czwartek, 26 marca 2015

FELIETONIŚCI JEDNAK MAJĄ RACJĘ!




Napisałem swojego czasu, że sytuacja lokatorów takich domów jak nasz żywcem przypomina sytuację chłopów pańszczyźnianych, ba, więcej nawet – chłop pańszczyźniany to i owo jednak mógł, my już nie. Po prostu formy niewolnictwa ewoluowały, ale tak skutecznie, że nawet dzisiejsi chwalcy jakiejś tam „panny demokracji” nie tają, iż na straży naszego niewolnictwa nie stoi przygłupi ekonom, ale bardzo skuteczna w działaniu policja skarbowa. I kilka innych służb, co to teoretycznie powinny przeprowadzać staruszki przez ulice – ale wolą te staruszki mające i 800 zł renty łupić mandatami na przykład w wysokości 500 zł i więcej.

No i rozpętała się burza, nie tyle w komentarzach (tu oponenci już tacy odważni nie są), co rozmowach gdzieś w okolicy parkingu czy garaży. „Pan się posuwa za daleko, pan obraża uczciwych urzędników, panu jak temu zboczkowi wszystko kojarzy się z jednym, to proszę pana nie są argumenty, tylko epitety…” Co ja na to? Najczęściej albo nic, albo coś zjadliwie: bo po co tumanowi coś tłumaczyć jak i tak nie zrozumie, lepiej już doradzić kontynuowanie pieszej podróży w założonym kierunku. Ostatnio jednak znalazłem na stronie Stanisława Michalkiewicza ten oto smakowity felieton, oryginał pod adresem http://michalkiewicz.pl/tekst.php?tekst=3352, tu przywołuję najistotniejszy dla nas fragment:

 

Pańszczyźniaki

Felieton    tygodnik „Nasza Polska”    25 marca 2015
„…Źródłem przekonania, że najcięższa jest dola chłopa, jest pańszczyzna. Była to forma zapłaty za korzystanie przez chłopa z ziemi należącej do dziedzica i początkowo, tzn. w wieku XII miała charakter raczej symboliczny (do 4 dni w roku), ale w wieku XVI podwyższono ją do 1 dnia roboczy w tygodniu od łanu, to znaczy – prawie 18 hektarów. Potem co i rusz podwyższano wymiar pańszczyzny, aż wreszcie doszło do 7 dni w tygodniu od łanu, co oznaczało, że jeśli przepracował dzień z dwoma synami i parobkiem, to zaliczano mu 4 dni. Pańszczyzna może nie byłaby tak uciążliwa, gdyby nie postępujące równolegle coraz ściślejsze przywiązanie chłopa do ziemi, karanie „zbiegostwa”, czyli samowolnego opuszczenia miejsca osiedlenia, z jednoczesnym rozszerzaniem możliwości rugowania chłopa z ziemi, której był użytkownikiem. W dodatku w XVI wieku wyjęto chłopów spod jurysdykcji sądów królewskich i poddano sądownictwu patrymonialnemu, co właściwie czyniło z nich niewolników.
Minęły wieki, podczas których zlikwidowane zostały dotychczasowe formy poddaństwa, a potem na pewien czas przywrócone, co prawda pod hasłami nieubłaganego postępu, w postaci kołchozów. Kołchoźnik nie miał żadnej własności, był przypisany do ziemi i karany za „zbiegostwo” i tylko korzystał z przywileju bycia sadzonym przez „trójkę” NKWD. W tej dziedzinie korzystał z równości wobec prawa. Te formy poddaństwa zostały obecnie skasowane, ale to nie znaczy, że nie zostały zastąpione innymi. Warto tu zwrócić uwagę, że chłop pańszczyźniany wprawdzie był uciskany, ale z żadnych świadectw nie wynika, żeby był bezdomny. Mówiąc krótko – stać go było na chałupę, a to przekonanie przetrwało aż do naszych czasów w stylizowanej na ludowo góralskiej przyśpiewce, że „co to za gospodarz, co nie ma chałupy”. Tymczasem dzisiaj, zwłaszcza w miastach, pod tym względem jest zdecydowanie gorzej. Oto młodzi ludzie zakładający rodziny odczuwają lęk wobec konieczności zapewnienia sobie i rodzinie mieszkania. Na kupno za gotówkę przeważnie ich nie stać, wynajmowanie na dłuższą zwłaszcza metę mija się z celem, bo na skutek nieobecności na polskim rynku przedsiębiorcy zwanego kamienicznikiem, czynsze są wysokie, więc jedynym wyjściem jest zaciągnięcie w banku kredytu. To jednak oznacza konieczność spłacania go przez 30-40 lat, w trakcie których narastają procenty powodujące, iż trzeba wyłożyć kwotę dwu, a niekiedy nawet trzykrotnie przewyższającą rynkową wartość mieszkania. Konieczność spłacania kredytu przez 30 do 40 lat powoduje, że kredytobiorca nie może sobie pozwolić na utratę zajęcia, zwłaszcza na czas dłuższy niż kilka miesięcy, a to zmusza go do przyjmowania każdych warunków. Co więcej, konieczność spłacania kredytu sprawia, że cała rodzina staje się przypisana „do ziemi” i chociaż nie ma kar za „zbiegostwo” jako takie, ale „zbiegostwo” nadal jest dotkliwie represjonowane finansowo, przy wykorzystaniu niezawisłych sądów. Okazuje się, że po upływie 400 lat znowu pojawia się u nas kategoria osób o statusie podobnym do statusu chłopów pańszczyźnianych, przy czym z pańszczyzny tej korzystają nie tyle właściciele ziemscy, co finansowi grandziarze, tworzący lichwiarską międzynarodówkę.
Sytuacja jest o tyle gorsza, że o ile dawny dziedzic był rzeczywiście właścicielem ziemi, a więc realnie istniejącej wartości, to bank jest pośrednikiem w dystrybucji pieniądza fiducjarnego, kreowanego przez banki emisyjne dosłownie z niczego. Banki emisyjne produkują z niczego walutę, którą obywatele muszą posługiwać się pod rygorem odpowiedzialności sądowej na zasadzie wydawanych przez rządy przepisów o prawnym środku płatniczym. Warto zwrócić uwagę, że rządy przeważnie są właścicielami banków emisyjnych, z którymi wchodzą w rodzaj przestępczej zmowy na szkodę własnych obywateli. Fiducjarny pieniądz produkowany przez bank emisyjny i rozprowadzany przez banki komercyjne, które w banku emisyjnym „pożyczają”, jest wprawdzie fikcyjny, ale już ludzka praca, za te pieniądze kupowana, jest już prawdziwa, podobnie jak naprawdę dokonuje się przechwytywanie własności. Wygląda na to, że pańszczyźniany ucisk na naszych oczach się odradza, przybierając tylko bardziej zakamuflowane, bardziej skomplikowane formy i doprowadzając państwo do degeneracji. Przybiera ono postać organizacji przestępczej o charakterze zbrojnym, której funkcjonariusze w osobach Umiłowanych Przywódców, skaczą z gałęzi na gałąź przed finansowymi grandziarzami.
Stanisław Michalkiewicz…”

