poniedziałek, 16 czerwca 2014

Rząd się sam wyżywi?




Afera taśmowa… Komentują wszyscy, od lewa do prawa, zatem nie ma sensu powtarzanie tego, co po stokroć zostało wypowiedziane. Ciekawskich odsyłam do czeluści Internetu, dzisiaj wręcz pęka w szwach od opinii mądrych, dyletantów i mądrych inaczej. Niektórzy biorą za to kasę – ale w sieci to już rzecz wiadoma. Dla mnie ujawniona właśnie arogancja przedstawicieli tak zwanej władzy to żadna nowość. Zastanawiam się tylko co jest przyczyną (zastanawiam tutaj, na piśmie), że to zaraźliwa choroba, która normalnego nie tyka, lecz się czepia urzędnika. Czy konstatacja, że przykład idzie z góry jest tu wystarczającym wytłumaczeniem?

Pamiętają Państwo „rząd się sam wyżywi”? Wtedy szokowało, dzisiaj zdaje  się czymś są tak normalnym, że właściwie nie ma o czym gadać. Wylani z ministerialnych gabinetów przejdą przecież do spółek skarbu państwa (a może do ukraińskich koncernów?), są po „próbie ognia”, więc skromna pensja w okolicach stu tysięcy miesięcznie należy im się jak psu buda. Da się przeżyć od pierwszego do pierwszego, może nawet dzieci doposażyć w jakiś apartament… Że co, że to dyletanci i złodzieje? W tym rzecz: jest ich za co trzymać, stare powiedzenie mówi, że kwity i dokumenty nie płoną, gdzieś ktoś je schowa i poczucie bezpieczeństwa dla prawdziwych władców neo-PRL-u zapewnione!

Tymczasem nam, maluczkim, już zaczęto tłumaczyć, że wszystko „dla dobra państwa”. Że to właściwie norma, iż panowie zatroskani losami państwa i narodu wyrażają się nie tyle wulgarnie, co ekspresywnie – więc nie ma sprawy, narada była robocza, a że w knajpie to bez znaczenia. Obserwując portale internetowe wyraźnie widać, że specjaliści rządowej socjotechniki już kombinują czym by tu smród zagłuszyć, a aferę przykryć. Część publiczki wierzy – w końcu kto dzisiaj zna się na układach rządowo bankowych i komu zależy na tym, by w obiegu było tyle banknotów, ile trzeba, a nie tyle, ile panowie z dawnej „Sielanki” ustalą przy ośmiorniczce „na miętko” i wódeczce?

Na dwie godziny przed zapowiadaną konferencją prasową naszego ryżego przywódcy (od „przy wódce”) typuję, że „państwo” zaatakuje jego ustami nielegalność podsłuchów, które tej całej mafii nie służą. I że niby państwowym funkcjonariuszom wolno więcej, ba, może nawet wszystko. Doły urzędnicze słuchają – i nie można ich zawieść. To tam właśnie, na dole, wyrąbywana jest świetlista przyszłość każdego ministra, tych usuniętych zwłaszcza. Może trzeba będzie podnieść  nam podatki? Może czynsze? Może wprowadzić taksę kuracyjną od świeżego powietrza na skrzyżowaniu Marszałkowskiej i Alej? Jeszcze nie wiadomo – ale coś wymyślą na pewno. W końcu zeznania, których trzeba będzie się trzymać na każdej komendzie są takie, że oto przy "sielankowym" stole spotkali się na państwowotwórczej rozmowie zatroskani stanem państwa patrioci - a nie żadna tam chuliganeria polityczna czy menelstwo...

Jak to wszystko zwie się teoretycznie? Formuła stworzona przez twórcę faszyzmu Benito Mussoliniego powiada jasno, że „wszystko w państwie, nic poza państwem, nic przeciwko państwu”. Nie rozumiecie? Nie szkodzi. Posłuszni urzędnicy zrozumieją w lot. A kto się sprzeciwi – pójdzie w dyby. Sądy przecież od lat mamy dostatecznie rozgrzane.

M.Z.

PS. Kreatorzy „wolnego słowa” Sylwester Latkowski i Michał M. Lisiecki przyznają nagrodę „Człowieka Roku” Bronisławowi Komorowskiemu. (Fot. prezydent.pl). Powielam tę fotkę niejako w odpowiedzi na słownie i "telewizyjnie" wyrażane zachwyty wobec ostatnich działań żurnalistów "Wprost". Coś tu nie gra, coś tu zgrzyta...

 Kreatorzy
 
Za: http://www.ekspedyt.org/czarnalimuzyna/2014/06/20/26013_sitwa-ucieka-do-przodu-zwyciestwo-prowokacji.html



12 komentarzy:

Anonimowy pisze...

O co chodzi z tym Mussolinim? Ma to się jakoś do rzeczywistosci obecnie?

M.Z. pisze...

Nie rżnij głupa, dobrze? Tak brzmi najkrótsza definicja faszyzmu. A jak to ma się do "rzeczywistości obecnie"? Sama/sam sobie odpowiedz. Zapewniam cie, że dożyliśmy ciekawych czasów. Z tym że miłe to one nie są i nie będą...

Anonimowy pisze...

Sądy mamy rozgrzane... Ale już ABW nie do końca, akcja w redakcji Wprost nie wypaliła, w popłochu zostawili nawet czarną teczkę... Jak to skomentujesz?

M.Z. pisze...

Jak? Toczy się oto gra operacyjna, w której szmatławiec (za takie "cuś" uważam Wprost) staje się ostatnim okopem demokracji i swobody dziennikarskiej. Ale to banialuki! Ktoś odegrał spektakl, którego zakończenia niestety nie znam. Mogę jedynie podejrzewać, że zwykłym trybem gdy nie wiadomo o co chodzi - to na pewno chodzi o pieniądze. Rzecz jest ukryta w pomyśle, który kiedyś wprowadzono: NBP nie może interweniować na rynku krajowym w formie wykupu polskich obligacji. Więc wykupują je inni, pieniądze wyciekają na zewnątrz. Czy jeśli padnie ten rzad wszystko samo się naprawi? Ależ skąd! Rodacy zajmą się kolejnym kontredansem na scenie, a mnogość zmian służyć będzie temu, by nic się nie zmieniło. Warto więc bronić ryżego cwaniaka? Po stokroć NIE! Niestety na pogonienie wszystkich magdalenkowych pieczeniarzy raczej nas nie stać, to grozi ukraińskim majdanem, a w zamęcie na wierzch wypływają jak wiadomo męty i królowie czekolady. Pozostaje więc teoretyczna rada Cejrowskiego: wszyscy won! Rzekoma opozycja również. Kto pozostanie? To jest największa niewiadoma współczesnego zamętu... Tak czy siak jedno jest pewne: gracze pochodzą także spoza naszych granic.

Anonimowy pisze...

A propos: zapoznaj się proszę z tekstem G. Świderskiego (GPS)w Neonie24. Tam jest jeszcze dokładniej wytłumaczone co i jak, dlaczego nalot na Wprost był tylko spektaklem. Nośników się cholerom zachciało... Dobre. nie?

M.Z. pisze...

Przeczytałem już wcześniej. Całkowicie zgadzam się z postawionymi tam tezami i przebiegiem rozumowania. Ale czyż o 14.06 nie napisałem, że to gra operacyjna, spektakl? I czy łącząc wcześniej dodaną pod koniec mojego tekstu fotkę z technicznym aspektem tej "taśmowej śpiewogry" nie można powiedzieć, że narracja zmierza w określonym kierunku? Znów miał rację Michalkiewicz powiadając, że są w kraju formacje, dla których formalne nieistnienie jest wyższą forma bytu? Pytanie tylko pozostaje takie, że nie wiadomo dowodnie skąd honoraria za tę robotę...

Anonimowy pisze...

Nowe nagrania, jeden złapany, przecież wyśpiewa wszystko prędzej czy później. Mnie ciekawi dlaczego jednak zająłeś się tą sprawą i jaka jest transmisja afer w ministerstwach do mniejszych urzędów? Powiesz cos na ten temat?

Anonimowy pisze...

Spokojnie z tą zemstą... na razie mają do zjedzenia żabę, która polega na tym, że chyba coś około ośmiu lokatorów tak długo nie płaci pełnych czynszów, że właściwie kwalifikują się do wyrzucenia z domu. A ze kiedyś oddali inne lokale do dyspozycji miasta - to problem nie nalezy do najlatwiejszych. Cos o tym?

M.Z. pisze...

Zdecydowanie NIC O TYM! Nie zajmuję się nieszczęściami i kłopotami moich sąsiadów. Zwłaszcza ich ujawnianiem. Niepokoi mnie też, że masz specyficzny sposób prowadzenia dialogu. Chcesz "władzy" donieść o czymś - załóż swój blog Małego Donosiciela. A mną nie próbuj manipulować!

M.Z. pisze...

Odpowiedź Anonimowemu z 16:45:

Rzeczywiście ostatnimi czasy z większą uwagą przyglądałem się lokalnym "urzędolnikom" też przecież prowadzącym lokalną politykę - niż ministrom i partyjnym szefom. Bo wiesz: ja nie widzę pomiędzy nimi żadnej różnicy. Ten sam poziom menelstwa, ta sama zarozumiałość i przekonanie o własnej wyjątkowości. Podobny język i argumentacja, moim zdaniem z tych samych szkoleń. Posłużę się tutaj konkretnym przykładem. Napisałem oto swojego czasu (całkiem niedawno, jakieś półtora miesiąca wcześniej, dowód na tej stronie) skargę do biura centralnego dla Warszawy, konkretnie jednostki przy prezydencie miasta. Najpierw nie działo się nic, później okazało się, że skargę na złą pracę urzędników mokotowskich przesłano... do władz Mokotowa! Ale jakby tego było mało mojego maila (wszystko przesyłałem drogą elektroniczną) dostali także ci, których od lat staram się omijać szerokim łukiem: Biuro Polityki Lokalowej. Jego szefowa przesłała kiedyś (w roku 2007) na ręce innego przedstawiciela lokatorów wyjątkowo aroganckie i bałamutne pismo - w odpowiedzi na postulat lokatorów, by masze mieszkania zgodnie ze złożoną nam obietnicą przeznaczone zostały do wykupu przez najemców. Jak niewielu pamięta stanowczo nam tego odmówiono i pośrednio zagrożono taką podwyżką czynszów, że najpewniej nawet najbogatsi nasi sąsiedzi nie udźwignęli by tego trudu (54 zł za m kw.). Ówcześni przedstawiciele nie byli w stanie z nerwem odpowiedzieć, zresztą niewiele rzeczy robili z nerwem. Propozycje moich uwag pominięto całkowicie.
Sytuacja na dzisiaj jest więc taka, że po kolei, krok po kroczku, wykonywane są działania, których celem jest zamiecenie wszystkiego pod dywan i konsekwentne działanie według uprzednio założonego wzoru. Najpewniej też sprawa formalnie utkwi gdzieś pomiędzy jednym i drugim urzędem, przecież jak zwykle zapracowanym nad miarę. A banda mniejszych "dyziów" dalej działa tak, by upiec przy publicznym ogniu swoją pieczeń: oto pod domem po raz n-ty pojawia się firma zajmująca się remontem dachów. Pisałem już, że nasz dach jest w stanie idealnym, to zdanie eksperta, z którym rozmawiałem, nie moje. Czy namawiano go, by sporządził ekspertyzę bałamutną, nieprawdziwą? Podejrzewam, że tak. A jeśli tak to co z tego wynika? Otóż moim zdaniem wynika z tego, że skarżenie się na jednego zbója do drugiego jest bezsensem, zaś ci niżsi urzędnicy i tak zrobią co chcą zrobić, bo to okazja na przykład do łapówki. Nie, nie twierdzę, że biorą. Podejrzewam, iż istnieje jednak taka możliwość. A zgodnie z tzw. prawem Murphy'ego jeśli coś złego może się zdarzyć - to zdarzy się na pewno. Więc w tym sensie przegrałem: poskarżyłem się nie temu co trzeba i najpewniej naraziłem na zemstę. No cóż, pożyjemy/zobaczymy. Tak czy siak teza, iż świat można oglądać także w kropli wody potwierdziła się po raz kolejny.

Anonimowy pisze...

Podobno ostatnio w sprawach domu, jego obsługi, fikcyjnych ochroniarzy i temu podobnych "dupereli" prowadzone były między sąsiadami jakieś rozmowy. Prawda to czy kolejna plotka?

M.Z. pisze...

Rozmowy o tych sprawach pomiędzy sąsiadami prowadzone są od lat, jak długo ten dom stoi. Najczęściej nic z tego nie wynika. Tu po prostu nie ma chętnych do wystawiania głowy z jamy, dowolny list czy inne urzędowe pismo trzeba przecież podpisać imieniem i nazwiskiem. Ja tak robię od lat, dzisiaj już tylko we własnym imieniu. Na hasło identyfikacji ludzie natychmiast przypominają sobie, że właśnie zostawili w domu gotującą się zupę, albo włączone żelazko. Nie zmienia to faktu, że poziom niezadowolenia, ba, może nawet buntu, rośnie z każdym dniem i arogancja lokalnych nadzorców tylko ten stan przyspiesza. W ciągu minionych lat nazbierało się tyle dowodów na indolencję i być może złą wolę nadzorców administracyjnych, że trudno wręcz to wszystko dzisiaj pozbierać, praca na wiele dni, o nudnym charakterze grzebania się w zakurzonym archiwum. Oczywiście trwa procedura "szukania leszka na kajak", czyli wrzepienia tych obowiązków jednej osobie. Rozmowy zatem są - ale co z nich wyniknie zobaczymy.