poniedziałek, 16 sierpnia 2010

Wali się moja panno - na łeb!

W trakcie tego upalnego lata TRZYKROTNIE spadł tynk na klatkach schodowych. Kiedyś o tym pisałem: człowiek przypadkiem przebywający pod ostrzałem dwu- trzy-kilogramowych odłamów tynku spadających z wysokości czterech metrów miałby słabe szanse ujścia ze zdrowiem. Oczywiście nikogo to nie zainteresowało, choć trzeba przyznać, że usuwanie śladów po tego typu zdarzeniach trwa dzisiaj nieporównanie krócej, a zaczyna się też szybciej. Od czasu, w którym opublikowałem pierwszy opis takich zdarzeń (bo było ich niepomiernie więcej!) wzrosły czynsze, zduszono naturalny sprzeciw lokatorów, administracja robi co chce, tyle że po cichu, więc i protestów jakby mniej. Nie załatwiona wszakże jest rzecz podstawowa: prawo własności. Czyli możliwość wykupienia naszych mieszkań.

Kiedyś (w roku2007 lub 2008) otrzymaliśmy od niejakiej Beaty Wrońskiej – Freudenheim odpowiedź na lokatorską wolę dokonania wspomnianych wykupów. W nadesłanym dokumencie znaleźliśmy niesamowicie impulsywne (wbrew pozornie uładzonym słowom) sprzeciwienie się jakiejkolwiek formie własności indywidualnej. Własność zbiorowa, z rozmytą odpowiedzialnością za rzecz czy ideę – o tak, to jest to, co naszej respondentce odpowiada jak najbardziej… Dlaczego? Jakież są powody furii, z która przecież spotykamy się nie pierwszy raz przy jakiejkolwiek próbie wspomnienia o wykupie lokali?

Własność prywatna przez wielu konserwatystów uznawana jest za ostatnie prawo o charakterze metafizycznym. Burzyło to krew zawsze i wszędzie tam, gdzie pojawił się wokół rozmowy o tym dowolnego formatu myślowy socjalista, albo jak kto woli lewak. Lewacy nienawidzą wszelkiej maści konserwatywnych dogmatów – co zresztą w najmniejszym stopniu nie przeszkadza im w taśmowym produkowaniu dogmatów własnych. Tu wszakże chodzi nie o proste odrzucenie pojęcia własności jako czegoś socjalistycznie zakazanego. Chodzi raczej o to, by prawo do zajmowanego lokalu, prawo własności, uczynić dyskusyjnym, zmiennym w czasie, zależnym od uchwały tego czy innego gremium przypadkowych osób. Wszystko ma być niepewne – jesteś grzeczny to zostajesz, rozrabiasz to wyrzucamy cię w majestacie prawa poza nawias, giń pod mostem. Własność jest i zawsze będzie dla lewactwa przeszkodą w manipulowaniu zbiorowościami – ponieważ własność jako dogmat nie podlega dyskusji.

No dobra, powie ktoś, ale własność zbiorowa jest doskonalszą formą posiadania, bardziej sprawiedliwą, bo także kontrolowaną zbiorowo, czyli społecznie. Otóż jest to wymyślona i powszechnie aplikowana za socjalizmu bzdura, niestety podstępnie powtarzana lata całe, a przez to utrwalona w podświadomości obywateli. Mało kto zastanawia się nad tym, że prywatny właściciel w żadnym wypadku nie nakazał by wylewania fundamentów takiego domu jak nasz zimą – wiedząc, że beton nawet jeśli zwiąże się, to również popęka i wpuści do wnętrza budowli wodę podskórną. Zbiorowy inwestor miał to w nosie, odpowiedzialność na tym etapie jest rozmyta jak jesienny krajobraz po pół litrze gorzały na głowę. Udało się, poszła premia za terminowe wykonanie zadania, głupek zaryzykował i kazał w równie niesprzyjających warunkach kłaść ceramikę na ściany. I tu już wyszło mu gorzej, lokatorzy połapali się, błąd trzeba było naprawić. Domyślam się, że nie czynił tego sprawca, ale kolejny niedowarzony geniusz za nie swoje pieniądze. Przy okazji paru przyjaciół królika zarobiło niezłą kasę na nieświadomości lokatorów – ale mniejsza, pewnie już zdążyli to przeputać.

Zbiorowo można głośniej krzyczeć. Zbiorowo da się zepchnąć z drogi duży kamień – choć lepszy jest spychacz. Zbiorowo natomiast nie da się trwale posiadać jednej żony i jednego mieszkania – choć w pewnym sąsiednim państwie próbowano.

M.Z.

Brak komentarzy: