wtorek, 26 marca 2013

Mąciciel





 W Salonie24 ukazał się tekścior Coryllusa pod tytułem „Rotmistrz Pilecki czyli o fetyszach patriotycznych” (http://coryllus.salon24.pl/496318,rotmistrz-pilecki-czyli-o-fetyszach-patriotycznych Jak to już wielokrotnie zeznawałem znam autora osobiście, był nawet czas, kiedy rozmawialiśmy często – o ile rozmową można nazwać długie Coryllusowe przemówienia, których należało słuchać w postawie kolankowej. Ale… Ale miał on naonczas wiele bardzo trafnych uwag dotyczących wydawnictw, kultury czy ruchów, które dokonują się w każdej zbiorowości zwanej niezbyt ładnie społeczeństwem (bo to takie „socjalistyczne” określenie). Kuluary spotkań aż kipiały od domysłów „Skądże on to wszystko bierze, jaki przenikliwy umysł i niepokorna natura, może czyta jakieś nieznane dzieła?”. Kuluary, podkreślam - ponieważ na „salę główną” dostać się było niepodobieństwem, Coryllusa z każdym spotkaniem coraz szczelniej otaczał wianuszek „gorliwych wielbicielek” i wkrótce dojście do Mistrza okazało się czymś kompletnie niemożliwym.

Później pojawili się też wielbiciele. Ci z kolei celowali w wydawaniu jasnych i nie znoszących sprzeciwu poleceń: nie gadaj jak sam o tym nie napisałeś, weź się do roboty, milcz w obliczu geniuszu – i tak dalej. Sytuacja stawała się nie do zniesienia, co w sumie przy moim „kontrowersyjnym charakterze” doprowadziło do pełnej separacji. I dobrze. Mistrz produkuje kolejne dzieła, wprowadza wątki, które już dzisiaj onieśmielają nawet profesorów kulturoznawstwa (spalenie Rzymu) czy literatury („Hans” Kochanowski). W wielu wypadkach nie mam zdania na temat prowokacji coryllusowych, po prostu nie moje małpy, nie mój cyrk, nie ma przymusu posiadania opinii na każdy temat. Kiedyś komentowałem to zdecydowanie złośliwie – wlazł świeżaczek z lasu do fabryki porcelany, oj, będzie się działo… To nie jest takie do końca pozbawione sensu, niewielu wie, że bohater rozważań jest leśnikiem, ale takim, który za czasów naszej znajomości nie bardzo wiedział w której jamie samochodu żony znajduje się silnik. Może w bagażniku? Mniejsza - ponoć wybitni intelektualiści tak mogą mieć. Ktoś mi naonczas dopowiedział: pierdoły też. Pozwólcie, że jeszcze dzisiaj wybierał słuszniejszego określenia nie będę...


Cykl coryllusowych baśni liczy już kilka tomów, w sumie masa roboty, prywatnie nie oceniam jej najwyżej, to są dywagacje dla wąskiego grona, choć autor nie kryje, że chciałby, aby żyła tym ulica. Metody autopromocji też znane, w sieci jest w tej chwili dwóch specjalistów poruszających się w krainie mgieł i półtonów, którzy w istocie są wyjątkowej klasy chamami: bohater felietonu i Toyah. I niechby sobie byli, i tak znam większych – niestety obaj panowie są dodatkowo zakochani w sobie z wzajemnością. To znaczy – każdy w sobie samym. A to już nie rokuje nawet śladu nadziei… Promocja więc dokonuje się we własnym sosie, jest jako się rzekło chamska wyjątkowo i niestety w wielu przypadkach po prostu głupia.

I oto Coryllus w linkowanym wyżej tekście zamieścił taki passus:

„…Co jakiś czas zgłasza się do mnie ktoś z pytaniem: dlaczego ja nie pisze nic o Pilcekim. Przecież to taka fantastyczna postać, w sam raz do Baśni jak niedźwiedź. Otóż nie Kochani, to wcale nie tak. Żeby zrozumieć Pileckiego trzeba by sobie najpierw odpowiedzieć na pytanie: po co oni go tu przysłali. Ja już to pisałem, ale jeszcze powtórzę: po co wysłać do kraju ogarniętego terrorem najważniejszego świadka oświęcimskiego? Tuż przez procesem norymberskim. Na to pytanie nie odpowiada nikt, za to wszyscy z niezrozumiałą radością liczą zerwane Pileckiemu w śledztwie paznokcie. I to właśnie nazywam obłędem, a także pułapką…”


Są tam oczywiście i inne głupoty, ta jednak w szczególny sposób zwróciła moją uwagę na mechanizm, jakim przy tworzeniu swych „dzieł” posługuje się omawiany autor. Pal sześć, że jest to metoda szokowania, takie wieczne zadawanie pozornie niewygodnych pytań, czy pokazywanie gołej dupki na publicznym spotkaniu. Bo kto niby kogo miał tu przysyłać? Gdyby autor żył trochę dłużej, a może bardziej starał się zrozumieć co wokół się dzieje i działo, pojmował choćby w setnej części meandry myślenia tamtych ludzi, ich tęsknotę za Ojczyzną – wiedział by ponad wszelką wątpliwość, że tacy na przykład żołnierze wracający do Polski z Anglii doskonale wiedząc co tu się wyprawia kwitowali powrót krótko: wolę by mnie zastrzelili w Parku Praskim, a nie w londyńskim Hyde Parku! Coryllus nie ma o tym pojęcia – bo i niby skąd. A jednak z pełną dezynwolturą bierze się za pałowanie tematów, które winien omijać szerokim łukiem nie chcąc narazić się na śmieszność. To zresztą nie pierwszy raz, kiedy na coś tam, co zdarzyło się w przestrzeni publicznej reaguje natychmiast, ale bez zastanowienia i pojęcia: tak było przecież z jego tezą, iż młodzieży nie należy wychowywać, lepiej zostawić ją samą sobie. Jakoś to będzie, a w każdym razie nie tak nudno, jak podczas procesów wychowawczych. Koleżka Coryllusa, Toyah, ta sama taśma produkcyjna, także popisał się już rewolucyjnym stwierdzeniem, że ofiary przemocy ukraińskiej wobec Polaków to betka, pestka, należy zapomnieć, bo liczy się porozumienie między narodami. Jakimi narodami, skoro większość badaczy przedmiotu nie potrafi wskazać dowodów na istnienie czegoś takiego, jak naród ukraiński? Za jaką cenę, Osiejuk, nosicielu nazwiska było nie było wschodniego, jeśli nie wprost ukraińskiego? Taki już z ciebie, katowicki grubasie, Pan Bóg i Demiurg, że masz moc przebaczania i zapominania?

No cóż, panowie piszą kolejne książki, liczba wielbicielek i wielbicieli rośnie, są i spotkania autorskie i promowanie autorów przez wielkich typu Grzegorz Braun – ale jakoś nikt do tej pory nie zauważył, że idzie za fałszywymi prorokami i że ta podróż nie może skończyć się dobrze. Czy zawsze kłamią? Nie, to było by prostackie i nieuczesane! Oni produkując w kolejnych odsłonach coś na kształt beczki z marmoladą, przecież da się zjeść w kryzysie, nie zapominają nasrać do niej gdzieś z boku. Głupcy powiedzą, że jeśli nawet - to reszta jest przecież trochę dobra…

M.Z.

piątek, 22 marca 2013

MEDIA




 Wielu twierdzi dzisiaj wprost, że media to najdoskonalsza broń masowego rażenia, ponieważ nie niszcząc substancji materialnej paraliżuje umysły. To dbanie o zewnętrzną sukienkę ludzkich bytów jest tu nie bez znaczenia: podatnik tak długo daje się golić, jak długo żyje. Potem można mu już tylko nagwizdać. Zanim to się jednak stanie sparaliżowany medialnie umysł wmawia ciału stale: przecież to dla twojego dobra, przecież tak trzeba, popatrz na innych, też tak mają… No i ciało nie broni się przed przemocą. Czyż nie jest to genialne?

Kiedy swojego czasu zaczynałem cykl rozważań o roli i znaczeniu wydawców czy właścicieli mediów z komentarzy wynikało, że znaczna część osób w ogóle nie pojmuje ani skali zagrożenia, ani jego struktury. Zdawało im się, że taki gość jak ja czy ktokolwiek inny idąc do jakiejś gazety, stacji radiowej czy telewizyjnej i podpisują angaż czyni to jako niezależny dziennikarz. Póki nie podpisał – może i tym niezależnym był. Gdy na dole strony z umową pojawił się jego autograf całe rozumowanie szło do kosza. Bo oto przede wszystkim przestawał być dziennikarzem, stając w tej samej chwili podwładnym. Innymi słowy: miał iść w kierunku, który mu wyznaczono. Wyznaczył właściciel firmy, w której podjął pracę. Wszystko jedno czy było SB-ek, WSI-ok, czy jaki inny dureń. Zwierzchnik, właściciel, pracodawca – i tyle. Nie musiał mieć żadnych kwalifikacji moralnych czy fachowych. Wystarczało, że miał kasę i był skłonny wydawać ją na paraliżowanie bliźnich. Często-gęsto zarabiając na tym, w końcu pojawiały się reklamy od kumpli osadzonych w różnych urzędach i instytucjach, tam obraca się zawsze cudzą kasą, więc zupełnie jej nie szkoda. Front ideologicznego naporu ma być napięty jak fortepianowa struna, to zawsze tańsze od dywizji pancernych i dzielnych komandosów, za pomocą których kiedyś zdobywało się terytoria, ciała i umysły.

Krótko o wątkach moralnych zawodu oficera frontu propagandowego: czy kłamiąc w dobrej sprawie jesteśmy lepsi od kłamiących na przykład dla zysku, czyli z niskich pobudek? Nie. W finale i tak powstaje kłamstwo. A to obiektywnie dla nikogo dobre nie jest. Tyle że nie wszyscy o tym wiedzą, a niektórzy jeszcze z tego żyją…

Tylko w minionych dziesięciu latach miałem okazje poznać strukturę właścicielską przynajmniej dziesięciu medialnych przedsięwzięć, na których przejechałem się jak nie przymierzając Zabłocki na mydle. Po pierwsze dlatego, że żaden wydawca czy właściciel to nie byli ludzie w jakikolwiek sposób związani edukacją, pasją czy kwalifikacjami do zawodu mówienia prawdy i objaśniania bliźnim prawdziwego świata. To byli po prostu ludzie łasi na pieniądze, spragnieni niezasłużonej mołojeckiej sławy, proste durnie. Gotowe za niezłą pensję wpisać się w obowiązujący nurt puszczania ludziom dymu w oczy i paraliżowania ich umysłów. Co powinni zrobić żeby zdobyć sławę, uznanie i pieniądze? Świetnie opisuje to Krzysztof Kłopotowski w swoim felietonie "Porady niemoralne dla młodzieży medialnej" - Salon24.  Przekaz skierowany jest co prawda do przyszłych adeptów „sztuki dziennikarskiej” – ale nie bądźmy dosłowni, przede wszystkim tak mają postępować najpierw właściciele tej kategorii przyszłych niewolników. Gdy zdobędą już gromadkę chętnych – i oni pojmą, że dla zdobycia kasy nie ma innej drogi. Przynajmniej dzisiaj… Wyrzuty sumienia? Ależ skądże! Opisuje to przedostatni punkt porad K. Kłopotowskiego: „…jeśli w rezultacie tych porad poprowadzisz swych zwolenników na manowce, nie miej wyrzutów sumienia, skoro sami tego chcieli. Będziesz miał w głębi duszy satysfakcję, że zasłużyli na karę, a ty miałeś udział w wymiarze sprawiedliwości…”

I tak w założeniu władców Polski ma być! Właśnie w tym celu tworzy się ósmą tajną służbę pod dowództwem jakże doświadczonego generała Bondaryka. Niby ma „toto” pilnować rozwoju cyfryzacji. W istocie chodzi wprost o kontrolę Internetu – bodaj ostatniego bastionu słowa może nie tyle wolnego, co rozhasanego i na razie pozbawionego pełnej i czułej „opieki”. No – to się wkrótce zmieni! Czyż w tym świetle wolty umysłowe wyprawiane ostatnio na Polakach.eu (opisywane w poprzednich felietonach) nie stają w jaśniejszym miejscu?

M.Z.

niedziela, 17 marca 2013

Śmierć i narodziny



Właśnie w tej dziwacznej kolejności. Sprzecznej z naturą. Tak to jednak jest w sieci, w Internecie, że narodzin właściwie nie zauważamy. Salon24 dostrzeżono GDY JUŻ BYŁ. Nowy Ekran gdy już był, a nadto wznosił się ostro oglądalnością do nieba. Polacy.eu to inna bajka – ściągano tam ludzi, którzy „ściągaczom” zdawali się plastyczni i do urobienia, a jednocześnie na tyle wyraziści, by w ogóle zaproszenie do  nich wystosować. O innych portalach nie wypowiadam się, nigdy do nich nie pisałem, a przy okazji uważam ich administratorów za agentów wpływu. Wszystko jedno jakiego – ale jednak agentów wpływu.

Było takie stare powiedzenie, że im wyżej człek się wzniesie – tym  bardziej boli dupa po upadku. Kto obserwował dzieje Nowego Ekranu ten wie o czym mówię. „Ekranowym” meandrom działania właścicieli, redaktora naczelnego i administratorów poświęciłem dostatecznie wiele czasu, nie ma co do tego wracać. Z rozkazu czy głupoty zmarnowaliście dużą sprawę – i przecież będzie wam to zapamiętane. Salon24 trwa jako element Układu – wiec tu sytuacja jeszcze jaśniejsza. Polacy.eu natomiast okazali się jak dla mnie ciekawym przypadkiem działań, w których właściciel bierze się za niemądre dźwiganie ciężarów, choć z góry wiadomo, że go przygniotą, nawet gdyby chodził na nie wiem jak wiele wykładów docenta Kosseckiego. Ostatnie jego działania "moderujące", które wprost nadają się do Gazety Wyborczej w moich oczach dyskredytują go ostatecznie. Zakazy poruszania określonych wątków, talmudyczne wykręty przeczące zdrowemu rozsądkowi, idiotyczne pytania zadawane metodą serii i w celu ogłupiania interlokutora… O nie, panie Mufti, tak się bawić nie będziemy! Co mówię wprost nie po to, by komukolwiek zawracać głowę marginalnymi problemami i tanimi wojenkami – ale po to, by przynajmniej u mnie rzecz nazwana była po imieniu. W końcu też to zapowiadałem…
 
To są wszystko elementy ogólnego upadku czegoś, co mieniło się być „wolną płaszczyzną, swobodnym polem wymiany myśli i wrażeń” czy jak byśmy to jeszcze nazwali. Nie jest ani tym, ani tamtym. W ogóle NIE JEST – bo prócz Salonu we wszystkich innych portalach nawet coś tak prostackiego, jak liczba wejść spada na łeb na szyję i nic nie wskazuje na to, by mogło się w tej materii cokolwiek zmienić. Cieszę się? Nie. Prawdziwym władcom Polski, czyli jak to powiada Michalkiewicz „razwiedczykom”, dokładnie o to chodziło. Cel osiągnęli. Więc z czego tu się cieszyć? Z głupoty ludzkiej? Ze skutecznego działania wyznaczonych do tych celów ludzi? Z tworzenia pozorów, których ukrytym celem była identyfikacja postaci, a następnie pacyfikacja tychże?

Zatem nie wchodzić do tych jaskiń ciemnych gierek, nie ujawniać prawdziwych poglądów (innych zresztą też nie), omijać to wszystko jak w naturalny sposób omija się okolice ścieków i kanałów…  I co z tego, że temperatura wewnątrz ogólnego kotła w niewielkim stopniu się podniesie? Całego przecież nie wyleją – jak nie da się zostawić trzonu partii władzy bez obywateli. Kim będą rządzić? Kogo będą golić do żywej skóry? Siebie przecież nie…

M.Z.

Rys. myapple.pl

czwartek, 14 marca 2013

Kłopoty?



Milknę na trochę. Szczerze mówiąc problem zamiany mieszkania okazał się tak wysysający siły witalne z człowieka że… Że po prostu nie przypuszczałem. Ileś tam rozmów, ileś maili i wizyt – wszystko na nic. I żeby to jeszcze było tak, że coś sobie wyimaginowałem, coś ubzdurałem. Gdzie tam: proste i ponoć sprawdzone sposoby, wyłagodzone, ugrzecznione. Ale druga strona chce otrzymać jeszcze więcej. A dać trzy razy mniej. Parter to dla nich pierwsze piętro, oglądanie wieczorem, którego marne światło zaciera kontury i gubi paskudne otoczenie, u innych zasady niewzruszalne. W jednym z przypadków moje mieszkanie wręcz wzorcowe dla większej rodziny, spełniające ich oczekiwania chyba lepiej, niż sami przypuszczali. I nic.

Muszę chwilę odpocząć. Musi zrobić się trochę cieplej i bardziej optymistycznie…

M.Z.

środa, 6 marca 2013

ZNÓW TE JEZIORA...




Pamiętacie ubiegłoroczny cykl tekstów poświęconych gminie Ruciane Nida i styczniowy, już w tym roku, dodatek do tematu? Pisałem wtedy – a i dzisiaj mogę napisać dokładnie to samo – że pokładanie jakiejkolwiek nadziei w lewackich enuncjacjach redaktorki naczelnej Obserwatora Piskiego to nieporozumienie. Referendum w sprawie odwołania burmistrza gminy nie udało się. Moim zdaniem zgodnie z planem – nie mogło się udać między innymi dzięki zamętowi czynionemu przez Obserwatora i postaci jej szefowej.  

Jeżeli istnieją na świecie czyniący dobro Bohaterowie – to per analogiam „antybohaterowie” niczego innego poza złem czynić nie mogą. I słowo ciałem się stało. Referendum przerżnięto. Dureń na stanowisku burmistrza oczywiście podjął w konsekwencji stosowne kroki w stosunku do niepokornych i szkodzących mu ludzi. Finał znów do przewidzenia: kolejna fala buntu. Ruciański kociołek od kilkunastu miesięcy wrze w ogromnym tempie i intensywności, to wzbudziło zaciekawienie między innymi Telewizji Trwam. Oto jak rasowa lewaczka zachęca do wzięcia udziału w zaplanowanym spotkaniu z mieszkańcami gminy, to fragment tekstu autorstwa niejakiej A. Grzybowskiej:

środa, 06 marca 2013 12:29, Głos Naczelnej, Obserwator piski
Dzisiaj kolejna odsłona maratonu medialnego - tym razem ultrakatolicka TV Trwam. Zachęcam Państwa do przyjścia pod szkołę przed 17:00, chociaż z tym medium mi nie po drodze. Tu już przestaje chodzić o szkoły - zaczynamy dyskusję na temat uprawnień lokalnych samorządów, które są kuriozalne. Taki lokalny kacyk może wszystko - może pozbawić pracy, może zastraszyć, terroryzować. Dosyć tego! Mamy dwie osoby w szpitalu, szykują się kolejne zwolnienia w urzędzie. Ludzie, którzy głosowali przeciwko przyjęciu uchwały intencyjnej od razu zaczęli mieć kłopoty - jedna z radnych dowiedziała się, że jej bratowa mimo makabrycznej sytuacji finansowej, nie dostanie robót interwencyjnych. Piotr Feliński został zdegradowany za to, że jego zona odczytała na sesji stanowisko Rady Rodziców. Zgoda - to nie dotyczy Państwa bezpośrednio, ale jeśli pozwolimy na takie sobiepaństwo, to za chwile będzie to dotyczyło każdego z nas…

Otóż twierdzę, że jest to klasyczny przykład lewackiej propagandy frontowej – czyli takiej, której rolą nie jest wskazywanie czy nie daj Boże piętnowanie niedoskonałości lokalnych (by nie powiedzieć kryminalnego działania), ale oswajanie czytelników z bezprawiem, samowolą i brudnymi metodami działania! Tak, autorka ujawnia część zła, jakie dokonuje się na terenie jej działania. Było zastraszanie, terroryzowanie, powodowanie dolegliwości zdrowotnych, przekręty finansowe i zwykła zemsta. Zapewne było też dużo więcej, ale…

Ale nie o to chodzi! Grzybowska nazywając po imieniu te smoki współczesności ruciańsko-nidzkiej i waląc to swoje zastrzeżenie po prostu oswaja odbiorców komunikatu ze zdarzeniami i działaniami, jakie mają miejsce – i najpewniej sporo czasu jeszcze mieć miejsce będą. Oznajmia jasno: z tymi, którzy dzisiaj do nas przyjadą nie chcę mieć za wiele wspólnego. No ale skoro już tak ma się stać – to przyjdźcie kochani i pogadajcie. Opowiedzcie o niedoli, o źle, z którym spotykacie się każdego dnia, wyrzućcie z siebie to wszystko choćby w ramach terapeutycznych czynności…

Bo potem, po sprytnym uwolnieniu zaworu bezpieczeństwa ciśnienie spadnie. Wstanie kolejny dzień i przekonacie się, że Trwam niczego wam nie ułatwiło, w niczym nie pomogło. Więc dalej dzieci, do mnie, do ciepłej, kochającej pacholęta i porządki na cmentarzu anielicy wolnego słowa i socjalistycznej troski o dobro wspólne! Już wiecie, że niczego nie da się wymodlić, niczego załatwić na katolickie skróty, niczego przepuścić przez kościelną kruchtę…

Co ja bym zrobił jeszcze przed nagraniem audycji w TV Trwam? Wywiózł Andzię na taczkach gdzieś daleko. Nie żeby zaraz z głodu zdechła gdzie w puszczy, czy paszczy – ale nie wróciła wcześniej, niż za kilka godzin.

Spróbujcie! Bo gdyby się udało – to wywózka burmistrza Opalacha na podobnym rydwanie będzie już tylko czczą formalnością i dziecięcą zabawą. Spróbujcie – bo właśnie zafundowano wam zabawę w dobrego i złego policjanta. Kiedyś to nawet głupek wiedział, iż zawsze kończy się to jednym: noclegiem w policyjnym areszcie. Dobra Andzia i zły Zbyszek – ależ to są twarze tego samego pogańskiego bałwana!

M.Z.

wtorek, 5 marca 2013

Chmurny początek wiosny?



Zdjęcie nie oddaje rzecz jasna tej głębi, którą każdego wieczoru mogę obserwować  przez nieco już przykurzoną kuchenną szybę. Tak czy siak – przeciera się, coś się w  przyrodzie zmienia i ożywia. Odwrotnie niż w blogosferze. Wczoraj Polsat wpuścił film Awatar. Dzisiaj ktoś mnie pyta „A o czym to było?” Zaskoczony odpowiadam: o czystym sercu. Wracam na górę, myślę i myślę, czy dobrze zdefiniowałem. Tak, to opowieść o czystym sercu. W ubranku fantastyki, sensacji, batalistyki i czegoś tam, co wymaga dokładniejszej analizy – a przy wiosennej aurze po prostu mi się nie chce.

M.Z.

poniedziałek, 4 marca 2013

GDZIE SIĘ RODZICIE, GENIALNI HANDLOWCY?



Pim… Pim… Pim… to komórka. Wyświetla się jakiś numer, ale nie zwracam na to uwagi, odbieram. Dialog:
- Tu mówi Lucyna! Czy pan wie, że nie może pan dysponować swoim mieszkaniem, że ogłoszenie dezorientuje i ja czuję się oszukana?
- Szanowna, o czym pani mówi? Przecież nie proponuję pani ani romansu w tym lokalu, ani jego sprzedaży, ani przerobienia na lotniskowiec, a tylko zamianę…
- No tak, ale pan nie ma do niego żadnych praw…

- Ejże, szanowna, myli się pani, proszę poczytać przepisy, ustawy, proszę zorientować się w urzędzie odpowiedniej dzielnicy… Proponuję zamianę legalnie dopuszczoną…
Dama ostro przerywa, niemal operowym głosem wchodząc na poprzednie moje zdanie ciągnie:
- … i ja uważam, że mam lokal zrobiony na pałac, że same miedziane rurki kosztowały w nim majątek i że mi się coś za to należy!
- Najmilsza, kończmy tę rozmowę, możesz mieć i złote rurki, wszystko jedno gdzie, ale jak widzę chcesz mnie zagonić do jakiegoś mentalnego kąta, wbić w przekonanie, że żyję na kredyt i z cudzej łaski… To fałsz, więc niedoczekanie pani! Dość! -

O co babiszonowi chodziło? Nie wiem. Nie chcę dociekać. Może to błysk miedzianych rurek, może nieuleczalna inna choroba - co otumania i władczą być każe? Wkurza – więc trzeba wyrzucić z pamięci.

Następnego dnia dwa razy to samo, ale w mailach. Tym razem ksywa „Danuta”. Potem już tylko zdezorientowani, dysponujący „własnością”. „Więc oni to nie – ale może kiedyś jak dopłacę to inni tak”. Jak wielka ta posiadana „własność”? Studio. 24 metry kwadratowe. Znaczy się tyle, ile u mnie przedpokój, łazienka i dodatkowy sraczyk. W finale zamiar dzwoniących do mnie potencjalnych chętnych na zamianę jest więc taki, że eleganckie i duże mieszkanie zamienię na komórkę, Mokotów na Targówek albo Bródno – i na wszelki wypadek nowemu „posesjonatowi”, by otrzeć łzy żalu za „własnością”, dokupię nową Toyotę. Gdzie wy się rodzicie, handlowi geniusze? Gdzie was szkolono?

W Biurze Zamiany Mieszkań (oficjalnie to pewnie inna nazwa) telefoniczna pani życzliwa, ale zaczyna od „A chętnego na zamianę to już pan ma?” Nie, jeszcze nie mam. I jak tak dalej pójdzie to nieprędko będę miał. Z drugiej jednak strony jest z tą zamianą jak ze sprzedażą samochodu: na co mi stu chętnych, gdy tylko jeden może zostać płatnikiem? Szukam tego jednego. Gdzieś jest, mieszka i na pewno zastanawia się jakby tu wejść w posiadanie większego mieszkania. Śmiało, Siostro/Bracie, jestem tutaj, w tym ogłoszeniu. Nie chcę nikogo oszukać, nie bajdurzę o miedzianych czy złotych rurkach.

Oryginał ogłoszenia jest taki:

UWAGA! ZAMIENIĘ. Powierzchnia 82,5 m kw. MIEJSKIE, UMOWA BEZTERMINOWA!!!  Trzy śliczne, ustawne pokoje dobrze doświetlone i izolowane, budownictwo 2000 r. o od razu podwyższonym standardzie, podziemny garaż, winda, ochrona, dwie toalety, garderoba. Niedaleko stacji metra Wilanowska, wokół wszystkie udogodnienia. Generalnie dzielnica o charakterze biznesowym, dom w jej centrum, ale zarazem z zachowaną dyskrecją i poczuciem prywatności. Zamienię na mniejsze ok. 60 m kw. szczegóły zamiany do uzgodnienia w kontakcie osobistym. Interesuje mnie wyłącznie Mokotów i Ursynów w Warszawie.

Mieszkanie NIE JEST ZADŁUŻONE, w ofercie nie kryją się żadne podstępy czy zasadzki! Tym, którzy pytają czemu nie mam pięciu pokoi odpowiadam, że mam mieszkanie o standardzie europejskim, nie gierkowskim, nie chcę też dywagować co i za ile da się przerobić, to naprawdę nie mój problem. Poważnym gwarantuję spokojną i rzeczową rozmowę. Proszę też o wstępne sformułowanie co mają Państwo wzamian do zaoferowania, być może później nastąpi dalsze uszczegółowienie, być może nie ma co się trudzić. To znaczy chcę powiedzieć wprost: najpierw info co mój potencjalny kontrahent ma do zaoferowania. Wymiarowanie moich pokojów i przedstawianie planów w drugiej kolejności. Oferuję do zamiany towar wyjątkowej jakości i klasy, wątpię, by na dzisiejszym Mokotowie znalazł ktoś lepszą lokalizację. Pzdr!

M.Z.