Model Rapid może się podobać, ma bowiem w sobie to coś, co
zdaje się zrywać z pojęciem „pepiczkowatości” Fabii i Oktawii. Nad głową mam
sporo miejsca, choć kapelutka lata całe kojarzonego z fanami tej marki tu się raczej założyć nie da. I co, będzie
nietypowy „skodziarz”? Wątpię – z kilku powodów, o których niżej. Tak czy siak
zapisałem się na jazdę testową Skodą Rapid.
Oczywiście egzemplarz podstawiany klientom do jazd próbnych różni
się od standardowego bogatym wyposażeniem, mało kto chce pamiętać, że za każdy
jego element w salonie przyjdzie niemało dopłacić. Ponieważ zażyczyłem sobie
jazdę autem z silnikiem benzynowym – dostałem kombi z motorem o pojemności 1200
ccm. Tak, tak, owoc tzw. downsizingu, choć przyznaję, że jak na swoje 105 KM jedzie przyzwoicie.
Jest to zasługa turbosprężarki o zmiennej geometrii łopatek. Dawna turbo-dziura
praktycznie nie istnieje, kręcąc motor ponad 3 tysiące obrotów na minutę
stajemy się jednym z najbardziej
aktywnych uczestników miejskiego ruchu. Jazda co najmniej przyjemna, a
wyposażenie kokpitu robi na kierowcy jak najlepsze wrażenie. Zwłaszcza gdy nie
jest zbyt obszerny w pasie i dobrze wpasuje się w kubełkowe fotele… Szczerze
powiem, że nie mam pojęcia jak na dłuższą metę mieści się z tyłu ktoś w
okolicach 180
centymetrów wzrostu, na parkingu standard, co o tyle dla
niżej podpisanego bez znaczenia, że i tak zamierza jeździć w maksimum dwie
osoby ze zwykłym bagażem. Siedzący obok szef sprzedaży salonu Skody spokojnie
przygląda się moim wyczynom na trasie, staram się jechać zdecydowanie, ale bez
szaleństw, pasażer w przeciwieństwie do wielu „młodych wilków” z innych salonów
samochodowych wie o motoryzacji naprawdę dużo. I właściwie nie ma pytania, na
które nie umiałby czy nie chciałby odpowiedzieć. Ile to wszystko wytrzyma? Wie
pan, producent zakłada mniej więcej 250 tysięcy kilometrów… Brzmi fajnie,
prawda? Tylko dlaczego coś mi podpowiada, że producent to może sobie zakładać
co chce, ale z turbinkami już były pierwsze kłopoty? I o ich żywotności przez
najbliższe 15 lat, niestety tyle w Polsce prywatny właściciel czeka na
przekroczenie przebiegu 250 tysięcy, raczej można zapomnieć… We flotach zapewne
jeszcze gorzej, tu kierowcami będzie i dziesięć osób, o zgoła różnych
temperamentach i nawykach. A służbowe jak wiadomo radzą sobie w każdym terenie…
Rapid zewnętrznie robi dobre wrażenie, częściowo to zasługa
dużych 16 calowych felg i niskoprofilowych opon. Rzut boczny przypomina
bardziej klasycznego liftbacka, niż kombi – ale to dobrze, w najbliższym czasie
zamierzam ładować przez piąte drzwi większy bagaż tylko raz, po złożeniu
asymetrycznie dzielonych oparć kanapy wszystko wejdzie bez kłopotu. W
codziennym użytkowaniu przeszkadzać będzie pamięć: jeździłem już hatchbackami
starszej generacji z większą przestrzenią ładunkową. No ale cóż, za
nowoczesność płaci się utratą złudzeń.
Etap kawy po jeździe próbnej: rozmawiamy o tym co
spowodowało powstanie takiego modelu i dlaczego ma on kosztować tyle, ile
kosztuje. Pełna zgoda – jesteśmy w czasach, w których producent nie zajmuje się
już zaspokajaniem potrzeb klienta. Producent je po prostu tworzy od podstaw. Rapid
jest gdzieś pomiędzy sensem i bezsensem takiego podejścia – jedni nie mają nic
przeciw, inni wszystko. Koncern Volkswagena, Skoda jest jego czeską częścią,
miał w minionych czasach kilka istotnych potknięć w produkcji silników.
