środa, 23 lipca 2008

Płynie woda płynie po cudów krainie...

23 lipca w godzinach wieczornych otrzymałem dokument zatytułowany „Rozliczenie wodomierzy”. Po jego dokładnej lekturze zmuszony byłem napisać pismo o następującej treści:

„Dotyczy: druku Rozliczenie Wodomierzy.
Proszę o przyjęcie poniższych uwag dotyczących tego dokumentu:
1. Rozliczenie jest niezgodne ze stanem faktycznym w pozycji „ciepła woda” – gdzie wykazano odczyt 188 m. sześc., oznaczający zużycie 76 m.sześc. cieplej wody w okresie rozliczeniowym.
2. Zgodnie z moim ustaleniem stan licznika ciepłej wody na dzień 30.06.2008 r. wykazywał wartość 134 m. sześc. – co oznacza zużycie 22 m. sześc. ciepłej wody od ostatniego odczytu.
3. W dniu 23 lipca 2008 r. to jest dniu otrzymania wzmiankowanego w tytule mojego pisma dokumentu licznik ciepłej wody wskazuje wartość 139 m. sześc. Proszę zauważyć: NADAL NIE JEST TO WARTOŚĆ 188,00 m. sześc.!!! Ze wskazań licznika w dniu 23.07. 2008 r. sporządzona została dokumentacja dowodowa.
4. Różnica 54 m. sześć. pomiędzy błędnym, nierzetelnym zapisem wskazań licznika ciepłej wody, a zużyciem FAKTYCZNYM (188,00 – 134,00 = 54) oznacza pomyłkę na moją niekorzyść w wysokości 54 x 8,07 = 435,78 zł licząc w cenach obowiązujących do 1 czerwca 2008. W istocie to kwota większa z powodu zmiany (podwyżki) cen właśnie tego dnia.

W związku z powyższym wnoszę o sporządzenie nowego, prawidłowego rozliczenia. Wnoszę o spowodowanie, by w przyszłości osoby dokonujące odczytów liczników dokonywały zapisów rzetelnych, prawdziwych. Jednocześnie informuję DOM Wierzbno, że do chwili dostarczenia mi uznanego przez urzędników i biegłych rachmistrzów DOM rozliczenia posługiwać się będę rozliczeniem własnym, dokładnie przedstawionym w tym piśmie. Dokument odebrany 23 lipca 2008 r. w opisanym zakresie uznaję za WADLIWY.

Marek Zarębski”

Powie ktoś: prywatna sprawa, incydentalne zdarzenie, po cóż nadawać temu wymiar w pewnym sensie medialny… Otóż ta sprawa nie jest wcale incydentalna, historia naszego domu i naszych wodomierzy notuje już podobne zdarzenia, niektóre na znacznie większą skalę. Omawialiśmy to swojego czasu na zebraniach ogólnych. Jeżeli teraz założę, iż tylko w tym „rozdaniu” nierzetelnych odczytów było pięć (a mam pełne prawo takie założenie uczynić w oparciu o doświadczenia minionych lat), to kwoty pobrane nienależnie rosną, podejrzewam, że do niebezpiecznej granicy. Dlaczego tak się dzieje? Dlaczego prostego wskaźnika podającego wynik w postaci ciagu cyfr nie można odczytać prawidłowo? Pomyłka rzędu ponad czterystu złotych jest pomyłką DUŻĄ.

M.Z.

niedziela, 20 lipca 2008

Myśli niskie loty

Myśli ludzkie raz wzniosłe są i właściciela swego skłaniają do walki o miliony (lub nie przesadzając: o dziesiątki) – innym razem nurkując w toń rzeczywistości dotyczą spraw małych i przyziemnych. Jak powszechnie wiadomo w okresie swego dolce far niente zajmowałem się doradzaniem niektórym sąsiadom jakie auto kupić, by kasy całej nie wydać, a szczęścia motoryzacyjnego dostąpić. I to się udawało, w mniejszym czy większym stopniu, tu rzecz zależała od temperamentu i umiejętności (czy rozwagi) nowego właściciela. Niekiedy auto było tak długo wspaniałe, póki nie nastąpiło spotkanie z betonowym słupem. Albo „bezdusznym” urzędnikiem podczas rejestracji dokonanej bez pojęcia i rozumu. Albo co gorsza patrolem niebieskich misiów każących chuchać w odpowiedni przyrząd. Wtedy doradca okazywał się jak najfatalniejszy.

Właściwie zawsze był jak najgorszy. Nawet wówczas, gdy pojazd jeździł bez pudła, wszystko w nim działało i nic się nie psuło. Doradca po prostu musiał być do bani - w przeciwnym wypadku gdzież by się manifestowała doskonała rozwaga i trafny wybór właściciela?

Jakby jednak tę rzecz nie komentować nigdy nie zajmowałem się doradzaniem przy sprzedawaniu pojazdu już nie chcianego. Brała się owa niechęć z pewnej obserwacji, poczynionej podczas bez mała trzydziestu lat poruszania się w obszarze motoryzacji: otóż z ceny uzyskanej podczas sprzedaży NIKT NIE JEST ZADOWOLONY NIGDY! Uważa mianowicie, że należy mu się więcej, jest przecież wyjątkowy i godzien fortuny. Jest? Nie mam pojęcia. Ale stara prawda, że dobra cena to ta, którą zaoferuje największy szaleniec, a właściciel zgodzi się ją przyjąć - z wielkimi oporami dociera do ludzi wówczas, gdy mają czegoś się pozbyć. Wtedy świat ich po prostu oszukuje…

Statystycznie rzecz ujmując jest nieźle: auta kupione z mojej poręki jeżdżą wszystkie. W niektórych wypadkach poczytuję to sobie za wielki sukces, ponieważ ten i ów samochód tak dostał od nowego właściciela w skórę, że nie byłbym specjalnie zdziwiony, gdyby wymówił mu tę służbę. Na razie nic się takiego nie stało. Pojazdy niechciane, a wycenione zbyt wysoko stoją jak stały, chętnych brak. Staram się trzymać od nich z daleka - rynek jest bowiem taki, że za miesiąc warte będą jeszcze mniej. I znów ma być na mnie?

M.Z.

poniedziałek, 14 lipca 2008

Blog Pana M.

Na stronie konkurencji ukazała się notatka „Blog Pana Marka”. Zanim cytatami fachowców odpowiem na jej niektóre treści i wlasnymi slowy skomentuję resztę, zadam autorowi pytanie podstawowe, dotyczące ostatniego zdania tekstu: „my nie chcemy” to znaczy kto nie chce? My, Administrator? Bo jeśli tak - to informuję Pana, że forma pluralis maiestatis zupełnie Panu nie przysługuje, królem Pan nie jest i raczej już nie będzie. Jeśli miał Pan na myśli tak powszechną w socjalizmie formę „my, dójki, suwnicowi, wytapiacze i w ogóle klasa robotnicza” to spieszę donieść, iż przynajmniej teoretycznie jesteśmy w innych realiach, zatem taka inwokacja jest nieco bez sensu. Chyba że jest jeszcze coś innego, ukrytego, o czym nie mam pojęcia. Pewnie zechce Pan to objaśnić któregoś dnia. Na razie wróćmy do Pańskiej notatki. Oto ona w całości:

Napisał: Administrator
poniedziałek, 14 lipiec 2008
Pan Marek opublikował na swoim blogu nazwiska naszych sąsiadów bez ich uprzedniej zgody. W związku z protestem wielu osób usunąłem link do jego blogu z www.abramowskiego9.waw.pl.

Wielbiciele stylu Pana Marka muszą teraz wchodzić bezpośrednio na jego adres internetowy, aby móc poczytać blog. My nie chcemy mieć nic wspólnego z kontrowersyjnymi i wyjątkowo obraźliwymi tekstami, które wypisuje Pan Marek na tymże blogu.

Powinienem czuć się winny? Jak drink Jamesa Bonda wstrząśnięty, choć nie zmieszany? Rozczaruję Pana - ani to, ani tamto! Od lat poruszam się bowiem w materii praw i zwyczajów, o których fachowcy wyrażają się tak:

Źródło - http://wybory.onet.pl/...
Prof. EWA NOWIŃSKA, dyrektor Instytutu Dziennikarstwa i Komunikacji Społecznej UJ: - "Według kodeksu cywilnego, tajemnica korespondencji jest jednym z dóbr człowieka, które podlegają ochronie. Kolejny zapis regulujący tę kwestię znajduje się w Ustawie o prawie autorskim i prawach pokrewnych. Precyzuje on, że osoba, do której korespondencja została skierowana, ma prawo nią dysponować.

Źródło - Google - tajemnica+korespondencji+ nadawca
Tajemnice korespondencji chroni w Polsce Konstytucja - akt prawny najwyższego rzędu. Konstytucja zapewnia pełen immunitet dla myśli i poglądów wyrażonych w prywatnej korespondencji. Stanowią one nienaruszalna sferę intymna obywatela, nie podlegającą ingerencji ze strony władzy, dopóki nie ujawni ich uprawniony adresat lub sam nadawca.

Źródło - http://witch.sggw.waw.pl/...
Często spotykanym nieporozumieniem odnośnie ochrony tajemnicy korespondencji (nieważne jakim medium papier czy e-mail) jest przekonanie, że ma ona chronić głównie nadawcę. Chroni ona jedynie przed wglądem osób trzecich. Np. wbrew obiegowej opinii adresat listu ma prawo treść otrzymanego listu upublicznić nie pytając o zgodę nadawcy - chronić tu może jedynie kultura i przyzwoitość, w pewnych przypadkach może to być przecież świństwo np. publikacja listów miłosnych od byłej żony.

Źródło - Groups Google.pl - adresat+tajemnica+korespondencji
korespondencja jest własnością adresata. Zatem adresat wykonał swoje prawo i opublikował zawartość korespondencji której jest właścicielem.

Źródło - http://www.wsp.krakow.pl/...
List należy przede wszystkim do adresata, a w drugiej kolejności do nadawcy.

Źródło - Groups Google.pl - adresat+jest+korespondencja
Generalnie rzecz biorąc, adresat listu staje się jego właścicielem, a właściciel jeżeli przyjdzie mu taka ochota, może treść listu opublikować. Prawo najczęściej tego nie zabrania. Chyba ze są to informacje uprzywilejowane. Zabraniają tego dobre obyczaje w sytuacji kiedy list zawiera osobiste zwierzenia etc.
=====================================

No i co Pan na to, Panie Administratorze? Jak dowodnie widać ja dobrze orientuję się w przedmiocie mych praw. Pan jakby mniej. W mailowej korespondencji nie dyskutowaliśmy o sprawach tajnych, osobistych czy uprzywilejowanych. Listy nie zawierały prywatnych zwierzeń, obarczonych klauzulą poufności, czy prostym zastrzeżeniem „nie powielaj, nie powtarzaj”. Omawialiśmy sprawy publiczne, do takich zaliczam problemy naszego domu. Dość dalszego tłumaczenia, nic się tu dodawać nie powinno.

Osobną kwestią jest Pańska ocena tego co robię, mówię i piszę. Czy mocno zdziwi się Pan, jeśli powiem, że mało mnie interesuje co Pan o tym wszystkim sądzi? Nie? No to dobrze, kamień spadł mi z serca. Jeśli jednak poszedł Pan na taką wymianę ciosów zrewanżuję się krótka analizą tego, co na Pańskiej stronie wisi od miesięcy i jakoś Pana nie razi. Nie wiem (powiedzmy, że nie wiem…) kto to napisał.

„Nie ma zgody mieszkańców na rozpoczęcie remontu mieszkań, a co za tym idzie zwiększenie czynszów, dopóki nie zostaną zlikwidowane przyczyny usterek w pierwszej kolejności…”

Zanalizujmy punkt po punkcie treść tego komunikatu, rzecz jasna na tle realiów panujących w naszej kamienicy. „Nie ma zgody…” - i tak dalej. Czy na pewno nie ma zgody? Nie ma jej o tyle, o ile remonty nie zostaną dokonane w pewnej określonej kolejności. Tak ustalili lokatorzy, którzy zechcieli pojawić się na kilku zebraniach ogólnych, przeanalizować dokładnie własne kompetencje i prawa, po czym podjąć decyzję, wyrażoną przez kogo innego (i w innym miejscu) w postaci oznajmienia woli. Znaczyło ono tyle, że najpierw mają zostać naprawione fundamenty dziurawe jak sito i generujące podciekanie wilgoci, ergo powstawanie grzyba. Później klatki schodowe, ciągi komunikacyjne, wentylacja, odprowadzenie spalin z ciepłowni, dach pokryty wbrew zasadzie, wrota wjazdowe do garaży itd. Skąd lokatorzy dowiedzieli się o tym, że te elementy są wadliwe? Z ekspertyzy technicznej, uczynionej… na zlecenie ADM-u właśnie. Później, po pokonaniu etapu pierwszego, nastąpić winna ocena wszystkich działań technicznych, może być do pomocy jaki niezależny ekspert, są takie listy „mężów zaufania”. No i debata: właściwie to wszystko i terminowo wykonane, czy nie. Jeśli nie – do poprawki. Jeśli tak: zastanawiamy się na terminem wejścia ekip remontowych do prywatnych lokali. Tu przypominam – socjalizm skończył się, nie wystarczy proste polecenie małej rangi urzędnika „bierz bracie lewe zwolnienie lekarskie i waruj!” A jakie prawo do pouczania urzędników względem czynionych kroków ? – ktoś zapyta. Prawo każdego obywatela do kontroli sensowności wydawania publicznego grosza i swobodnego ksztaltowania swego czasu wolnego. Konstytucja RP.

„…dopóki nie zostaną zlikwidowane przyczyny usterek w pierwszej kolejności…” No to mamy kolejny problem, prawda? Figlarna stylistyka miała zapewne wyrazić przekonanie, że oto najpierw A, potem B. No cóż, nie wyszło autorowi, zapętlił myśl i skomplikował. Cóż jest tą tajemniczą „przyczyną usterek w pierwszej kolejności”? Góra domu? Dół? Nie, tędy nie dojdziemy do celu, konstrukcja tego jest bowiem bezsensowna. Napiszmy zdanie inaczej, bardziej po polsku. „Dopóki nie zostaną zlikwidowane usterki, wymagające najpilniejszej naprawy…” Albo: "Dopóki nie zostana usuniete usterki, powodujace powstawanie innych usterek". Lepiej, prawda? Ale czy na pewno o to właśnie chodziło? Nie ma pewności. A jeśli nie ma – rodzą się demony wątpliwości. Lub inaczej: nasi polemiczni przeciwnicy takie wątpliwości mogą w sobie i w omawianej deklaracji odnaleźć i oczywiście wykorzystać. Ich prawo, w pismach urzędowych i oficjalnych deklaracjach należy wyrażać się precyzyjnie, dokładnie definiując rzecz omawianą. Tu precyzji zabrakło. I stylu też…

Jeżeli dobrnęliscie, drodzy Czytelnicy do tego fragmentu – rozważcie odpowiedzi na wyżej postawione pytania sami. Być może niżej podpisany jest prostym idiotą, nie znającym zasad skladni polskiej. Być może nie wie o czym mówi, praw autorskich i pokrewnych nie zna, a jakieś rzekome ekspertyzy po prostu wymyśla? Przejaskrawia wady znakomitej kamienicy, w której grzyba nikt nie uświadczy, fundamenty nie mają żadnych pęknięć (a jedynie otwory wentylacyjne) - zaś lokatorzy piętra pierwszego (jednym podłoga przemarza, innym ściana pęka z gorąca) są zwykłymi malkontentami i histerykami?

Wszystko przecież być może, prawda?

A wszystko zaczęło się przecież od tego, że Pan Administrator nie będąc formalnym reprezentantem lokatorów jednak zapragnął jako taki podpisać dobre i ważne pismo. Dlaczego nie jako zwykły lokator? Pisałem Panu, pisałem Pani Annie: nie róbcie tego, tak nie można. Udal Pan, że nic nie rozumie z prostego przekazu, jaki do Pana skierowałem. Dlaczego? I teraz opiniuje Pan teksty kogos, kogo wlasnym zdaniem Pan nie rozumie... Jak dlugo Pańscy zwolennicy bez komentarza podążać będą za takim tokiem rozumowania?

Marek Zarębski

piątek, 11 lipca 2008

Stanowisko

Stanowisko grupy osób używających nazwy Stowarzyszenia „Abramowskiego 9 – Po Drugiej Stronie” wobec pisma wysłanego dostarczonego 10 lipca 2008 r. do Prezydenta Miasta i Biura Polityki Lokalowej

1. Podzielamy opinię prawdziwych autorów rzeczonego dokumentu, wyrażony w nim niepokój z powodu nieprawnego spychania lokatorów naszej kamienicy do pozycji absolutnie nie wynikających z podpisanej z Miastem umowy cywilno-prawnej najmu. W całości popieramy treść tego dokumentu, uważając wszakże, że czas przeznaczony na lokatorskie konsultacje z nim związane BYŁ ZDECYDOWANIE ZA KRÓTKI.
2. Wyrażamy najwyższe zaniepokojenie procedurą sygnowania tego dokumentu przez osoby, które nie pełnią przypisywanych sobie funkcji - na zasadzie demokratycznej decyzji zbiorowości wyborczej, która tej funcji je pozbawila. Wszczęliśmy w tej sprawie procedurę wyjaśniającą PRZED przekazaniem dokumentu adresatom, niestety zakończyła się ona niepowodzeniem, dokładne sprawozdanie znajduje się na naszej stronie blogowej w materiale pt. „Zapis”
3. Absolutnie nie zgadzamy się na występowanie P. Artura Mikołajewskiego w roli naszego przedstawiciela czy reprezentanta (nazwy te używane są przez zainteresowanego zamiennie) z powodów opisanych na naszej stronie. Przypominamy, że P. A. Mikołajewski decyzją sąsiadów został zdjęty z przedstawicielstwa na ostatnim zebraniu ogólnym z powodu małej aktywności i deklarowanych innych zajęć osobistych, publicznie tę decyzję przyjął, zatem obecnie NIE MA PRAWA występować jako nasz reprezentant. Pozostałe uwagi wobec tej byłej reprezentacji sformułowane zostały na wspomnianym zebraniu ogólnym, wynikają również z analizy innych działań byłego reprezentanta. Wszystkie późniejsze tłumaczenia osób sygnujących dokument do Miasta odrzucamy w całości i uznajemy za bałamutne i nieprawdziwe.
4. Oświadczamy, ze sprawa fałszywej reprezentacji nie jest wbrew mniemaniom niektórych oponentów drobiazgiem niewartym wspomnienia – ale rzeczą o fundamentalnym znaczeniu w sytuacji, w której poczynania Miasta mogą się zakończyć procesem sądowym, jaki nasi sąsiedzi zmuszeni będą wytoczyć Miastu z powodu opisanych niedoskonałości postępowania urzędników miejskich wobec lokatorów Abramowskiego 9.

W imieniu Stowarzyszenia
Marek Zarębski

czwartek, 10 lipca 2008

ZAPIS

Poniższy zapis przywołuje autentyczne, zarchiwizowane w kilku miejscach maile. Jest dokumentacją korespondencji, jaką prowadziłem w ciągu minionych dni z PP. Anną Stach i Arturem Mikołajewskim. Zdecydowałem się na ujawnienie całości w chwili, w której żaden apel i żadna perswazja, dotyczyly FAKTÓW, nie zostały uwzględnione - i jak widac to z enuncjacji na stronie www.abramowskiego9.waw.pl(odczytana 10 lipca o godzinie 20.05) dokument został dostarczony do adresata w swej kulawej i nieprawnej formie. Chodzi o jeden tylko podpis, a dokladniej dopisek "Przedstawiciel". Zapewne niektórym poniższy tekst wyda się skomplikowany i nudny. Nie jest taki, zapewniam! Możecie się bowiem Panstwo dowiedzieć z niego kto, kim i jak manipuluje. I czego skutki już wkrótce mogą okazać się opłakane... Miałem ogromne wątpliwości czy publikować poniższe treści, spotkalem sie juz z sugestia, że lepiej by było, abym dobrowolnie zgodzil się milczeć. Wiec budowac na malych, rzekomo nikomu nie szkodzacych klamstewkach? Tkac materie nieformalnosci, bo jednemu uparciuchowi tak jest wygodniej? Oddawac byc moze najwazniejsza domowa batalie w rece osob, ktore dzialaja tak, jak wynika to z ponizszych, autentycznych zapisow? Zdecydowalem: NIE

Zaczęło się niewinnie, od maila, jaki otrzymałem na prywatną skrzynkę. Brzmiał:

Szanowni Mieszkańcy,Na naszej stronie www.abramowskiego9.waw.pl jest propozycja pisma do prezydenta Warszawy w sprawie projektu krzywdzącej nas uchwał rady miasta.Bardzo prosimy o zapoznanie się i o ewentualne propozycje zmian.Pozdrawiamy serdeczniea.stach, a.mikolajewski

Odpowiedź Marka Zarebskiego(sformułowana po dokładnej lekturze wzmiankowanego pisma – zatem w krótkim fragmencie poniżej występują odwołania właśnie do tego dokumentu):

