niedziela, 4 lipca 2010

Pożytki ze spacerowania

W poprzednim tekście opisałem rodzaj „kampanii wyborczej”, jaką niektórzy prowadzili metodą nagabywania sąsiadów i sprzedawania im „znakomitego kawału politycznego”. I powiedziałem, że nie bardzo wiem, jak bronić się przed tymi koszarowymi zalotami. A teraz słuchajcie: już WIEM!! Podsłuchałem w Powsinie na spacerze.

Otóż jeden warcabista do drugiego zagaja podobnie: głosuję na Gajowego, ponieważ nie chcę, by pierwsza dama siusiała do kuwety. Na co zaczepiony, nie drgnie mu nawet powieka, odpala: ty to jesteś mądry człowiek! Ty głosujesz na pakiet. Bo wiesz, wybierasz niby jednego, a w pakiecie dostajesz całą bandę. Ten z wąsem, ten rudy od kominów, no i wreszcie ten pedał gdzieś spod Lublina, wiesz, razem ze świńskim łbem i plastikowym siurkiem. Ty możesz mieć rację, ja się jeszcze ze swoim wyborem zastanowię, czemu mam mieć jednego, jak mogę kilku?

Spacerować, Najmilsi, spacerować! Zawsze coś pożytecznego może ze spaceru wyniknąć…

M.Z.

czwartek, 1 lipca 2010

Właściwie przeprosiny

Tak, wiem, dawno niczego nie napisałem. Ale nie dlatego, że nic mnie już nie obchodzi. Raczej z tej przyczyny, iż nie mam już zapału, aby kogokolwiek o czymkolwiek przekonywać. Partnerzy moich przypadkowych jak zwykle rozmów (bo też ja tych rozmów nie planuję) są tak kamienni w swoich poglądach, tak zatwardziali i niemożliwie wręcz okopani – że po prostu nie warto. Co mam na przykład powiedzieć facetowi, który nieproszony twierdzi, że dlatego zagłosuje na Komorowskiego, by Pierwsza Dama nie szczała do kuwety? On to proszę państwa uważa za znakomity dowcip. Ja takie „znakomitości” widywałem w szkolnych i koszarowych sraczach. Więc o czym tu gadać? O facecie z wąsem, który przemawia jak Gierek, z tą samą partyjną hucpą i poczuciem wyższości, a nadto w jednym tylko niedługim zdaniu potrafi zawrzeć trzy kłamstwa? Nie, tego nie da się zrobić, znaczy przekonać oszołomów nie da się zrobić. Ludzie nie słuchają, choć potem wydaje im się, że słyszeli i pojęli. I tego rzekomego zrozumienia bronią jak ostatniej półlitrówki na swym przyjęciu. Niczego nie pojmują – ale są przekonani, że zrozumieli już wszystko. Niechaj idą swoją drogą, dzieci z nimi chrzcić nie będę.

Kolejna edycja plotki o tym, że administracja „rozważa” myśl o uczynieniu parkingu przed domem miejscem płatnego postoju. Ale to też nikogo nie interesuje, choć coś jest na rzeczy, skoro urzędniczki już po raz wtóry puszczają taką wieść, by się rozniosła, by ludzie się z nią oswoili. Szczerze mówiąc nie wiem jak do tego podejść. Miejsce, gdzie trzymamy swoje auta nie należy do administracji, jest terenem gminnym. Ale z drugiej strony mało to nam nasza ukochana gmina namajstrowała przez minione lata? Mało idiotyzmów popełniło tak dumnie ochrzczone Miasto? Gdyby to byli normalni ludzie można by do nich zatelefonować i po prostu zapytać. Dziwnie dzisiaj nie mam ochoty na taki telefon.

Cały czas ten sam problem: iluś obywateli tego miasta i państwa pracuje w nim, płaci podatki, rodzi i wychowuje dzieci – ale nie jest u siebie. Ktoś może ich zniechęcić do miejsca zamieszkania, oczywiście z powołaniem się na odpowiedni przepis jakiegoś Ministerstwa Śmiesznych Kroków. Ktoś może im tak zorganizować życie, że rano, a później od piętnastej nie da się z naszych okolic ani wyjechać, ani dotrzeć do domu – bo na martwym jeszcze niedawno Służewcu Przemysłowym nabudowano mnóstwo biur, w nosie mając trasy dojazdowe, parkingi i chodniki. Najważniejszy święty – Zysk. I nikt tym durniom nie powie, że nie będzie wkrótce żadnego zysku, klienci wybiorą inne miejsce odwiedzin… Świątynie wpadną w glebę, zarosną perzem i brudem, zdechną.

No cóż - żyjemy dalej.

M.Z.