Niektóre trzeba omijać szerokim łukiem z powodu ewidentnych wad konstrukcyjnych,
inne potrafiły rozciągnąć coś, co w autach konkurencyjnych producentów się nie
zdarzało – mianowicie łańcuszek rozrządu. Jeżeli ma to coś wspólnego z
„poważnym podejściem do samochodów” (jak twierdzi w reklamie Opla Claudia
Schiffer) to ja już dziękuję…
I etap handlowy: ile będę musiał zapłacić za model Rapida tak
wyposażony? Mój rozmówca chwilę zastanawia się: no cóż, niestety sporo ponad 50
tysięcy. Zdecydowanie siadam z entuzjazmem. Po zakończeniu rozmowy schodzę na
dół, Renault Megane kombi 1600 16V, 107 KM. I niestety otwieram najpierw tylne
wrota: tu bagażnik okazuje się mniej więcej dwa razy większy, niż w Skodzie.
Ruch miejski? Proszę bardzo – jest lepiej w przyspieszaniu i lepiej względem
charakterystyki pracy silnika. Zawieszenie w 13 letnim aucie – to samo co w
nowej Skodzie. Użyteczność leciwej Reni po prostu zabija konkurencję z Mladej
Boleslavi. Za cenę DZIESIĘCIOKROTNIE mniejszą… Nie ma co prawda
ciekłokrystalicznego wyświetlacza funkcji, kierownica nie ukształtowana równie modnie
– ale na co mi te gadżety w codziennej eksploatacji? A radio za stówę i
głośniki za drugie tyle grają jak marzenie. Denon? Harmann Kardon? A gdzie tam!
Koreańska japońszczyzna JVC i chińskie podróby. W sam raz na Warszawę…
W sieci można znaleźć mnóstwo portali zajmujących się
motoryzacją. Opisują, przedstawiają, selekcjonują i zachwalają. I zawsze jak
twierdzą całkowicie bezstronnie. W pracy dziennikarzy tych publikatorów już sto
lat temu dostrzegłem wadę wrodzoną: kompletną nieumiejętność wejścia w skórę
klasycznego lub jak kto woli standardowego użytkownika. Można nauczyć się
rozróżniania silników FSI i TDI, można wiedzieć mnóstwo na temat żywotności
diesla i benzyniaka, kosztów eksploatacji, można wreszcie mieć doskonałą
orientację która firma za darmo wypożyczy swój produkt do tygodniowego testu –
ale większość z tych komentatorów nie potrafi wyjść na zewnątrz, do człowieka,
który myśli także ekonomicznie, niekoniecznie modnie. Bo owszem, współczesny
prezes Konsorcjum „Krzak” porwie się na Skodę Superb, nie wypada mu jeździć
czymś gorszym, a nijaki prestiż marki da się usprawiedliwić wytrychem „łamania
stereotypów”. Tylko ilu tych prezesów Polsce? Stu? Dwustu?
Co można mieć za 50 tysięcy złotych w kategorii samochodu
osobowo użytkowego, a nadto niezawodnego i w miarę normalnego cenowo w naprawach?
Po epoce zachwytu dieslem, co wyraźnie windowało cenę – każdy wóz. Poważnie:
dowolnej marki i nienajgorszego rocznika! Z dieslami najnowszej generacji ostatnio
też jakby lepiej, kupcy unikają drogich dwumasowych kół zamachowych, filtrów
cząstek stałych i całej tej błyszczącej, ale piekielnie awaryjnej elektroniki
wtrysku i zarządzania wszystkim – po hamulec ręczny. Niemcy nadal gdzieś tam
budzą zachwyt, tyle że dzisiaj na dictum „bez gwiazdy nie ma jazdy” większość
ludzi znacząco puka się w głowę i pyta „Pan taksówkarz?”. Ci zresztą też
przesiedli się już na wyroby japońskie i francuskie, oczywiście królują takie
marki jak Toyota czy Peugeot i siostrzany Citroen. Moja Meganka choć w
warsztacie zmienia wyłącznie opony letnie na zimowe nadal budzi odruch wzgardy,
kiedyś poszła w świat plotka o zawodności bodaj cewek zapłonowych – i urosła do
wielkości stugębnego potwora. Nic się dzisiaj nie da z tym zrobić…
Z jednego tylko portalu ogłoszeniowego wybrałem kilka aut,
które kosztując wywoławczo pomiędzy 50 i 52 tysiące złotych są moim zdanie
zdecydowanie lepszą ofertą, niż nowa Skoda Rapid. Oto one:
1. Toyota Corolla Seria E16, rok produkcji 2012, silnik benzyna 1,6, 132 KM, niecałe 30 tys. km przebiegu, cena wywoławcza 50.000 zł. Owszem, sedan – za to z pojemnością bagażnika większą, niż w Skodzie. Pierwszy właściciel, kupiony i serwisowany w Polsce, można sprawdzić „życiorys” auta. Co by o Toyocie nie powiedzieć – pochodzi jak to się mówi z dobrej rodziny, co zresztą potwierdza niemiecka organizacja TUV. W kategorii pojazdów 5 i 10-letnicj Toyoty plasują się nieodmiennie „na pudle”, maksimum trzecie miejsce, częściej pierwsze. Wrażenia z jazdy? Krótko: Skoda będzie musiała się jeszcze długo uczyć i nie da się tego wrażenia zatrzeć płatnymi dodatkowo gadżetami wnętrza.
