Kiedyś stawałem przed tym
dylematem kilka razy w roku. Dzisiaj albo „mi wychłódło”, albo nie odczuwam już
potrzeby tak szybkich modyfikacji – w każdym razie samochody zmieniam rzadziej, niż
przed laty. Może dlatego, że miewam auta lepsze, staranniej wybierane i w
lepszej kondycji technicznej? A może też z tej przyczyny, że wybór z latami zawęża
się, rynek wchłania i obrabia coraz większe ilości produktów po prostu kiepskich,
niechlujnie skonstruowanych i jeszcze gorzej pomyślanych? Trafia to wszystko do
wtórnego obiegu, obrasta jakimiś nieprawdopodobnymi legendami tworzonymi przez
mało zdolnych autorów, byle stempelek w ewidentnie podrobionej książce
serwisowej waży więcej, niż słuch mówiący, że muzyka silnika wcale nie brzmi polifonicznie i doskonale… Więc niby po co
bawić się zgodnie ze schematem „zamienił stryjek siekierkę na kijek”?
Poważne argumenty, prawda?
A jednak raz na jakiś czas nosi mnie jak dawniej, gna gdzieś, a ciekawość
spala: co za zakrętem, może lepszy
egzemplarz, może ciekawsze wnętrze, doskonalsza trakcja…
Ogłoszenie… Sucho i bez
emocji? Corolla E 10, 1995 r., 153 tys. km, cena 3.700 Nie, nikogo nie
przekonam. Trzeba dodać: żwawy, ale też mistrz oszczędności, silnik 4 EFE. I
trochę przypraw: doskonale zachowany we wnętrzu, perfekcyjny mechanicznie,
wszystko działa jak w nowym… Ejże, czy to nie przesada? Co wymieniałem? Lewy
reflektor główny, tarcze, klocki, szczęki z tyłu. No tak – ale to było osiem
miesięcy temu, detale już przykurzone, jakiś cwaniak zaneguje nawet rzecz
oczywistą, co dopiero takie coś. Pisać zbyt wiele też nie wolno, ludzi męczy
dzisiaj samo czytanie, cóż dopiero mówić o zrozumieniu. A prawda? Moja opowieść
prawdziwa w stu procentach. Ale kto by sobie takimi duperelami zawracał swoja
śliczną główkę…
A może pójść drogą
standardową: sprzedam, a dopiero potem będę wybrzydzał na inne obiekty? Jakiś niezły
winien się w końcu trafić. Tyle że ja bez samochodu to jak bez ręki. Może upatrzyć
sobie ciekawy obiekt i zwrócić się do właściciela bezpośrednio?
Dobra, piszę: interesuje
się pańskim pojazdem, jeśli chce pan zamienić go na coś większego, w sam raz
dla trzech osób i psa (pańskie tłumaczenie!), to oferuje swój pojazd, proszę
wskazać maila, doślę fotki, ewentualnie sfotografuję to, co pana interesuje,
moje auto nadaje się do natychmiastowej jazdy na przykład na wakacje. Uprzejmie,
prawda? W odpowiedzi cisza. Rozumuję tak: trafiłem oto na innego bajkopisarza. I
teraz gość nie wie jak się wyplątać z tej dwuznacznej dla niego sytuacji, wcale
nie chodzi o szczupłość wnętrza Toyoty Paseo, raczej o wadę, która ujawniła się
w trzecim miesiącu eksploatacji i pewnie droga w naprawie jak diabli…
Myślenie ma przyszłość?
Przypomina mi się stary dowcip o rycerzu i mieczu. Rycerz zamarzył sobie
pojechać na krucjatę. Ale że miecz bez konserwacji i stary – pożyczy inny od
sąsiada. Idzie przeto przez las i duma: jak do tego głąba zagadać, by nie chciał
mieczowego procentu? Jak ominąć tłumaczenie, że nie ma, że oddał do szlifu, a w
ogóle musi sprzedać, bo teściowa domaga się zwrotu pożyczki? I tak kombinując
staje przed drzwiami sąsiada, puka w spore wierzeje z blokadą antywłamaniową. Gospodarz
otwiera, uśmiecha się i czeka na podanie powodu niespodziewanej wizyty. A nasz
bohater wali prosto z mostu: wiesz co, ja nie chcę słuchać ani o szlifowaniu,
ani o teściowej, ani o procentach! Wiesz co: a pocałuj ty mnie w dupę z tym
swoim mieczem!
Mam więc pomysł – nic nie
zrobię, jeżdżę czym jeździłem. W końcu wakacje tuż-tuż…
M.Z.
2 komentarze:
Dobra, po kolei: więc chcesz, czy nie chcesz się zamieniać? Jeśli to pierwsze to na jakich warunkach?
Oj koleżko miły: opisuję pewien stan ducha, oferty handlowe składam na innych portalach i niczego tutaj nie muszę w odpowiedzi deklarować. Sprzedaż czy zamiana to mój przywilej, nie obowiązek. Jeżeli masz coś dobrego do zamiany - napisz na priva, obejrzymy, rozważymy, pomyślimy. Jeżeli masz kit lub badziewie - nawet nie patrz w moim kierunku, mam naprawdę dobry towar i konieczność pozbycia się kłopotu mnie akurat nie gniecie. To przy okazji przyczynek do kolejnego wyjaśnienia: skąd w ogóle przypuszczenia niektórych potencjalnych kontrahentów, że po pierwsze coś muszę, po drugie jestem technicznym idiotą? Wyrażę to prościej: to ja mam odnieść korzyść, nie ty, kontrahencie! Że to bezczelne? Może. Ale sam działasz tak samo. Więc będzie "kto-kogo"...
Prześlij komentarz