czwartek, 29 sierpnia 2013

ROZWIĄZANIA



Tak się składa, że od czasu do czasu, ale nadal jeżdżę po kraju w różnych celach. I podlegam dychotomicznym wrażeniom, że z jednej strony to drogi jakoś się poprawiły, z drugiej jednak każda poprawa generuje coraz większy ruch – w sumie zatem ani nie jest tak dobrze, jak rząd powiada, ani tak źle, jak niektórzy marudzą. Jedno się tylko nie zmieniło: ustawianiem znaków ograniczania prędkości zajmuje się ta sama banda starych durniów, co przed laty. Skutek oczywisty – większość z nas przekracza te ograniczenia, w końcu nikt już Syrenkami się nie porusza.

I oto mamy rozwiązanie! Nie wiem czy je osobiście wymyślił, ale na pewno osobiście ogłosił nie kto inny, jak Sławomir Nowak, miłośnik zegarków na skalę europejską. Otóż policyjne zasadzki wyłapywać będą teraz osobników „znacznie” przekraczających dozwolą prędkość i zabierać im prawa jazdy na trzy miesiące. Co oznacza pojęcie „znacznie” nie wiadomo, najwidoczniej chodzi o to, by jednak dać nieco więcej władzy policajom z drogówki, będą teraz kwalifikować to nowe pojęcie według własnych zasad, znaczy się „po uważaniu”. Można więc założyć, że w sytuacji, gdy kierowca przekroczy dozwoloną prędkość na prostej jak w pysk strzelił i szerokiej drodze Wilanów – Konstancin (tam wszędzie jest ograniczenie do 60!) to za 500 złotych łapówki kontroler będzie mógł odstąpić od zabrania prawka i łaskawie wypisze nam mandat na również pięć stówek. Poważnie: w zanadrzu ma bowiem jeszcze jeden argument. Oto tfurcy tego przepisu zaświtała dodatkowo we łbie myśl taka: kierowca pieszo, bez auta ma dostać się do domu, a jeśli nie trafi doń w ciągu 24 godzin to może spodziewać się dalszych konsekwencji. Z Konstancina to może być stosunkowo proste. Złapani pod Katowicami warszawiacy mogą już nie mieć tak łatwo. Jeszcze gorzej z Zakopanem. I nie myślcie, Szanowni, że bredzę, że to kabaret jakiś. Ten gość określany przez niektórych blogerów ostro i złośliwie mówił to jak najbardziej serio.

I dalszy ciąg działań przed referendum w sprawie usunięcia Bufetowej i skierowania jej do innych zadań bufetowych. Zwycięstwo jawi nam się na wyciągnięcie ręki – ale UWAGA, może nie być tak łatwo, kochani! Rozpowiada się coraz częściej, że Ryży natychmiast po przegranej swej partyjnej zastępczyni zechce mianować ją… zarządcą komisarycznym Warszawy! Demokracja demokracją – ale ktoś tym burdelem przecież musi zarządzać, prawda? Mniejsza o to, że w cywilizowanych krajach taka możliwość odrzucana jest z góry, w Polsce wszak obowiązuje prawo wyrażone już przed laty przez jednego z komunistycznych watażków: raz zdobytej władzy nie oddamy nigdy. PO to najwyraźniej ideowi następcy tych "krasomówców". No to do roboty kochani – po co po stalinowsku wysilać się wymyślaniem jakichś fałszywych wyborczych alternatyw? Po co dosypywać stosy kartek do urn? Po co mieszać w systemach komputerowych liczących głosy? Wystarczy tym baranom wyborczym sprzedać jasny komunikat: jak byście się nie obrócili dupy zawsze macie z tyłu! Tron jest nasz i będzie nasz!

Bloger grzechg z Salonu24 (http://benevolus.salon24.pl/530040,gronkiewicz-na-zawsze-czyli-jak-wyrolowac-demokracje) pisze o całości tych spraw tak:
„…Nowak… najchętniej ustawiłby radary co 100 metrów, a sam latałby pewnie nad nimi rządowym samolotem.  W Polsce nic, co dzieje się w polityce, nie jest już poważne, wszystko się spłyca, ośmiesza, albo, jeśli sprawa jest poważna, po prostu przemilcza. To jest efekt rządów Platformy Obywatelskiej, partii grozy i partii absurdu, partii zła i cwaniaków, najgorszego politycznego monstrum, jakie pojawiło się w tej części Europy od kilku wieków…”

M.Z.

środa, 28 sierpnia 2013

SCENARIUSZ?



Dzisiaj pozostałości rozmów, jakie w ostatnim czasie przeprowadziłem z kilkoma sąsiadami. Najpierw poszło o prognozy związane z naszym domem. Oficjalna wykładnia jest taka: nie ma i nie będzie wykupu lokali. Moje zdanie: nie ma, ale może być. Kiedyś sformułowałem to w felietonie sprzed lat sześciu, jest tutaj: http://mcastillon.blogspot.com/search?q=b%C5%82%C4%85dzenie+mocarstw Czytało go wiele osób, ale jeszcze więcej chciało sobie przypomnieć w ostatnim czasie.

 I dobrze – zdania nie zmieniłem. Mocarze bywają omylni. Muszą ustępować. Zwłaszcza gdy wpuszczonych do wora kiedyś zdezinformowali, oszukali, a dzisiaj grabią. A jak powiada carska jeszcze zasada człowieka można i należy „podgładzać”, wtedy kombinuje jak przeżyć – ale nie wolno głodzić  na śmierć, bo wtedy może wpaść mu do głowy pomysł walki o życie.

I wtedy ktoś mocno mnie przyhamował mówiąc, że potencjalni zmiennicy na tronie wcale nie mają ochoty nam zadośćuczynić. Po ich triumfie po prostu nic się nie zmieni. Co potwierdza następstwo dat związane z korespondencją ujawnioną w  tamtym felietonie. Kto rządził w 2007 roku? Do 31 grudnia PiS. Odpowiedź na przywoływane pismo w sprawie wykupu otrzymaliśmy kilka tygodni wcześniej. Teoretycznie zatem jest to respons PiS-owskich urzędników. Praktyka dowiodła, że znakomicie odnaleźli się w rzeczywistości wykreowanej przez PO - i przynajmniej to właśnie zdarzenie daje do myślenia. Ludzie ci trwają na swych stołeczkach do dzisiaj – co skłania do już ostrożniejszej refleksji, iż być może wiedzieli co się stanie i działali jeszcze przed wyborami na rzecz politycznych następców PiS-u. Jeśli tak: to byli by politycznymi zdrajcami. To smuci i winno skłaniać do refleksji. Bo urzędnik bawiący się w politykę jest czymś po prostu obrzydliwym i do natychmiastowego zwolnienia. Dzisiaj jednak myślę jakby tu z bagna wyjść z życiem.

Płacimy w tej chwili jeden z najwyższych czynszów w Warszawie, w kategoriach własności miejskiej NAJWYŻSZY. Coraz więcej osób nie jest w stanie tego unieść, rosną zaległości. Niestety tkwimy w worku, w pułapce! I nie łagodzi tego świadomość, że jakoś tam starano się. Dwukrotne generalne remonty w  naszych mieszkaniach, te opłacone zmarnowanymi urlopami i dodatkowymi świadczeniami pieniężnymi mówiąc po ludzku można dzisiaj o kant dupy roztłuc! Każda kolejna podwyżka związana jest przy tym z ograniczaniem troski administracyjnej o dom. Co prawda od lat wiadomo, że im mniej obecności administratorów w kamienicy tym spokojniej – ale z drugiej strony elementy, za które wszyscy płacimy winny być naprawiane bez dyskusji. Slumsy mój dom zaczął przypominać już kilka lat temu, dzisiaj wesołych napisów, podartych murów, zdewastowanych wind i nie działającej infrastruktury technicznej jest coraz więcej. Właściwie świństwo jest wszędzie! Nikt już tego nie ogarnia, nikt niczego nie naprawia, zablokowana brama garażowa na poziom zerowy naprawiana była cztery dni – wszak wiadomo, że wszelki pośpiech od diabła pochodzi…. Dziwię się tylko, że ci, którzy wynajmują tam stanowiska za naprawdę duże pieniądze protestowali tak słabo i prócz jednego zdeterminowanego sąsiada od innych skarg nie słyszałem.

Co czynić, jak wyrażać swoją dezaprobatę? Wielokrotnie znawcy przedmiotu doradzali lokatorom drogę sądową. Odpowiadaliśmy, że każdy, kto system sądownictwa zna choćby z opowieści dwa razy zastanowi się, zanim pożegluje w tamtym kierunku. Ludzie w pewnym wieku, nawet nie chcę go tu nazywać dojrzałym, wiedzą też, że bunt indywidualny rodzi ofiary, odwoływać się nie ma właściwie do kogo, nowa generacja prawników na administracyjnych stołeczkach to dzika banda… Więc co? Odpuścić im, niechaj nas męczą dalej? Czy jednak adresować przekazy protestacyjne do przyszłych władców?

OK., można i tak. Może nawet powinno się to czynić. Pod warunkiem, że zapomni się ten fragment utworu Jacka Kaczmarskiego:

 „Oprawcy drżą, padają trony, jutrzenka nam się jawi czysta, przed lustrem ćwiczy już ukłony ten, który bunt nasz wykorzysta”.


