Może powinienem powiedzieć, że inspiracją był cudzy komentarz pod tym tekstem: https://dziennikzarazy.pl/27-01-dlaczego-nie-daje-na-orkiestre-wyznania-potwora .
Ale nie powiem – bo to nieprawda. Podobne treści publikowałem w innych swoich blogach. Być może dlatego, że tę akurat epokę przeżyłem osobiście, czytaj „jej skutków doświadczyłem na własnej skórze”. Uśmiechacie się, bo przecież każdy w moim wieku (60 i solidny plus) tę epokę personalnie przeżył i nie ma się czym chwalić? Nie do końca prawda. Ja bowiem przeżyłem ją jako dziennikarz tak zwanej prasy młodzieżowej. Konkretnie redakcji gwałtownie zlikwidowanego w połowie lat 80-tych „Świata Młodych”. Kto by nie pamiętał co to za zwierzę łatwo sprawdzi w dowolnym miejscu sieci. Polecam. Tu ważnym jest jeden element. Z mniej więcej połowy lat 70-tych, czyli czasu, w którym histeryczna linia propagandy gierkowskiej właśnie zawalała się. I „towarzysze” z Biura Politycznego KC PZPR uznali, że dusz i umysłów młodzieży nie wolno narażać na samowolę i powoli wzrastające miazmaty podskórnego opozycjonizmu. Tak, groźnego dla nich jak diabli – w końcu przecież na przełomie dekad powstała Solidarność, która nie wzięła się znikąd. By nie komplikować historii powiem tyle, że młodzieżowe redakcje, nie było ich dużo, ale zawsze, otrzymały do rozpracowania plan działania nazwany skrótowo „Mieć czy być”. Chodziło oczywiście o to, że lepiej „być”, niż „mieć”. I każda redakcja winna zobrazować to w sposób właściwy, zrozumiały dla swoich czytelników.
No więc „Światu Młodych” właściwie udało się! Po pierwsze ówczesny redaktor naczelny nie bardzo palił się do realizowania projektu. Być może dlatego, że jego ówczesna przyjaciółka prowadziła rubrykę „mody”, gdzie produkowała teksty jako Riuszka. A wprowadzając pogardliwe spojrzenie na fakt jakiegokolwiek posiadania, „mania”, modnego wyglądu również, należało by tę rubrykę zlikwidować. Czasopisma zgromadzone w Młodzieżowej Agencji Wydawniczej, ówczesny „Świat Młodych” zarabiał dla tego tworu krocie, więc w jakiś sposób mógł „dyskutować” z odgórnym obowiązkiem - w szczególny sposób podzieliły się obowiązkiem wprowadzania „nowości” obmyślonych przez Biuro Polityczne. Padło na „Na Przełaj” i w miarę nowy tygodnik „Razem”. Na skutki nie trzeba było długo czekać. W obiegu podskórnym MAW-u błyskawicznie utrwalił się nowy tytuł: „Na Przemiał”. A o drugim tytule powiadano, że „lepiej dziś się otruć gazem, niż pracować jutro w Razem”. Owszem, żurnaliści z tych tytułów zarabiali lepiej od innych. Ale podobno mieli duże kłopoty z twarzami. A ich gimnastyczne wyczyny z tekstami odstręczającymi młodzież od partyjnej linii postępowania długo jeszcze nie doczekają się poważnego opracowania. Na śmieszność zarobiły od razu.
Pisze Komentator aJ: „Jerzy Owsiak został wypromowany za schyłkowej komuny w reżimowych (innych poza podziemiem nie było) mediach – harcerskiej audycji w radiu i młodzieżowej gazecie „Na przełaj” – jako swoista pseudoopozycja, twórca happeningów pozornie uderzających we władzę, wentyl dla młodzieży. Żeby odwrócić uwagę ludzi w wieku licealnym od realnej opozycji, skanalizować naturalny, spontaniczny bunt „zmarnowanego” Stanem Wojennym pokolenia, jako alternatywę malowania na murach haseł typu „uwolnić Lecha” (to było na topie) organizował manifestacje pod hasłem „uwolnić słonia” (z warszawskiego ZOO).
