środa, 25 marca 2015

Odpowiedź z mokotowskiego Ratusza

23 lutego tego roku jak Państwo pamiętają byliśmy z wizytą u wiceburmistrza Mokotowa Zdzisława Marka Szczekoty. Przekazaliśmy na jego ręce to pismo: http://mcastillon.blogspot.com/2015/02/lokatorzy-abramowskiego-9-u-burmistrza.html. Trzy dni temu nadeszła odpowiedź, skany oryginału obok:


Jak to skomentować? Dzisiaj nijak. Dzisiaj skorzystam jedynie z prawa do pokwitowania odbioru. Inteligentni dopiszą komentarze sami. Tu chciałem tylko zwrócić uwagę, że dokument ("dokument"?) merytorycznie nosi wszelkie znamiona tej samej ręki, która w roku 2007 odpisała nam z poziomu Biura Polityki Lokalowej. Oryginał znajdą Państwo w tekście "Błądzenie mocarstw i mocarzy", łatwo wejść przez wyszukiwarkę mojej strony. Czy ręka owa nie ma pojęcia, że w czerwcu 2014 roku wydany został przez NSA wyrok, który wszystkie te mądrości zdecydowanie podważa? No cóż, urzędnicy też jak widać miewają krótką pamięć, a działający w ich imieniu prawnicy pewnie do tuzów palestry nie należą. "Oni" dalej swoje. My zarażeni przykładem Dokumentu z Pieczęcią - też dalej swoje.

M.Z.

8 komentarzy:

Anonimowy pisze...

"Po co wy się szarpiecie? Po co te wszystkie wybiegi o jakiejś sprawiedliwości dziejowej i konieczności spełniania waszych marzeń?" No co, to napisałem rano 26 lutego 2015, ukazało się o 09:38. Dostałem wzamian dość ostrą odpowiedź. Niestety wynikającą z nieporozumienia. Bo ja jestem zwolennikiem siłowego rozwiązania. Ich nie należy o nic prosić. Ich należy siłowo zmusić do określonych zachowań. Jak można było w ogóle napisać taką arogancką bzdurę? Przecież to jest deklaracja: "tak, ukradliśmy wam wasze marzenia i plany, nie przyznajemy się do żadnych obietnic, wypieramy się wszystkiego w żywe oczy, dobrze nam z tym łupem, baczność tumany, płakać i płacić, a jak nie to won do Wisły!". Pan panie Autorze nawet nie wyraził zdziwienia, kiedy Pańską skargę z zeszłago roku na ZGN Mokotów przesłali do rozpatrzenia... na Mokotów. Tak było, nie? To na coś Pan liczył pisząc do burmistrza po raz n-ty?

M.Z. pisze...

Szanowny! Najpierw uwaga, że u burmistrza były trzy osoby z naszego domu. Pismo zostało przekazane przez biuro podawcze, burmistrz odmówił osobistego odbioru. I było to pierwsze pismo do tej osoby, nie kolejne. Jeśli Pan pozwoli - sadzę, że pisząc o "aroganckiej bzdurze" nie mój tekst miał Pan na myśli. Nie skomentuję tego dalej, ponieważ nasz plan, tym razem naprawdę konsekwentnie realizowany, nie przewiduje komentarzy, ale konkretne legalne działania. Proszę mi uwierzyć: wszystko jest w toku. I z całą pewnością nie doszliśmy do finału.

Anonimowy pisze...

Ja jestem z Pragi, podobny lokal. Co będzie gdy w sumie kilkaset osób oświadczy przed sądem, że jednak składano im obietnice wykupu, ze przeciez inaczej ludzie nie zgodzili by się na wejście do tego worka? Czy ten gość nie zdaje sobie z tego sprawy? Słuchajcie mili państwo: bezczelność urzędników w róznych dzilnicach dawno już przekroczyła próg akceptacji, tej wyrozumiałej akceptacji, w końcu nie wszyscy są tuzami intelektu, ich zadanie to przyzwoicie wykonywać odgórne polecenia i transmitować w dół chore wykładnie ratusza. Ale jak długo można granice przesuwać i przesuwać? Widzę że wy na Mokotowie macie prawdziwy zgryz z ta swoją ekipą. Jednak gorzej niz u nas...

M.Z. pisze...

Myślę, że to jest centralnie sterowana i animowana akcja. Logicznie rzecz biorą bardzo łatwo ją rozbić w oparciu o dokumenty wydane przez samo miasto. O ile oczywiście zgodzimy się z taką procedurą, że prawo nie działa wstecz, że lokatorów obowiązują przepisy aktualne w dniu podpisywania umów najmu, w moim wypadku był to maj 2001 r., z tego co wiem na Pradze Południe to był nawet rok 1998. Problem polega na tym, iż prawo traktuje się wybiórczo, urzędnicy pakują do swoich pism co im tylko pasuje, co jest zgodne z chorą wykładnią prawa. Byłym SB-kom nie można zmniejszyć pokaźnych emeryturek - bo to przestępstwo wobec praw nabytych. Ale nam można mówić, że żadnych praw nabytych nie posiadamy, tak? Oczywiście nie zgadzamy się z tym. I tyle.

Anonimowy pisze...

Panie, co nam Pan tu pitolisz! Widziałeś Pan życiorys zawodowy Szczekoty? Osiągalny w internecie. Niedoszły sędzia z Kielc, gliniarz itd. To po grzmota wy do kogoś takiego chodziliście?

M.Z. pisze...

Szanowny! Posądzanie mnie o naiwność to spore nadużycie. Może i nie zawsze do końca mi się to udaje - ale do rozmów staram się przygotować pod każdy względem. I dalej, jeśli Pan pozwoli - bez komentarza...

Anonimowy pisze...

Ja zwróciłam uwagę na ostatnie zdanie tego pisma. "...Z tych powodów też w ogóle rozpatrywanie zasad sprzedaży obowiązujących w dacie wynajęcia lokalu jest nieuprawnione i bezzasadne..." Tak może napisać tylko wyjątkowo kiepski, pobieżnie myślący prawnik. Bo przecież godziliśmy się na wynajęcie nadzwyczaj drogiego lokum TYLKO DLATEGO, że ustnie obiecana nam była sprawa wykupu po pięciu latach. Kto inaczej darowałby miastu lokale własnościowe? A przecież takich pełno na Mokotowie i Żoliborzu, mogę strzelać nazwiskami i numerami mieszkań. Jeżeli zatem obiecywano wykup i obietnica ta miała pokrycie w ówcześnie obowiązującym prawie - to odwoływanie się do tych zasad jest jak najbardziej uprawnione i zasadne. Wcześniej było o tym, że miasto nie prowadzi działalności deweloperskiej. To w takim razie jak można nazwać pobieranie od ludzi własności za iluzję luksusu? Rabunkiem?

M.Z. pisze...

Szanowna! Im dłużej przez te wszystkie lata zastanawiam się nad mechanizmem szalbierstwa, jakiego wobec dużej grupy ludzi najaktywniejszych zawodowo i finansowo (co - podkreślam - nie znaczy BOGATYCH!) dopuściło się miasto - tym częściej dochodzę do wniosku, że było to "polskie mistrzostwo świata". Otóż jeżeli prawdą jest (a jest!) że podstawowym obowiązkiem gminy jest dbanie o warunki mieszkaniowe swych obywateli to pod koniec lat 90- tych największe kłopoty występowały w sektorze mieszkań zwanych dzisiaj socjalnymi. To znaczy lokali średnio lub nieco gorzej wyposażonych, niezbyt wielkich. Po prostu takich, do których można było przekwaterować lokatorów z kamienic zagrażających życiu lub zdrowiu, nadmiernie zagęszczonych, zasiedlić ludźmi takich sektorów działań publicznych jak policja, straż miejska itd. Ktoś bystry zauważył, że budowanie dla nich mieszkań nowych, dobrze położonych i dużych to niejako "zbytek łaski". W jaki więc sposób odzyskać tę najbardziej potrzebną miastu substancję lokalową, te mieszkania o charakterze de facto socjalnym, często finansowym staraniem poprzednich lokatorów doprowadzonych do naprawdę porządnego stanu? Prosto: zbudować kilka lub kilkanaście domów o rzekomo podniesionym standardzie i traktując tę rzecz jako przynętę zaoferować ją dzisiejszym mieszkańcom "komercyjnym". Wzamian uzyska się właśnie takie mieszkania, które doskonale nadadzą się do wyżej opisanych miejskich potrzeb - o charakterze socjalnym czy para-socjalnym. A lokatorzy "komercyjni" nie mając pojęcia co ich czeka, jakie będą zmiany prawa w następnych latach - i tak za wszystko zapłacą czynszem 3-krotnie większym od ówczesnego standardowego. No i stało się jak się stało. Dodatkowym plusem tych wszystkich działań było to, że jak to już jest udowodnione obsługa lokali rzekomo komercyjnych, pozostających poza zarządzaniem wspólnotowym jest ponad dwukrotnie droższa. Jak to rozumieć? Ano tak, że nowi, "komercyjni", stali się dodatkowym żerowiskiem dla wiecznie głodnych pieniędzy administratorów, zarządców itd. Korzyść wielokrotna: bo ktoś, kto dobrze zarabia dzięki tej, a nie innej partii rządzącej w życiu nie targnie się na rękę, która go karmi, która mu płaci. Budowanie "żelaznego elektoratu" udało się w pełni. I mamy co mamy: każda brednia wykrztuszona przez określonych ludzi i podstemplowana pieczęcią NIE BĘDĄC PRAWDĄ STAŁA SIĘ PRAWDĄ. I właśnie na to nie zgadzamy się i z tym usiłujemy wojować. Mieszkanie sprywatyzowane pozostają w mieście, nikt ich nie przenosi do Krakowa czy Radomia. W Warszawie są płacone podatki, od warszawskich firm ludzie zamawiają wodę, odprowadzenie ścieków, wywóz śmieci, prąd i gaz. Substancja materialna jest remontowana właściwie, czyli skutecznie i za rozsądne pieniądze, taki jest przecież wymóg działania wspólnot - choć tego obowiązku nie ma w ZGN-ach. Cóż zatem stanie się złego? Ano chyba tylko to, że żerowisko dotychczasowych zarządców gwałtownie zmaleje. Ludzie poczują się wolni - a to we współczesnym socjalizmie jest największą bolączką "władców"...