Tak się złożyło, że w ramach zdobywania nowych
harcerskich sprawności zostałem kiedyś handlowcem. W branży kosmetyków
samochodowych. A że sponsorem przedsięwzięcia była pewna firma z Danii – mnie i
kilku jeszcze handlowców skierowano na specjalne szkolenie do Kopenhagi. Jak
tam było tak tam było, nie ma co wracać do już opisanych śmiesznostek. W całej
tej historii - i dla tego wywodu - ważne jest, że proszony po powrocie o
relację z tego niewielkiego kraiku umiałem powiedzieć tylko tyle: jeden wielki
gang Olsena.
Po osiemnastu bez mała
latach nie mam dzisiaj nic do dodania. No, prócz może tego, że ciężko pracując
sfery rządowo administracyjne Ukochanej Ojczyzny umiejętności filmowych
gangsterów-nieudaczników przebiły już po wielokroć. Dzisiaj więc taniej wychodzi
zaspokajanie ciekawości – zamiast pokonywać mnóstwo kilometrów promem i
pociągami między Warszawą i Kopenhagą możemy pójść na spacer pod dowolny urząd
w godzinach zakończenia pracy. I zobaczyć jak Olsenowie wyglądają naprawdę.
Czym jeżdżą (nie rowerami!), w co się ubierają i o czym rozmawiają.
„A bo pan jest taki
okropnie anty-urzędniczy…” Daję słowo: NIE! Istnieje bowiem inna grupa, której
warto przyglądać się starannie – a gdyby kto z dowolnego powodu znalazł się pod
dowolnym sądem to i przysłuchiwać ich rozmowom. Prawnicy. Adwokaci,
prokuratorzy, czasem trafi się sędzia czy sędzina. Dobrym miejscem do takich
obserwacji jest zwykle „kącik palacza”. Czyli miejsce, gdzie towarzystwo wpada
na małego dymka. W życiu nie widzieliście takich cudaków. Najpewniej nigdy nie
zetknęliście się z podobnymi tekstami, jakich tam przyszło by wam wysłuchać.
Naiwna wiara w tak zwana „sprawiedliwość”, wprasowano w nas tę wiarę nie tylko
w szkołach, także w filmowych produkcjach i książkach - tam musi polec w
pierwszych trzech minutach. Człowiek to już nie człowiek, a „sprawa”. Prawnik
ma nad „sprawą” władztwo. Wszystko jedno jakie – jakie bowiem by nie było ma mu
przynieść korzyść majątkową.
Znów się czepiam? Nawet jeśli
– to łagodnie. Przeczytajcie proszę dwa niże zalinkowane teksty. O chyba
Indianinie, bo o Człowieku Zwanym Koniem. Zgroza? A gdzie tam! Toż to patent
stary jak świat, po roku 1989 spotkałem się z podobnymi pomysłami po wielokroć.
Ciekawe jest to tylko, że tak wygląda rzetelny opis wszystkiego, co się wokół
nas dzieje…
M.Z.