poniedziałek, 22 lutego 2010

Przepływ informacji

Mówi do mnie jeden taki: ty uważaj, jutro kontrola! Jako zagadnięty drapię się chwilę w łeb, kombinuję co też mi mogą skontrolować, grzechów na sumieniu sporo, nigdy więc nie wiadomo… Czynsz? Zapłacony. Elektryka? No niewielkie opóźnienie. Śnieg z balkonu? Sam się stopił skurczymiś. Może więc coś z żoną? Nie, gdzie tam, żona w porządku, nie bije, grzeczna jakaś taka.

Ten zagadujący dodaje: jak wpadniesz to kolegium i to za całą zimę! Łomatko! Co jest do cholery, za co Wysoki Sądzie? Nagle iluminacja: może ten informator to po prostu podpucha, prowokatorek taki mały, coś usłyszał, tylko „nie rozumi” co? Przetestujemy!

Kontrola kontrolą – odpowiadam dumnie, ale ja teraz nie mogę dalej gadać, mam zaraz pociąg do Kazimierza. Tak mówię. Powoli i po polsku. Pełnym zdaniem. „Jakiego Kazimierza?” Dolnego - wyjaśniam.

Jeśli za dwa dni usłyszę od przypadkowo przechodzącej damy „Nie wiedziałam, że ma pan pociąg do mężczyzn” – będzie znaczyć, że z obiegiem informacji wszystko w porządku. To tylko „przekaźniki” mają nasrane we łbach. Ale czemu tu się dziwić…

M.Z.

piątek, 19 lutego 2010

Puchowy śniegu tren?

Z rzeczami bywa tak, że niekiedy te tkwiące na wierzchu, stale rzucające się w oczy przestają być widoczne. Fizycznie są – ale mentalnie jakoby ich w ogóle nie było. Tak stało się dla mnie z ogłoszeniem o śniegu na balkonach. Wisi na drzwiach wejściowych każdej klatki, w windzie i licho wie gdzie jeszcze. Biel brudną, puchową i wrednie śliską oczywiście ze swojego balkonu zrzuciłem. A jeśli nawet coś tam jeszcze zamrożonego zostało – to na krawędzi, gdzie sąsiadom niżej żadną miara szkodzić nie może. A potem zapomniałem o sprawie.

Skarży się któregoś dnia jeden z ochroniarzy, że całą noc wyła (a może tylko dzwoniła lub brzęczała?) zainstalowana w podziemiach centralka przeciwpożarowa. Serwisanci tego urządzenia jedyne co mieli do powiedzenia w środku nocy to to, by „się nie przejmować”, jest zwarcie, więc wyje bo wyć musi. Skąd niby owo zwarcie? Ano stąd, że do garaży leje się ciurkiem woda z roztapiających się zwałów śnieżnych, zalegających dokładnie tam, gdzie przed laty pękły nasze fundamenty. I ciecz ta wszędobylska opanowała już wszystkie szczeliny, kable i czujniki. Stąd alarm prawie nieustający.

I w tym miejscu nadszedł czas, bym przyznał się do pewnej ociężałości umysłowej. Niemal trzy godziny zajęło mi mimowolne kombinowanie co się w tych dwóch powyższych, a złożonych do kupy opisach nie zgadza, co jest fałszywe. Bo że coś jest – nie miałem wątpliwości.

Otóż fałszywe jest to, iż instytucja tak bardzo dbająca o nasze balkony kompletnie w d… ma śnieg, który roztapiając się na krawędzi podziemnego garażu zalewa go od góry powoli, ale systematycznie. Czyniąc zresztą parking zewnętrzny kompletnie nieużytecznym, a szkody wynikające z późniejszej naprawy fundamentów stukrotnie większymi, niż niedogodność, że od sąsiada z pietra wyżej spadnie mi na balkon coś białego.

Tym razem postanowiłem nie formułować żadnych wniosków. Po co? Znów usłyszę, że się czepiam, a prawo czegoś tam nie przewiduje… Inteligentni będą wiedzieli co z powyższego płynie. A do durniów od dawna nie gadam – choć ci właśnie twierdzą zawsze, że prawo jest po ich stronie.

M.Z.

piątek, 12 lutego 2010

Podobno ta piekielna zima ma się wkrótce skończyć. Na razie jednak zwały mokrego świństwa zalegają ulice, naszą skromną uliczkę w szczególności. Wiadomo co prawda, że obywatele zmotoryzowani są zakałą ludzkości i osobistym wrogiem wszelkich służb i urzędów, ale niejako w ich imieniu chciałem powiedzieć, że mamy już dość olewania nas. Na przykład w zakresie dojazdu do domów. Na przykład w zakresie sprzątania tego cholernego śniegu.

No więc dzisiaj wziąłem się za zbożne zajęcie sam. Wyciągnąłem ze śmietnika dwie szufle i dawaj odśnieżać. Ale niedługo to trwało. Nadjechał niebieski pojazd, wysiedli z niego Państwo Dozorcostwo – i łopaty zabrali. Podobno by ich nie połamać. Słusznie: nie mam stosownego certyfikatu. Innych też nie mam, ale ten okazał się najważniejszy. Jeśli kto myśli, że zabrali mi ukochane łopatki by bawić się w odśnieżanie samemu – to jest to jak najbardziej fałszywy wniosek! Zabrali – i „se pojechali”. A co: kto im zabroni?

A propos: mieliście Drodzy Państwo Dozorcostwa tak ponure miny, jakby za chwilę miała paść komenda „Salwą w tego sukinsyna!”. Więc już na koniec dodam, że pewnie orientujecie się, gdzie te miny, to srogie obnoszenie się z pretensjami do świata mam? No pięknie, jak wiecie to już dam spokój. Jeszcze tylko chciałem Wam coś pokazać: o, widzicie? To jest mój bardzo chory palec…

M.Z.

 Comments disabled