Nie wolno o jednym –
mówi się o drugim. Polska zajęła zaszczytne 23 miejsce na festiwalu Eurowizji.
Nie powiem, że wynik najgorszy od lat, choć to pewnie prawda. Jak zwykle finał
w Austrii był kolejnym szczytem bezguścia, tu pewnie rekordu i tak nie pobito,
bo jak powiadają starsi głupota, bezguście i udziwnienia są jak miłosierdzie
Pańskie, czyli bez granic. A jednak fiński numer z zespołem autentycznych
downów nie przeszedł nawet sita eliminacji półfinałowych. Dla „równowagi”
raport Australijczyków bodaj z Sydney przekazywało stworzenie, którego wieku,
płci i talentu doprawdy trudno dociec. Nie mam pojęcia kto niezłemu
reprezentantowi tego kontynentu chciał zrobić takie kuku – ale zrobił i już.
Austriacki facet z brodą udający dziewicę po recyklingu reprezentantom swojego
kraju zaszkodzić po prostu nie mógł – panowie byli tak kiepscy, że trudno
bardziej.
A co u nas, na naszym podwórku? Miłośnik panslawii, Armii
Czerwonej, sierpa, młota i cycatych młodych praczek ręcznych - Donatan - z ewidentnego
nieudacznika w debilnej czapeczce awansował na jurora. Acha – i „inżyniera dźwięku”. Ciekawe co za mechanizm to spowodował, ale tym razem
mniejsza, cuda dziejące się w światku muzycznym nie tego kalibru już bywały.
Tak czy siak na prezenterkę oznajmiającą urbi et orbi głos polskich "jurorów" wpakowano oczywiście
jedną z tych cycatych praczek. Recepta jest prosta, wyśpiewał ją kiedyś buntowniczo proroczy Kazik: na głowie
gwiezdny ma wianek, w ręku zielony badylek… Kto zna całość wie co było dalej.
Czyli te dwa damskie z przodu na wierzch i do góry, na łeb owoce kwiatowej
zbiórki z trawnika przed telewizją – i gadaj, cna niewiasto. Tekstu nie było za
wiele, choć i tak wszyscy zapewne spostrzegli, iż przemowy nie są specjalnością
panny Oli, bo tak ta osóbka ma na imię. Juliuszu Braun, współczesny prezesie
telewizji publicznej: źle się bawisz za nie swoje pieniądze!
M.Z.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz