Wyobraźcie sobie taką sytuację: na jakiejś towarzyskiej imprezie spotykacie osobę, która najwyraźniej chce słuchać co macie do
powiedzenia, rezonuje „na tej samej fali”, kiwa głową ze zrozumieniem, wtrąca swoje drobne i poważne uwagi, a te dziwnie dobrze pasują do waszych myśli jeszcze
nie wypowiedzianych. Dusza człowiek! I jaki mądry… UWAGA! To z całą pewnością
nie jest nikt miły czy wam sprzyjający. To raczej jest zwiadowca – albo innymi
słowy SZPIEG!
Przesada? Może odrobinę i przesada. Na pewno jednak
podbudowana stosunkowo długim doświadczeniem kontaktów z różnymi ludźmi, w
różnych sytuacjach, na terenie całej Polski. Jeśli jest jak napisałem wyżej –
na początku nie ma się czym martwić. To punkt, w którym strony są jeszcze równe
sobie i szansa, że wygra agentura nie została przesądzona. Ważne jest bowiem
to, co zrobicie dalej sami. Czy dacie się ponieść sugestiom rozmówcy, który właśnie was uwodzi – czy
raczej wybierzecie własny sposób postępowania.
Konkrety: kilka lat temu dałem się wpuścić w maliny ostro
protestując przeciwko osłanianiu latarni przed naszym domem – od strony domu.
Nie zauważyłem tego ja sam, ale pewien mój sąsiad. Światło jakoby przeszkadzało pewnej pani w nocnym odpoczynku… Dama oważ, kłótliwa
nad miarę i bardzo wobec świata arogancka zadbała, by wnętrze jednej z latarni otulić
papierową wkładką. Co też i wykonano – wcale nie dbając o techniczny aspekt
zabiegu. A był on taki, że żarnik podobnych punktów oświetleniowych ma
temperaturę, której żaden papier nie wytrzyma. Osłona zatem spłonęła żywym
ogniem. Przy okazji niszcząc całe urządzenie. Na początku pomyślałem: mam cię
idiotko-sprawczyni! Niestety… Wkrótce okazało się, że ten, który namówił
mnie do ostrego postąpienia – niczego już nie pamięta i mówić o sprawie po
prostu nie będzie. Jeden świadek żaden świadek, zostałem na lodzie, albo jak
kto woli z ręką w nocniku. I co z tego, że latarnia świeciła damie nie do
sypialni, ale do nieczynnej nocą kuchni? Co z tego, że miałem rację?
Nieufność owszem, blokuje nawiązywanie kontaktów, utrudnia
wypowiedzenie się w całości, w końcu tak naprawdę nigdy nie wiemy do kogo
mówimy i co z tego wyniknie. Sto razy nic złego – sto pierwszy trzeba się ostro
tłumaczyć. Dzisiaj publika słabo pojmuje na przykład formę felietonu, czyli
tekstu celowo i świadomie przejaskrawionego. Napisał-naruszył, do pudła go!
Albo walnąć mu taką karę, by popamiętał ruski miesiąc! Ostatnio celuje w tych
działaniach Człowiek Zwany Koniem, z zawodu adwokat. Mając na pieńku z redakcją
„Wprost”, tu akurat nie chodzi o felieton, zadbał o to, by sąd wydał zakaz sprzedaży tytułu. Być może w przekonaniu, iż kara za obrażanie osła może być tak potężna, że po sprzedaniu gazety prawomocnie ukarani
będą musieli dołożyć jeszcze pensję ze stuletniej pracy w kamieniołomach…
Nikomu nie przyjdzie do głowy, że felieton zwalcza się innym felietonem,
złośliwą, ale i błyskotliwą ripostą, żartem, może i kpiną. Niestety... W piśmie większość
rodaków jest żałośnie niesprawna, prawnicy zwłaszcza, po części trudno się
dziwić, dobrych felietonistów mieliśmy w powojennej Polsce może kilkunastu,
reszta to zwykli, niezbyt staranni wyrobnicy bez głębszego podkładu
edukacyjnego i poczucia humoru. Albo groźni adwokaci czy współmałżonkowie
sędziów… Na co więc liczy adwokat-pieniacz? Na łatwe przejęcie tytułu prasowego? Na splendor wynikający z erystycznych sztuczek zastosowanych w obliczu jakoby Wysokiego Sądu?
