czwartek, 30 października 2014

INCYDENCIK TAKI MALEŃKI...



Rzecz istotnie incydentalna, znów dotyczy domu, w którym mieszkam. Opisuje zdarzenie, które miało miejsce z udziałem faceta dobrze mi (niestety!) znanego, wchodziłem z nim już w zwarcie kilka razy. I NIGDY ZE SWOJEJ INICJATYWY! Powinienem to jako skargę przesłać do kierowników Smoka Milusia – ale od kiedy otrzymałem odpowiedź od władz dzielnicowych na ostatnie swoje pismo skarżące (nie do nich zresztą skierowane) doszedłem do wniosku, który przenośnie należy opisać tak, że na członków ekipy Ali Baby nie ma sensu skarżyć się do ich szefa. Publikuję przeto rzecz na swojej stronie, jak wiem czytanej i przez administratorów. W formie, w jakiej wysłał bym pismo – gdybym był przekonany o słuszności tej drogi. Dzisiaj będzie już wprost: z imionami i nazwiskami. Bo oto, drogi adwersarzu, przyszywasz mi na siłę rzeczy, za które będziesz zapewne chciał mnie później oskarżać. NIEDOCZEKANIE!



„…Proszę Państwa!



Ponieważ dzisiaj, 30 października 2014 r. miałem nieprzyjemność spotkania z waszym pracownikiem, inspektorem budowlanym Zenonem Murawskim - składam oficjalną skargę na działania tego pana, sposób jego odnoszenia się do lokatora, tu siebie mam na myśli, sposób prowadzenia rozmów o charakterze „dochodzeniowym”. Poniżej powody skargi:



30.10.2014 około godziny 8.00 zawiadamia mnie pani z ochrony, nowa, nieznana mi bliżej osoba, że oto „jakiś pan z administracji żąda wydania klucza od pomieszczenia technicznego w podziemnym garażu”. Informuję ochroniarkę, że nie mogę wydać czegoś, czego nie posiadam. Ale że za 10 minut zejdę do pomieszczenia ochroniarzy i spróbuję sprawę wyjaśnić osobiście.



Po 10 minutach jestem na dole. W tym momencie ze schodów poziomu zerowego schodzi zażywny jegomość, sam Zenon Murawski, znany mi oczywiście ze swojej poprzedniej działalności i generowania licznych konfliktów. Poświęciłem mu ongiś jeden z wpisów na swojej stronie internetowej (marzec 2014) – czym jak sądzę zaskarbiłem sobie „dozgonną wdzięczność”. I zaczyna od razu: „Proszę wydać klucz od pomieszczenia technicznego!” Ja: „Niczego panu nie wydam, nie mam żadnego klucza do żadnego pomieszczenia, proszę w razie potrzeby zasięgnąć informacji na ten temat na przykład u dozorcy. A tak przy okazji – jaki jest powód, że kieruje pan nową ochroniarkę, osobę niezorientowaną, właśnie do mnie?” Z. Murawski bez wahania: „Ochroniarz poszedł tam, gdzie wie…”. Ochroniarka: „Co wie? Panie, to przecież pan kazał mi iść pod dziesiątkę!” Z. Murawski ogólnie, w powietrze, udając, że nie słyszy ostatniego zdania: „Tu, na tej tablicy były trzy klucze, teraz nie ma żadnego. Jak się nie znajdzie wywalę drzwi!”. Ja: „A wywalaj pan sobie co chcesz, pański problem, ja panu oświadczam, że mam już dość mianowania mnie winnym w sytuacji każdego zamętu, z którym pan sobie nie potrafi poradzić!”. Z. Murawski do ochroniarki: „Ja pani kazałem iść pod dziesiątkę?”. Ochroniarka: „A skąd wzięłabym ten pomysł? Ja nie znam tego gościa, nic nie wiem o jego kluczach…” Z. Murawski: „Pani zmyśla…” Ja:” Panie Murawski, widzę, że wchodzi pan w skórę inspektora dochodzeniowego, co gorsza pan chcesz nie zarchiwizować, ale wymusić jakieś zeznania, mam tego dość, wyjaśniaj pan sobie swoje sprawy z kim pan chcesz, ode mnie proszę się odwalić!”



