niedziela, 16 marca 2025

KILKA UWAG O RYNKU I JEGO KAPŁANACH



 

Konkretnie o rynku motoryzacyjnym. Aż mnie kusi by powiedzieć, że znam te struktury od urodzenia. To nie do końca prawda, podróże na taśmie produkującej na Żeraniu auta Warszawa M-20, podróże kilku-latka, to z wielu powodów żadna znajomość tego obszaru. Przede wszystkim dlatego, że rynku jako takiego w socjalistycznej Polsce po prostu nie było. 

Zaczął  raczkować wiele lat później, nie chcę tu wchodzić w detale kiedy konkretnie. Powiedzmy dla uproszczenia, że pod koniec lat 60-tych. Powstały pierwsze giełdy samochodowe, mało kto pamięta, że ta  najważniejsza znajdowała się pod wiaduktami Mostu Poniatowskiego. Tak czy siak gdy już ktoś posiadał auto i zechciał je sprzedać to w świecie niedoboru tego towaru mógł liczyć na wyjątkowo niezłą marżę, czytaj zarobek. Przewalające się pomiędzy ludźmi miliony, takimi wartościami wtedy operowano, mogły budzić zawrót głowy. Nie bez powodu zwykłym obrazkiem była czerstwa para, w której dama dźwigała solidnie wypchaną torebkę przyciśniętą z pełną mocą do  obfitego biustu. Sprzedawcy cmokali – „idzie kasa, idzie kasa, będzie bal…”

Dzisiaj współcześni sprzedawcy nie chcą lub nie potrafią pamiętać, że giełdowa cena wywoławcza była tylko rodzajem zaproszenia do tańca. Statystycznie rzecz ujmując w omawianym przed chwilą okresie jakieś dwa do trzech procent giełdowych transakcji kończyło się w okolicach proponowanej przez sprzedawcę ceny. To bardzo mało. Reszta obejmowała  mniejsze i większe zniżki. Stosunkowo słaba pośród zawodowych handlarzy świadomość praw obrotu rzeczami o określonej wartości raczej nie dotykała pojęcia płynności finansowej, strat wynikający z rozwlekłej procedury sprzedaży, blokad związanych z modą czy obecnie narastającym zalewem informacji internetowej. Płynący czas doprowadził NIESTETY do sytuacji, w której współczesnym właścicielom składów używanych aut wydaje się, że to oni - NIE RYNEK - decydują o poziomie cen transakcyjnych. Ile to generuje nieporozumień, a niekiedy wręcz nieszczęść – nie podejmuję się szacować. Na pewno DUŻO.

Czy współczesnego zawodowego handlarza autami używanymi można potraktować jak zwykłego, przed wieloma laty istniejącego wyłącznie na zachodnim rynku KOMIWOJAŻERA? Z jednej strony nie. Tamci komiwojażerowie byli lepiej przygotowani do swojego zawodu, szybciej reagowali na rynkowe zmiany i dbali głównie nie o wielkość uzyskanej marży, ale tempo sprzedaży. I z drugiej strony TAK – i tych i tamtych obowiązuje perfekcyjna wiedza w zakresie oferowanych produktów, zdolność do elastycznego reagowania na takie zjawiska jak podaż i popyt, kultura podejścia do klienta, podstawowe informacje o sztuce przekonywania. Co w polskiej praktyce nawała najpierw, co jest grzechem kardynalnym? Właściwie już tę przypadłość wymieniłem – liczenie na finansowy łut szczęścia, zdolność nieudaczników do przekonywania kogokolwiek o czymkolwiek. Słowem AROGANCJA BIZNESOWA!!! Powstaje bezruch. A to jest sytuacja, której żaden pieniądz pod żadną szerokością geograficzną nie toleruje. Rosną straty. Zrazu słabo uświadamiane. Z upływem czasu coraz dotkliwsze.

Współczuję zainteresowanym? Po stokroć NIE!! Nie stosujecie  się Panowie do wymienionych tu zasad – prędzej czy później przegracie. I nie istnieją na świecie ludzie, którzy wam finansowe straty zrekompensują. Będziecie musieli zmienić zawód, podejście do klienta, zasady obrotu własnymi środkami. Co gorsza nie  jestem pewien czy określone nawyki wyniesione ze światka auto-moto pozwolą wam na dobre sprzedawanie jabłek czy kartofli... Ja być może żadnego auta już nie sprzedam i nie kupię. Natomiast pomiędzy wami nie ma takiego cwaniaka, który udowodni mi, że za pojazd kupiony za 6 tysięcy mam zapłacić czternaście… Z ukłonami staruszka!

M.Z.

 

 

wtorek, 11 marca 2025

A jednak się łączy

 

Sny prorocze, wpisy przewidujące… Może i tak. Mam przekonanie, że ktoś jest lewakiem. Mówię to spokojnie i od razu dostaję w łeb. Pierwszy atak na mnie – ty przecież też pracowałeś w komunistycznej prasie! 

Zgadza się, pracowałem. Bo nie było w latach 70-tych i 80-tych ubiegłego wieku innej, „Świat Młodych” był komunistyczny, „Rada Narodowa” też. I popatrz, dyskutancie – nie mam sobie nic do wyrzucenia! Z jakiego powodu? Bo nie chwaliłem doktryny, ale mozół ludzi gdzieś „na dole”, poza KC czy Radą Państwa. Co ty robiłeś? A, rozumiem, tajnos agentos, nie ma o czym mówić… To znaczy wszyscy o tym wiedzą, tylko ty nie chcesz mówić. To może zapytam inaczej – jakie miałeś umiejętności dostając się do papierowej prasy? Pisanie? Nie. Rozmawianie? Nie. Graficzna kompozycja numerów gazetowych? Też nie. Coś się zawaliło zaraz po upadku muru berlińskiego. Zlikwidowano naszą redakcję. Przepracowałem niewiele miesięcy w nowej, kiepsko pracuje się pod dowództwem dyletantów i neo-propagandzistów. Poszedłem  na „wolny rynek”. Śladem jednego ogłoszenia, potem drugiego i trzeciego. Nie było ani bogato ani dobrze. Miotałem się pomiędzy gazetą dla fryzjerów, potem mleczarzy, w końcu inżynierów budowlanych. Marne etaty, ale wszędzie kontrakt na zasadzie zwycięstwa w jakimś konkursie, nie znajomości. Co z tobą? Oj, pamiętam, jakiś minister u nowego prezydenta. Rozumiem, zaraz przywołasz umiejętności. Tylko zastanów się dobrze – jakie umiejętności? Jakieś nowe, nieznane przedtem?

W porządku nie ma co gmatwać kolejnych lat życiorysów. Jedni mieli wszystkie frukty, inni nie mieli. Jedni coś potrafili, ty nic nie potrafiłeś. W spółdzielni mieszkaniowej, gdzie do dzisiaj jakoby „dorabiasz” też nie. Komu w życiu wydajnie pomogłeś? Lewakom. Komu innemu? Nikomu. Zapewne masz w związku z tym niemały powód do hucpy, bezczelności i samozadowolenia. Co to do jasnej cholery za deklaracja „Nie jestem lewakiem, głosowałem na Tuska”? Oj bratku – ty jesteś jednak głupszy niż myślałem…

M.Z.