***********************************************************************************

Prawdziwa przystań jest wyżej. Trochę drewnianych stopni, pole trawy z wąską ścieżką, drewniane ogrodzenie i nieco dalej biel ściany domku. Z tej odległości sprawia wrażenie maleństwa. Ale to pozór. Ma w sobie wszystko, co powinien mieć wielki, prawdziwy Dom. Ale o tym za chwilę…
Ogłoszenie
Tak
ich znalazłem: w sieci, na dobrze zrobionej, przyjaznej stronie
http://www.dunaj.olecko.pl/ Jedzie się z odrobiną niepokoju. Trafię – nie
trafię, kto jest gospodarzem, co to za ludzie, pokój jak na fotce, czy
fotograficzna fikcja? Są już na Mazurach pensjonaty wytworne, komfortowe,
drogie jak diabli – ale są. Ta ich część, którą znam zimna jak noc styczniowa.
Im drożej tym gorzej... Podobno to się nazywa „profesjonalizm”. A żeby ich… W dojeździe do „Dunajówki”, bo o niej będzie mowa, pomocna wskazówka ze strony internetowej. Trafiamy jak po sznurku. Domek, solidna brama, ładny podjazd, obok jakieś iglaki, wita starszy pan, później nazywany już tylko Dziadkiem Antonim. Wchodźcie, oglądajcie, nie ma nikogo, możecie wybierać pokój… Wybieramy ten zamówiony, Różany z balkonem. Miły i jakiś taki przyjazny. – Renata ma ważną sprawę w przedszkolu, zaraz do niej zadzwonię to przerwie i przyjedzie…- Panie, spokojnie, rozpakujemy się trochę, proszę nie przyspieszać niczego. Napilibyśmy się tylko kawy albo herbaty, jeśli można oczywiście…
- A co ma nie być można, chodźcie,
pokażę wam kuchnię, jest wszystko gotowe, tylko brać, to wszystko do dyspozycji…
– Im drożej tym gorzej... Podobno to się nazywa „profesjonalizm”. A żeby ich… W dojeździe do „Dunajówki”, bo o niej będzie mowa, pomocna wskazówka ze strony internetowej. Trafiamy jak po sznurku. Domek, solidna brama, ładny podjazd, obok jakieś iglaki, wita starszy pan, później nazywany już tylko Dziadkiem Antonim. Wchodźcie, oglądajcie, nie ma nikogo, możecie wybierać pokój… Wybieramy ten zamówiony, Różany z balkonem. Miły i jakiś taki przyjazny. – Renata ma ważną sprawę w przedszkolu, zaraz do niej zadzwonię to przerwie i przyjedzie…- Panie, spokojnie, rozpakujemy się trochę, proszę nie przyspieszać niczego. Napilibyśmy się tylko kawy albo herbaty, jeśli można oczywiście…
Piję herbatę przy dużym stole pod solidnym zadaszeniem ganku. Kręci się w głowie: kto tu do diabła napompował tyle świeżego powietrza? Jest otumaniające, nie pomaga ani jeden papieros, ani nawet dwa.
Łowy niespełnione
- Jasne, trzymaj, już się przebieram i
też biegnę…
Ekipa
Dobre duchy
Dziadek
Antoni przez całe życie pracował „na kolei”. Budował kolejową infrastrukturę,
naprawiał kolejowe mosty i wiadukty, raz w delegacji tu, kiedy indziej kilkaset
kilometrów dalej. Po przejściu na emeryturę i śmierci żony usiadł – i po prostu
nie wiedział co będzie dalej. W środku kołatała się resztka energii – ale
nie było celu. Przez ten domek i działkę kupioną w 1992 roku wszystko
nabrało sensu. No ale jeśli coś ma być zbudowane czy zmienione dla dzieci – to
musi być najwyższej jakości. A w tamtych latach nic nie było proste. Materiały
trzeba było zdobywać, a te, które przyjeżdżały dokładnie sprawdzać, trafiały
się buble pierwszej jakości. I tak to trwało latami, jesienią i zimą w
pojedynkę, dzieci miały własne zajęcia w pobliskim mieście. Andrzej został
radnym, później szefem powiatowej komisji rewizyjnej, pracowicie
ciągnął tę swoją protetykę, dzieciaki też kosztują. Renatę rwało do innych zajęć – wymarzyła sobie własne prywatne przedszkole i żłobek. I dopięła tego! Miała dobrą rękę do takich zajęć, to podstawa pedagogicznego wykształcenia – ale czasem nie starczało doby na ogarnięcie wszystkiego. Antoni piłował, kleił, wylewał, łatał, reperował rowery wszystkim wokół, kosił trawę i gotował obiady. Także dla tych niemot, które snuły się gdzieś w okolicy. – No bo panie to też człowiek, nie? Należy im się talerz zupy… - Pewnie i należy. Potężna wkładka mięsna to już gratis, pokosisz wzamian trawę, ale nie zrób sobie krzywdy… Chłopcy posadzili przez domem, od strony ulicy iglaki. I oczywiście awantura: dwa czy trzy krzywo, nie w linii! - To przecież nie chodzi o te centymetry – ale robota to robota, ma być wykonana porządnie!-