Proszę Państwa: nie ma zadnej "grupy inicjatywnej", P. Artur za swoją aprobatą został odwołany z przedstawicielstwa na ostatnim zebraniu lokatorów. Cóż zatem znaczy ta reinkarnacja w podpisach? Stawiacie się Państwo na pozycji ludzi, którzy piszą, bo w Polsce wolno pisać - a szkoda, pismo jest dobre, żal dawać przeciwnikom do ręki argument, że sygnowane NIEFORMALNIE. O reszcie zastrzeżeń gotów jestem w dowolnej chwili wyczerpująco opowiedzieć P. Annie. Marek Zarębski

Anna Stach do Marka Zarębskiego:

Panie Marku,w nawiązaniu do informacji umieszczonej na stronie abramowskiego9, przesyłam wersję "uzupełnioną" i jak na razie dalej roboczą.Proszę o ewentualną opinię,pozdrawiam, Anna Stach

Odpowiedź Marka Zarębskiego:

Pani Anno: to jest DOBRE PISMO! Ale na Boga nie podpisujcie go w tej formie - Mikołajewski od ostatniego zebrania NIE JEST niczyim reprezentantem, przyjął to dobrowolnie. Pani dalsze poprawki i modyfikacje - jeszcze lepsze. Pozdrawiam Marek Zarębski

Anna Stach do Marka Zarębskiego:

Panie Marku!dzięki za opinię, trochę od siebie dodał XXX z mojej klatkijest sezon urlopowy, nie mam tez za bardzo czasu latać za podpisami - w mieście do tej pory identyfikowali nas jako grupę inicjatywna - a co to za grupa jednoosobowa, z całym szacunkiem ?Jak juz "podpaść" to na całej linii. Reszta niech zyska, nie jestem psem ogrodnika.Pozdrawiam,

Odpowiedź Marka Zarębskiego:

Pani Aniu! A jednak ważny jest również podpis, trudno, ja wiem, jaką cieszę się u Państwa opinią, ale ważny jest również podpis. Otóż jak to już w osobnych mailach powiedziałem dzisiaj A. Mikołajewskiemu: ma prawo podpisywać się pod dowolnym pismem, nie ma natomiast prawa podpisywać się tam jako reprezentant lokatorów, którym już NIE JEST od ostatniego zebrania lokatorów. Nie ja je zwoływałem, nie ja je prowadziłem - ale i ja uważam, że owo odwołanie dokonało się słusznie. Po tym zdarzeniu storpedowano naszą inicjatywę budy zewnętrznej dla strażników-ochroniarzy. Właściwie mógłbym powiedzieć, że druga strona wypowiedziała nam wojnę. Z zemsty? Nie zareagowaliśmy, choć nikt z oponentów i autorów pseudo-ankiety (ona wlasnie topedowala przedsiewziecie) nie chciał zadać sobie trudu pomyślenia, iż to nie o budę chodzi, ale o pokazanie, że możemy w ramach prawa i obowiązujących umów mieć jednak wpływ na pracę ochroniarzy. Że jesteśmy na tyle elastyczni i inteligentni, by osiągać własne cele wbrew oporowi administracji, dla dobra ogolnego. Od tamtej pory wokol ochroniarzy zdarzyło się sporo, włącznie ze śmiercią jednego z nich. P. XXX ( w tej chwili osoba niepubliczna, nazwisko wycofane na jej prosbę) określił to jako sytuację, w której do kompletu brakuje nam już tylko znalezionego w śmietniku niemowlaka, który w finale okazał by się potomkiem mufy gazowej i kontenera.Więc dalej: to nie jest tak, że jedni (dzisiejsza korespondencja z A. Mikolajewskim jest moją własnością i mogę ją ujawnić na Pani życzenie) wbrew logice, prawu, rozsądkowi i doświadczeniu zbiorowości mogą udawać, że nie rozumieją, co do nich piszę - drudzy (ja i reszta) mają milczeć i znosić to cierpliwie. Bardzo Panią proszę o rozważenie sytuacji, w której pod pismem (SŁUSZNYM PISMEM) podpisze się Pani jako REPREZENTANTKA i np. p. XXX jako LOKATOR i A. Mikołajewski jako LOKATOR. Jak widać mnie tam NIE MA. Nie wojuję o własny prestiż i władzę! Nikogo nie wygryzam by zająć jego miejsce! Są jednak ludzie odpowiedni wiedzą o administracji i doświadczeniem do prowadzenia takich bojów, jaki Pani zainicjowala - i są ludzie, którzy kompletnie się do tego nie nadają. Na wszystko proszę: niech Pani to rozważy jeszcze raz.
Marek Zarębski

Artur Mikołajewski do Marka Zarębskiego:

Panie Marku,nic nie rozumiem z Pana listu. Na zebraniu powiedziałem, że nie mam czasu sie zajmować bieżącymi sprawami, szczególnie chodzić za jakąś budką dla strażnika. Ale to nie znaczy, że nie mogą pomóc w napisaniu listu, czy opublikowaniu go w internecie - każdy mieszkaniec może pomóc - do tego nie potrzebna jest Pańska, ani niczyja zgoda. Grupa Inicjatywna nie jest zamkniętą instytucją - każdy mieszkaniec, który chce pomóc moze się podpisać pod takim listem - po to jest strona internetowa, zebyśmy to razem robili. Ja nie widzę przeciwwskazań, aby podpisów tam było nawet trzydzieściAdres emailowy P. Ani jest na stronie - może się Pan z nią skontaktować i dawać wyczerpujące, czy jakie Pan chce odpowiedzi

Odpowiedź Marka Zarębskiego Arturowi Mikołajewskiemu:

Proszę Pana: Co Pan powiedział i co się stało na ostatnim zebraniu lokatorów wiem nie tylko ja i proszę mi nie robić wody z mózgu. Reprezentantem Pan NIE JEST - kropka. Co dla Pana jest "jakąś budką dla strażnika" dla innych było czym innym, wielokrotnie dawał Pan do zrozumienia, że w tekście X czyta Pan co chce, ale nie to, co zawarli tam jego autorzy. To rzecz jasna Pański problem interpretacji. Jeżeli wszakże liczy Pan na to, że ja to przyjmę z góry i na zawsze, to powiadam Panu: nie przyjmę! Niuanse sprawy wyjaśniałem na swojej stronie internetowej, w jednym z tekstów poświęconych kamienicy, ... tu nie będę się zatem powtarzał. Oczywiście może Pan podpisywać co Pan chce. Podobnie jak ja mogę mieć zdanie jakie chcę - i do tego również nie jest mi potrzebna ani Pańska zgoda, ani akceptacja. Wyraziłem swoją opinię, mam do tego prawo - skoro zostałem o tę opinię zapytany. Własność strony internetowej (Pańska wlasnosc) nie jest prawem do przedstawiania się wbrew stanowi faktycznemu, jaki panuje od ostatniego zebrania. A grupa inicjatywna pojmowana tak, jak Pan to przedstawia obejmuje w tym układzie również Darka Kluskę, Tomasza Grefkowicza, Teresę Mirowską, XXX i wielu innych, w tym także mnie. Dlaczego zatem nie czuję się reprezentantem nikogo, poza swoją grupą i samym sobą? Krótko: z powodu innej, niż Pańska logiki postępowania... Zatem moim zdaniem może Pan podpisać się jak chce, byle nie jako przedstawiciel. Co Pan uczyni - Pańska sprawa. Nie jest Pan moim zdaniem właściwym przedstawicielem wszystkich lokatorów. Ja również nim nie jestem - między innymi dlatego kiedyś zrezygnowałem z tej funkcji. Na tłumaczenie całej reszty nie mam w tej chwili ochoty, od bardzo dawna reprezentując różne poglądy i różne temperamenty nie możemy się dogadać, widać tak już musi zostać.
Marek Zarębski

Artur Mikołajewski do Marka Zarebskiego:

Panie marku, chętnie bym z Panem pogadał, ale nie rozumiem ani słowa. Tak więc proponuję, abyśmy uroczyście zakończyli korespondencje między sobą, bo mi na to szkoda czasu.życzę powodzenia

Marek Zarębski niniejszym w tym miejscu do Artura Mikołajewskiego:

Prosze Pana! Jest Pan mistyfikatorem - i zasłanianie się niezrozumieniem stosunkowo prostego tekstu tylko bardziej kontrastowo Pana opisuje. Zdjęto Pana z przedstawicielstwa lokatorów, uczynili to Pana sąsiedzi w obecnosci innych sąsiadów, cóż tu ma do rzeczy Pańska niepamięć? Dlatego jesli o mnie chodzi wątku „braku czasu” proponuję trzymać się już stale, bardzo mi on odpowiada – istotnie nie mam już dla Pana ani czasu, ani woli do dalszego dialogu o niczym.
M. Z.