piątek, 31 października 2014

Warszawiak na swoim - WAŻNY PRZEDRUK!



Szanowni! W dyskusji pod ostatnim wpisem (Incydencik maleńki taki) powołuję się w jednym z komentarzy na tekst, jaki ukazał się w wielu miejscach za sprawą Stowarzyszenia „Warszawiak na swoim”. Aby nie być gołosłownym dzisiaj przedrukowuję całość. Zdjęcie oryginału zastąpione zdjęciem naszego domu. Oto ten tekst w całości, wyróżnienia opisane:

Sprzedaż mieszkań komunalnych. Temat ważny społecznie

  Sprzedawać lokale komunalne, czy ich nie sprzedawać ? Materiał od stowarzyszenia „Warszawiak na Swoim”. Oryginał także tutaj: http://telegraf24.waw.pl/sprzedaz-mieszkan-komunalnych-temat-wazny-spolecznie/
 
Polityka mieszkaniowa w Warszawie stanowi jeden z najbardziej napiętych problemów społecznych

 
Musimy zrozumieć, polityka mieszkaniowa miasta służy tylko urzędnikom i nie ma nic wspólnego z mieszkańcami. Dwie kadencje z apanażami rzędu 300-400 tys. rocznie starczą, żeby nie martwić emeryturami,  zusami, filarami, OFE itp. itd. Duże pieniądze są po prostu marnowane - zamiast iść na poprawę sytuacji mieszkaniowej Stolicy.

 
W latach 2008-2012 miasto Warszawa sprzedawało na podstawie uchwały z roku 2004 ponad 2000 mieszkań rocznie uzyskując ok. 70 mln. złotych. W 2013 roku zaczęła obowiązywać uchwała XXIX/615/2011 znacznie ograniczająca bonifikatę. Plany miasta na 2013 przewidywały sprzedaż 684 mieszkań Faktycznie złożono 40 wniosków o wykup, a sprzedano 18 mieszkań  uzyskując z tego tytułu 1 730 800 zł, czyli generalnie zainteresowanie zakupem zmniejszyło się ponad trzydziestokrotnie. Można stwierdzić, że sprzedaż praktycznie ustała.


Miasto posiada ok. 90 000 mieszkań w swoim zasobie, częścią zarządzają wspólnoty a częścią miasto, przy czym miasto zarządza ponad dwukrotnie drożej. Można szacować, że miasto wydaje rocznie ok. 140 mln. więcej niż wspólnoty przekłada się to rocznie na 700 nowych mieszkań. Z tego punktu widzenia w interesie mieszkańców miasto powinno albo pozbyć się mieszkań albo zmienić sposób zarządzania. Należy podkreślić, że wiele budynków zarządzanych przez ZGN jest kompletnie nie remontowanych i popada w ruinę jest to 291 (14%) budynków w stanie awaryjnym (zakwalifikowane do rozbiórki) natomiast w zarządzie wspólnot są to 3 budynki (0,03%). W interesie urzędników miejskich jest oczywiście zarządzanie zasobem miejskim, mają nieźle płatne zajęcie i chyba niewiele do roboty, jako że w stosunku do prywatnych zarządców zatrudnienie jest cztero lub pięciokrotnie większe. Koszt zarządzania metrem kwadratowym jest ponad dwukrotnie wyższy niż przez wspólnoty mieszkaniowe. (wyróżnienie m.z.)


Potrzeby miasta wynoszą ok. 2000 mieszkań na zaspokojenie potrzeb mieszkaniowych osób oczekujących na przydział. Również potrzeba 2700 mieszkań z wyroków eksmisyjnych. Jest to liczba w przybliżeniu równa liczbie pustostanów w Warszawie.


Sprzedaż mieszkań jest niewątpliwie znaczną pomocą dla lokatorów, co budzi sprzeciw wśród osób, które nabyły mieszkania na wolnym rynku często z pomocą wieloletnich kredytów i które uważają za słuszne wstrzymanie sprzedaży. Trzeba jasno powiedzieć, że lokatorzy komunalni często zajmują mieszkania od dziesięcioleci lub od pokoleń, często krewni odbudowywali je po wojnie i inwestowali w nie niemałe fundusze, teraz miasto chce je przejąć (lub JUŻ PRZEJĘŁO - jak to ma miejsce w wypadku naszych lokali - dopisek m.z.). Obecnie lokatorzy płacą ok. 1000 zł rocznie więcej niż właściciele, co przekłada się na 80 mln w skali miasta - a miasto cały czas twierdzi, że dopłaca do tych mieszkań.  Wiele osób miało książeczki mieszkaniowe, które jak wiadomo nie zostały zrewaloryzowane. Renciści i emeryci zyskaliby  możliwość zastosowania tzw. odwróconej hipoteki.


Często też rodziny „przedwojennych” warszawiaków pozbawione zostały swoich mieszkań. Zostały one przejęte przez kwaterunek.


Miasto uchwalając uchwałę odmówiło sprzedaży osobom pobierającym np. zasiłki mieszkaniowe mimo, że dostają je także właściciele mieszkań, Rzecznik Praw Obywatelskich zaskarżył uchwałę , WSA uznał skargę i mimo to Zarządy Dzielnic dalej odmawiają wykupu tak jakby wyrok był bez znaczenia. Stolica państwa od 10 lat unijnego uchwala przepisy sprzeczne z Europejską Karta Praw Człowieka nie mówiąc już o naszej Konstytucji, nikt nie widzi w tym niż niestosownego i nazywa się to racjonalna gospodarka mieszkaniowa.  Część lokatorów, którym odmówiono z tego tytułu wykupu zaskarżyła już wyroki do Strasburga.


Polityka Ratusza to „divide et impera” (wicie rozumiecie) moglibyśmy więcej robić, ale musimy dopłacać do komunalnych i nie ma pieniędzy. Komunalni podnajmują mieszkania, bo mają inne (ok. 1% ) albo mają niebotyczne zarobki jak prezesi spółek giełdowych, albo to menele nie płacący czynszu, Głupi lud to kupi. Skłócanie mieszkańców przynosi rezultaty wystarczy wejść na jakieś forum mieszkaniowe szczególnie w GW.  Jeśli wiceprezydent miasta wykupuje komunalne to oczywiście mu się należy. Żeby zacytować klasyka „Musimy podzielić Polskę na tak wiele różnych grup etnicznych, na wiele części i podzielonych grup jak to jest tylko możliwe”.


Musimy zrozumieć, polityka mieszkaniowa miasta służy tylko urzędnikom i nie ma nic wspólnego z mieszkańcami. Dwie kadencje z apanażami rzędu 300-400 tys. rocznie starczą, żeby nie martwić emeryturami,  zusami, filarami, OFE itp. itd.. Duże pieniądze są po prostu marnowane zamiast iść na poprawę sytuacji mieszkaniowej Stolicy.


(Warszawiak na swoim)
 ======
Przywołał: M.Z.
Fot. M.Z.

czwartek, 30 października 2014

INCYDENCIK TAKI MALEŃKI...



Rzecz istotnie incydentalna, znów dotyczy domu, w którym mieszkam. Opisuje zdarzenie, które miało miejsce z udziałem faceta dobrze mi (niestety!) znanego, wchodziłem z nim już w zwarcie kilka razy. I NIGDY ZE SWOJEJ INICJATYWY! Powinienem to jako skargę przesłać do kierowników Smoka Milusia – ale od kiedy otrzymałem odpowiedź od władz dzielnicowych na ostatnie swoje pismo skarżące (nie do nich zresztą skierowane) doszedłem do wniosku, który przenośnie należy opisać tak, że na członków ekipy Ali Baby nie ma sensu skarżyć się do ich szefa. Publikuję przeto rzecz na swojej stronie, jak wiem czytanej i przez administratorów. W formie, w jakiej wysłał bym pismo – gdybym był przekonany o słuszności tej drogi. Dzisiaj będzie już wprost: z imionami i nazwiskami. Bo oto, drogi adwersarzu, przyszywasz mi na siłę rzeczy, za które będziesz zapewne chciał mnie później oskarżać. NIEDOCZEKANIE!



„…Proszę Państwa!



Ponieważ dzisiaj, 30 października 2014 r. miałem nieprzyjemność spotkania z waszym pracownikiem, inspektorem budowlanym Zenonem Murawskim - składam oficjalną skargę na działania tego pana, sposób jego odnoszenia się do lokatora, tu siebie mam na myśli, sposób prowadzenia rozmów o charakterze „dochodzeniowym”. Poniżej powody skargi:



30.10.2014 około godziny 8.00 zawiadamia mnie pani z ochrony, nowa, nieznana mi bliżej osoba, że oto „jakiś pan z administracji żąda wydania klucza od pomieszczenia technicznego w podziemnym garażu”. Informuję ochroniarkę, że nie mogę wydać czegoś, czego nie posiadam. Ale że za 10 minut zejdę do pomieszczenia ochroniarzy i spróbuję sprawę wyjaśnić osobiście.



Po 10 minutach jestem na dole. W tym momencie ze schodów poziomu zerowego schodzi zażywny jegomość, sam Zenon Murawski, znany mi oczywiście ze swojej poprzedniej działalności i generowania licznych konfliktów. Poświęciłem mu ongiś jeden z wpisów na swojej stronie internetowej (marzec 2014) – czym jak sądzę zaskarbiłem sobie „dozgonną wdzięczność”. I zaczyna od razu: „Proszę wydać klucz od pomieszczenia technicznego!” Ja: „Niczego panu nie wydam, nie mam żadnego klucza do żadnego pomieszczenia, proszę w razie potrzeby zasięgnąć informacji na ten temat na przykład u dozorcy. A tak przy okazji – jaki jest powód, że kieruje pan nową ochroniarkę, osobę niezorientowaną, właśnie do mnie?” Z. Murawski bez wahania: „Ochroniarz poszedł tam, gdzie wie…”. Ochroniarka: „Co wie? Panie, to przecież pan kazał mi iść pod dziesiątkę!” Z. Murawski ogólnie, w powietrze, udając, że nie słyszy ostatniego zdania: „Tu, na tej tablicy były trzy klucze, teraz nie ma żadnego. Jak się nie znajdzie wywalę drzwi!”. Ja: „A wywalaj pan sobie co chcesz, pański problem, ja panu oświadczam, że mam już dość mianowania mnie winnym w sytuacji każdego zamętu, z którym pan sobie nie potrafi poradzić!”. Z. Murawski do ochroniarki: „Ja pani kazałem iść pod dziesiątkę?”. Ochroniarka: „A skąd wzięłabym ten pomysł? Ja nie znam tego gościa, nic nie wiem o jego kluczach…” Z. Murawski: „Pani zmyśla…” Ja:” Panie Murawski, widzę, że wchodzi pan w skórę inspektora dochodzeniowego, co gorsza pan chcesz nie zarchiwizować, ale wymusić jakieś zeznania, mam tego dość, wyjaśniaj pan sobie swoje sprawy z kim pan chcesz, ode mnie proszę się odwalić!”



Czy orientuję się w niektórych sprawach tego domu? Tak – o ile ktoś chce ze mną rozmawiać. O ile ktoś chce mi opowiedzieć swój problem. Czy mam klucze od wszystkiego? Nie mam. Jak Państwu wiadomo byłem kiedyś reprezentantem lokatorów, działałem dla ich dobra, skutecznie – niektórzy ufają mi do dzisiaj. Wiem również, że naszym administratorom te działania co najmniej się nie spodobały. A jednak nadal obiecuję każdemu mojemu normalnemu rozmówcy zachowanie poufności – i zawsze ją zachowuję. Nie ma żadnego powodu bym dzielił się tą wiedzą z kimkolwiek – zwłaszcza gdy arogancko domaga się jej osobnik obdarzony tak wielkim „talentem”, jak wasz inspektor budowlany. Moim zdaniem ktoś, kogo powinniście trzymać z dala od ludzi – bo napompowany niepojętym poczuciem władzy absolutnej nad rzeczami i ludźmi po prostu nie potrafi kontaktować się z otoczeniem. Powiem tak: widzi co mu się zdaje. I nie widzi tego, co JEST. Opisałem swojego czasu sposób, w jaki podjeżdżał „po pańsku” pod nasz dom, zresztą blokując wjazd do garażu na poziomie zero. Domyślam się, że opisanemu „panu i władcy” bardzo się to nie spodobało, podobno komuś musiał się tłumaczyć. Mam to w nosie.



Wnoszę zatem o zwrócenie uwagi Zenonowi Murawskiemu. Ja, niżej podpisany nie szukam zwady z tym panem. On ze mną tak. Nie przyjmuję do wiadomości, że ma nade mną jakąkolwiek władzę, że może powodować określone zachowania ochroniarzy wobec mojej osoby, wkręcać mnie w swoje chore wyobrażenia i domagać się rzeczy, których posiadania przeze mnie nie jest w stanie dowieść. Chce wywalać jakieś drzwi – niechaj wywala. Mam nadzieję, że pokryje koszty zamętu i późniejszej demolki. Z WŁASNEJ KIESZENI – NIE MOJEJ!



Marek Zarębski



(30.10.2014 r.)…”



M.Z.

ARCYWAŻNE!!!



Dzisiaj przedruk tekstu po prostu doskonałego. Poczułem się upoważniony do czynności powielenia niżej przedstawionych treści – ponieważ Autor w swojej pracy, patrz ostatni akapit, wyraża na to zgodę. Oryginał znajduje się tutaj: http://www.ekspedyt.org/czarnalimuzyna/2014/10/30/30477_tajemnica-hodowli-lemingow-jak-zrozumiec-i-wyleczyc-leminga.html
-------------------------------------------------------

Autor:
30 października 2014

Od długiego już czasu tzw. użyteczni idioci, czyli słynne lemingi jawią się jako plaga, z którą nie radzą sobie zupełnie nie tylko „spin felczerzy” prawicy, ale nawet nieźle wykształceni i trzeźwo myślący ludzie sumienia.
Wiedza o programowaniu ludzkiego umysłu nie jest wiedzą tajemną, jednak wciąż przegrywa z potocznym postrzeganiem zjawiska. Brakuje również praktycznej umiejętności stosowania antidotum, które jest dostępne tylko w nielicznych placówkach (portalach).
Jak głosi potoczna wiedza, słynny leming jest gatunkiem utuczonym za pomocą medialnej papki. Jest to oczywiście prawda, lecz tym, co pomoże nam zrozumieć mechanizm zaprogramowania umysłu leminga oraz sposób jego odprogramowania – oczyszczenia umysłu, jest:

Teoria markera somatycznego 

Programowanie neurolingwistyczne

Odruch Michnika-Palikota 

Szczepionki, czyli antynarracja

„Słowa  mają  w  komunizmie  znaczenie  odwrotne  albo  nie  mają  żadnego”.  Józef Mackiewicz.
Język jest kluczem do zrozumienia manipulacji, jakiej jest poddawane codziennie społeczeństwo polskie. Dlaczego język ? Jest on bowiem nie tylko narzędziem komunikacji, służy także do WARTOŚCIOWANIA, czyli do wyrażenia opinii o rzeczywistości.

Lewica chcąc wpłynąć na myślenie poprzez zmianę języka oraz zmianę jego „niepoprawnej”, spontanicznej wersji, dokonuje semantycznych manipulacji, redefiniuje pojęcia, wprowadza neologizmy, stosuje cenzurę „politycznej poprawności”. Głównym celem jest zakaz nazywania rzeczy po imieniu, w sposób adekwatny do danego zjawiska bądź osoby.
Przeciętny Polak, bezustannie poniżany i atakowany za polskość oraz za przejawy normalnego zachowania, ma kłopot, aby znaleźć punkt oparcia do obrony. Brak wiedzy, w tym podstawowej wiedzy historycznej i wykształconej umiejętności opisywania i nazywania po imieniu rzeczy i zjawisk oraz ich wartościowania czyni go bezbronnym.

Rozległe pustostany polskiej duszy i mentalności przewiane wiatrem historii zawłaszczyli animatorzy popkultury i zawodowi manipulatorzy, wstrzykujący na co dzień olbrzymią dawkę toksyn w krwioobieg zbiorowego umysłu.
Zgodnie z teorią markera somatycznego, tym co wpływa na myślenie i podejmowanie wyborów u przysłowiowego użytecznego idioty są emocje wygenerowane i podsycane codziennym zmanipulowanym przekazem.

Jak powstaje i jak „myśli” leming ?
 Lemingi działają nieświadomie w oparciu o tzw. odruch Michnika-Palikota. Sam mechanizm jest łudząco podobny do odruchu Pawłowa. Polega na irracjonalnej reakcji na słowa klucze, pojawiające się medialnej narracji lub w potocznym, codziennym, zainfekowanym, bełkotliwym nurcie.

Marker somatyczny
Eksperymenty psychologiczne wykazały prymat afektu nad poznaniem. Według  hipotezy markera somatycznego pojawiające się silne emocje i reakcje fizjologiczne stanowią pierwotny składnik rozumowania i są niezbędne przy podejmowaniu decyzji. Markery,dostarczając umysłowi podpowiedzi w postaci stanów emocjonalno-somatycznych, działają często poza sferą świadomą. Emocje pozytywne lub negatywne mają wpływ na przetwarzanie informacji i podejmowanie decyzji.

Programowanie neurolingwistyczne (NLP) – polega na planowym stosowaniu technik komunikacji oraz metod pracy z wyobrażeniami, nastawionych na tworzenie i modyfikowanie wzorców postrzegania i myślenia u ludzi.

Podstawową techniką NLP używaną w propagandzie jest tzw. kotwiczenie – stwarzanie odruchowych emocjonalnych powiązań przyczynowo-skutkowych z bodźcem. Bodźcem może być komentarz związany z obrazem i dźwiękiem.
Mechanizm działa na zasadzie stworzeniu asocjacji podprogowych pomiędzy obiektem a sztucznie zbudowanym negatywnym lub pozytywnym kontekstem /obiektem są osoby, zjawiska, problem, idea/. Bardzo prosta, lecz skuteczna manipulacja zgodna z propagandą wzorca. W praktyce 1000 razy powtórzone goebbelsowskie kłamstwo powoduje przerwanie naturalnych i powstanie w ich miejscu sztucznych – nieprawdziwych skojarzeń  pomiędzy pojęciem, słowem a desygnatem. I odwrotnie: dane słowo – może to być nazwisko polskiego polityka – wywołuje „odruch Michnika-Palikota” polegający na rezonansie – przypomnieniu emocjonalnego kontekstu i obfitym wydzielaniu się jadu nienawiści.

