Ponieważ ostatnimi
czasy moi rozmówcy poza-sieciowi komentując wybory polityczne i rozkład sił na miejscowej
arenie zarzucają mi narastający ekstremizm – niżej słów kilka skąd to się
bierze. I dlaczego jest tak, a nie inaczej, zaś całości wpisów jako
ekstremizmów liczyć po prostu nie wypada. Zacznijmy jednak od narysowania
dokładniejszego obrazu pola zmagań. Otóż nie jest to wielka polityka na
szczeblach ministerialnych. Zwykły człowiek z zasady nie ma do czynienia
ani z prezydentem, ani premierem, ba, nawet z sekretarzem tego czy owego
centralnego urzędu. Na co dzień spotykamy się z lokalsami, których jakoby
wybraliśmy w zeszłorocznych jesiennych wyborach samorządowych. Moim zdaniem
sfałszowanych wyborach – co jest o tyle ważne, że czy nimi gardzimy czy ich
kochamy i tak musimy współżyć w obszarze domu, dzielnicy, czy miasta.
Czy to jest zdanie ekstremalne? Na
pewno jest to zdanie artykułowane także przez innych, bywa, że ostrzej. O, na
przykład tutaj:
„…o
sfałszowanych wyborach samorządowych „nie wolno głośno mówić”. Czas
płynie, a lewe władze w najlepsze urzędują. Niemówienie głośno miało być
przejawem przedwyborczej chytrości taktycznej opozycji, ale miesiąc trzasnął
jak z bicza i dalej cicho wszędzie, głucho wszędzie. Cui bono? Kto podzielił się wpływami i kasą? Nie ma za to wątpliwości, że
odpowiedzią na wszelkie pytania jak zwykle będzie, by “wierzyć”. Żenujące…”
Ustalmy więc na czym stoimy dzisiaj, z czym mamy do
czynienia. W materii spraw dziejących się wokół tego domu mamy więc wyrok NSA z
roku ubiegłego – który „waadza” miast wykonać
pracowicie „rozważa”. Formalne działania dokonywane przy współpracy
zawodowego prawnika skończyły się jak dotąd głuchym milczeniem, adwokat
wystosował właśnie do NSA odpowiednie pismo dotyczące opieszałości urzędów w
udzielaniu odpowiedzi. Z kolei demonstracyjne obśmiewanie pism było nie było
oficjalnych, tak, smoki milusie, lokatorzy też takowe wytwarzają, arogancja,
tupet i przeświadczenie o nieomylności – idealnie odzwierciedla nie tylko
selekcję negatywną dotyczącą odpowiadających, ale przede wszystkim wyznawaną
przez nich „filozofię państwa i prawa”. Ich państwa. Państwa wyłącznie nadczłowieków.
Można oczywiście wzruszyć ramionami – gdyby nie to, że kolejne decyzje
powodują, iż w tym mieście żyć się już normalnie nie da.
W planie ogólniejszym
rządzących natchnęła kiedyś imperialna zasada divide et impera – za pomocą
prymitywnych kłamstw napuszcza się na siebie duże grupy ludzkie. Frankowiczów
na komunalnych, spółdzielców co to kupili mieszkania za złotówkę na
kwaterunkowych, którzy chcieli by podobnie, ale nie mają ponoć prawa,
prywatnych na miejskich. Do tych ostatnich ponoć reszta świata bezustannie
dopłaca. To nie jest zgodne z najprostszą arytmetyką, widać jednak powtórzone
tysiąc razy staje się dla niektórych goebbelsowką prawdą. My, zwykli śmiertelnicy
siedzimy w tym po uszy. I jakoś musimy się bronić, jakoś nasze racje
artykułować… Najskuteczniej jak potrafimy. W przeciwnym wypadku czeka nas
zamilczenie na śmierć. Co nie oznacza bynajmniej świętego spokoju – roszczenia będą
rosły.
M.Z.