I jak się macie po tej lekturze, Szanowni Oponenci? Taki jestem odosobniony w wykładanych treściach i taki nieoryginalny w skojarzeniach? Michalkiewicz kładzie w swoim felietonie nacisk na kredytobiorców – ale czy my, lokatorzy rzekomo „miejscy i komercyjni” różnimy się od nich w jakikolwiek sposób? Oczywiście NIE RÓŻNIMY – a nawet mamy gorzej. Dzisiaj zatem nie obiecuję żadnej poprawy, co myślałem to myślę dalej, co mi się kojarzyło to i kojarzy.

M.Z.

6 komentarzy:

Anonimowy pisze...

Panie Marek - nie jesteś Pan zmęczony tym wszystkim? Wie Pan, przejrzałam kilkanaście tekstów z tej strony poświęconych wiecznym wojnom jak nie z ochroną (albo w sprawie ochrony) to z administratorami. I albo masz Pan stalowe nerwy, albo niesamowitą wytrzymałość psychiczną, ja bym to sto lat temu olała. Chcą się gzić sami ze sobą, proszę bardzo, przecież i tak niczego nie zwojują, zadusi ich własna wściekłość, poczucie wszechwładzy, chęć produkowania innych bzdetów w tym duchu, co ostatnie zamieszczane tu kopie pism "urzędowych". To wszystko chyli się ku upadkowi, tu żadne magiczne zaklęcia już nie pomagają, z tego co wiem skargi lokatorów czy byłych właścicieli dotarły już do Strasburga i tam wygrały. Więc wniosek dla mnie taki, że przerżną i to, trzeba tylko spokoju i czasu. A propos: czy wie Pan, że mamy notorycznie nie sprzątane klatki schodowe? Tu Pan walnij, przecież na nowej glazurze przy windach powoli narasta warstwa kurzu i błota, strach się o to gówno otrzeć, nie wspominam o szybach na półpiętrach.

M.Z. pisze...

Nie, nie, najmilsza Komentatorko, szansa na to, że zostanę recenzentem dozorcy albo jego nadzorcą jest dokładnie zerowa. Nie podoba się coś komuś - proszę o pismo czy telefon na Kolberga, macie Szanowni dwie rączki małe, działajcie, a nie gadajcie tylko po próżnicy. Każdy może złożyć skargę. Ja tę sytuację już kiedyś ćwiczyłem jako przedstawiciel lokatorów, teraz nim nie jestem celowo i w pełni świadomie, właśnie po to, by nie być zmuszanym do paskudnych działań w cudzym imieniu. O ochroniarzy upominałem się w sytuacji, w której nie płacono im żadnych pieniędzy przez kilka miesięcy. Firmę wywalono na zbity pysk, miałem telefony z groźbami, a i tak nadal uważam, że ochrona jako miejsce zarobku byłych SB-ków i milicjantów potrzebna jest nam jak trzecia noga w... no, wie Pani gdzie. Oczywiście nie mam na myśli tych nieszczęśników, którzy tu siedzą w podziemnej jamie, ale ich dowództwo. Myśli Pani, że jedni różnią się czymkolwiek od drugich? Czy ci ludzie nie są aby potrzebni do zrobienia wreszcie porządku na zewnętrznym parkingu, który coraz wyraźniej służy pracownikom pobliskich biur jako ich prywatne miejsce postojowe? A to się naprawdę da zrobić niewielkim wysiłkiem i całkowicie legalnie, trzeba tylko chcieć.

Czy jestem zmęczony "tym wszystkim"? Owszem, jestem. Ja, warszawiak od wielu pokoleń mam tego miasta po prostu dość. No ale cóż, przyszpilono mnie jak nie przymierzając tego felietonowego chłopa pańszczyźnianego do określonego miejsca, sparaliżowano abstrakcyjnie wysokimi opłatami - i jeszcze mi wmawiają, że powinienem być szczęśliwy... Jak w dowcipie o "dobrym zbóju": mógł zabić, a przecież tylko dał w mordę i obrabował. Znaczy się "ludzkie panisko"... Osiem lat temu Biuro Polityki Lokalowej w zawoalowany sposób sugerowało mi bym zamknął dziób, bo czynsz jakoby może wynosić 52 złote za metr kwadratowy. Ostatnia odpowiedź oficjeli mokotowskich powiada już tylko o 14 złotych - co wynika z równie bałamutnego rachowania. Jest więc pewien postęp. Ale ile jeszcze lat trzeba czekać aż to wszystko runie? Ma Pani tyle czasu? Bo ja nie.

Anonimowy pisze...

Michalkiewicz to dla wielu nie jest poważny felietonista. Raczej taki rozrabiaka - śmiechacz.

M.Z. pisze...

Poważnie nie jest? A kto w takim razie jest? W czym się tu cytowany autor myli? Moim zdaniem w niczym. A forma, cóż, mnie odpowiada, mnie się podoba. Ale, ale - ty w ogóle wiesz co forma, a co treść?

Anonimowy pisze...

Ja o innej sprawie, niestety mocno związanej z dwoma ostatnimi felietonami i poruszaną w nich przez Pana kwestią golenia obywateli do żywego mięcha. Chodzi o to, że tu gdzie mieszkam czyli na Żoliborzu w dacie zajmowania lokalu ludzie też godzili się na płacenie ponad trzykrotnie wyższego czynszu - bo wierzyli w wykup. Nikt jednak do tej pory nie zajął się ogólną wartością pieniądza - wtedy i teraz. A przynajmniej w zakresie, w którym to zajęcie się sprzyjało by lokatorom. O co chodzi? O to mianowicie, że kilkanaście lat temu nasze zarobki znaczyły więcej, a decyzje finansowe podejmowaliśmy w oparciu o kalkulację wieku i możliwości zarobkowania. Było na granicy - ale jeszcze kupy się trzymało. Wtedy moglismy po odliczeniu pięciu, a nawet dziesięciu lat brać kredyty i spłacać zakup obiecanego. Dzisiaj postarzeliśmy się o ten czas, mamy inne możliwości sprawczo-gotówkowe, wzrosło bezrobocie, ilość umów śmieciowych (właściwie nie ma już innych). Jak więc taki uparty urzędas może mówić, że coś tam jest w porządku, że nie ma o co kopii kruszyć, macie co chcieliście mieć i basta? Jak można smażyć takie epistoły nie zdając sobie sprawy, że ludzie żyją tu i teraz, w określonych warunkach? Nie wierzę w polskie sądy, ratusz wyrok NSA ma w głębokim poważaniu, zresztą też jest on tak skonstruowany, by rodzić dla miasta jakiś manewr, manipulować, kręcić. Nie spodziewam się odpowiedzi, bo ani Pan może, ani powinien ujawniać przyjętą przez was strategię postępowania w tej walce. Proszę tylko pomyśleć, że jest mnie podobnych (i Panu też) ludzi znacznie więcej. Choć większość nie ma ani umiejętności, ani czasu by się tym zajmować. I o tym pisać. Pozdrawiam serdecznie!

M.Z. pisze...

Szanowna Komentatorko/Komentatorze! Dziękuję za ten tekst, w pełni podzielam zawarte w nim zdanie. W całej sprawie nie chodzi jednak o to, by wzajemnie prawić sobie dusery - ale o to, by stało się co nam obiecywano, a co później wykpiono. Nadal podtrzymuję na obecnym etapie niechęć do komentowania pisma burmistrza Szczekoty, to nie ta pora. Także pozdrawiam!