M.Z.

piątek, 23 sierpnia 2013

CIEKAWE KIEDY FINAŁ TYCH ZAWODÓW

Ponieważ każdego dnia zajmuję sie również przeglądaniem portali, na których co najmniej teoretycznie może ukazać się coś ciekawego - dzisiaj przedruk jednego z komentarzy, jakie ukazały się w Salonie24 (http://mediologia.salon24.pl/528883,lewy-prosty-gowina). Proszę nie marudzić, że długie - bo nudne na pewno nie. Tekst Piotra Piętaka jest po prostu durnowaty - ale niżej perełka, którą zamieścił pod tekstem głównym jeden z komentatorów:


Oto "sukcesy" nieRządu :
Posiadający aż 9 wiceministrów wicepremier Jacek Rostowski w swoich obliczeniach dotyczących wpływu do budżetu państwa pomylił się przynajmniej aż o 16 miliardów złotych oraz doprowadził do sytuacji, w której dług publiczny na koniec grudnia wyniósł ponad 840 mld zł (niecałe 53% PKB), a liczony metodą unijną ponad 886 mld zł (prawie 56% PKB) oraz doprowadził do niezwykle groźnej struktury jego finansowania, gdzie blisko 32% to dług zaciągnięty w innych walutach niż polski złoty, a aż 52% to dług finansowany przez inwestorów zagranicznych;

2. Eurostat opublikował raport, z którego wynika, że mimo najtańszej żywności w całej Unii Europejskiej Polacy, by móc się wyżywić, muszą wydać o wiele większą część swoich zarobków, aniżeli obywatele innych państw europejskich, a Polska jest w tym zestawieniu tylko przed Rumunią;

3. Dwa miliony ludzi w Polsce żyje za mniej niż 466 złotych miesięcznie (taką granicę minimum egzystencji wyznaczył Instytut Pracy i Spraw Socjalnych) z czego
5,7 proc. - odsetek osób żyjących poniżej minimum egzystencji;
17 proc. - odsetek osób zagrożonych ubóstwem;
14 proc. - wskaźnik skrajnego ubóstwa w rodzinach z co najmniej jednym bezrobotnym;
15 proc. - wskaźnik ubóstwa wśród osób z wykształceniem gimnazjalnym;
34 proc - wskaźnik ubóstwa wśród małżeństw z co najmniej czwórką dzieci;

4. Według Eurostatu co trzecie dziecko w Polsce dotyka bieda, według raportu Millward Brown dla 70 tys. dzieci obiad w szkolnej stołówce jest jedynym posiłkiem w ciągu dnia, a według danych przedstawionych przez Dom Badawczy Maison 8,5 procent dzieci w Polsce, czyli około 800 tysięcy jest niedożywionych;

5. Dzieci nie mają zapewnionego dostępu do bezpłatnej służby zdrowia i np. w Inowrocławiu na wizytę u ortodonty muszą czekać aż 340 dni, w Płocku 255 dni na wizytę u alergologa, czy 200 dni do okulisty;

6. Jak wynika z raportu Europejskiego Badania Nadużyć Gospodarczych 2012/2013 przeprowadzonego przez firmę doradczą Ernst & Young Polacy są najmniej zadowolonym ze służby zdrowia krajem, a z powodu braku pieniędzy czterech na dziesięciu Polaków musiało odłożyć wizytę u lekarza, zakup leków czy nawet leczenie poważnej choroby;

7. Liczba samobójstw z powodów finansowych wzrosła w Polsce o 40 proc. w ciągu czterech lat;

8. Według danych Komisji Europejskiej Polska jest na ostatnim, 27. miejscu w Unii Europejskiej, jeśli chodzi o wskaźnik aktywności seniorów (brane pod uwagę są m.in.: aktywność fizyczna, zawodowa czy udział w życiu społecznym);

9. Z raportu Europejskiego Trybunału Obrachunkowego wynika, iż spośród Grecji, Hiszpanii, Niemiec i Polski, to w naszym kraju koszty budowy dróg są najwyższe;

10. W raporcie konkurencyjności publikowanym przez Światowe Forum Ekonomiczne (The Global Competitiveness Report 2011-2012 - World Economic Forum) w kategorii 'Jakość dróg' (Quality of roads) na 142 państwa Polska zajęła 134 pozycję, a Polskie drogi - według oceny Światowego Forum Ekonomicznego - są tej samej jakości co drogi Mozambiku i Mauretanii

11. Zgodnie z raportem Quality of railroad infrastructure w: The Global Competitiveness Report 2011-2012 - World Economic Forum dot. jakości infrastruktury kolejowej z krajów europejskich wyprzedzamy jedynie Rumunię (78. miejsce), Macedonię (87. miejsce), Bośnie i Hercegowinę (98. miejsce), Serbię (102. miejsce) oraz Albanię (120. miejsce), a na świecie jesteśmy za Bangladeszem, Wietnamem i Boliwią , podczas gdy za rządów PO w centrali spółki PKP stworzono więcej departamentów niż w całym ministerstwie transportu.

12. Pomimo gigantycznego zadłużenia Polski i kryzysu w finansach państwowych w ciągu pierwszych sześciu miesięcy 2013 roku rząd PO wydał na nagrody 21,6 mln zł publicznych pieniędzy, w tym przeznaczył na

Ministerstwo Spraw Zagranicznych - 9.271.000,00 zł
Ministerstwo Obrony Narodowej - 2.947.000,00 zł
Ministerstwo Finansów - 2.403.000,00 zł.
Ministerstwo spraw wewnętrznych - 1.959.000,00 zł
Ministerstwo pracy - 1.489.000,00 zł
Kancelaria Prezesa Rady Ministrów - 657.000,00 zł
Ministerstwo Sprawiedliwości - 574.000,00 zł
Ministerstwo Gospodarki - 527.000,00 zł
Ministerstwo Transportu - 465.000,00 zł
Ministerstwo Sportu i Turystyki - 383.000,00 zł
Ministerstwo Skarbu Państwa - 302.000,00 zł
Ministerstwo Edukacji Narodowej - 237.000,00 zł
Ministerstwo Rozwoju Regionalnego - 209.000,00 zł
Ministerstwo Zdrowia - 90.000,00 zł
Ministerstwo Nauki i Szkolnictwa Wyższego - 66.000,00 zł
Ministerstwo Kultury i Szkolnictwa - 15.000,00 zł
Ministerstwo Rolnictwa i Rozwoju Wsi - 14.000,00 zł

13. Zgodnie z raportem Global Innovation Index, który jest tworzony od 2007 roku przez konsorcjum znanych uczelni we współpracy ze światową organizacja własności intelektualnej (WIPO), oceniającym poziom innowacyjności w 142 krajach, Polska zajęła 49 miejsce i spadła o pięć pozycji w porównaniu z zeszłym rokiem (dzięki rządom PO znalazła się tuż za Rumunią i daleko za Bułgarią, które są o wiele biedniejszymi krajami od nas, więc mają mniej pieniędzy od nas na finansowanie innowacji), a Komisja Europejska nie znalazła także miejsca dla żadnej polskiej firmy na opublikowanej przed rokiem liście 1500 najbardziej innowacyjnych przedsiębiorstw (Polska jest też na ostatnim miejscu w Europie pod względem liczby gospodarstw podłączonych do sieci światłowodowej);

14. Jak wynika z raportu Europejskiego Badania Nadużyć Gospodarczych 2012/2013 przeprowadzonego przez firmę doradczą Ernst & Young prawie 60 proc. polskich przedsiębiorców, bankowców, ekspertów finansowych przyznaje, że w ich otoczeniu korupcja jest codziennością;

15. Według Najwyższej Izby Kontroli koszty ekonomiczne korupcji w Polsce ujawnione przez izbę tylko w 2010 r. przyniosły stratę sięgającą 14,5 mld złotych;

16. W raporcie Paying Taxes 2013 opracowanym przez PwC, Bank Światowy i Międzynarodową Korporację Finansową, Polska znalazła się na 32. miejscu w Europie i 114. na świecie pod względem przyjazności systemu podatkowego, wynika (została wyprzedzona m.in. przez Autonomię Palestyńską) oraz została sklasyfikowana na 116. pozycji pod względem łącznej kwoty podatków i danin, które zapłacić musi przedsiębiorca, a które według autorów raportu wynoszą aż 43,8 proc. jego dochodów;

17. Koszty utrzymania ZUS w 2012 roku wyniosły 4,44 mld zł, z czego na wynagrodzenia przeznaczono 2,11 mld zł, zaś na obsługę systemu informatycznego 0,8 mld zł;

18. W latach 2008-2012 liczba urzędników administracji centralnej wzrosła o 19 285, co daje wzrost o 10,64% i kosztowało 10,6 mld złotych.

99999
A ja w tym miejscu mam jedno tylko pytanie do ryżego zbója z fotki: myślisz, że znów uda ci się zagadać realia na śmierć?
=========================
Przywołał: M.Z.

REFERENDUM ZA PROGIEM!



Mam na myśli oczywiście to związane z usunięciem Bufetowej. 13 października ludzie mają wyrazić swoje zdanie o jej rządach. Trwa więc nieudolny atak PR-owski: ruszyła pierwsza linia metra  na całej długości, coś tak ktoś tam pobrzdękuje o obniżkach cen biletów dla warszawiaków. Nawet jeśli się uda to prócz biletu trzeba będzie się kanarowi legitymować dowodem osobistym. Śmiać się z tej głupoty czy płakać? Wolny wybór. Ja swoje zdanie mam. Prezentuję je tu od lat.

W istocie bowiem ostatnie warszawskie rządy to nic innego, jak postępująca degrengolada tego miasta. Kiedyś chrzczone było dumnym. Dzisiaj jest bardziej upadłym. I już nawet nie chodzi mi o zalany tunel wzdłuż Wisły, w końcu przecież ruszył w nim ruch samochodowy – czy nieudolność techniczną podczas budowy drugiej nitki metra. Równolegle dokonał się upadek wielu dzielnic, w tym mojego rodzimego obecnie Mokotowa, czy Pragi, na której się urodziłem i wiele lat mieszkałem. Na tej ostatniej mówiło się swojego czasu o dziwnej pladze niewyjaśnionych pożarów (z tego co wiem sprawców do dzisiaj nie złapano, przecież policaje mają się zajmować kibicami, a nie podpalaczami!), czy o determinacji, z jaka „waadza” chce ponownie postawić obok Dworca Wileńskiego pomnik najeźdźców, ironicznie zwanych Śpiącymi. Pozostałości po sowiecko-ubeckich kazamatach istniejące do dzisiaj w okolicy monumentu poświęconego armii oprawców jakoś nikogo w Ratuszu nie skłaniają do refleksji. Pomnik ma być i szlus! A że komuś tam złamie się przy okazji kręgosłup moralny – to już współczesnych władców nie interesuje. Można żyć i bez dwóch nóg – to bez poczucia własnej wartości się nie da? Widać obywatel upokorzony jest „mniej awanturujący się”, jak za komuny ten wchodzący do knajpy w krawacie…

Skoro już o kręgosłupach mowa: taką konstrukcją dla Mokotowa była przez wiele lat ulica Puławska. Dzisiaj praktycznie martwa, oczywiście jeśli nie liczyć wszechobecnych banków, reszta najemców sklepów i sklepików po prostu uciekła, powodem horrendalnie wysokie czynsze. Domaniewską obrastają biurowce, ulice co prawda przerobiono wylewając nowy asfalt i instalując ścieżki rowerowe – ale jakoś nikt nie pomyślał o rzece pojazdów, która każdego dnia do owych biur zdąża i gdzieś musi zaparkować. Mieszkańcy mojego domu, ja może mniej, bo widziałem to wcześniej, wreszcie czarno na białym zobaczyli w jaką wpadli pułapkę wierząc przez dwunastu laty, że
wkrótce ich lokale będą przeznaczone do wykupu, w końcu po to oddawali najpierw inne mieszkania, dzisiaj dawno już wykupione. I nie z żebraczą zniżką maksimum 50 procent – ale z rabatem 90-cio procentowym. Dzisiaj nasze czynsze są na takiej wysokości, że nawet nie ma co marzyc o wymianie lokali, głupich nie sieją, a Rada Dzielnicy i szczeble ogólno-warszawskie butnie powiadają, że nie będą ani sprzedawać, ani czynszów obniżać BO NIE I JUŻ! Oczywiście jak u Forda w materii koloru samochodu, który mógł być dowolny, ale tylko czarny – możemy się przecież wyprowadzić. Chwała wam za to, Władcy Prześwietni! Rozumiem, że to rada sprzedawana w pakiecie wraz ze zgodą na zaprzestanie oddychania. Hurrraa, mamy wybór!

Na Woli w miejscu pochówku tysięcy ofiar Powstania Warszawskiego, tych z zimną krwią zamordowanych przez Niemców, a nie żadnych tam nazistów – parking dilera samochodowego. On się rozwijać musi – bo inaczej się udusi… Stare Miasto wali się ze starości i braku konserwacji. Ilość modeli słupków stawianych wzdłuż ulic w centrum i poza nim dawno wpisana do księgi Guinnesa – ale znajomi królika zarobili, prawda?

I można by tak długo wymieniać… Po co? Stan ducha warszawiaków nawet jeszcze nie zbadany uczestnictwem w referendum czy jego wynikami jest taki, że… no cóż, bufet w Wąchocku czeka. A może lepiej zacytować ten utwór poety:
„…otchłań nie ma nogi
nie ma też ogona,
leży obok drogi na wznak odwrócona
nie je, nie pije
i nie daje mleka.
Co robi otchłań?
Otchłań czeka…”

M.Z.

czwartek, 22 sierpnia 2013

DODATEK DO STRĘKOWEJ GÓRY




Do spotkania wokół bunkra, miejsca śmierci i dzisiejszego pochówku majora Władysława Raginisa pozostało dokładnie dwa i pół tygodnia. Temperaturę i treść komentarzy, jakie otrzymałem w związku z uroczystością na Strękowej Górze wszyscy jej ciekawi mogą zobaczyć dwa wpisy wcześniej. Odpowiadam jak mogę najlepiej, nie będąc organizatorem nie znam wszystkich szczegółów, tych opublikowanych w postaci pytań czy wątpliwości – i tych, które ujawniam natychmiast po otrzymaniu informacji.


Dzisiaj wszakże otrzymałem korespondencję, która w pewnym sensie potwierdza wszystkie moje nie zwerbalizowane myśli. Sprowadza się do konstatacji, że skoro władza w zbójnicki sposób bez przerwy robi sobie jakieś manewry przed Marszem Niepodległości, bada stopień rozgrzania sędziów i prokuratorów metodą „próby gdyńskiej plaży” – to dlaczego my, w pewnym sensie strona przeciwna nie wyciągamy z tego żadnej nauki? Dlaczego żadem poważny portal nie obejmie swoim patronatem tej imprezy, przecież nie po to, by opisywać tysięczne tłumy, jakie tam się i tak nie zjawią, tylko odczucia prywatnych osób? Dlaczego nie powstanie z tego panoramiczny obraz polskiej niezgody na rządowe oszustwa, nieudolną „demistyfikację” legend i rozbijackie działania nawet takich małych żuczków, jak wójt gminy, na terenie której znajdują się szczątki Raginisa? Dlaczego nie pojedzie do tego dżentelmena (załóżmy, że to fakt) ktoś z  legitymacją dziennikarską i nie zada mu kilka pytań w stylu „Dlaczego pan robi wszystko, by nic nie zrobić, by nic się u pana nie działo? Dlaczego stojąc na czele było nie było polskiej gminy nie dba pan o polskość właśnie?”

No i co ja mam odpowiedzieć? Że własnym patronatem już imprezę objąłem? Maleńki ci to patronat, patronacik właściwie – ale jest. Nie pojadę do wójta z żadną legitymacją dziennikarską, ponieważ jestem BYŁYM dziennikarzem i takowej legitymacji już nie posiadam. Nie wspominam tu o drobiazgu kiedyś ujawnianym: zbyt wielkie to dla mnie obciążenie finansowe, od trzech lat dumnie tkwię na bezrobociu bez zasiłków i po prostu na kilkakrotne podróże na dystansie kilkuset kilometrów za każdym razem mnie nie stać. Dalej: napisałem stosowne notki do 3Obiegu, Polacy.eu powielili u siebie moją informację o imprezie. Napisałem do Legii Akademickiej z Lublina i NOP-u z Białegostoku. W zamian OD NIKOGO, powtarzam: OD NIKOGO nie dostałem ani słowa odpowiedzi. Żadna z osób, które rok temu czy później deklarowały w dowolnym miejscu blogosfery obecność nad Wizną nie zechciała do mnie napisać. Być może są na niżej podpisanego tak wściekłe, że list im przez klawiaturę nie przejdzie - ale po co w takim razie publikują niemal bez przerwy duby smalone jak to się trzeba jednoczyć i skupiać „bo trzeba”?

Więc dzisiaj chcę tylko powiedzieć, że dwa i pół tygodnia to z jednej strony szmat czasu – z drugiej mgnienie oka. Obudźcie się zatem! Zadeklarujcie coś - i dotrzymajcie słowa! JUŻ, TERAZ-ZARAZ, do końca zbliżającego się weekendu! I nie musicie tego robić u mnie. Wystarczy, że napiszecie słowo na swoich portalach. Tylko tyle i aż tyle…

M.Z.
--------------------------------------
PS. Z ostatniej chwili (23.08.2013 - 21.19) fragment maila otrzymanego z NOP Białystok: 
Narodowe Odrodzenie Polski Dzielnica Podlaska  będzie, jak nie wszyscy, to przynajmniej delegacja. Poza tym postaramy się rozpropagować wydarzenie w Białymstoku.

Od Autora: I O TO CHODZI!!

środa, 21 sierpnia 2013

JUŻ PO LECIE...



I nawet nie dlatego, że leje drugi dzień, w końcu ulewy sierpniowe to nie takie rzadkie zjawisko. I nie dlatego, że posłowie powoli wracają z wakacji – kilkuset posłów (z których co najmniej połowa to durnie jakich mało) w jednym miejscu to aż nadto szczęścia… Trwa natomiast intensywna praca wskazująca winnych zapaści i zapowiadająca środki zaradcze. Tak, tak – Zielona Wyspa Rudego Proroka zatonęła! Winni tego nieszczęścia i pewnie zorzy polarnej są oczywiście „kibole”. Premier i minister spraw wewnętrznych z powodu zajścia na plaży w Gdyni osrali (tak właśnie chciałem napisać!) Polaków wobec całego świata, a teraz grożą dalej. 

Dzisiaj narada rządowa, na której uzgodniono nowe środki przymusu. Będą „brutalne”. Czołgów jak za stanu wojennego pewnie nie wystarczy – więc ruszą w tłum agenci każdej rangi i maści. Dozbroi się miejscowych ochroniarzy i „przez pomyłkę” współczesnym zomowcom wyda ołów zamiast gumy. Minister „sprawiedliwości” oznajmił, że ostatnio zbyt często wydawano wyroki w zawieszeniu, teraz sądy otrzymają odmienne instrukcje. Co na to rzekomo niezależni sędziowie? Gdzie tłumy skazane na ścisłe areszty się pomieści? Na Stadionie Narodowym?

Czyli idzie barwna jesień. Coraz więcej głosów, że nie będzie złota, ale krwawa. Coś w tym jest. Wojny typu „państwo kontra obywatele” zawsze są wyjątkowo krwawe i brutalne. Pisałem już przed dwoma laty, że brak jasnej linii frontu to strach przed KAŻDYM pukaniem do drzwi. A że człowiek ma prawo się bronić – może być różnie… Służby nie są wbrew własnym mniemaniom i propagandzie wszechmocne, historia zna też przypadki, kiedy to jednostki wysłane do pacyfikacji tłumów buntowały się i pacyfikowały zleceniodawców. Czy uwzględnili to w planach? Zapewne tak, coraz częściej słyszy się, że ten i ów z rządu ma zagraniczny paszport i konto na Kajmanach. Pozostaje im tylko jedna wątpliwość: czy zdążą…

Tymczasem w portalach, zwłaszcza tych zajmujących się głównie wielką polityką, filozofią i zdaniem „mądrych” trwa wytężona praca odwracania uwagi. Pierwsza linia agentury: popieranie rządowej nielegalności wprost. Popisał się prymas Polski: nie idzie na wybory dotyczące odwołania Bufetowej. My otrzymaliśmy jasny przekaz – Kościół już nie  jest z nami, z ludźmi zdesperowanymi, zawiedzionymi, złapanymi w tę czy ową pułapkę długu, bandyckiego czynszu czy niemożności kupienia dzieciakom zeszytów przed lada dzień rozpoczynającym się rokiem szkolnym. Provident proponuje im pożyczkę. Sam ją sobie spłaci? Czy zabierze dłużnikom mieszkania? Ponieważ jak wiadomo jestem kiepskim katolikiem mogę sobie pozwolić na przywołanie starej bajki o herbacie: gdzieś ty się purpurowy Książę Kościoła ULUNG…
 
Są też portale bezradne. Właśnie tak: bezradne. Tak się zapętliły w manię cytatów, linków, omówień jakichś nieznanych nikomu książek, że nie potrafią już posługiwać się własnym zdaniem, własną opinią, oryginalną diagnozą. Bez linku nie ma rozmowy. Znam to, nie raz potykałem się o żądanie podania elektronicznego odnośnika do czegoś, co powstało w czasach przed-komputerowych. Odsyłałem do biblioteki – ale to niewiele daje. Upierdliwcy zawsze atakują ponownie. I zawsze na koniec posługują się talmudycznym manewrem: jeśli nie masz odnośnika, to może choć byłeś bezpośrednim świadkiem? Czego - taka-wasza- w-te-nazad-i-z-powrotem? Powstania Warszawskiego? Czasów napoleońskich?

M.Z.

niedziela, 18 sierpnia 2013

WIZNA - 8 WRZEŚNIA 2013 - OBECNOŚĆ OBOWIĄZKOWA!



"...Oficjalnych uroczystości w tym roku oczywiście nie będzie. Jedynie
planujemy złożenie wieńców i kwiatów w dniu 8 września (niedziela) o godz. 12.00 i przy tym symboliczne wypuszczenie gołębi pocztowych, jak w latach ubiegłych.
Zapraszam wszystkich na tę godzinę na Górę Strękową.
.."

Takiego maila otrzymałem właśnie (11.59) od Pana Dariusza Szymanowskiego, Prezesa Fundacji Honor - Ojczyzna im. majora  Władysława Raginisa. Zatem natychmiast powielam. Od siebie dodam tyle, że proszę się nie przejmować brakiem tzw. "oficjałek". Jedziemy na Strękową Górę z potrzeby serca i w poczuciu konieczności zademonstrowania uczuć patriotycznych. Nie są nam potrzebne zaproszenia wójtów czy ministrów. Pamiętajcie też, że nie dekretowane spotkania przy własnych kanapkach i własnej kawie z termosu należą do najwspanialszych na świecie! Będziemy na Górze - bo chcemy tam być!

M.Z.

PS. Apel o koniecznej obecności na Wzgórzu powiela także portal Polacy.eu.org!

sobota, 17 sierpnia 2013

Obrazki z podróży: ŚMIERĆ RADIA?




A dokładniej: CB radia. Czyli wynalazku starego jak świat i pewnie pamiętającego technicznie Marconiego i Teslę. W Polsce nie tak dawno to była „nowość”. Już bez zgody Wysokich Urzędów, bez dodatkowych zezwoleń, słaby odbiornik działający w ściśle wyznaczonym paśmie i jeszcze słabszy nadajnik – zabezpieczały na drodze najpierw przed „misiaczkami”, później umożliwiały miejscową informację. Miejscową – ponieważ nawet najdłuższa antena, szczyt marzeń większości kierowców, nie łączyła efektywnie dalej, jak na 5 – 8 kilometrów.

III RP teoretycznie odwołuje się do tradycji swojej numerycznej poprzedniczki, to bzdura, ponieważ PRL trwający w najlepsze nad Wisłą radiowo więcej ma wspólnego z okresem okupacji, niż czasem piłsudczykowskim, czy sanacyjnym. „Za Niemca” posiadanie jakiegokolwiek środka łączności, zwłaszcza radia, było jak najsurowiej zakazane. W PRL-u podobnie. Owszem, można było zostać krótkofalowcem, ale pod ścisłą kontrolą, po zarejestrowaniu i stosownych „kursach”. Ludowa demokracja ludową demokracją – ale ktoś ten burdel musiał nadzorować, prawda? W czasach stanu wojennego słynne stały się audycje nadawane przez nielegalne radia, z reguły automatycznie, w przypadku łapanki wpadał sprzęt, nie ludzie. Wiele lat później iluzoryczna wolność spowodowała, że CB jednak zaistniało i nad Wisłą. Oczywiście na częstotliwościach innych, niż w Europie, w Polsce obowiązują tak zwane „zera”, Europa posługuje się „piątkami” (to się da wyrazić tak: u nas 27,0, gdzie indziej 27,5). Chińczycy natychmiast poczęli produkować aparaty typu „multistandard”. Działają tak i siak. Albo jeszcze częściej – nie działają dobrze ani tu, ani tam. Jest też i taka teoria, powoli się ku niej skłaniam, że w istocie to nie wina producentów. Dostarczają do Polski dokładnie to, co u nich zamówiono. Byle było nie tyle tanie (bo nie jest!), ale przynoszące importerowi i dystrybutorowi godziwy zysk.

Nieformalne stowarzyszenie posiadaczy CB radia pokusiło się o wypracowanie własnego języka. Założenie było skądinąd słuszne: niech się taki jeden z drugim jąkała umysłowy nie męczy skomplikowanym komunikatem, tylko nadaje krótko: za rogiem misiaczki z suszarką. Znaczy się policyjna zasadzka z przenośnym radarem. Nie dziękuje za przekaz Zosia, Stasio czy Krzysio, bo odpowiedź brzmi równie krótko: „mobilek podziękował!”. Tak, tak, w sieci nie mamy imion czy filmowych nicków (słynna Gumowa Kaczka!), wszyscy jesteśmy mobilkami. Szczerze mówiąc coś mnie w tym niepokoiło od początku, zbyt starannie rzecz była reżyserowana – ale niech tam… Po latach anonimowość okazała się jednak zgubą przedsięwzięcia. Na inspekcję drogową właściwie nie mówi się już „krokodylki” (od zielonych strojów i malowania radiowozów), częściej pada dosadne „zielone skurwysyny”. Na najpopularniejszym kanale 19, teoretycznie kanale informacji drogowej, niepodzielnie rządzą kierowcy ciężarówek poruszających się lokalnie i międzynarodowo. W eterze to potężne, mądre, przystojne, przestrzegające przepisów i przebiegłe chłopy. „Misiaczki” unikają ich jak ognia, no po prostu boją się, a przydrożne ssaki leśne całkiem za darmo obdarowują swymi wdziękami. Tylko nie daj Boże stanąć za takim na parkingu i zobaczyć CO (właśnie tak: CO, a nie KTO!) wysiada z kabiny zwykle umieszczonej minimum dwa metry nad ziemią…
 
No więc daje słowo, że napadli nas kosmici! Kurduplowaci, albo spaśli do nieprzytomności, w przepoconych latem podkoszulkach pamiętających czasy „bohaterskiego DDR-u”, wyliniali i śmierdzący – a przede wszystkim bezgranicznie „mundrzy”! Im się należy! Oni muszą! Reszta won do lasu! Bo niby jak można nie czuć szacunku wobec gościa, który właśnie „wydmuchał tego magazyniera na bramce”, albo wstał z bólem głowy po wczorajszej balandze i jednak przymusił się do odbycia kolejnego kursu za dwa tysiaki? Spróbujcie pysknąć takiemu na antenie! Zniszczy was, spuści taki łomot, że ruski miesiąc popamiętacie. I co z tego, że gdy wyjdzie ze swej śmierdzącej wysokiej jamy to okaże się niedomytym kurduplem na krzywych nóżkach i z zalotnym loczkiem na łysiejącym łbie?

Śmierć radia obywatelskiego to właśnie oni, ci cholerni „królowie szos”. Jeszcze nie tak dawno można była na kanale 19 zapytać o krótszą drogę na Olecko, łatwiejszy dojazd z Łochowa do Mińska. O serwis ogumienia za Łomżą. O ceny paliwa na najbliższych stacjach. Dzisiaj odradzam takie pytania. Dowiecie się, że przecież można było kupić atlas – albo w ogóle nie wyjeżdżać na drogę. "Kto nie ma miedzi na dupie siedzi..." Wywrotka z piachem, TIR z naczepą, którego w święto w ogóle nie powinno być na drodze w życiu nie zjadą na obserwowanym ostatnio przeze mnie terenie wschodniej i północnej Polski na bok, nie pozwolą się wyprzedzić za żadne skarby. A jeśli to uczynicie, bo w końcu podróż 70 na godzinę za takim śmierdzielem to żadna przyjemność i ekonomia podróży – to wasza infamia zostanie ogłoszona natychmiast w tak barwnych słowach, że nawet ćwierci nie da się w tym miejscu powtórzyć.