Co mogę dodać od siebie? Chyba tylko uwagę, że mowa tu o latach nieco późniejszych, po wprowadzeniu stanu wojennego. Oczywiście rozumowanie propagandystów KC typu „mieć czy być” obowiązywało może nie tyle „nadal”, co w jeszcze większym stopniu. Potrzeba posiadania przez władców PRL-u pewnej grupy swoistych wentyli bezpieczeństwa stała się paląca. A że rozumiano tam siłę ironii jako nie podpadającej pod żadem paragraf karny broni masowego rażenia – postarano się o jej czynne zagospodarowanie. Uwalniano słonia. Choć pewnie mało kto wiedział, że wkrótce i dla Lecha skończy się czas luksusowej kwarantanny…
Skąd wzorce? Z Wrocławia. Bo to we Wrocławiu zaistniała Pomarańczowa Alternatywa Majora Fydrycha. W 1982 roku powstał pierwszy Krasnal, później zaroiło się od nich na murach i budkach telefonicznych. Z happeningami nie bardzo wiedziano jak walczyć. I czy w ogóle walczyć, bo można było ten pomysł wykorzystać. Do tego potrzebni byli jednak zaufani ludzie. Posługujący się może nie tyle wytworną elokwencją, co rodzajem młodzieżowego slangu. Zrozumiałego dla tych, którzy myśleć specjalnie nie potrafili i nie chcieli, ale z otaczającymi ich realiami coraz bardziej nie zgadzali się, bo każdy dzień propagandowych bredni socjalizmu oddalał ich od zdjęć zachodnich rówieśników. Pełnych życia, dobrze ubranych i jednak podatnych na pewien rodzaj konsumpcji. Zamiast Towarzystwa Przyjaźni Polsko-Radzieckiej (TPPR) zaproponowano im więc „bunt” w ramach Towarzystwa Przyjaciół Chińskich Ręczników (TPChR). Wtedy Owsiak zaistniał po raz pierwszy. Syn milicjanta, ani przystojny ani mądry, z przepitym głosem menela spod budki z piwem i nieskomplikowanym obrazowaniem świata. Nie pamiętam czy obok pojawiały się już takie postaci jak Walter Chełstowski, syn szefowej pseudo-harcerskich „Motywów”. Ale gdzieś z mroków pamięci wyłania się myśl, że to właśnie ta sama banda „inżynierów dusz”. Na pewno ujawniła się w kopiach festiwali Woodstock, jakie zaczęto później organizować dla młodych fanów „dobrej zabawy bez ograniczeń”. Róbta co chceta!... Tak czy inaczej Owsiak organizował dla młodych ludzi rodzaj błogosławionego przez państwo wentyla bezpieczeństwa. Czym go barwiono w kolejnych latach – to już odrębna historia. Fydrych i jego krasnale to był dla socjal-władców zbyt skomplikowany twór. Ale akcje „Uwolnić słonia” w miejsce „Uwolnić Lecha” – czemu nie? To gubiło młody zapał i dawało się łatwo opanować.
Wspominany Komentator aJ pisze: „…Z takim kapitałem (Owsiak) wszedł w PRL-bis, przepraszam, w wolną Polskę. Już skracając, robił to samo, stał się listkiem figowym III RP. Ludzie zamiast się buntować przeciw systemowi, gdzie skandalicznie brakuje pieniędzy nawet na Służbę Zdrowia, brakuje z powodu karuzel vatowskich (to oczywiście po wprowadzeniu VAT) czy innych wad strukturalnych niejako wpisanych w chroniący postkomunistyczne układy i inne patologie system, cieszyli się, że mogą udowodnić swoją szlachetność, wspierając szpitale z własnej kieszeni. Wentyl, spuszczający powietrze z naturalnego buntu antysystemowego hasłem „Pomożecie?”. Nic nowego… Może tylko to, że kto jest przeciw, ten jest zwyrodnialcem i wrogiem chorych dzieci. A na dodatek zabiera ludziom najpiękniejsze złudzenie o „spontanicznej solidarności”. Majstersztyk. Wykorzystano najszlachetniejsze ludzkie uczucia do obrony III RP. Akcja była pompowana potężnym wsparciem władców mediów III Rp (jak poprzednio zdychającego pierwszego PRL-u, tylko tym razem na poziomie wręcz histerii), oraz obowiązkowymi datkami darczyńców instytucjonalnych, żeby co roku był rekord…”
Sto procent racji! Dzisiaj nie mówić o Owsiaku jest nie tyle złem, co po prostu zbrodnią. Ile by nie powstało prawicowych, czy pseudo-prawicowych portali – wszystkie uważają za swój obowiązek eksploatowanie tego tematu. Bez Owsiaka marli byśmy na ulicach jak muchy, daremno czekając na lekarską pomoc. Nic to, że nawet największe z zebranych (a moim zdaniem wyżebranych) sum to ledwie promil czy kilka promili rocznego budżetu Ministerstwa Zdrowia. Na proporcje nikt nie zwraca uwagi, liczy się medialny hałas. Giną gdzieś wyroki sądowe nakazujące właścicielowi Złotego Melona czy innej Mrówki rozliczenie się z kolejnych zbiórek pieniędzy – choć już teraz wiadomo, że mniej więcej 50 procent tych kwot idzie nie na dobroczynność, ale na rozbudowę prywatnego imperium Owsiaka. Coś, co stanowi ledwie drobny ułamek kwot przeznaczanych przez państwo na ochronę zdrowia, jak powszechnie wiadomo kwot albo niewystarczających, albo źle adresowanych – dla prywatnej osoby stanowi prawdziwą fortunę. Dla darczyńców zaś jest wystarczającym rozgrzeszeniem - dałem do puszki, okazałem się kimś o wysokim stopniu humanizmu, teraz mogę zająć się działem „Róbta co chceta”… I Miszcz Zbiórki, jak zwykle w czerwonych portkach, może już skupić się jawnej drwinie ze swego największego wroga: Kościoła. Caritas jako fundacja kościelna zbiera rocznie parokrotnie więcej pieniędzy. W całkowitej medialnej ciszy i bez orkiestrowych telewizyjnych fajerwerków. Dzieciom wygnanym pod świątynie zdaje się nie przeszkadzać atakowanie największych chrześcijańskich symboli, ostatnio Matki Boskiej. Podobnie jak nie wadzi im podjęta przez owsiakową Orkiestrę współpraca z Kongresem Kobiet głośno promującym aborcję. Ilu z tych jednak szczerych młodych zapaleńców mogło by stanąć w tych właśnie miejscach z proszalnymi puszkami - gdyby aborcja stała się tak powszechna, jak domagają się tego szalone „kongresmenki”?
Zatem: kiedy wreszcie prawdziwy koniec ze śmierdzącymi dmuchami komunistycznych działań propagandowych? Czemu właściwie dzisiaj służą? Co na to tak zwana Zjednoczona Prawica forsująca działania czerwono-pomarańczowego szaleńca i darczyńcy-uzurpatora?
M.Z.
Fot. natemat.pl
==================
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz