środa, 22 kwietnia 2009

Zmiany

Dokładnie w połowie marca 2009 roku zmieniłem tytuł i charakter niniejszej strony. Przestała być tak niewolniczo związana z adresem domu z fotki – choć oczywistą nieprawdą jest jakobym wyprowadzał się z kamienicy, separował czy też czynił jakąś inną, dodatkową i formalną irredentę. Pewnego dnia przestali interesować mnie moi sąsiedzi jako sąsiedzi, którym coś tam jestem winien, na przykład poparcie czy zanegowanie niemrawych inicjatyw. Wyjąwszy nieliczne wyjątki to wszystko obcy ludzie – niby czemu miałbym im przydawać jakieś wyjątkowe cechy, choćby te związane z adresem? Życie pokazało, że dzisiaj wielokrotnie więcej czytelników mam gdzieś, het, w Warszawie czy nawet Polsce, niż na miejscu. Wszystkie co cenniejsze uwagi (choć nie ze wszystkimi się przecież zgadzałem) płynęły z adresów zgoła egzotycznych, kompletnie nie związanych z tym domem. W ten czy inny sposób popychały sprawę do przodu, kazały zastanawiać się, a niekiedy i modyfikować opinie. Czyniłem co mogłem. Od najbliższych tymczasem płynęły wyimki z jakichś dzienników ustaw i innych urzędowych dokumentów. Gdybym chciał poświęcać im tyle czasu, ile tego się po mnie spodziewali to poszedłbym do biblioteki. Lub wystukał wskazanie w googlach i przeczytał oryginał… Ale tak czy siak nie warto – wszystko to gubienie się w szczegółach i rozmywanie szerszej perspektywy. Tak naprawdę nie interesuje mnie psia „pozostałość”, nieco się wstydzę, że w moich wpisach poświęciłem tej sprawie aż tyle miejsca – burdel na trawnikach jest cząstką znacznie większego burdelu, jaki od lat zaprowadza w moim kraju, Polsce, grupa idiotów od czasu do czasu zmieniających dla niepoznaki polityczne identyfikatory. I to mnie interesuje zdecydowanie bardziej. Nie grzebanie w gównie, które mi wskazano i zasugerowano.

Więc zostaje tylko „Po Drugiej Stronie”… Bo dobrze oddaje stan ducha i określa generalne stanowisko niezgody wobec głupoty, małostkowości, agenturalnych zachowań i niewolenia narodu, z którego i tak znaczna część nadaje się już tylko do reedukacji, ponieważ nie rozumie najprostszych pojęć typu „lubię, kocham, nienawidzę, przyjaźnię się, przyzwoite, nieprzyzwoite”. Z tego to powodu spora część rozmów, jakie ostatnio prowadziłem była rozmowami ślepego z głuchym o kolorach i dźwiękach. Niby te same słowa, ten sam język – ale jakże inne desygnaty i znaczenia wydawanych dźwięków… Co można rzec po zdarzeniu, w efekcie którego jednemu z sąsiadów wybito szybę w drogim samochodzie, ponieważ jakiś fizdek chciał sprawdzić odporność samochodowego szkła na cios butelką po piwie? Ukochani zarządcy podpisali przecież umowę, na mocy której za ulicę ochroniarze już nie odpowiadają. Inny „ktoś” skutecznie storpedował pomysł wynajęcia przyczepy campingowej (zakupionej przez lokatorów, składka po 75 zł od lokalu!) ochroniarzom właśnie po to, by poza idiotyczną umową jednak pilnowali ulicy i tego co się na niej dzieje…

Uważam więc, że skoro nie tylko nie umieliśmy bronić się przed światem zewnętrznym jako zbiorowość, ale jeszcze na dodatek czyniliśmy wszystko, by obronę organizowaną przez innych zminimalizować - to taka zbiorowość jest guzik warta. I nie ma sensu poświęcać jej ani chwili więcej.

A ostatni pomysł urzędników, by jednak siłowo wymóc podawanie terminów, w których ekipy remontowe wejdą do prywatnych mieszkań uważam za… mocno dla nich kłopotliwy. Wkrótce ci właśnie urzędnicy przekonają się, że najbardziej wymagającym i bezlitosnym odbiorcą prac naprawczych nie jestem ja, ale ludzie, po których nie spodziewano się takiego oporu. Bo oto na przykład pomysł, że dziura w tynku sufitowym o powierzchni np. 1,7 metra kwadratowego wymaga TYLKO I WYŁĄCZNIE zapacykowania jej i jednokrotnego pociągnięcia warstwą kiepskiej farby zostanie zanegowany i odrzucony. Podobnie z ciągu kafelków kuchennych nie da się wymienić dwóch i pół – ale trzeba to uczynić ze wszystkimi. Ceramika podłogowa – gdy odchodzi jedna płyta należy ją naprawić. Ale nie ma takich samych – więc jak naprawić, by lokator podpisał protokół naprawy, akceptując żółte tam, gdzie przedtem było szare? Proszę Państwa: skoro mieszkania mają być w pełni komercyjne, czyli takie, jak w chwili odbioru – to będziecie musieli nagimnastykować się, drodzy administratorzy, niemało!

No i długo by tak o tym gadać. Każdy zrobi co uważa za właściwe. Ja też. Powodzenia! A na tej stronie będę pisał co chcę i kiedy chcę, nie naruszając rzecz jasna obowiązującego prawa. Ale, ale… Ale prawa nie w wykładni tych, którym coś się tam nie podoba, więc zgłaszają pretensje bardziej licząc na przestraszenie, niż przekonanie. Poprawek już nie będzie!

M.Z.

PS. Ważne pytanie do wynajmujących przestrzenie garażowe osobom spoza domu: dlaczego pozwala się im na wchodzenie na moją klatkę schodową, korzystanie z windy i bałaganienie przy niej? Czyżbym to nie ja właśnie (i moi sąsiedzi) płacił za użytkowanie tej powierzchni, obcy zaś NIE? I dalej: kto konkretnie wydał zakaz wchodzenia na wewnętrzne podwórko, przecież stanowiące część działki, za którą także opłacam stosowną taksę?

sobota, 11 kwietnia 2009

Wielkanoc 2009

Przyznam szczerze, że słaby ze mnie chrześcijanin: w wyborach, za jedno czy ludzi, czy myśli, nie mam przerw świątecznych. Nie nadstawiam po ciosie drugiego policzka, lecz czym prędzej staram się oddać. Nie kocham bliźnich swoich jednakowo, bo jednych bardzo, innych wcale. I dlatego tym wybranym, oni wiedzą: dobrych Świąt, dobrej nadziei i jej spełnienia, spokoju i harmonii w duchu i na zewnątrz.
M.Z.

wtorek, 7 kwietnia 2009

O powadze i braku powagi

Felietonista, którego wysoko cenię, uważając jego przepowiednie i analizy za niezwykle trafne, Stanisław Michalkiewicz, określa Niemcy mianem państwa poważnego. Państwo poważne to takie, które potrafi sformułować swoje cele, a następnie bronić ich realizacji w zmiennych warunkach politycznych i historycznych. Bez dwóch zdań tak to właśnie z Niemcami jest: kiedy w ubiegłym wieku XX na terenie niemieckiej państwowości czterokrotnie zmienił się ustrój polityczny – cele stworzenia Mitteleuropy pozostały niezmienne. Mitteleuropa to niemiecka strefa wpływów na terenie między innymi naszego państwa. Rzecz w tym, iż dzisiaj nie trzeba jak się okazuje w uzależnianiu Polski od Niemiec używać dywizji pancernych, czy innych form przemocy. Wystarczy konsekwentne polityczne działanie poprzez sprzyjających idei Mitteleuropy polskich polityków. I już taka na przykład nasza gospodarka staje się nie samodzielna – ale w stosunku do niemieckiej „kompatybilna”. To znaczy jest jak za świętej pamięci RWPG: tyle i tyle nam wolno, wszystko pod kontrolą, zaś celem nadrzędnym jest coś, co zdecydowanie leży poza naszymi granicami.

Skupmy się jednak na poważnych działaniach jako takich. Jako metodzie postępowania z - na przykład - niesfornymi lokatorami. Od lat wojując o jakość naszego życia w naszym domu podnosiliśmy kwestię niestarannych, niechlujnie wykonywanych remontów, rozpadających się fundamentów, nie konserwowanych klatek schodowych i tak dalej. W większości wypadków na pisma, których byłem kiedyś jednym z autorów, nie otrzymywaliśmy wiarygodnych odpowiedzi, lecz zbiór wykrętów i magicznych zaklęć. I nastąpiło co nastąpić musiało, osobiście nazywam to zmęczeniem materii: lokatorzy-sąsiedzi coraz mniej interesowali się narastającą lawiną tekstów i bałamutnych odpowiedzi, zmieniali się przedstawiciele lokatorscy, a niektórzy (co twierdzę z całą stanowczością!) zamiast podejmować tematy ważne dla zbiorowości zajęli się psimi kupami. Dzisiaj jest więc tak, że administracja jako swój bezsporny sukces może pokazywać zainstalowanie kilku koszy na psie odchody – ale nie może nikogo przekonać względem tego, czy nowa ekipa remontowa, która ponoć wygrała przetarg na doskonalenie naszych mieszkań jest w czymkolwiek lepsza od poprzednich bałaganiarzy i dyletantów.

Za poważne (i uporczywe!) działania przyjmuję fakt dostarczenia nam ostatnio pism, w których ADM zobowiązuje lokatorów do wyznaczenia terminów, w których mogą być dokonane w naszych lokalach remonty. W ślad za nimi idzie rzecz jasna podwyżka czynszów do stawki bazowej, dzisiaj 9 złotych za metr kwadratowy. Pismo informuje lokatorów, że cokolwiek by nie zdecydowali, to i tak od grudnia tego roku obniżki, wynikające z istniejących, a komisyjnie potwierdzonych usterek zostaną odwołane. Ciekawa teoria… Jakby ktoś dał nam coś, na co w istocie nie zasłużyliśmy – a ponieważ byliśmy niegrzeczni prezent odwołano. Jakby nie waliły nam się sufity, nie ruszały kafelki i podłogi, nie pękały mury w rejonach ościeżnic…

Swojego czasu zbiorowość uchwaliła następującą procedurę postępowania w tej sytuacji: najpierw firma zewnętrzna likwiduje przecieki w fundamentach, naprawia klatki schodowe i usuwa wszelkie usterki w przestrzeni wspólnej. Potem dokonana zostaje ocena wykonania tych prac – i podjęta decyzja o dopuszczeniu wykonawców do lokali prywatnych. O ile pamięć jest zawodna – to przecież te procedury zostały precyzyjnie opisane i wątpiącym pamięć łatwo odświeżyć… Podejrzewam jednak, że stopień zniechęcenia całą trwającą długie lata zabawą jest już tak wielki, że nikomu nie będzie chciało zbierać się w którymś garażu i dyskutować z zamożnymi (a mamy takich) uparciuchami i olewatorami o meritum sprawy. Bo prawda jest taka, że nie przekonano nas argumentami rzetelnej roboty i dbałości o dobro ogólne. Więc załatwiono „edyktem”. Moim zdaniem bezprawnym i prostym do prawnego obalenia. Tylko czy komuś będzie się chciało i czy w ogóle warto?

Skąd we wstępie słowo o POWAŻNYCH DZIAŁANIACH? Otóż otrzymaliśmy swojego czasu pismo z Biura Polityki Lokalowej, w którym „stoi jak wół”, że możemy tylko cieszyć się z obecnej stawki bazowej – ponieważ „władza” jest skłonna tak nam dokręcić śrubę, że będziemy płacić nie 10 zł za metr kwadratowy powierzchni mieszkalnej, a … 58 złotych? No i czyż nie są to właśnie opisywane działania poważne? Poważnie jesteśmy po prostu ewidentną przeszkodą w realizowaniu jakiegoś celu. JAKIEGO? Co jest tak ważne, że logika odwołana, fakty schowane, a cieknące fundamenty da się naprawić później?

Tymczasem jest tak, że niżej podpisany, jak wieść gminna głosi uznany za największego wroga publiczno-administracyjnego, zamierzam wyznaczyć termin, w którym ekipa remontowa zostanie dopuszczona do mojego mieszkania. Ale nie jak kiedyś na zasadzie „piętnaście minut u Zarębskiego, reszta czasu na fuchy u innych lokatorów”, tylko „wchodzicie, uczciwie robicie, wychodzicie”. W określonych godzinach, a nie jak drzewiej bywało do późnego wieczora, perfekcyjnie, ponieważ odbiór nastąpi nie tylko przez zaprzyjaźnionego z ekipą lustratora, ale również przez moich obecnych kolegów-budowlańców. Nie zamierzam również do niczego dopłacać, wszystkie usterki mają być usunięte na koszt zleceniodawców tego zamieszania, pierniczenie o tym, iż „ktoś do mnie dopłaca” jest ewidentną bzdurą. Jak bowiem wiadomo wszyscy ci ignoranci, oszczercy i specjaliści od potwarzy żyją z obywatelskich pieniędzy, czyli także moich. Nawet ta pani, której śni się czynsz przekraczający 50 zł za metr kwadratowy… Nie przypominam sobie natomiast sytuacji, w której ja od nich cokolwiek dostałem, czy choćby na chwilę pożyczyłem.

M.Z.