Gnoje zabijają coś, co mogło się rozwijać i rzeczywiście służyć ludziom. W pewnym sensie wywołują efekt lawinowy: klnąc w arcyprymitywny sposób generują podobne odpowiedzi. Zaraza powoli, ale widocznie z wielkich ciężarówek przenosi się w dół, ku mniejszemu tonażowi – współczesny dostawczak nawet przeładowany z łatwością przekracza na szosie setkę i jest powożony przez bardzo podobnego kierowcę. ZAWSZE, powtarzam: ZAWSZE wyjedzie z lasu na drogę tuż przed waszym nosem i z całą pewnością lada moment wykona  manewr, którego uczeni nie są w stanie przewidzieć – a wy musicie, bo śmierć wam niemiła.

Co robić? Najpierw chciałem napisać: olewać smrodów i nie wdawać się z nimi w jakiekolwiek spory. Pokonają doświadczeniem i słownictwem każdego. Dzisiaj bardziej przychylam się do teorii, że należy w eterze ujawniać sprawdzone numery takich wesołków. Nie znoszą tego, ich siłą jest anonimowość i oparta na niej agresja. Większość tego wymownego bydła powozi pojazdami z jakimś wyraźnym identyfikatorem: przewoźnika, reklamowanego biura rozrachunkowego, dystrybutora części maszyn i hurtowni. Wreszcie mają numery rejestracyjne. Wrzucajcie to na mikrofon! „Scania z Wrocławia z reklamą piwa poznańskiego zajeżdża drogę i powoduje poważne zagrożenia przy wyprzedzaniu!”. „Transit WWW 0000 z Siedlec to kierowca bawiący się bezpieczeństwem innych!”. „Na tym i na tym kilometrze drogi numer taki i taki do Lublina wywrotka powożona przez genetycznego chama, nie zaczepiać, nie odpowiadać!”

Mszczę się za tak zwaną drewnianą antenę, słabe radio i uogólniam doświadczenia z trasy maksimum 50 kilometrów? Nic bardziej mylnego. To impresje z ostatnich dwóch miesięcy, radia Alan 109, Lafayette Atena i Dragon Delta Force, anteny Little Will, Lemm AT 3001 i President Oregon. Radia zawsze podłączone nie przez zapalniczkę, ale plusem bezpośrednim. Prócz magnesówki Little Will dwie pozostałe to anteny montażowe. Trasa 2500 km po województwach podlaskim, warmińsko-mazurskim i lubelskim. Uwagi? Użytecznie najskuteczniejszy Alan 109 odkupiony za 120 zł, bardzo dobre filtry antyzakłóceniowe. Lafayette za 250 i Dragon za 1500 to szczyty techniki radionadawczej – ale co mi po komunikacie z auta odległego o 22 km?

M.Z.

niedziela, 11 sierpnia 2013

PLANY I SPOTKANIA



Bywalcy wszelkiej maści salonów, a namnożyło się ich ostatnio sporo, mogli przeczytać w Nowym Ekranie (tutaj: http://spiritolibero.nowyekran.net/post/96970,drodzy-blogerzy), że to niby dość już sporów, pora na rozmowy i poznawanie. Napisał to wszystko gość, którego znam osobiście, ale któremu od wielu miesięcy po prostu nie ufam, próbowałem to kiedyś tłumaczyć, ale zdaje się niezbyt poradnie, ponieważ za każdym razem odzywają się polemiści używający argumentu „Ale on doszedł do stanowiska w dużym portalu, ty nie, więc zamknij dziób!” 

 Zamknąłem – choć w końcu mogę się mianować u siebie Generalissimusem i Nadredaktorem Naczelnym, na pewno byłoby to bardziej szczere i odpowiadające prawdzie, niż stołeczki nowoekranowe. Moimi włościami rządzę ja, tamtymi rządzi ktoś inny. Nie tyle bardziej biegły w przedmiocie pisania, co dysponujący większą kasą na ściąganie „do się” naiwnych i jeszcze nie znających „gwiazd współczesnego dziennikarstwa obywatelskiego”. Więc mają okazję poznać. W czym im to pomoże – nie wiem. W tym miejscu dodam jednak, że jako istota z natury towarzyska lubię różne grille i zabawy na świeżym powietrzu, zatem absolutnie nie nawołuje do jakichś tam bojkotów… Jedźcie i poznawajcie. Czy dalej własnymi działaniami i tekstami będziecie napędzać kasę komuś tam - to już wasz problem i decyzja.

Na początku tego roku postawiłem tezę, że spór wokół Nowego Ekranu wygląda mi na typową rozbijacką metodę wojowania ze zjawiskami niewygodnymi. W jakimś sensie udało się to wszystko tym, którzy tę metodę zastosowali, powstały portale mniejsze, choć na złość  rozbijaczom wcale nie o mniejszym znaczeniu. Przy okazji okazało się też, że dawni zarządzający Nowym Ekranem owszem, mają znane imiona i twarze, niestety niekoniecznie nadają się do tworzenia rzeczy nowych i odkrywczych. I to nie jest moja tylko opinia, tak naprawdę stworzyli ją ludzie, których uznano za autorów  dobrych lub bardzo dobrych. Dzisiaj działają na przykład tutaj: http://www.ekspedyt.org/ Stworzyli własny model strony (bardzo udany!), zebrali autorów cieszących się naprawdę dobrą opinią (I. Brodacka-Falzmann).

W tym więc świetle wezwanie Spirito brzmi jakoś tak blado, portal niby ma dawną twarz (w zgrubnych rysach!), ale nie jest już dawnym Ekranem, nie zauważyłem by cokolwiek merytorycznego organizował poza siecią – za czasów Łażącego Łazarza była to chociażby znakomita obsługa Marszu Niepodległości czy opieka nad dzieciakami w Szymanach. Może się jednak rozwinie, może wymyśli nowy model zapałek… Chciałbym być dobrej myśli – ale przyglądając się twarzom odczuwam niepokój. Wymyślicie proch?

A ja, stale wojujący z  niektórymi tezami i tekstami Polaków.eu.org? Mało brakowało, by w roku minionym udało się zwołanie areopagu wyjazdowego. Starałem się jak mogłem, ale nie dało rady, pojawiła się Pani Śmierć. Dzisiaj, to jest dwanaście miesięcy później możliwości wróciły, teren i miejsce do dyspozycji – ale nie ma do kogo wołać. Przy okazji obawiam się też, że niektórzy blogerzy zbyt łatwo wpadają w pułapkę zawołania „Kochajmy się jak bracia, niech przyjedzie kto ma ochotę!” Niestety – to nie ze mną te sztuczki. Przyjechać mogą TYLKO ZAPROSZENI i żadnych dodatków NIE  PRZEWIDUJĘ! Zresztą – zobaczymy jak to wyjdzie we wrześniu na Strękowej Górze, czyli nad Wizną.

M.Z.

piątek, 9 sierpnia 2013

Zboczeńców latoś obrodziło...



Czasem dzieje się w świecie tekstów pisanych tak, że pozornie niewiele znaczące dla ogółu zdarzenia i fakty aktywują rozmowy o znacznie większej wadze. Zdarzało mi się to już nie raz – i pewnie będzie zdarzać jeszcze w przyszłości. Dyskusja, która wypracowuje albo zgodę, albo chociażby jakiś pozorny kompromis praktycznie już nie istnieje. Dzisiaj wyposażeni w broń ręczną i ciężką najpoważniejszych argumentów i tak nie przekonamy hunwejbinów strony przeciwnej o niczym – prowokatorom nie za to płacą, by dali się zgiąć, ale by zginali innych…

Państwo… To że wbrew zapewnieniom różnych rudych i namiestniczych „pokraków” politycznych nie zdało egzaminu nie oznacza wcale, że idea państwowości przeżyła się i lada dzień możemy ochoczo wstąpić do legionu niewolników jakiegoś innego, dobrze zorganizowanego tworu. Teoretycznie na takie dictum nie powinien znaleźć się ani jeden człowiek, który mógłby tu cokolwiek zanegować. A jednak… Przeczytajcie to:

„… Polacy nie potrzebują państwa, by żyć. Wszelkie państwa przez ostatnie 200 lat nas zawsze niszczyły, wyzyskiwały, grabiły, paliły nam domy, gnębiły podatkami, więziły i mordowały. A my istniejemy…”

Oryginał dostępny tutaj: http://polacy.eu.org/#/4042/sila-polakow/

Ręce „opadywują”? Co najmniej. Im więcej kto poświęci czasu na analizę tego tylko fragmentu tym łacniej dojdzie do przekonania, że to mógł napisać tylko i wyłącznie ktoś śmiertelnie chory, przy czym podstawowy składnik tej choroby, galopujący korwinizm, to dopiero początek diagnozy. Samo-rozwiniętej dalej, a jakże, w następujący sposób:


„…Inne narody i państwa mają silne uzbrojenie, mają bomby atomowe, rakiety do ich przenoszenia, satelity w kosmosie, myśliwce niewidoczne dla radarów, zdalnie sterowane uzbrojone drony, atomowe łodzie podwodne itp…, itd… - a my, Polacy, nie mamy tego wszystkiego. Dlaczego więc jeszcze żyjemy? Otóż naszą siłą są zmyślone, wirtualne, tkwiące w naszej wyobraźni okręty, rakiety, bomby, czołgi, karabiny, najlepsi na świecie piloci-dżentelmeni, naukowcy łamiący szyfry i przede wszystkim husaria na koniach ze złowieszczo powiewającymi skrzydłami! Naszą siłą są nasi nieżyjący bohaterowie narodowi - najodważniejsi na świecie. Naszą siłą są mity, naszą siłą jest niezłomny duch trwania w ułudzie!...”

I co teraz? Zaakceptować w ramach prawa do swobodnej wypowiedzi, posypać ogon solą, zrobić bolesny zastrzyk grubą igłą,  czy po prostu nawrzucać i kopnąć w dupę? Gdzie jest granica swobody wypowiedzi i kiedy zaczyna się brednia? Czemu prócz bliżej niesprecyzowanego zamówienia służą takie wypowiedzi, zresztą fałszywe już tylko dlatego, że równolegle toczy się intensywny proces obalania polskich mitów. A więc toczy się coś, z czym autor zdaje się nie zgadzać, patrz ostatnie zdanie cytatu. Więc na jakim ty świecie, GPS, żyjesz? Jaką logiką się posługujesz, umysłowy zboczeńcu? Jaką orientacją we współczesności?

Odpowiedzi co najwyżej letnie. Powiem więcej: największe jaja okazuje się mieć niejaka MałaWanda, która zboczkowi wali wprost: „…Waść się zreflektuj, jeśli mniemasz się Polakiem, albo wysów z portalu , w trymiga, albo komentarze merytoryczne wstaw!! Dobranoc. pane GPS :)…”


Nie relacjonuję dalszego ciągu, słusznie Mufti Turbanator powiada GPS-owi, że oto wyszło szydło z worka – i merytoryka legła w gruzach. Tu autorowi wpisu (głównego, nie komentarza!) chodzi o publiczne zdjęcie spodenek i pokazanie gołej dupki. Nieudacznik Naczelny tej bandy, niejaki Korwin Mikke, próbuje już któryś rok z rzędu stawiać przed sądem dowódców Powstania Warszawskiego – więc jak tu dorównać „Mistrzowi” jeśli nie opublikowaniem jeszcze większej banialuki? A publika widząc tę gołą dupę miast wymierzyć w nią solidnego kopa  ma okazać się „europejska” i podjąć dialog. Jaki dialog? Taki samo-zapętlający się, żrący czas i energię? Więc ja przynajmniej krótko: GPS, masz paskudny zadek, nie trafiłeś na forum pedałów, zakryj świństwo i zjeżdżaj gdzie indziej, tu ci nikt nie zrobi dobrze!

M.Z.

sobota, 3 sierpnia 2013

KU ROZWADZE!



Dzisiaj kolejny tekst, który nie tylko można, ale TRZEBA jak najszerzej rozkolportować. Oryginalnie ukazał się tutaj: http://3obieg.pl/jestescie-jak-doktor-mengele-tyle-ze-dzisiaj-w-eleganckim-garniturze-nie-przykryjecie-przeszlosci-zadna-europejskoscia-i-zadnym-salonem-odnowy
Doradzam uważna lekturę.
=================================
Jesteście jak doktor Mengele, tyle że dzisiaj w eleganckim garniturze. Nie przykryjecie przeszłości żadną "europejskością" i żadnym salonem odnowy.


"Śmierć pojedynczego człowieka jest tragedią. Śmierć milionów tylko statystyką"

- wasz wspólnik w zbrodniach, Józef Wissarionowicz Stalin


W sześćdziesiątą dziewiątą rocznicę Powstania Warszawskiego, w którym byli oboje moi Rodzice.


/recenzja z filmu made in Germany/


Mordowaliście. Wieszaliście. Z okien domów wyrzucaliście niemowlaki i inwalidów. Wyłapywaliście na ulicach ludzi i rozstrzeliwaliście ich pod ścianą. Staliście się wtedy hańbą Europy. Także świata, choć komunistycznych Chin nie udało się Wam w zbrodniach przegonić. Kim był brat dziadka niemieckiego ambasadora w Polsce, mordując na przedpolach Warszawy w 1939 roku? Nazista? Czy może Niemcem, którego przodkowie uczestniczyli w spaleniu Kalisza? Tyle, że wcześniej. W czasie pierwszej wojny światowej. Nazistów wtedy nie było. A może po prostu nie wiecie, gdzie jest ta Calisia? Nie wiecie też pewnie, co działo się tam w upalne sierpniowe dni 1914 roku? Zamierzacie obchodzić w zbliżającym się roku rocznice w związku z waszymi pradziadami? Może tez film byłby dobrym pomysłem? Tadzio miał sześć lat, kiedy go wtedy mordowaliście. Nie. Nie w czasie Drugiej Wojny Światowej. Wcześniej o jedną wojnę.


Kim była rodzina kanclerza Schroedera i Eriki Steinbach, która dzisiaj obściskuje aktywistka DDR-Jugendverbandes – dla niewtajemniczonych: organizacja będąca w komunistycznych Niemczech odpowiednikiem Hitlerjugend – Angela Merkel? Czy byli to naziści? Czy byli to Niemcy? Schludni. Lejący łży przy skaleczonym piesku i zasłuchani w muzykę jednego z klasyków. Jak czynił to komendant obozu w Auschwitz Rudolf Hoess. Kim są dogorywający dziś Niemcy, którzy brali udział w wymordowaniu milionów ludzi różnych ras i różnych narodowości? Rozpłynęli się? Czy może jak zastępcy Hitlera admirałowi Doenitzowi odpowiedzialnemu za strzelanie do marynarzy statków zatapianych przez niemieckie – bo przecież trudno o łodziach podwodnych powiedzieć “nazistowskie” – u-booty, dajecie im rentę zapraszając, podobnie jak i kiedyś jego, na… wykłady!


Mieszkałem w Niemczech w Monachium – jako uchodźca z Polski, ale już obywatel USA – blisko dziesięć lat. Mówię waszym językiem i rozumiem wiele z waszej kultury. Kultury Goethego i Beethovena. Kultury światłych umysłów i niepojętego zdziczenia waszych ojców i dziadów. Mieszkając w Niemczech, jako pisarz i syn profesora literatury (jego brata Henryka – i brata także wcześniej zamordowanego Tadka – torturowaliście na Pawiaku, a potem zamordowaliście w Mauthausen. NIGDY, odwiedzając księgarnie, nie zobaczyłem ANI JEDNEJ KSIĄŻKI na temat waszych obozów zagłady. A szukałem ich. Uważałem za oczywiste, że gdzieś można je dostać. Owszem. Znalazłem publikację dotyczącą wojny, ale przedstawiającą zdjęcia niemieckich ofiar w Bydgoszczy w roku 1939, jak informował podpis, ofiar polskich fanatyków. Tak oto wygląda stan rzeczy. Krajobraz wymieciony, jak wymiecione zostały archiwa dotyczące takich, jak zbrodniarz wojenny Weizsaecker. Nie, nie mam na myśli byłego prezydenta. Chodzi o prezydenckiego tatusia – tak, tak, zbrodniarza wojennego – i jego akta wykradzione z tych archiwów. Takich akt wykradziono zresztą dziesiątki tysięcy! Pisała o tym amerykańska prasa.


Oburzacie się, że was podsłuchujemy? Że nie zasługujecie na to? Więc powiem wam coś z mej amerykańskiej perspektywy. Ameryka nie ma do was zaufania. A nie ma dlatego, że próbujecie wtłaczać setki kłamstw w ładnie wyglądającym opakowaniu. Są one niczym zatrute cukierki, jakie zrzucali dzieciom piloci Luftwaffe w czasie nalotów na Polskę we wrześniu 1939 roku. Ameryka nie ma i nie będzie miała do was zaufania, dopóki wszem i wobec nie powiecie, że wasi ojcowie i dziadkowie (nazizmu wtedy nie było) byli mordercami. Że pławili się we krwi tysięcy ofiar. Milionów ofiar. Że Kalisz, Ravensbruck i Auschwitz to wasze dzieło!


Okazuje się, że wy nie chcecie wiedzieć, co wasi ojcowie wyprawiali. Nie chcecie wiedzieć, jak wasze matki witały niemieckich żołnierzy w czeskich Sudetach. Nie chcecie wiedzieć, że wasi ojcowie i dziadkowie wyprawiali na tamten świat setki tysięcy ludzi, bynajmniej nie tylko Żydów. Dlatego wasza współczesna mowa jest mową kłamstwa. Jest taką samą mową – mówię to w odniesieniu do filmu, który propagujecie – jaką posługiwaliście się, kiedy mieliście w dłoni bat i drug kolczasty.


To u was żyli i żyją zbrodniarze z Wehrmachtu – udowodnił to Jochen Boehler – którzy uczestniczyli w masakrze jeńców wojennych w Ciepielowie czy masakrze ludności cywilnej, jak miało to miejsce w Złoczewie we wrześniu 1939 roku. To u was pobierają rentę dogorywające resztki komanda, które wymordowało w ciągu paru dni kilkadziesiąt tysięcy mieszkańców warszawskiej Woli! Czy zdajecie sobie sprawę, ile osób trzeba zatrudnić, żeby w kilka dni zabić kilkadziesiąt tysięcy ludzi? Zabiliście ich w czasie powstania warszawskiego w 1944 roku. Córka hitlerowskiego oficera (czyli z definicji bandyty) tamtych lat pogardy, Erika Steinbach o tym powstaniu dopiero się niedawno dowiedziała. A czy wielu z was w ogóle wie, co zrobiliście w 1939 roku z profesorami Uniwersytetu Jagiellońskiego, tego samego, w którego murach studiował Mikołaj Kopernik?


To u was zakwitł intelektualny muchomor w rodzaju Gunthera Grassa. Członka Waffen SS, który przez lata okłamywał świat wspierany przez wasze media. Wspierany także przez tych, którzy obudzili się dopiero, kiedy Grass postanowił wypowiedzieć się, co myślą jego rodacy na temat Izraela i Żydów. Gdyby powiedział to w odniesieniu do Polaków czy Czechów, to śmielibyście się w głos, jak zaśmiewał się przez lata przy piwie Horst Ruppert, morderca francuskiego pisarza o dziwacznym nazwisku Saint-Exuperry.


Jako pisarz i obywatel Stanów Zjednoczonych wzywam was do przyjęcia pokornej postawy wobec morza zbrodni, których dokonaliście. Na Polakach, Żydach, Cyganach, Karaimach, Czechach, i Słowakach, Tatarach, Anglikach, czy tylu innych narodowościach. Wasze były komory gazowe. Wasze było Gestapo. Wasze były obozy zagłady. Wasz był Wehrmacht i wasze było SS.


Symbolem waszego “wygnania” pozostanie na wsze czasy Józef Cyppek. Wasz produkt. Wasze dzieło w poniemieckim Szczecinie 1952 roku, w którym tylu z was musiało napędzać koniunkturę dla współczesnego muzeum “wypędzonych”. Sprawdźcie sobie, kim był ten pobratymiec tatusia Eriki Steinbach! Kim był ten z natury schludny Niemiec? Wśród was takich Cyppków były setki tysięcy. My w Ameryce wiemy o tym. Kłamać możecie tym, którzy od was zależą. Ale tutaj nie jesteście proszonymi gośćmi. Ameryka dwukrotnie w XX wieku musiała przywoływać was do porządku. Chcecie teraz wmówić nam, Amerykanom, ze Dachau i Mauthausen, to złudzenie? Przeszłość? Polskie obozy śmierci?


Ale nie wyjaśniłem, dlaczego stajecie się hańbą świata dzisiaj, współcześnie. Otóż pod przykrywką tego co “europejskie”, chwytacie za gardło wasze wczorajsze ofiary. Przykładem Grecja. Robicie to w białych rękawiczkach. Nie zdając sobie sprawy, że są one utytłane we krwi. Krwi waszych ofiar. Nie ofiar nazizmu, ale ofiar Niemiec, które dzięki tym ofiarom mogą uniknąć recesji w ten sam sposób, jak w gospodarce dzięki podbojom uniknął ich wasz poprzednik, wasz Fuehrer, który także chciał odmienić świat. Jego imię znacie dobrze. Znacie lepiej niż miliony tumanione propagandą w rodzaju filmu “Nasze matki, nasi ojcowie”. Nie, nie. Nie myślę o Bismarcku. Jego zresztą też należałoby przedstawić.


Zacytuje wam fragment swej książki, która nigdy nie ujrzy światła dziennego w waszym kraju. A nie ujrzy właśnie ze względu na to, co piszę:

Stanley Moss, który był jednym z organizatorów ruchu oporu na Krecie i współautorem słynnego porwania głównodowodzącego sił niemieckich generała Kreipego, mówiąc o okrucieństwach popełnianych na ludności cywilnej, wspomina taki przypadek: “Oto historyjka oddająca mentalność typowego Huna. Przez drogę, którą jechał z dużą prędkością samochód z niemieckimi oficerami, wypadając z niej na zakręcie, przechodził mały chłopiec. Kierowca i jednocześnie oficer nie był w stanie temu zapobiec i choć bez większych szkód, wszyscy jadący wylądowali w rowie. Przeprowadzając szybką inspekcję samochodu, kierowca zauważył, że jeden z błotników jest mocno zadrapany. Gestem przywołał chłopca do siebie i kiedy ten z nieśmiałym uśmiechem na ustach przybliżył się, porwał go i gwałtownym ruchem, na kolanie, przełamał mu w pół rękę.

Mieszkając w Niemczech tyle razy słyszałem: Idiota. Nie rozumiał… Może i chciał dobrze… I zdałem sobie wtedy sprawę, że Adolf Hitler jest dla was głupkiem, nieudacznikiem, umysłowo ograniczonym, bo… przegrał wojnę! Co by było jednak, gdyby ją wygrał? Dlatego inny morderca, ludzkie ścierwo w białych kalesonach, Bismarck, jest mężem stanu. Hitler zaś nigdy nim dla was nie będzie! Mimo tego nawet, że był wegetarianinem.


Dzisiaj wszak nie on, ale wy chcecie tę wojnę wygrać. Wygrać medialnie. Tyle, że kręcąc takie filmy jak “Nasze matki, nasi ojcowie” nie przykryjecie przeszłości żadną “europejskością” i żadnym salonem odnowy. Jesteście dla świata jak doktor Mengele. Doktor też był przekonany o swych racjach i wiedział doskonale, jak uleczyć pacjenta. Jak spojrzycie w lustro, ujrzycie jego zatroskane losami świata oblicze. Stoi tam w eleganckim garniturze, jak teraz tysiące z was w Bonn, Bremie, czy Hamburgu. W takim samym garniturze, jak wasz ambasador przechadzający się dzisiaj ulicami Warszawy.


Jemu to na zakończenie dedykuję inny fragment książki, gdzie przywołuję Tadeusza Wittlina, polskiego pisarza o żydowskich korzeniach, który wyrwał się z waszych łap i także przeżył szczęśliwie wiele lat w Ameryce. Fragment ten dotyczy września 1939 roku, kiedy to waszym zdaniem było to jeszcze dwa lata do wybuchu wojny:

Na rogu Żurawiej, przed sklepem spożywczym o zabitych deskami wystawach – olbrzymia kolejka ludzi. Wyłącznie kobiety, niektóre z dziećmi. Nagle spod białych obłoków słonecznego nieba zsunął się srebrny samolot z czarnymi krzyżami na skrzydłach i nim ktokolwiek zdążył zawołać słowo ostrzeżenia, począł prażyć ogniem karabinów maszynowych w skupione przed sklepem kobiety. Wisiał w powietrzu tak nisko, że doskonale było widać lotnika w brązowej kominiarce. Należało się skryć. Wraz z gromadą przechodniów znaleźliśmy się w bramie, którą dozorca natychmiast zamknął na klucz. Pokrótce strzelanina cichnie. Widocznie samolot odleciał. Wychodzimy na ulice. Przed zasuniętą naprędce karbowaną żaluzją spożywczego sklepu leżą w kałuży krwi zabite i poranione kobiety. Ofiary niespodziewanego nalotu zanosimy do pobliskiej bramy i układamy na ziemi. Pokotem jedna przy drugiej. Jest ich dwadzieścia dziewięć. Kilkanaście z nich żyje. Jedna z kobiet kurczowo przyciska do piersi niemowlę, które trzymała na reku. Dostała postrzał w nogi. Lecz nie jęczy, nie płacze, tylko powtarza.
- Moje dziecko… moje dziecko…
- Przecież ma je paniusia przy sobie – uspokaja ja któryś z żołnierzy.
- Nie – zaprzecza kobieta. – Mój Jurek. Gdzie on? Był przy mnie. Trzymałam go za rękę…
Rozwiera zaciśniętą dłoń i pokazuje strzep skrwawionej, maleńkiej piąstki kilkuletniego dziecka.
Napisane przez:

Przywołuje: M. Z.

czwartek, 1 sierpnia 2013

Powstanie - ciag dalszy rozważań

 Dostałem dzisiaj rano maila, jego treść odtwarzam niżej, z pretensją, że jego treść nie może być zamieszczona w postaci komentarza pod tekstem powstaniowym - ponieważ z powodu objętości w konwencji komentarzowej po prostu się nie mieści. Nie szkodzi - godna jest osobnego materiału.

Autentyczne zdjęcie z Woli, z pierwszych dni Powstania. To budynek przy Żelaznej 75A. Za Wikipedią, ale treść tego passusu oparta jest na poważniejszych dokumentach: "...Podczas narady, która odbyła się wieczorem 1 sierpnia 1944 lub następnego dnia rano, Hitler wydał Himmlerowi oraz szefowi sztabu generalnego Naczelnego Dowództwa Wojsk Lądowych (OKH), generałowi Heinzowi Guderianowi, ustny rozkaz zrównania Warszawy z ziemią i wymordowania wszystkich jej mieszkańców. Zgodnie z relacją SS-Obergruppenführera Ericha von dem Bach-Zelewskiego, którego mianowano dowódcą sił wyznaczonych do stłumienia powstania, rozkaz brzmiał następująco: „każdego mieszkańca należy zabić, nie wolno brać żadnych jeńców. Warszawa ma być zrównana z ziemią i w ten sposób ma być stworzony zastraszający przykład dla całej Europy”[
======================================================

http://ktosmusiorac.salon24.pl/524304,gdyby-nie-powstanie-nikt-by-w-warszawie-nie-zginal

Mistrz pługa w Salonie24 ujmuje to tak:

Gdyby nie powstanie nikt by w Warszawie nie zginął.

 Mocne? Mocne. Grunt to postawić jakąś tezę. Im bardziej kontrowersyjną tym lepiej.

Takie odnoszę wrażenie po przeczytaniu kilku autorów z Salonu24. Czytałem sobie spokojnie i najbardziej kuriozalne wypowiedzi mnie nie ruszały bo wiem, że ludzie mają różne poglądy, a część ma pewnie zwyczajnie płacone za wyrażanie poglądów egzotycznych.

Gdy jednak dotarłem do poniższych pytań postawionych przez autora najważniejszej notki dnia (bo na samym szczycie strony) nie wytrzymałem. Oto te zdumiewające pytania:

"Naprawdę, 200 tys. mieszkańców by zginęło, gdyby Niemcy się bronili w Warszawie? Prosze podać przykład takiej bitwy. Ilu zginęło w Budapeszcie, ilu we Wrocławiu?"

Miał to być argument na to ilu ludzi zginęło w wyniku bezmyślności decyzji o wybuchu powstania. Jak rozumiem teza brzmi, jeśli nie byłoby powstania ludzie ci by nie zginęli.

Po pierwsze obrona jakiejś tezy przez pytania świadczące o niewiedzy jest metodą zadziwiającą. Czy nie należałoby najpierw sprawdzić faktów a potem budować tezę?

Być może to moje zboczenie zawodowe ale jako były analityk nie powołuję się na swoją niewiedzę. Jeśli mam jakiś pomysł to sprawdzam fakty a nie zadaję zadania domowe moim adwersarzom. Pan Rybitzky najwyraźniej zachęcony pozycją na górze strony uznał, że stał się nieomylny i może rzucać teoryjkami których nie trzeba udowadniać ani argumentować na prawo i lewo.

Skoro się Panu Rybitzkiemu nie chciało to zapewne ucieszy go fakt, że mam trochę czasu i mogę to dla niego sprawdzić.

Mówisz, masz:

"Hanke finally lifted a ban on the evacuation of women and children when it was almost too late. During his poorly organised evacuation in January 1945, 18,000 people froze to death in icy snowstorms and −20 °C (−4 °F) weather. By the end of the Siege of Breslau, half the city had been destroyed. An estimated 40,000 civilians lay dead in the ruins of homes and factories"

tako rzecze wikipedia

A więc masz we Wrocławiu 40 000 cywilnych trupów po ewakuacji cywilów kilka miesięcy wcześniej, a wraz z nieudaną ewakuacją około 60 000. I to swojaków. Z polaczkami by się Niemcy nie patyczkowali.

Jeśli jednak zajrzymy na wiki polskojęzyczną to mamy tam taki kwiatek:

“19 stycznia 1945 na rozkaz gauleitera Śląska Karla Hankego dokonano przymusowej pieszej ewakuacji większości pozostającej jeszcze w mieście ludności cywilnej. Jak się ocenia, podczas ewakuacji z zimna i przemęczenia zginęło aż 90 tys. osób”

W tej wersji mamy więc 130 000 ofiar cywilnych.

Porównywania z Budapesztem to naprawdę mógłby sobie Pan darować. Jakie znaczenie strategiczne miała utrata Budapesztu w połowie lutego 1945? Ale nawet tam zginęło wg. wiki ponad 38 000 cywili („More than 38,000 civilians lost their lives during the conflict”).

Pamiętajmy jednak, że Budapeszt nie był stolicą aliantów. A my byliśmy podobno czwartą siłą militarną po stronie sił światła. Gdyby więc Rosjanie wyzwolili Washington albo Londyn to mielibyśmy co porównywać. I to też pod warunkiem, że stolice te znajdowałyby się pomiędzy ZSRR i Berlinem, a ich zdobycie było konieczne do wzięcia Berlina.

Tak więc zarówno w przypadku Budapesztu jak i Wrocławia zginęło po 40 000 cywilów mimo iż byli to cywile zaprzyjaźnieni z obrońcami. Myślę, że w ewentualny gdybaniu można śmiało założyć, że straty w przypadku ludności wrogiej czyli polskiej w Warszawie byłyby większe.

Jakie?

To oczywiście można estymować. Najprościej odwołać się do przykładów. Wiemy więc że wartość 40 000 jest wartością minimalną.

Porównajmy jednak ewentualną obronę Warszawy przez Niemców do obrony Leningradu. Leningrad bronił się przez prawie 29 miesięcy i zginęło w tej obronie „około 1,5 miliona ofiar po stronie radzieckich mieszkańców miasta”. Miesięcznie ginęło więc ponad 50 000 ludzi mimo iż była to ludność zaprzyjaźniona czyli swoja.

Jak długo mogłaby się bronić Warszawa? Powstanie trwało 2 miesiące, obrona Budapesztu miesiąc (samo oblężeni czyli odcięcie od zaopatrzenia 1,5 miesiąca). Wychodzi więc, że w ewentualnej obronie Warszawy która powinna trwać przynajmniej 2 miesiące, zginęłoby minimum 80-100 000 polskich cywili i to tylko tylu pod warunkiem, że Niemcy byliby do nich pozytywnie nastawieni i dzielili się z ‘bronioną’ przez siebie ludnością zaopatrzeniem.Dwa miesiące obrony to termin bardzo realny skoro Niemcy mogli bronić Wrocławia przez 4miesiące. Obrona Warszawy byłaby nie mniejszym priorytetem niż obrona Wrocławia.

Omijanie bronionej przez Niemców Warszawy jest mało prawdopodobne. Niby jak by mogli ją ominąć. Transportowaliby zaopatrzenie na Berlin dookoła przez Słowację, bo chyba nie przez Królewiec skoro Niemcy trzymali się tam do końca wojny? Proponuję zobaczyć atlas, choćby w wersji dla szkoły podstawowej.

Przy okazji jak już jesteśmy przy Królewcu to wikipedia rzecze:

"9 kwietnia 1945, po wielotygodniowym oblężeniu, miasto zostało zdobyte przez Armię Czerwoną. Oblężenie doprowadziło do zrujnowania substancji miasta i śmierci ponad 100 tys. cywilów."

Tak więc pomysł, że Rosjanie by szli na Berlin transportując paliwo i amunicję przez Białystok pomiędzy silnie obsadzonymi przez Niemców Królewcem i Warszawą jest nawet przy gdybaniu mało rozsądny.

 Myślę, że w przeciwieństwie do dyskutantów wyjmujących pseudoargumenty z rękawa udowodniłem czarno na białym, że Warszawa nie zrujnowana, byłaby przez Niemców broniona. I to broniona zaciekle bo Hitler generalnie nie miał żadnych problemów z rozkazami obrony do ostatniego żołnierza. Ot po prostu wstawał, zjadał na śniadanie rogalik, czy co tam jedzą na śniadanie wegetarianie i pierwszemu adiutantowi który mu przynosił złą wiadomość o jakiejś armi odciętej przez bolszewików wydawał rozkaz obrony do końca. Niemcy zaś te rozkazy wykonywali dość sumiennie.

Oczywiście ja wiem, że tu zaraz wyskoczy jakiś mędrek który zacznie mi dowodzić że Budapeszt czy Wrocław broniły się w zimie.

Takiemu ewentualnemu wesołemu chłopcu pragnę przypomnieć, że jak zapewniają Rosjanie w lecie 1944 roku nie byli w stanie przedsięwziąć ofensywy. Mogli to zrobić dopiero w zimie. My oczywiście Rosjanom, naszym wyzwolicielom dobrodziejom  wierzymy, więc jest jasne kiedy zaczęłaby się wielka bitwa o Warszawę bronioną przez Niemców.

Medal za wyzwolenie Warszawy nadano ponad 700 000 ludzi. Tak więc była to spora armia. Wyzwoliła ona kupę gruzów zwaną Warszawą w dniach 14-17 stycznia 1945. Czyli dwa dni przed ewakuacją cywili we Wrocławiu która, przypominam zakończyła się 90 000 zamarzniętych cywili + 40 000 cywili którzy zginęli potem.

=130 000 CYWILI.

Cywili którzy byli po stronie obrońców.

Gdyby więc doszło do obrony Warszawy to zginęłoby w niej 80-100 000 cywili + dodatkowo 90 000 cywili niezdatnych do partycypacji w obronie, których by Niemcy rozpuścili tak jak we Wrocławiu.

Razem 170-200 000 cywili. I jeszcze mielibyśmy opinię kolaborantów którzy wspomagając Niemców przedłużali wojne broniąc Warszawy.

Warto o tym pamiętać.

Oczywiście jest jeszcze argument, że walk by nie było.

Co na ten temat pisze Wikipedia?

„nie można z góry zakładać, że Warszawa zostałaby zniszczona podczas zażartych walk Wehrmachtu z Armią Czerwoną (takiego losu uniknął m.in. Kraków). Co więcej, powstanie tylko zwiększyło skalę ofiar i zniszczeń, gdyż dało Niemcom doskonały pretekst, aby zrównać z ziemią znienawidzone przez nazistowskich przywódców miasto”

Porównanie z Krakowem jest chybione. Kraków co najwyżej był potrzebny Armii Czerwonej do dotarcia do  Zakopanego. Obrona Krakowa miałaby słabe przełożenie na powstrzymanie marszu na Berlin. Tak więc z tego punktu widzenia nie była dla Niemców priorytetem.

Jednak co kompletnie kuriozalne, autor z wikipedii uważa, że przewrotni naziści potrzebowali pretekstu żeby zniszczyć znienawidzone przez siebie miasto. Bez pretekstu by tego zrobić nie mogli.

Hitler by wstał, zjadł rogalik i zapytał o Warszawę.

-Straciliśmy Warszawę. –powiedziałby wystraszony kurier.

-A wysadziliśmy chociaż pałac królewski? – zapytałby zaniepokojony Hitler.

-Nie bo Polacy grzecznie współpracowali i nie dali nam pretekstu.

-A przecież mówiłem wam że ja Warszawy nienawidzę! –zdenerwowałby się Hitler, po czym by posmutniał i przyznał – Ale bez pretekstu to faktycznie nie było jak.
====================================
Moim wiec zdaniem grupa osób, które myślą podobnie jak Ty jest znaczna - a za sprawą jasności wywodu i podanych argumentów też ZNACZĄCA. Ciepło pozdrawiam!

Przywołał: M.Z.