Pożytki z nieufności da się wyjaśnić amerykańską
podobno zasadą stosowaną przez ichnich zawodowych dziennikarzy: informacje, nastroje,
opisy, dane postaci sprawdza się w dwóch, lepiej trzech niezależnych źródłach. Jeśli
wszystko się potwierdza – można jechać dalej… To oczywiście teoria,
współczesność pokazuje, że ilość bzdur powstających w czołowych dziennikach
Nowego Jorku czy Los Angeles lawinowo wzrasta i niczym obronić się nie da. Nawet gdyby
stu rzekomo niezależnych świadków coś tam potwierdzało. Oderwanie informacji od
Prawdy ma w Polsce także długą tradycję, od pseudo-komuny po dzień dzisiejszy. W
rzekomo nowej erze po roku 1989 celowała w tym (i celuje dalej) gazeta jakoby
związana z „wyborami”. Niestety w sukurs przyszły jej inne tytuły, żeby było
smutniej kreujące się na prawicę albo konserwatyzm. Od lat na przykład
powtarzam, że na konwulsyjnej antyrosyjskości daleko nie zajedziemy, uprawiana z
żarem oddala nas od właściwego rozpoznania wrogów i kreuje sztuczne światy. Oczywiście
wchodzenie w podobne rozważania grozi anatemą towarzyską, natychmiast pojawiają
się doniesienia, że oto niżej podpisany jest sowieckim agentem i żyje tylko
dlatego, że co jakiś czas wpada do ruskiej ambasady po judaszowe srebrniki. Wzruszam
ramionami, idiotów nie da się przekonać do niczego, szkoda na to czasu i
energii…
Ponieważ w ostatnim czasie w moich sporach z
administratorami i samorządowcami Mokotowa bezustannie karmiony jestem
informacją, że moim obywatelskim obowiązkiem jest nie patrzeć na ręce tych,
którzy tak lekko marnotrawią moje pieniądze – zasięgnąłem informacji u czterech
niezależnych od siebie ekonomistów. Podkreślam: CZTERECH! I co się okazuje? Ano
to, że niestety mam rację – pieniądze nigdy nie są bezpańskie, obywatel ma
prawo patrzeć na ręce władzy, która pasie się z zebranych pod przymusem kwot i
jakże często je marnotrawi, a przejście kilkunastu dużych banknotów z
mojego konta na konto miasta (albo dzielnicy) nie oznacza jakobym podpisał
jednocześnie cyrograf milczenia. Zatem milczeć nie zamierzam. A sugestię, że
pisząc co piszę naruszam czyjeś dobra osobiste odrzucam w całości – to najpierw moje
dobra są naruszone! Właśnie przez uprawianie księżycowej gospodarki, utopijną urzędniczą
wiarę w moc słowa, które jakoby kreuje coś, czego nie rozumiem, zś moje
banknoty przekształca w ich nienaruszalny obszar żerowania. I tak: dom na Abramowskiego 9
NIGDY nie był komercyjny, wszelkie naprawy dramatycznie złego wyjściowego stanu
technicznego okazały się nieudane (kto to w ogóle odebrał do zamieszkania?), wypasanie byłych milicjantów (szefowie agencji
ochrony) najętych do rzekomej ochrony czegoś tam jest fikcją, zbójectwem i
działaniem w przestępczej zmowie. I żadne Poważne Pisma sygnowane przez
Najważniejszego Mokotowskiego Samorządowca tego mojego przekonania nie zmienią.
Pan, Panie Mikrobiologu, dramatycznie się myli!
M.Z.
1 komentarz:
Moze byc szpieg a moze byc psychopata, zrecznie lapiacy kontakt aby potem wykorzystac znajomosc i sobie cos dobrego zalatwic...udogodnic czy ukrasc.
;-)
Macko
Prześlij komentarz