Czy orientuję się w niektórych sprawach tego domu? Tak – o ile ktoś chce ze mną rozmawiać. O ile ktoś chce mi opowiedzieć swój problem. Czy mam klucze od wszystkiego? Nie mam. Jak Państwu wiadomo byłem kiedyś reprezentantem lokatorów, działałem dla ich dobra, skutecznie – niektórzy ufają mi do dzisiaj. Wiem również, że naszym administratorom te działania co najmniej się nie spodobały. A jednak nadal obiecuję każdemu mojemu normalnemu rozmówcy zachowanie poufności – i zawsze ją zachowuję. Nie ma żadnego powodu bym dzielił się tą wiedzą z kimkolwiek – zwłaszcza gdy arogancko domaga się jej osobnik obdarzony tak wielkim „talentem”, jak wasz inspektor budowlany. Moim zdaniem ktoś, kogo powinniście trzymać z dala od ludzi – bo napompowany niepojętym poczuciem władzy absolutnej nad rzeczami i ludźmi po prostu nie potrafi kontaktować się z otoczeniem. Powiem tak: widzi co mu się zdaje. I nie widzi tego, co JEST. Opisałem swojego czasu sposób, w jaki podjeżdżał „po pańsku” pod nasz dom, zresztą blokując wjazd do garażu na poziomie zero. Domyślam się, że opisanemu „panu i władcy” bardzo się to nie spodobało, podobno komuś musiał się tłumaczyć. Mam to w nosie.



Wnoszę zatem o zwrócenie uwagi Zenonowi Murawskiemu. Ja, niżej podpisany nie szukam zwady z tym panem. On ze mną tak. Nie przyjmuję do wiadomości, że ma nade mną jakąkolwiek władzę, że może powodować określone zachowania ochroniarzy wobec mojej osoby, wkręcać mnie w swoje chore wyobrażenia i domagać się rzeczy, których posiadania przeze mnie nie jest w stanie dowieść. Chce wywalać jakieś drzwi – niechaj wywala. Mam nadzieję, że pokryje koszty zamętu i późniejszej demolki. Z WŁASNEJ KIESZENI – NIE MOJEJ!



Marek Zarębski



(30.10.2014 r.)…”



M.Z.

10 komentarzy:

Anonimowy pisze...

Słyszałem już co nieco o tym zdarzeniu. I teraz tak: no dobra, wywala drzwi gdzieś tam, włazi - i co się dzieje dalej? Spodnie mu spadają, jest szczęśliwy, wprowadza się na stałe, osadza w jakiejś kanciapie kochankę? O co mu tak naprawdę chodzi?

M.Z. pisze...