Zgodnie z tym „algorytmem” medialna narracja – język propagandy przenika do języka potocznego, stając się językiem wtórnych politycznych analfabetów – mentalnych meneli spod budki z wiadomą gazetą, którzy reagują agresją na bodziec /słowa klucze/.

Na początku wystarczy 1000 razy zainfekować nazwę partii, nazwisko polityka, ideę negatywnym kontekstem, by po jakimś czasie  tylko doklejać dowolne kłamstwo lub bzdurę.

Mechanizm działa także w odwrotnym przypadku – zamiast „medialnego błota” toksyna jest szczelnie oblepiona pozytywnym kontekstem. Utrwalenie następuje w formie stereotypów, zabobonów i mitów, które dodatkowo pełnią funkcję definiującą dozwolony obszar myślenia i działania.

Fałszyści, nazwijmy ich litościwie (od języka, którym się posługują) –”polscy”, korzystają bardzo chętnie z osiągnięć swoich poprzedników, począwszy od Goebbelsa, a skończywszy na… żydowskiej hasbarze.
Zasady tej ostatniej są następujące:

1. name calling – próba trwałego przypisania jakiejś osobie lub idei pozytywnego lub negatywnego symbolu czy atrybutu. Polega na wielokrotnym, codziennym powtarzaniu dokładnie tych samych słów (np. przymiotników) w odniesieniu do konkretnych celów – osób lub partii politycznych.

2. glittering generalaty („lśniący ogólnik”) – polega na trwałym łączeniu opisu działań rządu, polityków danej opcji z pojęciami cenionymi przez audytorium (np. „wolność”, „sukces” „demokracja” itd.).

Ktoś, kto panuje na emocjami, kontroluje i modeluje codzienny odbiór rzeczywistości poprzez fałszystowską narrację, ten bez trudu może kształtować myśli i poglądy społeczeństwa jak plastelinę.

ANTIDOTUM, szczepionki semantyczne, antynarracja
Oderwanie sensu i prawdziwego znaczenia od pojęć i przypisanie im znaczeń odwrotnych, jest metodą służącą do niszczenia kultury i człowieka stosowaną przez komunistów kulturowych w Europie i na Świecie.
Nie jesteśmy bezbronni. Skuteczna obrona polega na nieużywaniu (powtarzaniu, powielaniu) zainfekowanych zwrotów propagandowych oraz stosowaniu własnych szczepionek. Kuracja się powiedzie, jeżeli będziemy robić to systematycznie. Systematycznie oznacza codziennie.

Nie należy w dyskursie publicznym używać wymyślonych lub zredefiniowanych pojęć – słów kluczy wywołujących u leminga opisane odruchy lub słów, których zaprogramowana asocjacja została skierowana na fałszywy desygnat lub fałszywy kontekst.

Doskonałym przykładem spontanicznej antynarracji w czasach pierwszej komuny (1944–1989) było dowcipne przekręcenie nazwy ówczesnej Rosji komunistycznej – zamiast zbitki „Związek Radziecki” Polacy mówili „Związek Zdradziecki”. Oddawało to w doskonały sposób sens i prawdę. Podobnie powinno być dzisiaj.

Dozujmy werbalną dawkę lemingowi w formie szczepionki o obniżonej toksyczności. Jeżeli chcemy użyć danego pojęcia, to jedynie w prawidłowym kontekście lub z domieszką innych słów, które obniżą zjadliwość skażonego nośnika. Na przykład zamiast:
„Orientacja homoseksualna” – „dezorientacja homoseksualna”
„Unia europejska” – „Unia posteuropejska”

Obydwa dodane słowa odkrywają sens zjawiska. Myślę, że nie muszę tego tłumaczyć.

Przykładem analogicznego rozbicia lewackiego „memu” „Rydzyk” może być np. pytanie: „czy Rydzyk jest gorszy od muchomora”? Rzadko ktoś odpowiada twierdząco.

Powinniśmy robić to przy każdej okazji, gdy w rozmowie, w której uczestniczymy, używane są lewicowe pojęcia lub propagandowe słowa klucze. Pamiętajmy, propaganda lewicowa używa tych zbitek od wielu lat, każdego dnia tysiące razy. Dlatego apeluję także do dziennikarzy, aby nie używali lewicowego, zatrutego języka.

Można zrobić to także w formie żartu, przekierowującego uwagę na wymyślony, nawet surrealistyczny kontekst, rozbijający propagandowy patos.
Nie należy również używać słowa „gej”, który został zaszczepiony do języka w celu dodania pozytywnego atrybutu „wesołkowatości”. Zamiast obraźliwego słowa „pedał”, wystarczy homoseksualista lub pederasta, sodomita.

Inne propozycje:
„Edukacja seksualna” – nigdy nie powinniśmy używać tej zbitki, zamiast niej możemy zgodnie z prawdą przywrócić do użytku stare słowo „molestacja” seksualna /nieletnich/.

„polityczna poprawność” – wbrew pozorom bardzo toksyczna zbitka z uwagi na znaczenie słowa „poprawność”, które sugeruje odwołanie się do czegoś poprawnego /kanonu norm/. Proponuję „polityczna głupkowatość” z uwagi na absurd i głupkowatość tego „kanonu”.

Polacy są narodem na tyle dowcipnym, że na pewno wymyślą całą masę antynarracyjnych zwrotów, tak jak to robią na zasadzie graficznej i werbalnej kreacji „demotywatorów” oraz tzw. „internetowych memów”
Powinniśmy również wymóc na swoich politycznych idolach, aby pod żadnym pozorem, nie używali zwrotów zaczerpniętych z gadziego języka !!! Duża część polityków „prawicowych” jest niestety ignorantami, a dodatkowo przejawiającymi cechy pysznych i zadufanych w sobie bufonów. Nie zwalnia nas to z odpowiedzialności za publiczny dyskurs, który powinniśmy oczyścić z toksyn.

Jeżeli zgadzacie się z opisem zjawiska i proponowanego antidotum, to proszę, rozpowszechnijcie tę notkę. Niech będzie to początek naszej odpowiedzi na kłamstwo. Zakazali nam noszenia broni, używać słów nam nie zakażą. Zamiast biadolić, rozpocznijmy antynarrację.
 Przywołał: M.Z.


środa, 29 października 2014

OSTRA JAZDA 2



W grudniu 2011 napisałem felieton „Ostra jazda”. Kto chce może sprawdzić. Nie przedrukowuję dzisiaj w całości, nie ma sensu, chcę jednak wrócić do pewnych wątków. Bo mają znaczenie w ostatnim dialogu, jaki z członkami sekty niejakiego Muftiego z Polaków.eu zmuszony jestem w komentarzach prowadzić. Oto bowiem donoszą oni urbi et orbi, że działam jako rozbijacz stronnictwa polskiego. To jest oczywista bzdura! Przede wszystkim dlatego, że ci ludzie żadnym stronnictwem polskim nie są i nigdy nie byli. Przeciwnie: to są manipulatorzy, lewacy, schopenhauerowcy wszelkich dyskusji i generalnie środowisko anty-polskie. Ich zadaniem jest mentalnie Polaków rozbić – przy zachowaniu pozorów organizacyjnej jedności.

Grudzień 2011: „…Podlegam ostatnio nieco dwoistym uczuciom: z jednej strony liczba wejść na bloga zdecydowanie wzrosła. Bardzo się z tego cieszę. Z drugiej komentarze, jakie otrzymuję stale eksploatują wątek czemu piszę co piszę. Połowie komentujących to się podoba – drugiej niestety nie. Dla pierwszych mam zatem dobrą wiadomość: niczego nie zamierzam zmieniać. Dla drugich pozostała wiadomość zła: jest tej samej treści, co pierwsza…”
 
Październik 2014: na pytanie czemu zająłem się tą sektą odpowiadam, że narobiła już dostatecznie dużo złego, że jest dla innych manipulantów określonym wzorem działania i że wreszcie trzeba „królowi” powiedzieć, iż jest nagi. A goła „królewska” dupa ani w  męskim, ani damskim wydaniu nie stanowi wdzięcznego obiektu obserwacji. Szef sekty po szkoleniach - jakie sprawozdawał u siebie niejednokrotnie - bez wątpienia doszedł do pewnej biegłości w manipulowaniu cudzymi możliwościami. Ot na przykład proponuje swemu oponentowi Zenkowi by ten natychmiast, bez najmniejszej zwłoki, przejął sterowanie częścią portalu, opłacił serwer i zajął się czynnościami, których nigdy przedtem nie wykonywał. Krótko: czynnościami redaktorskimi. Jest to oczywista granda podobna tej, w której pilot samolotu z Europy do Ameryki skłócony z jakiegoś powodu z pasażerami proponuje jednemu z nich, by zasiadł za sterami i bezpiecznie wylądował. „Przecież to takie proste…” Pewnie że proste. Dlaczego tylko przypomina stary dowcip, w którym gość z walizką pyta pod warszawskim Dworcem Centralnym przechodnia „Jak dostać się do Filharmonii”? „Ćwiczyć, cholera, ćwiczyć!” – pada skądinąd słuszna odpowiedź. Załóżmy, że oto ja, były zawodowiec tej branży Zenkowi pomogę, jednak go przećwiczę z dobrym skutkiem i uczeń wkrótce piękne solo na skrzypcach wykona. Dlaczego jednak miałby to robić w tej sali pełnej podejrzanych typów i typków, korwinistów i masonów? Przecież miałby jak w banku, że w połowie koncertu ktoś zacznie żreć chipsy i bekać popijając colą…

Idziemy zatem różnymi drogami, w różnych kierunkach – i nie płaczę z tego powodu. Komentuję co chcę komentować, rzeczywiście łapię się ostatnio na tym, iż zbyt często wymieniam tu nazwę głupstwa, które najwyraźniej na zlecenie niejaki Mufti założył przed laty. Po co?  Ano po to tylko chyba, by następnie miesiące całe wycierać sobie gębę polskością i Polakami, po to, by picuś-korwinista GPS mógł wmawiać ludziom co jest, a co nie jest polską tradycją – i po to, by destabilizować coś, co i tak od lat jest zdestabilizowane. Oj, zapomniał bym o masonie Schmidcie i jego przedziwnej skłonności do straszenia oponentów komunistycznym paragrafem 212 KK. Fartuszkowcy wszystkich krajów: łączcie się! Może to w niektórych wypadkach – patrz foto - wygląda nienajgorzej? A i dyskusja jak widać jakaś tam możliwa…

M.Z.

poniedziałek, 27 października 2014

Z PEWNYM PORTALEM...



… o szumnym tytule „Polacy.eu.org” stało się dokładnie co przewidywałem. Nie, to żadna satysfakcja, dorosły człowiek nie może mieć satysfakcji z powodu dziecięco prostych „proroctw”. Ale jadąc dalej w duchu złośliwostek powiem tyle, że spodziewałem się rozpadu całkowitego, a ten tylko połowiczny. Jak w Czarnobylu poza reaktorem… No trudno. Pocieszające jest to, że ujawniły się osobowości (raczej szczątki osobowości) i postawy. I tu już satysfakcja moja niepomiernie większa: jakbym wytypował przed laty sześć prawidłowych liczb w totka… Niestety trafiając niczego nie wygrałem.

Tak, zanim wybuchł ten bagienny granat nastąpiła ostra dyskusja. I jak było do przewidzenia chachmęciarze, propagandziści, krętacze i ludzie o słabej pamięci pokazali na co ich stać. W skrócie stanęli na palcach – i puścili bąka. Tak mają, do tego się przyzwyczaili, tak po schopenhauerowsku kręcili i smrodzili zawsze i kręcą do dzisiaj. Niektórzy studiują masonerię. Na co im to? Nie mam pojęcia, choć z drugiej strony znam i takich, którzy studiując lożę B’nai Brith bez względu na to czy są dziewczynkami czy nie – wyłysieli na kształt mycki. Oczywiście niczego nie zauważyli, cóż, te typy tak mają. Dlaczego przy okazji twierdzą, że nadal są narodowcami? Naprawdę nie wiem. Widać przyszywanie sobie jakiejś wybranej tożsamości bez znieczulenia to zabieg długotrwały i bolesny. Nie wiedzą jeszcze, że te szwy i tak puszczą.

Objawili się też zwolennicy libertarianizmu. Albo jak to określiła kiedyś blogerka Mała Wanda, co to z nieznanych powodów ma dwa głosy - libertynizmu. Podoba mi się taki „skrót” myślowy, bowiem natychmiast rodzi się skojarzenie: Mała Wanda jako kobieta dwu-głośna (sama tak się przedstawiła) jest wicemistrzynią Polski! Tuż za pewną podobno-pisarką, która wymyśliła kobietę dwu-łechtaczkową. Tak czy siak padła deklaracja któregoś z blogerów, że on tak naprawdę z głównym apologetą libertarianizmu, GPS-em, nie zgadzał się nigdy, ale dyskusje obu panów uważa za pożyteczne. A w ogóle to zgadzają się „w żeglarstwie”. Pięknie! Zapewne nie będę zdziwiony, gdy za rok na Mazurach zobaczę dwie łódki, na rufach których będzie wymalowany port macierzysty GPS-a: Ciemnogród. Tak, tak proszę Państwa, taki kawałek „miszcza” pojawił się swojego czasu w sieci, tak swoją łódkę opisał. I jak widać rozmowa o tym jest pełna zgody. Muszę pomyśleć i ustalić: współczuć, olać czy śmiać się.

Zenek, rzekomy sprawca zamieszania, został więc niemal sam – i powinien czym prędzej z tego kisielu się wycofać. Zapasy mocarnych pań są tam bowiem ustawiane i z góry wiadomo kto wygra. Jeżeli tego nie zrobi – autoryzuje nie-polski burdel, jaki na „Polakach.eu” od pewnego czasu się dzieje. Oczywiście wybierze samodzielnie, nic mi do tego. Wbrew prośbom i nawoływaniom, które też się pojawiły. Swoją drogą przypomina takie argumentowanie do zgody w imię zgody (!) wiecznie żywe „ukąszenie heglowskie”, które jak wiadomo wymuszało przedkładanie konieczności dziejowej nad los jednostki - i dawnym marksistom zdawało się doskonałym wytłumaczenie „błędów młodości”. Ładne mi błędy, za które miliony kładły łby na pień… Tak czy siak dzisiaj niewielu o tym pamięta, okrzyki „kochajmy się, gódźmy i bratajmy” gdzieś z głębi trzewi temu lub tej jednak się wyrywają. Zaraz potem zza kulis pojawia się łebek diabełka, który dopowiada: ale oczywiście pod właściwym przywództwem… Zatem sekta formalnie właśnie się urodziła, problem polega na tym jak to zgrabnie ogłosić światu.

Czy ujawniłem jakieś tajemnice? Po stokroć nie. O wszystkim wątpiący mogą przeczytać sami, wszystko jak to się powiada dostępne jest w domenie publicznej. Ciekawskim: POWODZENIA!

M.Z.

środa, 22 października 2014

WRACAMY NA SWOJE...



A konkretnie do nadchodzących coraz szybciej wyborów samorządowych. W mieście, które może i jest wiosną barwne – ale na pewno zwróciło się przeciw swoim mieszkańcom. I dzisiaj z uporem maniaka tkwi w tym błędzie, stosując liczne wybiegi mające na celu zachowanie status quo. To znaczy wysokich pensji miejskich, wszechwładzy każdego urzędasa centralnego (Ratusz!) czy dzielnicowego – przy oczywiście rzekomej totalnej niemożności wyprzedawanej mieszkańcom jako panaceum na każdy zgłoszony przez nich problem. Informujemy „Władców”: ta maść już nie działa, a nasza cierpliwość właśnie się kończy!

Skontaktowałem się dzisiaj ze sztabem wyborczym Jacka Sasina. To jeden z dwóch kandydatów na prezydenta mojego miasta, który kwestię w tym domu pierwszoplanową, czyli obniżenia kosztów „toczenia” (zbójeckie czynsze!) i umożliwienie lokatorom wykupu zajmowanych mieszkań stawia na jednym z pierwszych miejsc prowadzonej kampanii wyborczej. Opowiedziałem o barwnych losach kamienicy, minionych i aktualnych wojnach z urzędnikami dzielnicy, każdą wypowiedziana kwestię wsparłem przekazaniem Sztabowi kserokopii dokumentów, wyroków NSA, artykułów, pism skarżących i odpowiedzi na nie. Zaproponowałem również, by kandydat Jacek Sasin zechciał potraktować nasze potencjalne głosy jak najpoważniej – z zastrzeżeniem, iż w wypadku jego wygranej będziemy domagać się realizacji przedwyborczych obietnic. Zaproponowałem również, by kandydat zaraz po wygranych wyborach zechciał odwiedzić nas i powiedzieć:

DOŚĆ WASZEJ PAŃSZCZYZNY! OD JUTRA ŻYJECIE W WOLNYM I PRZYJAZNYM MIEŚCIE!

To hasło przekazuję całkiem honorowo do wykorzystania…

Kiedy kilka tygodni temu w odpowiedzi na moją skargę dotyczącą nieproduktywnych, a drogich ochroniarzy i złego zarządzania domem otrzymałem odpowiedź sygnowaną między innymi przez samorządowych władców Mokotowa – postanowiłem nie przywoływać jej tutaj i broń Boże szczegółowo nie komentować. Prosta przyczyna: stek banialuk niewart jest czasu, jaki trzeba by mu poświęcić. Rozziew pomiędzy deklaracjami autorów pisma, a stanem faktycznym domu i czynnościami wobec niego wykonywanymi tak wielki, że nie przychodzą  mi do głowy żadne parlamentarne określenia – a tym razem innych nie chciałbym używać. Sytuacja spowodowała jednak, że począłem szukać innych dowodów na bezsensowną gospodarkę lokalową prowadzoną przez obecny Ratusz. I nie trzeba było długo szukać. Przywołane dalej dane pochodzą ze strony Stowarzyszenia „Warszawiak na swoim”.

„…Musimy zrozumieć – polityka mieszkaniowa miasta służy tylko urzędnikom i nie ma nic wspólnego z mieszkańcami. Dwie kadencje z apanażami rzędu 300-400 tysięcy rocznie starczą, by nie martwić się emeryturami, zusami, filarami, OFE itp. itd. Duże pieniądze są po prostu marnowane, zamiast iść na poprawę sytuacji mieszkaniowej Stolicy…”

Smacznie? Pewnie że tak! Autorzy dowodzą dalej, że w latach 2008-2012 na podstawie uchwały z roku 2004 miasto sprzedawało ponad 2000 mieszkań rocznie. Przychód z tego tytułu: około 70 milionów złotych. W 2013 roku poczęła obowiązywać uchwała znacznie ograniczająca bonifikaty udzielane dotychczas przy wykupach. Pamiętają Państwo: z 90 procent do maksimum 50 procent. Dzieci gorszego i lepszego Pana Boga… My to ta druga grupa. Na efekt nie trzeba było długo czekać. Zaplanowano (cholera – jak za socjalizmu!)  sprzedaż 684 mieszkań, sprzedano 18. TRZYDZIESTOKROTNIE MNIEJ! Czy bardzo pomyli się ktoś mówiący, że sprzedaż praktycznie ustała?

Ciąg dalszy tekstu z „Warszawiaka na Swoim”: „… Miasto posiada około 90 tysięcy mieszkań w swoim zasobie. Częścią zarządzają wspólnoty, częścią miasto – przy czym miasto zarządza ponad dwukrotnie drożej. Można szacować, że miasto wydaje rocznie około 140 milionów złotych więcej, niż wspólnoty, przekłada się to rocznie na wybudowanie 700 nowych mieszkań. Z tego punktu widzenia w interesie mieszkańców miasto powinno albo pozbyć się mieszkań, albo zmienić sposób zarządzania…”.

I co? Wyobrażacie sobie swoich administratorów rozwieszających na klatkach schodowych naszego domu ogłoszenia typu „Wybitny fachowiec budowlany, zarządca, szuka zajęcia”? Pewnie że nie wyobrażacie. Bo przecież „wybitni fachowcy” zrobią wszystko, by obecnego żerowiska nie stracić. By doić nas jeszcze intensywniej, by opowiadać nam pierdoły wyssane z palca, by unikać wykonywania choćby połowy tego, do czego zobowiązuje ich podpisany angaż i przyzwoitość. Prędzej piekło zamarznie, niż nauczą się liczyć nasze pieniądze (bo swoje liczą wspaniale!), poznawać zasady rozsądnej i skutecznej ekonomii i nie wmawiać obywatelom niekonstytucyjnie, że ci nie mają prawa interesować się celowością wydatkowania pobranych od nich pod przymusem grubych setek złotych.

„Warszawiak na Swoim” przynajmniej w zakresie tekstów, do których się dostałem ma również swoje wady. Nie znajdziecie tam ani słowa o oszustwie, jakiego dopuszczono się wobec specjalnej kategorii lokatorów komunalnych. Czyli wobec nas, użytkowników czegoś, co jest rzekomo „komercyjne”. No cóż, nie mam im dzisiaj tego za złe. Dopuściliśmy kiedyś do tego, że reprezentowanie lokatorów z Abramowskiego przeszło w ręce… powiedzmy łagodnie… niezbyt odpowiedzialne. A dwóch panów, gdy będzie  trzeba wymienię ich nazwiska, zrobiło wszystko, by nie konsolidować się z innymi, podobnymi do naszego budynkami z Żoliborza, Gocławia czy Pragi. Tam dzisiaj działają prężne, oficjalnie zarejestrowane Stowarzyszenia. U nas smutek tropików. A może nawet TRUPIKÓW.

Informuję przeto sąsiadów: intensywnie nawiązuję zerwane kontakty z innymi budynkami miejskimi komercyjnymi. Mam już pierwsze obietnice ustaleń dotyczących wspólnego działania. Zmowę zła dokonanego wobec nas, naszych dzieci, naszych losów TRZEBA POKONAĆ. Rozsądnych zapraszam do współpracy. Nierozsądni, pieczeniarze, interesowni – niechaj się lepiej trzymają z daleka.

M.Z.

poniedziałek, 20 października 2014

AKTUALNOŚCI Z LEKKA NIEŚWIEŻE



Czy zastanawiali się Państwo kiedy nad problemem wyższości umysłów masońskich nad wszelkimi innymi? Ulegliście takim masonów sugestiom? Albo nad kwestią czy stosowanie wymuszających milczenie paragrafów kodeksu karnego powstałych w czasach komuny jest przyzwoite? Wiadomo – nie jest i po co tu dalej gadać…

Więc co? Więc gdyby jedna z takowych myśli jak zając przemknęła gdzie w Państwa bliskości to zapewne złapalibyście zwidę za uszy i rozbili o kant… dobra, stołu. Bo to są dywagacje paskudne, a nadto czyniące normalnym ludziom zamęt w głowach. Bo to są zachowania dowodzące maksymalnego idiotyzmu, jaki narodził się w sieci za sprawą manipulantów różnej maści, dewiantów i frustratów. Swojego czasu mówiłem o tym obszerniej przywołując różne polemiki i dyskusje toczące się w portaliku o dumnej nazwie Polacy.eu. Na koniec nieodmiennie wieszczyłem, że podobne działania rozbiją coś, co przynajmniej w założeniu (i tytule) miało być polskie i dumne. Rzecz się właśnie dokonała. Oskarżony o anty-polskość mason poległ. Wbrew płomiennym apelom obrońców, by oskarżenie podawało tylko te argumenty, które obronie pasują do całości wywodu…

Będzie więc od tamtego dnia aksamitnie i gładko? Z miłością każdego do każdego i bezkonfliktowo? Ależ nie, kochani, w żadnym wypadku! Uruchomione złe moce nie znikną jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Złe dżiny dobrowolnie nie włażą z powrotem do zamknięcia, trzeba je tam umieścić siłą, może fizyczną, może tylko jakiego zaklęcia. Nic podobnego na razie się nie stało – i pewnie długo nie stanie. Najwspanialsi informatycy NIGDY nie byli dobrymi redaktorami naczelnymi, moderatorami czy mediatorami. Nigdy nie panowali nad czymś, co w ich języku miast być jakąś treścią zwało się po prostu „kontentem”. A gdy jeszcze mieli do wykonania inną, równie skomplikowaną robotę jątrzenia, dezawuowania i dzielenia – to noc czarna przed oczkami i przemożna wola powrotu do sprawdzonych schopenhauerowskich metod krzywienia każdej dyskusji… No cóż, tak to bywa, chłopczyku. I ty, dziewczynko która miałaś nieść nadzieję, a przyniosłaś garść głupstewek, które można by nazwać dosadnie – gdyby nie w sumie delikatne usposobienie niżej podpisanego.

M.Z.

piątek, 10 października 2014

W RAMACH REMANENTÓW



No więc w ramach tytułowych czynności zabrałem się za porządkowanie starych książek. Nie dość, że żona kazała – to jeszcze miejsce na półkach dawno się skończyło, był to więc nakaz podparty racją… Spakowałem kilka bzdetnych powieści kryminalnych, jakąś rozprawkę o wyższości kultury masowej nad dekadencką i kapitalistyczną (mój Boże – 40 lat temu innych książek nie drukowano!) – i wszystko sio do paczki śmietnikowej! Aż trafiłem na perełkę, której w życiu nie wyrzucę: „Gubernatora” Roberta Penn Warrena. Polecam moim Czytelnikom: nie znam lepszej rozprawy o władzy, dewiacji z nią związanej, brudach tkwiących w polityce od zawsze. I chyba na zawsze…


Co tkwi takiego magicznego w dobrej literaturze, że czytana po wielu latach porusza do żywego? Zdolność przewidywania? Aptekarska analiza ludzkich ułomności? Mistrzostwo pióra i diaboliczna umiejętność wodzenia czytelnika w światy, których istnienia nawet nie podejrzewał? Wieczna aktualność wynikająca z precyzyjnej obserwacji? Niechaj mądrzejsi rozstrzygają. W zestawieniu z nieżyjącym już Amerykaninem współczesna proza polska poraża perfekcyjną niedoskonałością. Najwyraźniej lata całe trzeba było ćwiczyć, by osiągnąć ten poziom dna i bełkotu. No i niektórym się udało… Stąd pomysł, by przywołać w tym miejscu autora innego od reszty, zamilczanego na śmierć, a przecież absolutnego rekordzistę w sprzedanych nakładach swoich książek – Waldemara Łysiaka. W wydanej rok temu książce „KARAWANa LITERATURY” przywołuje on we wstępie taki oto wpis Charlesa Baudelaira o George Sand, jak wiadomo przyjaciółce Chopina:


“…Jest głupia, ma niezgrabny i przegadany styl. Jej moralne idee odznaczają się tą samą głębią osądu i delikatnością uczucia, co wyznania dozorczyń i sprzedajnych kobiet. Najlepszym dowodem upadku naszego stulecia jest fakt, iż kilku mężczyzn zakochało się w tej latrynie…”


I jak? Skąd ten Francuz wiedział co będzie wydawane w Polsce w drugiej dekadzie dwutysiąclecia? A przecież powyższa definicja pasuje jak ulał właściwie do wszystkiego, co leży na księgarskich półkach i ladach, zwłaszcza do tak zwanej „literatury kobiecej”. I czemu ten czy ów „salon” przydał stempel „genialności”, albo „odkrywczości”… Poświęćcie proszę trochę czasu, sięgnijcie do „Gubernatora”, a z całą pewnością na wyrzuconych opowieściach o „domu na bagnach” (albo nad rozlewiskiem – nie pamiętam), definicjach samców alfa pewnej niewydarzonej malarki zarobicie mnóstwo pieniędzy w punktach skupu makulatury.


No tak, starszy pan, niestety już się do tego korpusu zaliczam, znowu narzeka na współczesność. Jakby nie pamiętał o zawołaniu „o tempora, o mores”, przecież znanym od tysiącleci… Jest jednak pewien sens w przywoływaniu podobnych porównań. Spójrzcie proszę na wprowadzające zdjęcie. Creme de la creme, najwyższa półka polityki i europejskości podczas swojej ostatniej wizyty w Berlinie jakby zapomniała, że po czerwonym się idzie, zaś zielonym sadzi do góry. Naczytała się Harlequinów? O wojnach polsko-ruskich? O "wnuczkożonkach" bakułowatych? Czy raczej niczego od lat nie przeczytała?


Więc znów jesteśmy we współczesności. Początek nowego wieku, a jakby dekadencja. Jeszcze raz Łysiak:


„…Czasy są ciężkie. Także w Polsce. Żyjemy w kraju, w którym bezkarnie można informować prokuraturę i opinię publiczną, że wielki majątek zdobyło się dzięki ruletce, wygrywając 138 razy z rzędu … albo że pieniądze na kampanię wyborczą zdobyło się od studentów i emerytów, którzy masowo wpłacali po 15 tysięcy złotych…”


Czy to przypadkiem nie ta sama ekipa? Do spółki z pyzatą panią, która jak twierdzą „sondaże” już dzisiaj ponownie wygrała wybory na prezydenta Warszawy? Ależ oczywiście, rozumiem, że zaraz otrzymam komplet maili dowodzących jaki to ze mnie dureń i pis-owiec. Odpowiadam en bloc i z góry: przeczytajcie proszę ostatnie zdanie wyżej przywołanego cytatu z Baudelaira. Nic więcej nie mam do powiedzenia.



M.Z.