wtorek, 24 lutego 2015

Lokatorzy Abramowskiego 9 u burmistrza Mokotowa

Wczoraj, to jest w poniedziałek 23 lutego 2015 r. byliśmy na rozmowie z Burmistrzem (vice-Burmistrzem) Mokotowa, panem Zdzisławem Markiem Szczekotą. Przekazaliśmy po obszernym ustnym uzasadnieniu poniższe pismo:




Szanowny Pan
 Zdzisław Marek Szczekota
Burmistrz Dzielnicy Mokotów m. st. Warszawy
Lokatorzy domu przy ul. Abramowskiego 9, 02-659 Warszawa

Szanowny Panie Burmistrzu!
Jako przedstawiciele Stowarzyszenia „Po Drugiej Stronie” zwracamy się do Pana Burmistrza z prośbą o poparcie naszych starań, które mają na celu zainicjowanie zmian obowiązujących przepisów prawnych tj. Uchwały Rady Miasta Stołecznego Warszawy (XXIX615/2011) w zakresie umożliwienia najemcom wykupu mieszkań wybudowanych po 1995 roku o powierzchni przekraczającej 80 m2. Przede wszystkim jednak zwracamy się o poparcie wniosku dzisiaj dla nas najpilniejszego: obniżenia stawki czynszu, która od 2008 roku wzrosła w Warszawie średnio o 81%. 

W 2000 i 2001 roku, to jest w chwili podpisywania umów najmu ustnie upewniano nas o możliwości wykupu lokali po pięciu latach. W grupie, która te dokumenty jako najemcy sygnowała mniej więcej w tym samym czasie co niżej podpisani (czerwiec 2001 – druga grupa przetargowa) identycznie brzmiące świadectwa zgodni są złożyć wszyscy główni lokatorzy i osoby im towarzyszące (żony – mężowie) rozmawiające z urzędnikami z Canaletta 2. To jest siedziba Biura Polityki Lokalowej, które wówczas gromadziło i przyjmowało dokumenty przyszłych lokatorów. Przez wiele lat we wszystkich rozmowach i korespondencjach (dokumentacja liczy już pewnie ze dwa opasłe tomy) ta pamięć była negowana, wykpiwana, a podobnie twierdzące osoby posądzano wręcz o zaniżone zdolności percepcyjne. Gdy w roku 2005 zastępca dyrektora Biura Polityki Lokalowej wskazywał jeszcze na konieczność zebrania podpisów osób chętnych wykupić swoje mieszkanie (roboczo uznajemy, że podpisali wszyscy) – to dwa lata później dyrektor tegoż Biura wręcz poddawał w wątpliwość lokatorskie umiejętności czytania ze zrozumieniem. Dzisiaj nie ma co do tego wracać, strona miejska po prostu okopała się i opancerzyła na swych pozycjach, dyskusja nie wydaje się możliwa. 

Pod koniec ubiegłego stulecia i na początku obecnego publicznie prezentowane i nagłaśniane były założenia ówczesnego Prezydenta Warszawy Marcina Święcickiego: nasz dom i wszystkie pozostałe o tym samym charakterze miały być pomocą dla tak zwanej klasy średniej. To tez nieprecyzyjna nazwa grupy docelowej: w istocie bowiem propozycja skierowana była do osób pozostających w nadmiernym zagęszczeniu osobowym w zbyt małych mieszkaniach. Po latach okazało się, że zmuszono nas podstępem do niewłaściwego rozporządzenia swoim mieniem. Tak, Panie Burmistrzu: część obecnych lokatorów Abramowskiego 9 oddała Miastu lokale własnościowe, mówić możemy więc o mieniu wprost! Dzisiaj kolejnymi decyzjami Miasta doprowadzeni jesteśmy do stanu bezbronności.

 Jako więźniowie czynszówek nie możemy zadecydować o niczym poza płaceniem absurdalnie wysokich czynszów. Ani oni, oddający w aporcie rzeczowym mieszkania własnościowe – ani ci, którzy stawiali na przetarg mieszkania komunalne, w większości dzisiaj wykupione na podstawie dawniej obowiązujących praw. Jak więc rozumieć krążące w obiegu publicznym twierdzenia, że oto Miasto nie sprzeda czegoś obiecanego do sprzedaży – bo mu się to nie opłaca? Gdzie rzetelność władz jako poważnych kontrahentów dawnych przetargów? 

Jak wreszcie zestawiać to z przeprowadzonymi przez Stowarzyszenie „Warszawiak na swoim” badaniami dowodzącymi, iż „opieka” Miasta nad mieniem komunalnym jest co najmniej DWUKROTNIE DROŻSZA, niż opieka właściciela nad własnością prywatną we wspólnotach mieszkaniowych? Dwukrotnie droższa – czyli po prostu marnotrawna.

W 2000 i 2001 roku przystępując do tego nieszczęśliwie sfinalizowanego przetargu wszyscy byliśmy młodsi o 14-15 lat. Inna była sytuacja na rynku pracy. Miasto jawiło nam się jako Instytucja Najwyższego Zaufania Publicznego. To JEDYNE powody, dla których decydowaliśmy się na płacenie czynszów wówczas WYŻSZYCH TRZYKROTNIE od standardowych. Nikt nie spodziewał się, że sytuacja ulegnie drastycznej zmianie – w 2008 roku przyszedł kryzys, a wraz z nim podwyżki czynszów, które przyczyniły się do zubożenia całych rodzin. Nasze historie są różne, ale wspólnym
mianownikiem jest fakt, iż jesteśmy warszawiakami, którzy od lat starają się zapewnić bezpieczeństwo swoim rodzinom. Niektórzy pochodzą z rodzin, które dla tego miasta złożyły potężną daninę krwi. Nie wzięliśmy się znikąd, nie jesteśmy uchodźcami. Chcieliśmy poprawić swoją rodzinną sytuację – i okazało się, że nie mieliśmy tyle szczęścia, co inni mieszkańcy tego miasta, którzy niczego Miastu nie oddając dostali w przydziałach mieszkania z możliwością wykupu z 90 procentową bonifikatą. 


Brak perspektyw wykupu mieszkań, drastycznie rosnące czynsze, których wysokość jest nieadekwatna do stanu technicznego popadającego w ruinę budynku powodowały coraz większą irytację mieszkańców. Ludzie życiowo przyduszani mają prawo do irytacji… W roku 2003 podjęliśmy zakończoną sukcesem kampanię dotyczącą obniżki czynszów z powodu usterek technicznych WSZYSTKICH LOKALI i całego domu. Podstawą była lista indywidualnych zgłoszeń usterkowych, ale też ekspertyza techniczna, jaką przeprowadzono wobec kamienicy na życzenie administratorów. Podejmowane później dwukrotne „generalne remonty” niestety nie doprowadziły do „szczęśliwego finału” – i mimo tego, iż pochłonęły fortunę zakończyły się klapą. Ceramika jak odpadała tak odpada dalej, wybrzuszają się podłogi i spadają na głowy sufity, a grzyb z części podziemnych dociera już w niektórych ciągach klatek schodowych do czwartego piętra. Nie wspominam już o gnijących fundamentach – bo to „drobiazg” niewidoczny przy pierwszym oglądzie całości. Urzędnicy najmujący w przetargach publicznych kiepskie firmy remontowe czują się niewinni. Wszyscy są niewinni, ZGN Irysowa potrafi nawet na dowolny zarzut „odnaleźć” tysiąc dokumentów tę niewinność dowodzących. Po wielokroć wnosząc do Ratusza treści dotyczące umożliwienie wykupu – co dało by nam możliwość generalnego załatwienia technicznego problemu naszego domu – zawsze otrzymywaliśmy bezduszne urzędnicze odpowiedzi, że miastu nie opłaca się sprzedaż naszych lokali. Podobnie jak nie opłaca się obniżenie ceny najmu przestrzeni garażowych wewnątrz domu – więc lepiej niech od CZTERNASTU LAT stoją co najmniej w połowie puste… 

Taki stan techniczny, takie zarządzanie nie mają nic wspólnego z bardzo wysokimi stawkami czynszu (12,20 zł za metr kwadratowy), jakie muszą płacić lokatorzy…

I tak kolokwialnie powiadając w latach 2000/2001 weszliśmy do wora… Zmuszono nas do tego, stosując prosty wybieg: obietnice można przecież odwołać, a majestat stanowisk ma jakoby uzasadnić złe decyzje. Wystarczyło w następnych latach uroczyście wyprzeć się wszystkich deklaracji udzielanych ludziom przed złożeniem podpisu pod umową najmu – i oczywiście zmienić zasady wykupu. Po co? Ano na przykład po to, by któryś z prominentnych stołecznych urzędników mógł powiedzieć coś na kształt „widziały gały co brały”. Jedna z tych urzędniczek udzieliła nam nawet w 2007 roku pisemnej rady, która przez WSZYSTKICH odczytana została jako pouczenie, by lepiej siedzieć cicho i pokornie znosić swój finansowy los. Bo jak dama ta wie czynsz na Mokotowie to nawet 52 zł za metr kwadratowy… Jest to oczywista nieprawda, nie istnieją takie stawki wynajmowanych powierzchni mieszkalnych. Owszem: gały treść umów widziały. Obowiązujące naonczas prawa wykupu i bonifikat finansowych zamieszczonych w innych państwowych dokumentach również. A prócz tego USZY SŁYSZAŁY. Jak powiadają biegli w prawie - w tym kraju umowy ustne również mają moc obowiązującą! 

W związku z powyższym zwracamy się do Pana Burmistrza o poparcie naszych starań w dwóch podstawowych kwestiach:

1. Obniżenie stawki czynszu dopóki budynek nie zostanie przywrócony do należytego stanu technicznego - lub do momentu umożliwienia wykupu mieszkań.

2. Umożliwienie wykupu lokali na zasadach obowiązujących w roku podpisywania umów cywilno-prawnych z Miastem w roku 2000 i 2001, dzięki czemu:

a. będziemy mogli odzyskać podmiotowość, czyli sami zapobiegać niegospodarności i mieć wpływ na to, jak budynek jest eksploatowany i co się dzieje z naszymi pieniędzmi,

b. będziemy płacić stawki czynszu adekwatne do wartości i stanu technicznego lokali.
Teresa Mirowska
Marek Zarębski
Włodzimierz Mirowski
*  *  *  *  *  *  *  *  *  *  *  *  *  *

Co dalej? Już wczoraj rozpoczęliśmy procedurę nawiązywania kontaktu z przedstawicielami radnych naszej dzielnicy. Barwa polityczna klubów nie ma tu znaczenia. Wyżej zapisane treści przedstawimy każdemu, kto zechce nas wysłuchać - i oczywiście zająć się naszą sprawą. Będę sprawozdawał stan tych pertraktacji. Nadal będę usiłował nawiązywać kontakt z podobnymi organizacjami lokatorskimi, niestety tu muszę powiedzieć, że niesporo to wszystko idzie, duch obywatelski jakby przygasł. Dzisiaj działamy w imieniu naszej organizacji i osób podpisanych pod wyżej przywołanym dokumentem. Namawiamy do wsparcia naszych działań przez osoby spoza stowarzyszenia "Po Drugiej Stronie". Tu jednak sięgając pamięcią wstecz do nienajlepszych doświadczeń zbiorowych zebrań "garażowych" powiem od razu: nie przewidujemy kolejnych dyskusji o porządku świata i o tym, co można by zrobić gdyby... Chcesz nas poprzeć - poprzyj. Widzisz inny sposób na osiągnięcie celów z dokumentu - sporządź własny dokument i zainicjuj własną drogę kontaktu z urzędami. 

M.Z.

poniedziałek, 16 lutego 2015

A JEDNAK...



A jednak dokonało się przekazanie dokumentów, które mogą teoretycznie ułatwić pracę jednej z naszych sąsiadek w materii starań o obniżenie czynszów i późniejszy (potencjalnie możliwy) wykup mieszkań! W tej sytuacji zobligowany jestem do odnotowania tego faktu – co niniejszym czynię z prawdziwym zadowoleniem. Pakiet jest pokaźny, niektóre jego elementy dublują pisma już znane, inne DOWODNIE WSKAZUJĄ na skalę kłamstw, jakie wobec nas były stosowane. Przede wszystkim mam tu na myśli Biuro Polityki Lokalowej. Niżej powody, dla których tak twierdzę.

Jak moim Sąsiadom i wielu Czytelnikom wiadomo w chwili podpisywania umów najmu ustnie upewniano nas o możliwości wykupu lokali po pięciu latach. W grupie, która te dokumenty sygnowała mniej więcej w tym samym czasie co niżej podpisany (czerwiec 2001 – druga grupa przetargowa) identycznie brzmiące świadectwa zgodni są złożyć wszyscy główni lokatorzy i osoby im towarzyszące (żony – mężowie) rozmawiające z urzędnikami z Canaletta 2. To jest siedziba Biura Polityki Lokalowej. Pozostali tym tylko różnią się od nas, że nie pamiętają dzisiaj nazwisk urzędniczek prowadzących dialogi – potwierdzają natomiast ich charakter i treść. DOKŁADNIE TAKĄ SAMĄ TREŚĆ, JAK WYŻEJ WYMIENIENI! Przez wiele lat we wszystkich rozmowach i korespondencjach ta pamięć była negowana, wykpiwana, a podobnie twierdzące osoby posądzano wręcz o zaniżone zdolności percepcyjne. Nie? A to proszę przeczytać uważnie treść pisma z roku 2007 podpisanego przez Beatę Wrońską Freudenheim:

„…Państwa zarzut jakoby obecne stanowisko było niespójne w związku z pismem Nr PLI.7140/S-36/05/AK z dnia 28 lipca 2005r. w którym podkreślono, że rozważenie możliwości wykupu lokali na ul. Abramowskiego 9 jest uzależnione od złożenia wniosków przez wszystkich najemców mieszkań usytuowanych w tym budynku nie może znaleźć akceptacji ani też uzasadnienia. W przedmiotowym piśmie … zaznaczono bowiem, że przeznaczenie do zbycia musi być poprzedzone analizą i celowością takich działań …”

Niestety szanowna autorko MYLISZ SIĘ! Oto bowiem treść pisma z 2005 roku (patrz fotografia!), skierowanego do ówczesnego przedstawiciela lokatorów, na podstawie którego przystąpiono do intensywnego zbierania podpisów najemców chętnych do wykupu:

„…Szanowny Panie! W związku z pismem Grupy Inicjatywnej w sprawie wykupu lokali położonych w budynku przy Abramowskiego 9 informuję, że rozważenie możliwości wykupu lokali jest uzależnione od złożenia wniosków przez wszystkich najemców mieszkań usytuowanych w tym budynku. Podpisano Zastępca Dyrektora Biura polityki Lokalowej Ewa Ćwiek Wisniewska…”

Jak widać w dokumencie tym mowa jest co prawda o ROZWAŻENIU możliwości wykupu (słowo podkreślone) – ale NIE MA ANI SŁOWA a jakichś bliżej nieokreślonych „analizach”. Niczego w tym dokumencie „nie zaznaczono” – jak utrzymuje Wrońska Freudenheim dwal lata później! Dlaczego? Czyżby w 2005 roku trwała jeszcze pamięć o niedawnych słownych obietnicach wykupu? Czyżby w urzędniczych rozumach kołatała się jeszcze myśl, że obietnice ustne poczynione wobec tak dużej grupy ludzi jednak obowiązują? Twierdzę, że tak właśnie było! Ale już w roku 2007 w dokumentach lokatorzy jawią się jako banda przygłupów nie tylko nie potrafiących „rozumieć” urzędniczych wytworów epistolografii, ale w ogóle czytać ze zrozumieniem. Sytuacja prezentowana przez urzędników miejskich wygląda w ich opisach jak scena z kiepskiego westernu: oto Miasto najechała banda cwaniaków zamierzających dokonać rabunku jakiegoś bliżej nieokreślonego mienia wspólnego – i naprzeciw tłuszczy staje szeryf Beata. Najpierw z „dobrym słowem” mającym poruszyć rozumki niekumatych rabusiów. W kolejnych latach już z innymi, bardziej ostrymi „uchwałami” i „postanowieniami”. Ich lufy dymią do dzisiaj. I gdyby nie wyrok NSA z czerwca 2014 roku – nie mieli byśmy nic do powiedzenia. Niestety jak się okazuje „racja” szeryfa rozmywa się coraz bardziej. Dzisiaj więc miast wykonać wyrok – szeryf „go rozważa”…

W 2007 roku nie  byłem już niczyim przedstawicielem. O piśmie Wrońskiej Freudenheim dowiedziałem się pośrednio – i na tej stronie w tekście „Błądzenie mocarstw i mocarzy” zaproponowałem odpowiedź. Nie skorzystano z tej oferty. Szkoda. Bo gdyby tak się stało konsekwencją prostą byłby zapewne proces sądowy wytoczony Miastu przez oszukanych lokatorów. Zmuszono nas podstępem do niewłaściwego rozporządzenia swoim mieniem. Tak, tak, szanowna pani dyrektor: część obecnych lokatorów Abramowskiego 9 oddała Miastu lokale własnościowe, mówimy więc o mieniu wprost! Dzisiaj doprowadzeni są do stanu bezbronności. Nie mogą zadecydować o niczym poza płaceniem absurdalnie wysokich czynszów. Ani oni – ani ci, którzy stawiali na przetarg mieszkania komunalne, w większości dzisiaj wykupione na podstawie dawniej obowiązujących praw. Jak więc rozumieć twierdzenia, że oto Miasto nie sprzeda czegoś obiecanego do sprzedaży – bo mu się to nie opłaca? Jak zestawiać to z przeprowadzonymi przez Stowarzyszenie „Warszawiak na swoim” badaniami dowodzącymi, iż „opieka” Miasta nad mieniem komunalnym jest co najmniej DWUKROTNIE DROŻSZA, niż opieka właściciela nad własnością prywatną we wspólnotach mieszkaniowych? Rozumiem: Miasto potrzebuje żelaznego elektoratu wyborczego. A któż lepiej wypełni tę rolę, niż sowicie opłacani urzędnicy ZBK-ów, DOM-ów i innych podobnych przechowalni "nietykalnych"? Po prostu "władzy raz zdobytej nie oddacie nigdy" - tak to się za ancien regime'u powiadało, prawda? A ludzie i obietnice? Jacy ludzie i jakie obietnice? Nie ma ludzi, nie ma obietnic: są płatnicy, najemcy, podnajemcy i cała reszta tej menażerii nie potrafiąca pojąć "istoty wypowiadanych przez Władców słów"...


M.Z.


środa, 11 lutego 2015

ALARM W MAŁEJ SPRAWIE



Jak to z ostatnich wpisów widać zajmuję się doprawdy różnym obszarem spraw – irytujących czy cieszących, bez znaczenia. I jak to w życiu bywa w każdym z tych obszarów istnieje pewna hierarchia: coś jest ważne, ale są też rzeczy ważniejsze i najważniejsze. W polityce wielkiej skali ważna jest dzisiaj Ukraina i to co się na niej wyprawia, co każdego dnia przybiera postać zwykłego ludobójstwa. W Warszawie nadal nie  podano precyzyjnych wyników ostatnich wyborów, sprawa jednak powoli przysycha. W naszym zaś domu zaktywizowała się mała grupka ludzi, którzy chcieli by dołączyć do innym podobnych im lokatorów lokali „komercyjnych” – a nie mogą z powodów banalnych, żeby nie powiedzieć śmiesznych. Czy jedno można porównywać z drugim? Oczywiście NIE MOŻNA! Na co dzień jest niestety tak, że tkwię po uszy w obu obszarach tych zdarzeń. Wirtualnie jeśli chodzi o Ukrainę czy wybory warszawskie – i realnie w związku z moim domem.

Jak większość pamięta przez kilka lat byłem tak zwanym reprezentantem lokatorów. Pisałem urzędowe pisma, dobijałem się o jakąś tam formę sprawiedliwości – i w zakresie obniżki czynszów na pewien czas udało się. Powstała spora teczka dokumentacji, trzymam wyłącznie oryginały. Czy to jest moja prywatna własność? PO STOKROĆ NIE! Każdy sąsiad, który chciałby moją dawną pracę kontynuować albo chociażby obejrzeć dokumentację co, jak i kiedy się odbywało – ma do tego prawo. Na początek otrzyma kopie, w finale jeśli będzie reprezentował inne jeszcze osoby także oryginały. Powód prosty: to wszystko jest własnością zbiorowości, a nie moim prywatnym archiwum.

Po latach bezruchu powstała w naszym domu nowa grupa, która ma wolę kontynuowania tamtych działań. Nie jestem jej konstruktorem ani nawet główną sprężyną, choć pomagam ile mogę… Nawiązujemy kontakty z innymi ośrodkami podobnych inicjatyw, większa grupa jest po prostu bardziej skuteczna. Przedstawiciele takich stowarzyszeń, jak „Warszawiak na swoim” czy organizacji lokatorskich z Gocławia czy Śródmieścia rozmawiając z nami poprosili o zgromadzenie wszystkich możliwych dokumentów związanych z dawnymi działaniami naszego domu i jego kolejnych przedstawicieli. Skierowano więc pytanie do ostatnich reprezentantów czy dysponują jeszcze jakimiś dodatkowymi „kwitami” dotyczącymi tych działań – i nadeszła odpowiedź twierdząca. Od czterech tygodni trwa jednak czynna obstrukcja związana z naszą pracą: dysponentka „papierów” a to nie ma czasu, a to wywozi dzieci na zimowisko , a to po prostu nie reaguje na kolejne prośby o przekazanie dokumentów lub ich kopii.

Co możemy uczynić w tej sytuacji? Prośby już nie skutkują. W komentarzu do poprzedniego tekstu napisałem wyraźnie, że jeśli się to nie zmieni wymienię jasno i publicznie imię i nazwisko osoby, która torpeduje działania, mające w efekcie i jej samej przynieść korzyść. Ktoś z boku zaczął mnie  namawiać bym jednak tego nie czynił, ponieważ narażę się na proces sądowy dotyczący naruszenia dóbr osobistych. Odpowiedziałem wtedy i odpowiadam tutaj: wątpię! Wątpię dlatego, że albo osoba owa nie ma żadnych delegacji do przetrzymywania dokumentów dotyczących zbiorowości, ponieważ jest osobą prywatną, nigdy i przez nikogo demokratycznie do żadnej funkcji nie wybieraną – albo osobą publiczną, która działać wbrew dobru ogólnemu nie ma prawa. Tak czy siak dokumenty (jeśli je w ogóle posiada, a nie kłamie na temat posiadania) wydać powinna. W pierwszym przypadku jako pozwany odpowiem przedstawicielom prawa, że działam nie z niskich pobudek złości, zemsty czy celowego obrażania kogoś, ale pobudek pro-obywatelskich, dawniej zwanych społecznymi. W drugim wypadku powołam się na fakt, iż krytyka osób demokratycznie wybranych, czyli publicznych jest całkowicie dopuszczalna, łącznie w użyciem ich pełnych danych osobowych.

Na koniec krótko i na temat: czekamy na wydanie dokumentów do niedzieli. Jeśli termin ten nie będzie dotrzymany w poniedziałek krótki tekst: osobą działającą na niekorzyść naszych sąsiadów, torpedującą inicjatywy obywatelskie jest…

Dlaczego tak? Bo nie bez przyczyny przedostatnie zdanie poprzedniego mojego tekstu brzmi: „…Namawiam natomiast do stawiania czynnego oporu sprawcom opresji: jednoczenia się, domagania, postulowania, a w razie czego i czynnej obrony…”  Więc nie będę z gęby robił sobie cholewy…

M.Z.

piątek, 6 lutego 2015

TYLKO NIE KŁÓĆMY SIĘ MIĘDZY SOBĄ!!



Wracam na własną, ostatnio wbrew mojej woli zmienioną stronę (ale już naprawiona!) z pewnym lękiem, w końcu nie wiadomo co i który idiota wymyśli, zaś sprawni informatycy-hakerzy zrealizują. No ale niech tam, w końcu z  powodu wyczynu tej ekipy do końca życia w kącie siedzieć nie wypada i nie można. Dzisiaj kilka uwag dotyczących kredytobiorców frankowych i mieszkańców takich domów jak nasz, podobno w oficjalnej wykładni to gmach luksusowy i sprawiedliwie rżnący mieszkańców do gołej skóry. Po czasie bo po czasie – ale zaczęły mi się jawić pewne zbieżności i podobieństwa między tymi sytuacjami.

Frankowicze słusznie podnoszą kwestię oszustwa, jakiego dopuściły się wobec nich banki, jak wiadomo od dawna już nie polskie. Z grubsza oszustwo to polegało wcale nie na tym, że ktoś kogoś o czymś nie uwiadamiał – bo raczej uwiadamiał, tyle że drobnym drukiem na końcu umowy kredytowej. Albo cichym szeptem, ubranym dodatkowo w mądre bankowe słowa, których jak wiadomo człowiek dbający o własne zdrowie psychiczne rozumieć nie potrafi, bo też i nie powinien. Rzecz w tym, że jak się okazało osobnik nie mający złotówkowej zdolności kredytowej nagle ją odzyskiwał w obliczu szwajcarskiej waluty – i już mógł się zapożyczać nie tylko ponad stan, ale w ogóle ponad rozsądek. Dzisiaj wiadomo, że były to czynności służące zaganianiu ogromnej grupy ludzkiej do saka, wora, czy jak kto woli pułapki. Przy czym z góry było wiadomo, że po iluś tam latach zaciągnięty na mieszkanie kredyt mimo, ze spłacany nie będzie mógł zostać skutecznie spłacony, banki mieszkania te po prostu sobie wezmą, spłacone uprzednio kwoty zagarną, a zrabowane ludziom dobra przyniosą bankowcom sowity zysk. Tak, tak, proszę Państwa: tak wygląda rzeczywistość w dniu dzisiejszym. Co dziwnie koresponduje z polityką, którą opiszę niżej.

Otóż ja i moi sąsiedzi dobrze pamiętamy jak w roku 2000 i 2001 Warszawę obiegły anonse prasowe mamiące właścicieli czy najemców za małych dla rozrastających się rodzin lokali na terenie miasta, że oto w swej niesłychanej dobroci Prezydent tego miasta (et consortes) proponują warszawiakom świetny interes. Miał polegać na tym że my, mieszkańcy, damy wam to, co dzisiaj nasze, wy nam wynajmiecie co na kredyt z publicznych pieniędzy zbudowaliście. Po czym urzędniczki odpowiadające na pytania warszawiaków zaciekawionych wizją polepszenia swego losu otrzymały od przełożonych precyzyjne instrukcje. Na przykład na pytanie czemu to właściwie czynsz oferowanych lokali (wówczas TRZYKROTNIE WYŻSZY OD STANDARDOWEGO!) związany jest nie z metrażem, ale jakimś widzimisię ówczesnych władz miejskich panie miały odpowiadać, że z tej przyczyny, iż po pięciu latach możliwy będzie wykup.  Na obowiązujących wówczas zasadach, czyli z 90 procentowym rabatem! Oczywiście gadać skądinąd miłym paniom było wolno – pisać tego i stemplować urzędową pieczątką już NIE!

I tak weszliśmy do wora… Wystarczyło teraz uroczyście wyprzeć się wszystkich obietnic udzielanych ludziom przed złożeniem podpisu pod umową najmu – i oczywiście zmienić zasady wykupu. Po co? Ano na przykład po to, by jak to miało miejsce na późniejszych zebraniach lokatorów naszego domu ten i ów (a raczej „owa”) mógł powiedzieć coś na kształt „widziały gały co brały”. Owszem, proszę Szanownej: gały widziały. Ale też USZY SŁYSZAŁY. Po tysiąckroć – bo tyle mniej więcej osób może dzisiaj złożyć zeznania przed każdym sądem boskim, czy powszechnym i potwierdzić co wyżej napisałem. W tym kraju umowy ustne również mają moc prawną! Dla urzędników ZGN-ów i miasta, zresztą działającego coraz wyraźniej w poprzek zasad samorządowych, a nawet Konstytucji czy podpisanych umów międzynarodowych „stało się światło”. Można było na przykład na dobrze opłacane stanowiska przyjąć parę setek (a może jak niektórzy dowodzą i parę tysięcy) starych kolegów i klientów partii rządzących – uzyskując pewność, „że raz zdobytej władzy nie oddamy nigdy”. Dlaczego? Ano dlatego, że w ten prosty sposób miejski Alibaba zdobywał pewne głosy wyborcze. Który bowiem rozbójnik czy szeregowy członek bandy zagłosuje za tym, by zmienić władzę, a jego samego mianować przestępcą bez zajęcia?

Frankowiczów oszukały międzynarodowe korporacje bankowe. Nas oszukało Miasto, które miało być nasze, ale jest nie wiadomo czyje, choć urzędnicy nadal posługują się językiem polskim. Frankowiczom podobno należy się pomoc państwa. Nam się dalej nic nie należy. Ciekawe dlaczego: i tamci i my podpisywaliśmy nieuczciwe umowy, więc czemu jednych chronić, innych pogrążać? Przy czym my musieliśmy najpierw oddać coś materialnego, brali najchętniej mieszkania własnościowe – frankowiczom wystarczało przekonanie, że są sprytniejsi od reszty świata. Dzisiaj nieszczęście zrównało obie grupy. Jedni i drudzy mogą w znacznej części potracić dorobek swojego życia. Nie namawiam do żadnej wojny pomiędzy oszukanymi, władzy jak się wydaje właśnie o to chodzi. Namawiam natomiast do stawiania czynnego oporu sprawcom opresji: jednoczenia się, domagania, postulowania, a w razie czego i czynnej obrony. Nie może bowiem być tak, że po oddaniu mieszkania własnościowego wartości ponad 400 tysięcy złotych i wejściu w spiralę zadłużenia na poziomie 5 tysięcy lokatorowi grozi się natychmiastowym wyrzuceniem pod most za kilka miesięcy.

M.Z.

środa, 4 lutego 2015

UWAGA!



Nie spodziewałem się, że i mnie to dotknie – a jednak dotknęło. Mam na myśli włamanie na stronę i istotną zmianę wpisu dotyczącego polemiki z Coryllusem. Na szybko i jeszcze przed jak najstaranniejszym zabezpieczeniem bloga usunąłem tekst i dodatkowy, dzisiejszy wpis kompletnie nie mający nic wspólnego ze mną, za to kreujący mnie na idiotę nie znającego znaczenia słów i pojęć. Zdezorientowanych przepraszam. Hasła zmienione, co mogłem zrobić dla bezpieczeństwa strony właśnie zrobiłem.

M.Z.