To jest kilka dobrych pytań. I zapewne ktoś, kto nie zna specyfiki tego domu, nie zna zachowań tego pana może nie mieć pojęcia w czym rzecz. Otóż powiem najpierw tak: około 10 lat temu w podobnych "okolicznościach przyrody" ekipa administracyjna zarządziła poszukiwania dziupli samochodowej, którą jakoby prowadziłem z którymś z sąsiadów. Ktoś doniósł banialukę, ktoś w donos uwierzył, hajda na złodzieja. Rozpruto wszystko, co było do rozprucia, niestety niczego nie znaleziono. Ponieważ typowany wstępnie winowajca, czyli niby ja nigdy nie został oficjalnie wskazany palcem to nie było też kogo przepraszać. Najwyraźniej mało im było, bo jakiś czas później zorganizowano podobną akcję. Tym razem z kolejnego pomieszczenia wywożąc na śmieci jakieś graty. I choć pewnie się starano - nie dało się niczego przyszyć do niżej podpisanego. Dziwi mnie tylko, że prawdziwy właściciel tych rzeczy nie zgłosił sprawy na policję, przedmioty z natury nie są bezpańskie, ale zawsze czyjeś. A może zgłosił, lecz sprawa utknęła? Nie wiem, guzik mnie to obchodzi. Współcześnie z opisanym wyżej inspektorkiem budowlanym i detektywem-amatorem w jednej osobie stykam się w ciągu ostatnich miesięcy po wielokroć - i zawsze jest ów "cudotwórca" w stanie zaskoczyć mnie czymś nadzwyczajnym. Na przykład pyta: a pana pilot to jeszcze działa? W podtekście chodzi mu o pilota do bramy garażowej, rozmowa o bateryjkach w pilotach, które wysiadły ochroniarzom toczyła się minutę wcześniej pomiędzy zainteresowanymi, obecnymi na ulicy. Panie, o jakim moim pilocie pan gadasz? - pytam w rewanżu. Oj - pada odpowiedź - numer rejestracyjny pańskiego pojazdu to my już znamy... Cóż, gratuluję. Ciekawy sposób na kolekcję - ale to w końcu nie moja sprawa. I tak to się dzieje od lat. Od lat Wyższa Zwierzchność z Irysowej twierdzi, że wszystko z ich strony jest w porządku, w papierach zapewne tak - i od lat kręcimy tu w wyobraźni znacznie lepszego "Misia" i "Alternatywy 4" niż zrobił to kiedyś Bareja. Podobno ginęły z kotłowni platynowe czujniki i całe żeliwne kotły, przyjeżdżała policja i chyba prokuratura - i zawsze okazywało się w ostatniej chwili, że albo czujniki odnajdują się na swoim właściwym miejscu, albo że kotły polecono formalnie zdemontować, pociąć i oddać na złom. Tylko "zapomniano" o tym. Na szczęście te "grzewcze" problemy już mnie nie dotyczyły, przywołuję je tylko po to, by wskazać, że w tym dziwnym światku dziwnych ludzi istnieje jakaś klątwa, która zmusza ich wszystkich do działania na jedno kopyto. Według jednego schematu... Przy okazji nie bez znaczenia jest i to, że uparcie trzymają się określonych procedur, jakby w przekonaniu, że jaką by nie popełnili głupotę właśnie zapisana i niewolniczo wypełniona procedura ich ochroni. Nie do wiary? A jednak. Dzisiaj na ochronie mamy firmę RR Security. Stabilną, płacącą ludziom, przeglądająca teren i tak dalej. Ale niedawno jeszcze, kilka lat temu, mieliśmy firemkę, która pozostawiła po sobie autentycznego trupa w podziemiach. Tak, tak, niewielu już pamięta, że jeden z ochroniarzy przyjął pewnego upalnego dnia taką ilość gorzały, że po prostu nie doczekał południa. Nie przeszkodziło to jego pracodawcom startować w ostatnim, ubiegłorocznym przetargu. A przy okazji: tempo i sposób maskowania całej sprawy winno zostać sfilmowane i wyświetlane potencjalnym zbójom pod tytułem "Jak bezszmerowo pozbyć się zwłok z piwnicy"...

Anonimowy pisze...

Opisuje Pan jakiś horror. To się dzieje naprawdę? Nie czuje się Pan zmęczony tymi utarczkami, czy jak je tam nazwać?

M.Z. pisze...

Bingo! Czuję się zmęczony i mam dość!
Ale z drugiej strony opisywanie tego to moja obrona. Po stokroć wolałbym porozmawiać z kim sympatycznym o, ja wiem, ciekawych rzeczach, które widziałem. O zwiedzanych krainach, jeziorach, górach i dziurach. Może o podróżach, może o samochodach. Tymczasem siedzę sobie spokojnie, nie wadzę nikomu - a tu wpada Bogu ducha winna kobitka i żąda jakiegoś klucza. Potem to już wiesz (wie Pani/Pan), zaczyna się zwyczajna pyskówa, klient wciąga mnie w jakieś pszenno-buraczane dywagacje, czuje się w tym najwyraźniej znakomicie... O co mu chodzi? O udupienie rozmówcy? Zapewne tak, może do tej pory rządził wszechwładnie, a tu raptem skucha, facet (ja) nie da się ujeździć. No to dawaj zachodzić go jak nie z tej strony, to z tamtej. Daj klucz, dawaj pilota, bój się bo wywalę drzwi, tu masz prawo stać, tam już nie. Pewnie powinienem umrzeć ze strachu - a nie umieram. Jakiej sztuczki Wszechwładca spróbuje jutro? Nie mam pojęcia. Ale też i wiem, że mu nie ustąpię.
Jutro kolejna zmiana ochroniarzy, nie mają pojęcia co było dzisiaj, więc będzie miał na kompletnie zdezorientowanych ludziach niezłe używanie. I to ma być fajny, przyjazny świat? Wiesz jakich słów chciałbym użyć dzisiaj wobec tego człowieka? Nawet nie masz pojęcia, że takie istnieją...