Dobry duch Antoni nie liczył lat, po co. Samo się wszystko sumowało, jedne
dzieciaki rosły, rodziły kolejne pokolenia, inne kończyły szkoły i majstrowały
własne Plany. Którejś wiosny nieproszone przyszło osłabienie. Głowa chciała –
ale ciało już nie tak chętnie. No cóż, zanosi się na osiemdziesiątkę niedługo…
Tymczasem nie ma co gadać, sobota idzie wielkimi krokami, trzeba to wszystko
przygotować, zjadą wszyscy, nie może być wstydu! – Marek, podrzucisz mnie do
miasta, mam tam coś do załatwienia? – Podrzucę, pewnie…ciągnął tę swoją protetykę, dzieciaki też kosztują. Renatę rwało do innych zajęć – wymarzyła sobie własne prywatne przedszkole i żłobek. I dopięła tego! Miała dobrą rękę do takich zajęć, to podstawa pedagogicznego wykształcenia – ale czasem nie starczało doby na ogarnięcie wszystkiego. Antoni piłował, kleił, wylewał, łatał, reperował rowery wszystkim wokół, kosił trawę i gotował obiady. Także dla tych niemot, które snuły się gdzieś w okolicy. – No bo panie to też człowiek, nie? Należy im się talerz zupy… - Pewnie i należy. Potężna wkładka mięsna to już gratis, pokosisz wzamian trawę, ale nie zrób sobie krzywdy… Chłopcy posadzili przez domem, od strony ulicy iglaki. I oczywiście awantura: dwa czy trzy krzywo, nie w linii! - To przecież nie chodzi o te centymetry – ale robota to robota, ma być wykonana porządnie!-
Próba generalna
W
czwartek wieczorem, wtedy dziadek Antoni zapowiada ognisko. Zjeżdżają jeszcze
przyjaciółki domu, Ela i Joanna. Jeden z braci musiał gdzieś wyskoczyć, więc z
nami, zewnętrznymi, jest nas siedmioro. Mój nigdy nie rozpakowany grill zostaje
w bagażniku autka, wożę go już chyba piąty rok i nigdy na Mazurach się nie
przydał. Andrzej powiada, że w sobotę będzie nie taka garstka, ale ze
trzydzieści osób, warto wszystko przećwiczyć dzisiaj. Renata lekko go strofuje:
- Spalisz, zobaczysz, że spalisz! – Ale nie, udało się,
mięsiwa przepyszne. Dziadek Antoni lekko zakłopotany, po kilku minutach wszystko mija. My, ci jeszcze niedawno inni, czujemy się już jak w domu. Nie wiem jak oni to robią – ale działa. Przystań rusza. I nic o polityce. Nie ma czasu, nie ma zegarków, jest doskonale nocne, mazurskie niebo, jest domowa nalewka. „Dunajówka”, a jakże! Pyszności, nie jak winko pepsinowe mojego dzieciństwa, na apetyt, dla nieletnich i matek karmiących. – Przyjedziecie tu jeszcze? – Ba, gdy tylko się uda! – No to się postarajcie, pokój znacie, nas znacie, teren też, wystarczy jeden telefon… -
+ + + + +mięsiwa przepyszne. Dziadek Antoni lekko zakłopotany, po kilku minutach wszystko mija. My, ci jeszcze niedawno inni, czujemy się już jak w domu. Nie wiem jak oni to robią – ale działa. Przystań rusza. I nic o polityce. Nie ma czasu, nie ma zegarków, jest doskonale nocne, mazurskie niebo, jest domowa nalewka. „Dunajówka”, a jakże! Pyszności, nie jak winko pepsinowe mojego dzieciństwa, na apetyt, dla nieletnich i matek karmiących. – Przyjedziecie tu jeszcze? – Ba, gdy tylko się uda! – No to się postarajcie, pokój znacie, nas znacie, teren też, wystarczy jeden telefon… -
No i potem sobota - musimy wracać do własnego domu. Po raz pierwszy od wielu lat jest mi smutno i jakoś nie tak. Stara nawigacja nie widzi obwodnicy Olecka, teoretycznie jedziemy w szczerym polu. Mogę to niby wpisać do durnowatej elektronicznej pamięci – ale dziwnie nie mam ochoty. To moja Przystań, nie dla wszystkich!
Marek Zarębski
Fot. strona "Dunajówka"
Magda Faliszewska
Autor
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz