Co roku o tej mniej więcej
porze dużo było o wakacjach: gdzie kto się wybiera, czego na miejscu się
spodziewa i jak te wakacje sobie wyobraża. Minęło tymczasem dwanaście miesięcy od
ostatniej takiej rozprawki i zmieniło się tyle, że tam, gdzie jechać chcemy
właściwie nic się nie zmieniło, było drogo i jest drogo – coraz trudniej
natomiast w ogóle wyruszyć z mojego miasta w jakąkolwiek podróż. Co koszta
urlopu podnosi po dwakroć…
W jednej z
przedwakacyjnych rozmów, chciałem zarezerwować pokój, ktoś po drugiej stronie zapytał na koniec
takiej sobie rozmowy skąd jestem. Zawsze mam dylemat z odpowiedzią: bo jeśli
powiem, że z Warszawy to automatycznie wrzucony zostanę do worka z agresywnymi,
pewnymi siebie chamami. A druga strona, gdzieś na zadupiu jakimś mazurskim
zapisze później w cyklu rozważań o marności świata turystów, że jako
„warsiawiak” na pewno chcę do nich zwalić się z trójką wrzeszczących bachorów w
wieku żłobkowym, uprać za darmo wszystkie zasrane przez poprzednie miesiące
pieluchy i nażreć w ramach standardowej opłaty tak, bym jeszcze przed wyjazdem
pękł z dużym smrodem. Wszystko jakoby za 20 zł doba z wyżywieniem. Gdzie tak
było? Na południu Mazur, w okolicach miejscowości Wojnowo, ukazuje się tam w
sieci barwny, choć niezwykle chamski „Obsrywator z piwskiem”. Tam to kiedyś wyczytałem.
Zapewne istnieją w
moim-nie-moim mieście takie postaci, powiem szczerze, że jedną z nich
spotkałem niedawno przy okazji próby zamiany mieszkania – ale ja jako dziadek
żadnych zasranych pieluch nad jeziora nie wiozę już od trzydziestu przynajmniej
lat. Nigdy zresztą tak nie było. Z
drugiej strony rzeczywiście pochodzę z miasta, którego głównym dzisiejszym
zajęciem jest pożeranie własnych dzieci, a to cenami czynszów, a to cenami
biletów, rozkopanymi ulicami i wiecznym burdelem inwestycyjnych. Rzeczywiście wstydzę
się, że niektórzy z moich miejskich sąsiadów zbliżają się w realnych
działaniach do mazurskich opisów – ale to
nadal ekstrema, niewielki promil miejskiej populacji. Tak, hałaśliwy i
widoczny, czasem jest tak, że gdy przedobrzą w jakichś wakacyjnych tam działaniach
i na miejsce zjedzie radiowóz spisujący uczestników tej czy innej burdy –
okazuje się, że „warsiawiak” to w istocie mieszkaniec Radzymina, Wołomina czy
innej badziewnej miejscowości, która ze stolicą nigdy nie miała nic wspólnego.
Żyję w organizmie zarządzanym przez koszmarną babę nie chcącą rozmawiać nie
tylko z obywatelami miasta, ale nawet z burmistrzami poszczególnych dzielnic.
Żyję w zbiorowości, dla „dowództwa” której łupienie finansowe członków grupy
jest zasadą działania, istotą władzy. I niestety żyję obok ludzi, którzy
rozbijają własną kamienicę wypuszczając swoje koszmarne dzieci, by „pograły
sobie w piłeczkę”. Jeden z tych smrodów jest w stanie kopnąć ją tak, by
doleciała do piątego piętra, drugi cherubinek (wyjątkowo obrzydliwy!)
celuje w demolowaniu bramy wjazdowej do garażu – a rodzice nadal uważają, że
nie nie dzieje się złego. Bo dziecko „ma prawa”… Ja nie mam do godnego i
opłaconego życia. Jego dziecko ma – prawo do destrukcji wspólnego. Ciekawym z
którego prowincjonalnego miasta ta filozofia pochodzi…
Nic to, spokój, tylko
spokój może nas uratować, powtarzam to sobie każdego niemal dnia. Nad spokojnym
jeziorem pewnie da się jeszcze raz przepowiedzieć sobie stosunek do greckiego
pojmowania prawdy (leży tam gdzie leży, a nie na przykład „pośrodku” jak chcą
lewacy i sowieci), zasad prawa rzymskiego i etyki chrześcijańskiej jako
podstawy każdego dobrego prawa. Potem z czystym sumieniem można złapać rybę i
upiec ją na współczesnym wynalazku szatana, czyli na grillu. Być może smak nie będzie
zbyt szlachetny (nie znam się na grillowaniu), ale całość jakże godna. Wrócę do
domu może nie lepszy, ale na pewno dokładniej wewnętrznie uczesany…
M.Z.
2 komentarze:
I co, znalazłeś swój mazurski ideał w minionym roku? Jeśli tak - daj znać gdzie to jest.
Owszem, znalazłem. Jeśli poważnie chcesz dowiedzieć się gdzie to jest - napisz na priva. Inaczej nie będę wiedział komu moje cenne odkrycie powierzam. Generalnie: kierunek Olecko.
Prześlij komentarz