sobota, 21 grudnia 2013

IDĄ ŚWIĘTA!



Długi czas nie pisałem – ale to wynik… mojej naiwności i małej odporności na niektóre reklamy. Mocno przeziębiony łykałem kilka dni jakieś ibuprofeny na zatoki i resztę zwłok. W telewizji pomagają. W realu już niekoniecznie. Okazało się, że wyhodowałem sobie  niezłe zapalenie płuc – i trzeba było zastosować antybiotyk. Tak, ten specyfik tak bardzo nie lubiany przez wszystkich „dyskutantów” masowo produkujący się na portalach rzekomej ochrony zdrowia. Że też durniom nie przyjdzie do tępych łbów, iż są sytuacje, w których nie ma innego wyjścia…

A tymczasem na mieście inne grane są treście… Nic nie wiem na temat kolejek, czasem widuje przez okno, że pobliska ulica nie do przejechania od rana do nocy – więc jest raczej marnie. Na portalach politycznych Ukraina powoli odchodzi w niebyt, moim zdaniem słusznie. Janukowycz okazał się lepszym graczem, niż nasi rodzimi „geniusze”, wziął od Rosji co było do wzięcia i zapał do Unii wygasa coraz wyraźniej. O naszym rządzie i wszechobecnym nierządzie mało komu chce się gadać, jest marnie, a pewnie będzie jeszcze marniej. Osobiście nie pasjonuję się już ani Monisią Olejnik, ani zapraszanymi przez nią gośćmi, bo jeśli to nie chłop do zniszczenia, to na pewno przygłupi kobieton, że tak się zapatrzę na chwilę w Witkacego. I bez znaczenia, czy ma naukowy tytuł, czy jest wyzwoloną dójką, telewizje jawne i dwupłciowe tak dobierają rozmówczynie, że z góry wiadomo kto mecz wygra. I bez znaczenia czy to Polsat, TVN czy publiczna – cokolwiek byśmy nie wybrali to i tak pasztet z lekka cuchnący i upudrowany. Jako że osłonowo do antybiotyków pożeram dodatkowe kefirki, których nie lubię jak zarazy – to trzęsie mnie z obrzydzenia na sam widok. Po cóż zadawać sobie jeszcze męki słuchowe…

Jedno pozostaje niezmienne: dyskusje na przykład o prasie prowadzone przez ludzi, którzy co prawda powołują się na jakąś swoją prasową przeszłość – ale już po drugim zdaniu widać, że sprzątanie w redakcji to nie to samo, co pisanie do opracowywanego przez redakcję periodyku. Oj dobrze, wiem, są na świecie tak genialni osobnicy, którzy wchodząc tylko w drzwi dowolnej redakcji, wszystko jedno po co, wiedzą o niej wszystko. Tyle że ja im jakoś nie ufam…

No więc z ich zeznań wynika, że tuzy dziennikarstwa prasowego, za jedno czy z lewej, czy z prawej, po prostu pogardzają czytelnikami. I zamykają się w wieży z kości słoniowej. Gdzie tę pogardę z wolna przeżuwają, w wolnych chwilach licząc banknoty, jakie im za liczne łajdactwa wypłacono. Zapewne jak w każdej plotce i w tej jest jakaś część prawdy. Sam potrafię kilku takich wskazać, znane nazwiska. Cała reszta natomiast tak naprawdę pisząc i publikując dowolny tekst NIE MA ŻADNEGO BEZPOŚREDNIEGO ZWIĄZKU Z CZYTELNIKIEM po ukazaniu się tegoż tekstu! Głosy reakcji albo w ogóle nie docierają gdzie powinny, albo są  tak wytłumione, że nie pomoże nawet specjalista od czytania słów z ruchu ust. Jedynie w Internecie reakcje zadziwiają swoją natychmiastowością i dosadnym słownictwem. Ale to taka specyfika medium, w którym złość może wylać się na autora dziesięć sekund po jego występie… Co zaś głupiego w papierowym nurcie mainstreamu Ziemkiewicz by nie powiedział – reakcja i tak zawsze będzie spóźniona. Więc coraz gorszy publicysta tradycyjnie „robi za guru”, powoli staje się to mocno irytujące.

Jakby nie liczył: czas płynie i żony powoli zabierają się do dekapitacji karpia, obierania buraków i takich tam przedświątecznych drobiazgów. Nie są to co prawda święta z dzieciństwa – ale i tak lubię tę krzątaninę. No i dzięki silnemu odkurzaczowi nie muszę pedałować pod trzepak z tym cholernym dywanem…

M.Z.

piątek, 6 grudnia 2013

GWOLI WYJAŚNIENIA



Okazuje się, że na tym przynajmniej blogu najwięcej emocji budzą wpisy dotyczące Czytelników bezpośrednio. Nie inaczej stało się z felietonem poświeconym problemowi ochroniarzy, jakich mamy za niemałe pieniądze w naszym domu. Komu służą i do czego? Czy nie mamy na ich los żadnego wpływu? A może choć na jakość pracy i zakres obowiązków? Dlaczego przetargi wygrywają firmy, które nawet po pobieżnej analizie wpisów w sieci nie gwarantują niczego? Skąd w ogóle bierze się upór urzędników forsujących takie, a nie inne rozwiązania organizacyjne?

I jak ja śmiem proponować coś, co wiąże się z nieszczęściem tego lub innego lokatora?

Proszę Państwa: wiara w to, że znam odpowiedzi na wszystkie podobne pytania jest czystą utopią. A jednak zauważyłem przed paroma laty, że treść umów podpisywanych przez ZGN Mokotów z firmami ochroniarskimi i ogląd współpracy obu tych stron prowadzi do jednego wniosku: te firmy nie służą ochronie lokatorów przed niedobrym światem. Już prędzej chronić mają urzędników przed lokatorami. I to napisałem jeszcze w roku 2007, czyli roku odpalenia tej strony! Późniejsze doświadczenia i obserwacje potwierdziły tę opinię. I nie ma znaczenia, że jako żywi ludzie lubiliśmy jednych, a nie lubiliśmy innych. To wynika przecież ze zwykłych ludzkich interakcji – mieliśmy tu pracowników życzliwych światu i lokatorom i mieliśmy takich, którzy co prawda spacerowali przed domem, ale duchem tkwili gdzieś na wsi rodzinnej i nie chcieli widzieć jak dzieciaki tego czy innego lokatora rozwalają piłką bramy garażowe czy tynki na słabych murach. Mieliśmy też ludzi interesujących się parkingiem zewnętrznym i parkującymi tam autami – mimo że to już teren, którego zdaniem tej czy innej urzędniczki strzec nie muszą. Przy okazji podobnych sporów kompetencyjnych dowodnie wyszło to, co dzisiaj można nazwać stosunkiem tych urzędników do lokatorów. W skrócie jest to mieszanina pogardy i lekceważenia: mamy płacić bez mrugnięcia okiem i nie gadać za dużo. A prawdziwi władcy krainy sami ustalą co odpowiada nam, płatnikom – i im, konsumentom naszych pieniędzy.

Przetargi organizowane co roku na nową, pewnie w założeniu tańszą firmę ochroniarską ogłaszane są na oficjalnej stronie ZGN-u – i tam po jakimś czasie można przeczytać co ustaliła komisja przetargowa i ile punktów przyznała każdemu uczestnikowi tego postępowania. Z tego łatwo da się wywieść wniosek, że jednak jakieś postępowanie się toczy, że ktoś ocenia wiarygodność czy moce uczestników tych zawodów. Czy więc było by wielkim nadużycie zadanie pytania jak to ma się do opinii, które wobec aktualnych zwycięzców przetargu zamieszczają byli pracownicy tej firmy? I co jest w sieci dostępne za dwoma, trzema kliknięciami myszki? To wbrew pozorom nie jest żadna dodatkowa robota, którą chciałbym narzucić nieznanym z imienia i nazwiska członkom komisji. To jest po prostu działanie proste i skuteczne, możliwe do wykonania mniej więcej w piętnaście – dwadzieścia sekund. Być może to zresztą uczyniono – ale ktoś, kto spotyka się z bezzasadnym oskarżeniem ma prawo wygłosić mowę obrończą i przekonać komisję, że to wszystko bzdury i pomówienia. Uniwersum mogło by wygłosić płomienną mowę dowodzącą, że ich zapity na śmierć pracownik w istocie zmarł na zawał serca i wódka nie ma tu nic do rzeczy. Czy tak się stało? Nie wiem. Wiem natomiast, że o innych uczestnikach przetargu złych opinii w sieci NIE MA, złych z nimi doświadczeń też nie. I dlatego czuję się uprawniony do postawienia tezy, że gdybym sam miał wybierać pomiędzy firmą o złej opinii i firmą bez złych wpisów czy konotacji, zaś różnica oferowanych stawek osobo-roboczo-godziny to ledwie dwa-trzy grosze – to na pewno tej ze złymi wpisami nie dał bym maksymalnej ilości punktów. No ale jak widać stało się inaczej…

Co do zasadności częstowania nas kosztami wynikającymi z bliżej nie umotywowanej konieczności tolerowania w tym domu ochroniarzy – wypowiadałem się tyle razy na ten temat, że nie czuję potrzeby robienia tego po raz kolejny.

O rzekomych nieszczęściach jakichś bliżej nieznanych mi lokatorów: cóż mogę poradzić na to, że nie lubię "zapobiegliwych" i nie mam ochoty pochylać się nad nimi troskliwie?...

M.Z.

środa, 4 grudnia 2013

GANGSTA-BLUES



Od cywilizacji, przez racje stanu, po… no właśnie, co? Harce szaleńców w krzakach? Cierpienia dołów społecznych, przynajmniej w zakresie stosunku do własności? Nikogo nie interesujące drobiazgi bez znaczenia dla wielkiej polityki i cywilizacyjnych zagrożeń? Hola, hola, mili Państwo: jeśli jak powiadają diabeł upodobał sobie szczegół, siedzi w nim z satysfakcją – to i mnie wolno do tego szczegółu się odwołać. Dzisiaj o ochroniarzach w jednym z mokotowskich domów. Owszem, rozpustnie mamy takich. Niestety dla wielbicieli kina akcji niedobra wiadomość: nie będzie o supermanach.

Od wielu lat nasi ochroniarze to zbiór postaci co najmniej barwnych, niezależnie od firmy, która ich zatrudniała, a którą to ZGN Mokotów wynajmował za coraz  mniejsze pieniądze. Przy czym zauważoną po niemal 10 letniej praktyce współpracy z nimi prawidłowością jest ta, że im mniej owa firma dostaje od ZGN-u i mniej płaci swoim pracownikom – tym gorszych ekscesów z ich strony mogą spodziewać się lokatorzy. Mieliśmy więc w podziemiu klatki I tanich i prawdziwych śmierdzieli ze spółki Uniwersum, jeden z nich zapił się zresztą na śmierć. Mieliśmy apodyktycznych durniów pokrzykujących na lokatorów, a zwłaszcza lokatorki. Damy opalające się na skrzyni z piaskiem naprzeciw frontonu budynku i eksponujące przeterminowane wdzięki nie kryły, że „poszukują sponsora” i ta wystawa służy zdobyciu rzeczonego. Mieliśmy zmęczonych życiem facetów, którzy wędrując z jednego dyżuru na drugi przesypiali u nas ponad połowę doby. Menażeria kilkudziesięciu kiepsko umundurowanych osobników  płci obojga kryła oczywiście pomiędzy sobą także ludzi porządnych, pracowitych i życzliwych otoczeniu. Rzadko bo rzadko – ale zdarzało się…