2.
Toyota
Avensis III, rok produkcji 2010, silnik diesel
2,0, 126 KM,
przebieg 108.000 km,
karoseria kombi, cena wywoławcza 50.900 zł. Opinie o tym modelu? Dokładnie jak
wyżej. Przy czym moim akurat zdaniem samochód jest naprawdę ładny.
3. Peugeot
508, rok produkcji 2011, silnik diesel 2,0, 140 KM, przebieg niecałe 100
tysięcy km, karoseria limuzyna, cena wywoławcza 51.500 zł. Cóż dodać? Może
tylko to, że linia tego auta zdecydowanie ładna, a opinie o modelu z roku na
rok coraz lepsze. Szczególny aplauz budzi aksamitnie pracujący silnik diesla - mocny, ale i oszczędny.
4.
Renault
Megane III, rok produkcji 2013, silnik
benzynowy 1,6, 110 KM,
karoseria typu liftback, przebieg 48 tysięcy km, cena wywoławcza 50.900 zł. Że
co proszę? Że nie kupuje się samochodów na „F”? To co w takim razie tak
mocno ciągnie publikę do Fordów i.. Folcwagenów?
5.
Skoda
Octavia II, rok produkcji 2011, silnik diesel
2,0 140 KM,
karoseria kombi, przebieg 78 tysięcy km, cena wywoławcza 50.299 zł. Oferta
oczywiście dla smakoszy knedliczków i dobrego piwa, jest ich w tym kraju
naprawdę sporo. Octavia weszła swojego czasu przebojem na polski rynek - i do dzisiaj cieszy się naprawdę niezłym wzięciem.
I co? I spory kłopot z wyborem. Tak, używane to ryzyko, to potencjalnie kręcone liczniki, ukryte wady i niejasne powody sprzedaży. Ale czy w istocie zakup salonowej „nówki w ogóle nie śmiganej”, ale co najmniej o klasę niższej to taki psychiczny komfort? Czy „nowość” koniecznie ma mieć wartość 10 tysięcy i więcej – oczywiście dołożonych do czegoś, co już jeździło po tym padole łez? Każdy rozstrzygnie sam i z własnym portfelem w dłoni. Czy będzie pamiętał, że ważna gwarancja techniczna to obowiązek serwisowania auta we wskazanych warsztatach, które oczywiście do tanich nie należą? Czy wybierze radio za cenę 10-krotnie wyższą od rynkowej po to tylko, by słuchać go tylko raz w roku podczas podróży na wakacje? Czy pomyśli o tym, że awaria współczesnych centrów sterowania opartych na wyświetlaczu ciekłokrystalicznym może spowodować unieruchomienie całego pojazdu?
Przedstawione wyżej oferty aut używanych kryją w sobie rzecz jasna określone ryzyko. Jak je zminimalizować? Tu jestem zwolennikiem dwutorowego działania. Podstawowy etap to wizyta w serwisie fabrycznym. Co oczywiście kosztuje – ale tym razem warto zapłacić choćby po to, by za tydzień nie ocknąć się z palcem w nocniku. Drugi etap to zaprzyjaźniony i bywały w świecie motoryzacyjnych nabytków obserwator. Może oglądać auto – choć nie musi. Jego podstawowe zadanie to łowienie wszelkich możliwych zgrzytów w opowieści właściciela. Jeśli coś jest nie tak – na pewno się pojawią. Szanowni! Poruszając się w motoryzacyjnym światku sporo lat wiem, że można spreparować i podrobić niemal WSZYSTKO. Nie poznałem natomiast takiego zawodowca, który pamiętał by wszystkie kłamstwa, którymi na dzień dobry stara się omamić klienta...
M.Z.