego mniejszego dla żony czy syna/córki do miasta. Są też inni, którzy chcą kupić samochód i jako pierwsi "pierdzieć w fotel". Inni z kolei chcą mieć Skodę czy Toyotę, bo wszyscy w rodzinie mieli takie auta, a inni zaś po prostu chcą mieć auto i nie martwić się o serwis, nadzwyczajne i nieprzewidziane usterki, wady ukryte itp. Ile ludzi tyle opinii, potrzeb. Proste, prawda?

M.Z. pisze...

Pośrednik, sprzedawca... Czemu w ogóle jakoś tam definiuje się ludzi? Bo formułują swoje myśli w określony sposób? Bo działają tak, a nie inaczej? Jałowa rozmowa - odebrałem Pana jako pośrednika i sprzedawcę, dla mnie tak Pan mówił (komentował), tak Pan się zachowywał, kropka. Dzisiaj oczywiście każda strona może mówić co chce. Podobnie jak odbierać kolory, proszę jednak przyjąć, że w kodzie mojego pokolenia niebieski to chłopczyk, dla dziewczynek nasze mamy miały róż. Zatem pudło... A ja tę barwę definiuję jako optymistyczną - więc ją przyjąłem z dobrodziejstwem inwentarza.

Kolejny manewr, jaki Szanowny stosuje (...na świecie są też inne osoby, które być może mają więcej pieniążków od Pana, czy ode mnie...) to zwykłe czarowanie, szczęśliwie podane ze wstępną narkozą. Aspirowanie Skody Rapid do grupy auta Polaków zamożnych jest jeszcze dzisiaj prostym nadużyciem. Ani osiągi modelu, ani komfort jazdy, także trwałość, koszty serwisu, części, tradycja marki i modelu - nie proszę Pana, nic ale to nic tych aspiracji nie potwierdza. To oczywiście moje incydentalne zdanie. Obawiam się tylko, że podziela je jeszcze kilka osób... Przy okazji przypomnę w tym miejscu, że tekst felietonu nie odwoływał się do podawania Jedynej Absolutnej Prawdy, przeciwnie, akcentowałem właśnie to incydentalne zdanie. O aucie za 62 tysiące: o tym przecież rozmawiamy. Marzenia niektórych kierowców o posiadaniu stalowej dziewicy za każde pieniądze oczywiście występują, kiep ten, który tego nie widzi. Tak czy siak: to jest cena skierowana do tych ludzi, o których Pan pisze. Ponadprzeciętnie zamożnych. I zagubionych dzięki agresywnej reklamie. Pozostaje tylko nie zadane pytanie: a ilu ich jest? Aż tylu, by opłacało się tę ogromną kampanię reklamową rozpoczynać i finansować, doliczając zresztą jej koszty do ceny każdego egzemplarza Rapida?

A reszta... No cóż, potwierdzam ponownnie, że niemiecka arogancja w czeskim wydaniu niestety nie skończy się moim zdaniem dobrze. Czas pokaże czy miałem rację. Dzisiaj powiem tyle, że gdyby Skody po 60 tysięcy schodziły jak ciepłe bułeczki to nikt by ich nie reklamował tak rozpaczliwie, a niekiedy żałośnie (tu myślę o niektórych głupawych filmikach z podskakującym z wrażenia pieskiem i figurowym orgazmem w biegu nieszczęsnego rowerzysty). Było by jak za czasów, gdy pod jednym z warszawskich salonów kilka nocy stała kolejka po pierwszą przednionapędową Skodę Favorit - a szczęśliwcy potrafili odebrany egzemplarz sprzedać tej samej kolejce z minimum 15 procentową przebitką. Dzisiaj moje szczęście wspomnianych nocy (bo Favoritkę jednak wystałem!) mogę kupić za 500 - 1000 zł, oczywiście bez gwarancji, że dojadę do domu. I wie Pan co: w kilka miesięcy później kupiłem za warte jeszcze fortunę dolary nową Toyotę Corollę. Ta cholera jeździ w dalszej rodzinie do dzisiaj.

Jak możemy to wszystko podsumować? Pan ma swoje zdanie - ja swoje. I powiem szczerze: nie zamierzam go zmieniać. Nie ufam autom wyposażonym w turboładowany silnik o maleńkiej pojemności. Downsizing jest oszustwem ekoterrorystów i księgowych. Plusy Rapida? Ładnie narysowana karoseria, do polubienia - lubię tę stylistykę. Gdyby kosztowała 35 tysięcy stała by pod domem. Bo jeśli odniósł Pan wrażenie, iż podnieca mnie marka to oświadczam uroczyście: po stokroć NIE!

Z ukłonami!

M.Z. pisze...

Szanowni! Ponieważ duchem i myślami jestem gdzie indziej, Skoda okazała się marką wymagająca obszernych wyjaśnień, a moim zdaniem na aż tyle nie zasłużyła - ZAMYKAM DYSKUSJĘ. Chcecie kupić - proszę bardzo, nie moje pieniądze, nie moje zmartwienie. Nie chcecie - kupujcie co innego, o motoryzacji będzie tu jeszcze nie raz. Pozdrawiam wszystkich i kłaniam się także polemistom. M. Z.