Zasada przetargu publicznego, dzisiaj już tylko w formie elektronicznej, przeczy niestety intencji dawnego ustawodawcy, że za jak najmniejsze publiczne pieniądze mamy mieć coś najlepszego. O ile w ogóle chcemy to mieć, uważamy to za niezbędne i bardzo, bardzo potrzebne… W tym miejscu aż prosi się, by dodać, że właściciele firm ochroniarskich zarabiają ZAWSZE - i zawsze mniej więcej taką samą kwotę. Mniej za to dostają ich ludzie. Kiedyś było to 5,50 zł za godzinę, ostatnio już tylko 3,97. Wygrywa z reguły firma „krzak”, wystarczy uruchomić internet tylko na pięć minut, by dowiedzieć się wszystkiego. Wygrywa nie  mając często nawet połowy koniecznej obsady osobowej. Gdzieś od połowy grudnia trwa istna łapanka na ludzi, którzy poznali miejsce i jego specyfikę, bo tu przepracowali co najmniej rok – i być może rzucając starego pracodawcę przejdą do nowego. Część w rzeczy samej przechodzi. Zawsze ze stratą finansową. Lokatorzy w jakimś sensie cieszą się z tych „adopcji” – starzy wyjadacze wiedzą jak skutecznie pomóc, jak szybko wezwać ekipę do odblokowania windy stojącej między piętrami, jak naprawić wrota wjazdowe do garaży i tak dalej... Niektórzy uchowali się i pięć lat zmieniając kolejnych pracodawców . No ale i na nich przyszła „kryska”…

Po co nam to wszystko? System alarmu przeciwpożarowego ponoć automatyczny. Wrota wjazdowe do garaży rozbijają piłkami dzieci miejscowych. Nikt nas, lokatorów nigdy nie pytał czy w ogóle chcemy płacić za ochroniarzy. W obfitej korespondencji na ten temat mam i takie kwiatki, w których jak byk stoi, że to nie mój, lokatora, interes - ponieważ płaci Miasto, nie ja. A w związku z tym żadnych sugestii, żadnych żądań, milczeć i nie zawracać urzędolnikom gitary… Co uprzejmego a dosadnego można odpowiedzieć takiej przygłupiej funkcjonariuszce? Że nie istnieje coś takiego, jak transport świeżo wyprodukowanej gotówki do niej prosto z Marsa?

W roku 2014 nastąpi kolejna zmiana. Wygrywająca firma zaoferowała stawkę 7,35 z VAT-em za osobę w ciągu godziny. Ponieważ na dyżurze jest zawsze dwóch pracowników można przeprowadzić działanie 7,35 x 2 x 24 = 352,80 zł. A że dób w roku mamy jak by nie liczył 365 – mnożymy 352,80 zł x 365 = 128 tysięcy 772 zł. Ponad DZIESIĘC TYSIĘCY miesięcznie (10.731). I to już robi pewne wrażenie, prawda? Tyle płacimy za ludzi, którzy zgodnie z treścią standardowej umowy są niczym więcej, jak tylko zbiorowym dozorcą – pilnującym w istocie interesów nie lokatorów, ale administratorów. Ile z tego bierze właściciel firmy ochroniarskiej – a ile trafia do samych ochroniarzy? O, mili Państwo – to już zależy od oczekiwań właścicieli tych firm. Dla ułatwienia dodam, że nie są one małe. Zaś o ostatnich zwycięzcach można w sieci wyczytać tyle, że potrafią nie płacić swoim pracownikom i po dwa miesiące. Z całą pewnością będzie więc wesoło…

Kto i kiedy ustalił, że najpilniejsza polską potrzebą jest stworzenie Straży Miejskich? Wytrwali zapewne są w stanie dojść do tego, nie wiem ile sejmowych protokołów trzeba przewalić – ale rzecz możliwa jest do ustalenie. Kto i po co zdecydował aby byłym „resortowcom” (inni firm ochroniarskich nigdy nie zakładali) za minione już utrwalanie socjalizmu płacić wyżej opisany haracz? Może jest gdzieś mądry, który to wie. Ja w każdym razie tej roboty nie odwaliłem – i nie wiem. Tak czy siak: to nie moi administratorzy, ale my, lokatorzy podobnych przybytków „miejskich” odczuwamy w kieszeniach wzmożone ssanie. Płacimy coś na kształt myta zbójom czającym się obok drogi. I nie mamy prawa do protestów. Ktoś wie lepiej co dla nas dobre i właściwe – a co nie. Ktoś wie też, że resortowe emeryturki najwyraźniej nie wystarczają na zakładanie dynastii i rodów, dojenie kasy z powietrza się nie udaje – więc trzeba tego czy owego wspomóc.

Tylko dlaczego do jasnej cholery znowu za moje?

M.Z.

poniedziałek, 2 grudnia 2013

UWAGA! "MYŚLICIELE" ATAKUJĄ!!



Wiele miesięcy temu napisałem, że facet, który nieporadnie nazwał produkt swoich przemyśleń mianem Cywilizacji Polskiej nie gwarantował moim zdaniem stosownej rzetelności w podejściu do problemu. Podtrzymuję! Gdy w portaliku Polacy.eu.org (tam się to wszystko urodziło) sprawa po wstępnych grzmotach powoli zamierała - w innych, zdecydowanie większych i bardziej żywych portalach autor CP dorobił się kilku określeń, z których „kuchenny filozof” (nie, nie mój!) okazało się najłagodniejszym. 

Niewielu pewnie pamięta, że pierwsze „wyplucie” teorii CP skończyło się w formie dyskusyjnej na deklaracji autora polegającej w skrócie na tym, że nie chodzi o żadną tam polskość, ale o uniwersalny panslawizm. Burza, awantura, kilka miesięcy spokoju i przyczajenia. A później po reaktywacji szczątków Nowego Ekranu (Neon24) nowe natarcie: już w postaci kompletnej zakładki nazwanej Polska Racja Stanu. Zarządza nią nie kto inny, jak Krzysztof Wojtas. Tak, tak, ten od Cywilizacji Polskiej… 

Autor, który na wstępie swoich rozważań przyjmuje wobec Czytelników postawę apostoła, który wprost twierdzi, że można przyjąć go gościnnie wyłącznie na jego warunkach – nigdy odrzucić – naraża się co najmniej na spore ryzyko. W związku z tym opiniując kolejny jego krok, gdzieś tam, już nie pamiętam czy nie tutaj, napisałem, że jestem w stanie znieść każdą teorię poddaną publicznemu oglądowi, ale żadnej nie będę czcił jak nowej Biblii. Zwłaszcza że oważ napisana jest cokolwiek po sztubacku, zawiera istotne błędy natury filozoficznej i interpretacyjnej, zaś na codzień jako propozycja publicystyczna jest po prosty słaba. Furia w odpowiedzi i towarzyski ostracyzm. OK., mało mnie takie fochy interesują, a już zupełnie nie bolą. Chcesz bratku brylować na parkiecie i nie przyjmujesz do wiadomości, żeś kulawy – twój problem. Portalik Polacy.eu.org (tam się to wszystko zaczęło) nieco spuchł z powodu ostrej dyskusji pod kolejnymi odsłonami dramatu, później przyjął do wiadomości odejście Wojtasa, potem wpakował na swoje łamy teoretyków masonerii i libertarianizmu. Dzisiaj to wszystko jest już nie do zniesienia. 


A tymczasem na mieście inne były już treście… Po rozpadzie Nowego Ekranu na 3Obieg i Neon24 uchodźcy z Polaków.eu w tym drugim jakimś cudem wymościli sobie zupełnie mocną pozycję. Co najmniej jeden z nich dogadał się z Ryszardem Oparą, właścicielem Neonu – i tak powstała zakładka Polska Racja Stanu. Dowództwo zakładki objął… Krzysztof Wojtas. I jak to ma w zwyczaju spisał listę własnych praw, obligatoryjnych dla autorów chcących się w ogóle wypowiadać. Pewnie „prawa Wojtasa” nie należą do szczególnie bolesnych w stosowaniu – na pewno jednak przeczą zasadom stosowanym dotychczas w portalach stricte politycznych. Otóż po pierwsze dyskutantom nie wolno skrywać się pod pseudonimami, tu Wojtas dzierży pełnię władzy. Po drugie rzecz jasna tak mają śpiewać, jak dyrygent każe…


Czy chcącym dzieje się coś złego? I tak i nie. Na prostej zasadzie: chce ktoś być kopany, częstowany bzdetami wynikającym z totalnego niezrozumienia podstaw filozofii, chce czytywać produkty napisane chropawym, a często nieznanego pochodzenia językiem – jego problem i ból. Na dłuższą metę może się jednak okazać, że z Wojtasem jest jak zdaniem Michalkiewicza z Wałęsą:
kto go słucha sam sobie szkodzi…
 
Poważnie: szkodzi! Proszę przeczytać to oto wprowadzenie:
„…W zasadzie jako następna miała być inna notka. Jednak być może właściwszym będzie przedstawienie programu dochodzenia do PRS na "kilka kroków" w przód. To pozwoli przygotować się czytającym i dyskutantom do przyjęcia tych treści…”
Nie komentuję. Tyle jednak powiem, że nie wiem „co poeta miał na myśli”. Od wizjonerów można spodziewać się  precyzji wywodu. Tutaj go po prostu nie ma. To  jest model przemawiania do małych, nieco opóźnionych w rozwoju dzieci. Dalej jest równie ciekawie: 
„…Jak pisałem - żadnego utajniania. Wszystko na widoku i wszystko poddane ocenie. Także krytycznej.
Także, jeśli wola i chęć, do przedstawienia alternatywnych rozwiązań, a być może i idei…”
 
Tu już nie bardzo potrafię powstrzymać się od komentarza. Krotko i od końca zaczynając: po co mi zakładka Wojtasa gdybym miał ochotę przedstawić własną spójną wizję polskiej racji stanu? Skąd ta bezbrzeżna arogancja autora niezbyt ciepło i szeroko przyjętej propozycji Cywilizacji Polskiej – z której to arogancji wynika wprost, że tylko on jest w stanie temat poprowadzić lub co najmniej opanować? I na koniec: czego dotyczy passus o utajnianiu? Co tu do cholery może lub nie  może być utajniane, panie W.?

Po co mi te wszystkie opisy działania ludzi… powiem „specyficznych”, bo nie chciałbym popadać w zbytnią dosłowność? Ano po to, by dokładniej niż w poprzednich tekstach (a zajmowałem się tym niemało…) pokazać w jaki sposób odwraca się ludzką uwagę od rzeczy bieżących, zmusza respondentów do prac, których w rozsądnym towarzystwie nigdy wykonywać by nie musieli, w jaki sposób kanalizować, a następnie blokować rozmowy. Powiada oto „zarządca” tematu, że istnieje „…potrzeba znalezienia odniesień głębszych, filozoficznych dla tej idei…” – ale sam niczego podobnego nie czyni. Czemu ma służyć deklaracja, że „…Nie ma jednej filozofii - przynajmniej w realiach rzeczywistości. Są różne ujęcia, które w długotrwałym procesie wytworzyły różne systemy filozoficzne. Z kolei te systemy , poprzez odmienne ukształtowanie rozumienia wartości, spowodowały powstanie odmienności cywilizacyjnych…” To jest figura ad absurdum – czyli po ludzku sprowadzanie wątku rozmowy do roztrząsania co było pierwsze, jajo czy kura.

Wojtas działa tym razem wspólnie z grupą osłonową, Spirito Libero to tylko jej wierzchołek. Samo śledzenie kto, co i kiedy – to zajęcie praktycznie  uniemożliwiające jakąkolwiek inną robotę. Przeciwnicy Myślicieli irytują się tedy – i jest to właściwie jedyna słuszna postawa. Padają mocne słowa, odbywają się jakieś słowne pojedynki, śmieszne, ponieważ nawet celnie trafiony pierwsze co czyni to wstaje i oznajmia urbi et orbi, że właśnie zwyciężył Ciemność. On, znawca Ksiąg Wszelakich, wszystkich encyklik, komentator Konecznego i właściwy interpretator jego pokrętnych i niejasnych myśli... W mniejszych portalikach, powiem wprost, że dysponujących kadrą o bardziej ograniczonych umiejętnościach intelektualnych, zapada „wyniosłe milczenie”. Od czasu do czasu przerywane enuncjacją Zwolennika Masonerii, który wojtasowy tekst rodem z zakładki PRS wycenia na pięć gwiazdek. Nie za jakość, której prawdopodobnie sam nie jest w stanie zmierzyć – ale „za podjęcie tematu”. Ciekawych, CHOLERA, czasów dożyliśmy…

M.Z.