Anonimowy pisze...

Panie Marku - a do czego temu facetowi potrzebny jest klucz, o którym Pan pisze? Tam jest jakaś tajna instalacja, może łupy Ali Baby? Ktoś przechowuje coś, czego się wstydzi?

M.Z. pisze...

A gdzie tam! Przed laty to pomieszczenie (jedno z trzech tego typu) służyło jako składowisko elementów ceramicznych, po prostu zdjętych ze ścian naszych mieszkań kafelków "jeszcze trochę dobrych". Było otwarte, właził kto chciał. Później któraś z ekip ochroniarskich wymieniła wkładkę Yale-owską na swoją, składowała tam wszystko, co znalazła na przykład w śmietniku. Zamki rozwiercano kilka razy, głównie robiła to administracja, kto wcześniej rano wstał ten wiercił, dorabiał swoją wkładkę i "miał". Że ja też? Otóż NIE. Z prostego powodu: rozwiercanie zamków cudzego pomieszczenia to nic innego, jak włamanie. Nie zajmuję się włamaniami - jakkolwiek by to nie zabrzmiało. A jednak w taką właśnie "procedurę" chciano mnie wmanewrować...

Wczoraj padło w którymś momencie takie stwierdzenie, że pomieszczenie NIEZBĘDNE jest ekipie malarskiej, jaka ma odnawiać nasze klatki schodowe. Bo jak nie, to nie będą odnowione... Bzdura! Pomieszczeń, w których malarze mogą składować swoje rzeczy jest w tym domu naprawdę sporo - i cała ta awantura była niepotrzebna, miała jedynie pokazać jaką to władzą nasz kochany inspektorek dysponuje i jak potrafi ustawiać i wkręcać ludzi. Źle trafił... Nie po raz pierwszy zresztą. Czy teraz jaśniej?

Anonimowy pisze...

Małe, śmieszne i PO-wskie numery... W którymś już tekście napisałeś, parę dni temu, że istnieją badania, z których wynika, iż zarządzanie budynkami tego typu jest DWUKROTNIE droższe od zarządzania wspólnotowego. Gdzie można dotrzeć do takich danych? Nie, nie to bym ci nie wierzył - ale co źródło to źródło.

M.Z. pisze...

Wejdź na stronę "Warszawiak na swoim". I tam pełne kompendium wiedzy na ten temat znajdziesz. Pikuś jak to się powiada polega na tym, że wspólnotowe zarządzanie możliwe jest tylko wtedy, gdy lokatorzy mieszkają na swoim, gdy mają wykupione lokale. Obecne władze miasta i dzielnic robią wszystko, by tak się nie stało, nie ruszają ich nawet wyroki NSA, nic. Ostatni wyrok NSA "rozważają" - miast natychmiast wykonać. Chodzi o coś, co nazywam nie ja jeden żerowiskiem. My, nasz dom, lokatorzy miejscy lub jak kto woli komunalni jesteśmy takim właśnie żerowiskiem. I dalej to już leci z górki: bydło mleczne należy jakoś tam traktować, oczywiście bez przesadnej czułości, gdy się buntuje to w łeb, gdy pyta gdzie się podziało mleko - to twierdzić, że nie ma w umowach o najem stosownych paragrafów umożliwiających takie pytania. A Konstytucja, logika, przyzwoitość? Nie, tych tekstów nie czytali od lat, po co, misiowe zwoje mogły by się przegrzać od nadmiaru zasad i informacji... Prosimy od lat: uporządkujcie parking przed domem, nie mamy gdzie trzymać swoich samochodów, miejsca zajmują urzędnicy okolicznych biur. A oni co na to? Otóż NIC. Koń i lokator ma duży łeb, niech się martwi sam. Co ja ci będę opowiadał w skrócie, piszę o tym od lat - bez efektu.

Anonimowy pisze...

No to zemstę opisanego masz jak w banku...

M.Z. pisze...

No cóż: pożyjemy - zobaczymy. Zapewniam cię jednak, że sypiam spokojnie, a uparciuchom przygotowałem kilka niespodzianek. Jeśli się nie opamiętają - będzie wesoło. Przy czym pierwszy wojen nie będę wywoływał (jako i ich nie wywoływałem).